Hypatia

Dziecko przeznaczenia (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

~*~ Rozdział V – Historie rodzinne


"Co się stało ?" spytała cicho.


"Zemdlałaś gdy..."


"... gdy pokazałeś mi ten znak" kiwnęła głową w stronę symbolu na ścianie.


"Jestem ci winna przeprosiny, za moją wcześniejszą reakcję, od jego śmierci..." umilkła zasmucona " trochę trudno mi o tym mówić, opiekował się mną od śmierci moich rodziców. Zginęli w wypadku gdy miałam 7 lat, właściwie ich nie pamiętam, ale on... on był dla mnie wszystkim. I gdy zachorował bardzo mocno to przeżyłam. Zawsze powtarzał że nie ważne jak długo się żyje ale jak. Tuż przed swoją śmiercią, pod koniec nie ruszał się już z łóżka, poprosił mnie do siebie. Powiedział, że są rzeczy o których może mi powiedzieć dopiero teraz" zaczerpnęła głęboko powietrza, wpatrując się w swoje ręce "Powiedział, że czeka na kogoś, że mam przekazać tej osobie jego notatki i odpowiedzieć na wszystkie pytania. Oczywiście jeśli tylko znam odpowiedź."


Siedział ciągle tak samo, lekko pochylony z łokciami opartymi na kolanach i podpierającymi głowę, wpatrywał się w nią bez słowa. Cisza przedłużała się nieznośnie, Laurie zdążyła już dokładnie przyjrzeć się całej jego postaci, tak bardzo przypominał dziadka w młodości iż patrzenie na niego przywoływało wszystkie wspomnienia. Chciała żeby on tu był, żeby pomógł w tych wszystkich trudnych chwilach tak jak zawsze to robił, to dlatego wzięła Michaela za niego, widywała go tyle razy w snach, ciągle przypominał że ma przekazać swoją wiedzę.


"Michael..." próbowała zwrócić jego uwagę "Michael !"


Ale on jej nie słyszał, próbował zrozumieć o co tu chodzi, najpierw bierze go za ducha, potem wypytuje kim jest i co tu robi, i dlaczego wygląda jak jej dziadek. Co miał powiedzieć ? Że jest kosmitą i dlatego wygląda jak on, a w dodatku że dostał list od swojej nieżyjącej opiekunki, w którym napisała że powinien ich poznać ? A teraz jeszcze te rewelacje, niby jest osobą na którą czekała bo ma taki sam symbol na ramieniu jaki jest na ścianie. Miał go właściwie odkąd pamiętał, zastanowił się, dokładniej w jakiś miesiąc po tym jak Annie zabrała go ze szpitala w nocy obudziło go straszne pieczenie. Nad ranem miał już znamię na ramieniu a gdy pokazał je Annie była zdumiona i powiedziała coś o kombinowaniu genetyką, nie chciała mu wyjaśnić nic więcej więc przestał się dopytywać. Ale teraz sprawa nabierała wagi, co ma to wszystko z nim wspólnego ? Może czas zacząć zadawać pytania, może ona zamiast Annie coś mu wyjaśni ?


"...Michael" ponowne wołanie dziewczyny przywołało go z powrotem do rzeczywistości.


"Czy możesz mi powiedzieć wszystko od początku ? Co twój dziadek wiedział i dlaczego ja jestem w to wplątany ?" spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.


"Oczywiście, ale najpierw może coś zjesz ?" spojrzała na zegarek "Siedzimy tutaj właściwie od dwóch godzin a prawdę mówiąc burczy mi już w brzuchu" uśmiechnęła się zachęcająco.


