Hypatia

Dziecko przeznaczenia (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

~*~ Rozdział III – Wzrastający w cieniu Athisa


W Las Vegas nikt nie zwracał uwagi na nowych. Tutaj ciągle ktoś przyjeżdżał w poszukiwaniu szczęścia lub odjeżdżał z ostatnimi dolarami w kieszeni. Niektórzy zostawali, Ci wierzący w szczęście, w ostatni raz. Większość z nich kończyła na ulicach, w przytułkach, żebrząc o dolara, którego zaraz przegrywali w pierwszej lepszej maszynie.


Zamieszkali pod miastem, prawie na pustyni. Wiedziała ze tylko tam będą mieli wystarczający spokój aby uciec wieczorem na pustynie, z daleka od ludzi. Potrzebowała czasu by przekazać mu jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, a było dużo do przypomnienia, nauczenia, przekazania.


Do września pracowali nad wszystkim co powinien wiedzieć normalny sześciolatek, ale on nie był normalny i nigdy nie będzie. Czytanie, pisanie, liczenie wszystko opanował bardzo szybko i w o wiele większym stopniu, ale nadal pozostał samotnikiem. Nie bawił się z innymi dziećmi, nie rozmawiał, tylko obserwował, cały czas obserwował.


Kiedy tylko mieli wolny czas jechali na pustynie, mieli swoje 'tajemne' miejsce gdzie zawsze się zatrzymywali. Jaskinia, która służyła za garaż, w jej pobliżu źródło wody i kompleks skał doskonały do wspinaczki, po drugiej stronie kilka krzaków gdzie zawsze znalazło się trochę drewna na ognisko. Był to ich drugi dom, tutaj czyli się oboje najpewniej, tutaj Michael dowiadywał się wszystkiego o swoich zdolnościach, tutaj przypominał sobie ojczysty język, tutaj też opowiadała mu o historii Antara.



TRZY LATA PÓŹNIEJ


"Michael pamiętaj środkowa butelka, środkowa nie wszystkie jak przed chwilą" upomniałam go delikatnie. Dzisiaj był jego ostatni dzień na pustyni, ostatni dzień w Vegas. Usiadłam na skałach przyglądając się jak wyciąga rękę przed siebie i skupia energię "Skup się na środkowej, tylko środkowej" szepnęłam. Był dziś rozstrojony, normalnie nawet nie bardzo musiał się skupiać by trafić w wybrany obiekt, ale dzisiaj coś mu nie szło. Wiedziałam co się dzieje, nie chciał się przyznać był przerażony że go odsyłam. Wiedział, dlaczego musi wyjechać, czemu to takie ważne by nauczył się walczyć nie tylko fizycznie ale i psychicznie – walczyć z głową. Po to wysyłam go do szkoły wojskowej, tłumaczyłam mu już z milion razy, że musi poznać ziemskie sposoby walki, ale jeszcze jest za mały by wszystko zrozumieć. Ostatnie trzy lata nie były łatwe, na początku bałam się że zdradzi się przed innymi dziećmi, jednak potem wszystko się odwróciło. Był takim samotnikiem, że zaczęłam się bać, by tylko nie wysłali go do jakiegoś psychologa, który by zaraz stwierdził że coś jest nie tak i mi go zabrał. Na szczęście nie zwrócono na to uwagi. Stwierdzono że to jego inteligencja odsuwa go od innych dzieci i w rezultacie zaczęliśmy trenować karate w klubie, aby bardziej się zintegrował. Wreszcie po trzech latach różnych kłopotów nadszedł czas na rozstanie. Wypełniłam już swoje zadanie, przygotowałam go jak mogłam najlepiej, nauczyłam wszystkiego co sama wiem, pomogłam mu przypomnieć sobie co teraz powinien wiedzieć, przekazałam co miałam do przekazania.


Środkowa butelka rozpadła się w pył "Świetnie, a teraz posprzątaj. Zaraz będzie kolacja" Dzięki jego zdolnościom nie było nigdy problemów z pozyskiwaniem 'materiałów' do ćwiczeń. Szklane butelki zamieniły się w piasek gdy Michael przesunął nad nimi dłonią, w ten sam sposób zawsze sprzątał lub tworzył nowe butelki. Kiedyś nazwaliśmy to przetwarzaniem odpadów, ale nazwa była za długa więc skróciliśmy do prostego sprzątana. Postawiłam przy ognisku karton, pożegnalny prezent dla Michaela.


Wracał ze skał spokojnie, jak zwykle zamyślony, przebywający w swoim własnym świecie. Prawie potknął się o karton, zanim go zauważył. Schylił się by podnieść pokrywę gdy w tym samym momencie sama się odsunęła i jego dłoń trafiła na coś miękkiego, mokrego i zimnego. Zdjął ją zupełnie i zamarł zaskoczony, w pudle siedział szczeniak, mała puchata kuleczka węsząca noskiem do okoła "Pies..." szepnął. Trzymając go w dłoniach przytulił mocno, aż psiak zaczął się wyrywać.


"On mówi..