"A musimy stąd wychodzić ? To nawet sympatyczne miejsce"


"Nie, zaraz zadzwonię po służbę żeby podali obiad tutaj, zanim przyniosą zdążę wyciągnąć notatki dziadka" mówiąc to podeszła do biurka, zadzwoniła po służbę i odsłoniła schowany za jednym z obrazów sejf "Ten obraz, jak wszystkie w tym domu namalował mój dziadek. Był bardzo utalentowanym malarzem, a jego prace osiągały zawrotne ceny. Dzięki temu zdobył fortunę i założył wydawnictwo, słyszałeś chyba o "Zagadkach Ziemi" ? To jedno z czasopism, które przynosi największe zyski". Sprawnie wprowadziła szyfr i otworzyła sejf, wyciągnęła trzy grube zeszyty "wszystko przez to, że twierdził, iż porwali go kosmici", przerwała na chwilę, aby powiesić obraz z powrotem na miejscu.


Wróciwszy na kanapę podała mu zeszyty "W nich jest opisane wszystko co teraz Ci opowiem, tak jest lepiej, a w każdej chwili będziesz sobie mógł przeczytać odpowiednie fragmenty..." przerwała zastanawiając się od czego teraz zacząć, w tym momencie Michael podrapał się palcem w brew "nawet odruchy macie takie same" wyrwało jej się.


Spojrzał na nią zdziwiony "Jakie odruchy ?"


"Drapanie się w brew, zawsze jak był zdenerwowany to drapał się w brew. Niestety nie powiem ci dlaczego wyglądasz dokładnie jak on, jak jego kopia, bo tego nie wiem. Myślałam że ty mi to wyjaśnisz, dlatego zarzuciłam cię pytaniami na początku."


"No dobrze to może zacznij od początku, wspomniałaś że twierdził iż porwali go kosmici..."


"Właśnie, tak twierdził, oczywiście nikt mu nie uwierzył. To było tuż po urodzeniu się mojego ojca, gdzieś 1942. Dziadek jeszcze był biednym malarzem zaczynającym karierę..."


~*~


W międzyczasie w Roswell

"Max jesteś pewien że to tutaj" Isabel patrzyła powątpiewając na brata "przecież to tylko skały"

Od dwóch tygodni Max miał powtarzający się sen, sen o skałach, o Isabel i Tess, o pustyni na której znaleźli ich rodzice. Przesunął ręką nad skalną ścianą, w jednym z miejsc zajaśniał srebrny odcisk dłoni. Cała trójka popatrzyła po sobie. Przyłożył rękę. Po chwili dźwięk tarcia skały o skałę zwrócił ich uwagę, odsłoniło się wejście do jaskini. Weszli rozglądając się ostrożnie, trzymając za ręce, jaskinia była rozświetlona delikatnym niebieskozielonym światłem. Spore pomieszczenie było oparte jakby na metalowej konstrukcji, na jednej ze ścian były cztery miejsca wyglądające jak puste kokony.


*BŁYSK*


Dziecięca ręka wystająca z jednego z kokonów, rozrywająca zewnętrzną otoczkę, następnie głowa, zdezorientowanie, strach. Mały chłopiec ciemnowłosy chłopiec rozglądający się po jaskini, widzi pozostałe kokony, jeszcze dwa są puste.


*BŁYSK*


"Coś widziałem..." szepnął Max


*BŁYSK*


Dziewczynka biorąca chłopca za rękę i wyciągająca go z jaskini. A chłopiec wpatruje się w ostatni z pełnych kokonów.


*BŁYSK*


"Ja też..." powiedziała Isabel. "Ale to był tylko jeden pełen kokon i to Tess w nim była. Ten obok mojego był już pusty jak się wydostałam, potem ty Max, a potem czekaliśmy na Tess ale ona nie wychodziła."


"A ten ostatni ? Tam też ktoś był. Było nas czworo, czułem zawsze że jest ktoś jeszcze ale po pojawieniu się Tess... Wiem że jeszcze czegoś brakuje, ale nie jest to tak dotkliwe jak wtedy, zanim się odnaleźliśmy." Max popatrzył na dziewczyny, to była jego rodzina, jego siostry, czuł to dokładnie właśnie teraz. Ale to przeświadczenie że jeszcze czegoś brakuje oraz sny doprowadziły ich tutaj. I mają potwierdzenie czwarty pusty kokon, jest jeszcze jedna osoba, ale kto ?


"Książka" z zamyślenia wyrwał go głos Tess "Dajcie książkę którą znalazłam w bibliotece, jeszcze jej nie oglądaliśmy" podał jej dziwną metalową książkę którą Tess znalazła w ten sam sposób jak on teraz jaskinię. Na okładce miała symbol, który rysowali kiedyś z Isabel na piasku – dziwną spiralę.

Niestety cała była pokryta różnymi symbolami, których żadne nie rozumiało, jednak na jednej ze stron trafili na rysunki, rysunki swoich twarzy. Przez chwilę wpatrywali się w nie bez słowa.


"Skąd wiedzieli jak będziemy wyglądać ?" wyrwało się Isabel


"Bo myśmy się nie urodzili, zostaliśmy zaprojektowani..." oczywiste stwierdzenie padło z ust Maxa "... jesteśmy klonami, stąd te kokony"


"A ta czwarta osoba ?" Tess wskazywała palcem na puste miejsce pod rysunkiem ich twarzy, tworzyły trójkąt, a z brakującą romb. Miejsce wyglądało na wytarte, pojedyncze linie wskazywały że kiedyś również tam znajdywał się rysunek.


"Może kiedyś się odnajdzie ? Tak jak ty ? Póki co musimy czekać. Na razie spróbujmy jeszcze raz uruchomić orbitoid, może tutaj się uda" Max wyciągnął z kieszeni przedmiot w kształcie jajka ze spiralą dokładnie taką samą jak na okładce książki. Wzięli przedmiot w dłonie, zamknęli oczy koncentrując się. Po dłuższej chwili nadal nic się nie działo i zrezygnowani opuścili jaskinię. Isabel wychodząc spojrzała jeszcze raz na pusty kokon obok swojego "Kim jesteś i gdzie jesteś ?" wyszeptała.


~*~


Dom Dupree


"... wtedy powiedział że ktoś przyjdzie i mam przekazać co wiem i jego notatki. No i w pół roku później pokazujesz się ty z tym samym symbolem na ramieniu" skończyła opowieść wstając z kanapy i przeciągając się. Od 6 godzin bez przerwy opowiadała to, co zawierały notatki dziadka, nie zauważyła nawet jak służba wniosła obiad, ponownie poczuła burczenie w brzuchu.


"Nadal nie wyjaśnia to wielu spraw, ale z tego co powiedziałaś gdzieś jest jeszcze troje takich jak ja – przybyszy. I twój dziadek nie próbował nas odnaleźć ?" Michael od jakiegoś czasu przechadzał się po pokoju słuchając jej opowieści bez słowa, dopiero teraz zadając pytania.


"Nie, bo nie wiedział kogo ma szukać. Annie jak tu przyjechała powiedziała tylko że jest was czworo i jedno przyjedzie po odpowiedzi, to wszystko. Zaraz potem wykryto u niego raka i zajął się innymi rzeczami."


Dopiero tutaj dowiedział się co Annie robiła po jego wyjeździe do szkoły. Została współpracownicą dziadka Laurie w wydawnictwie, a jednocześnie zaufaną osobą. Ciekawiło go, które pierwsze przyznało się do swojej wiedzy. Ale dzięki temu dowiedział się że jest ich jeszcze troje i że wszystko miało swój początek podczas katastrofy UFO w Roswell w 1947 i że mieli opiekunów. Niestety żaden z nich już nie żyje – pierwszy Nasedo zmarł w rezerwacie Indian w pobliżu miejsca katastrofy, Annie natomiast dała radę przeżyć , odnaleźć go i zadbać o jego przyszłość, a także pozostawić część swojej wiedzy. Teraz powinien zacząć szukać pozostałej trójki, ale miał wątpliwości co zrobić pierwsze. Annie kazała mu przede wszystkim skończyć naukę to było najważniejsze. Laurie powtórzyła to po raz kolejny, reszta może poczekać.


"A książka ?" głos Laurie wyrwał go z zamyślenia


"Jaka książka ?"



Poprzednia część Wersja do druku Następna część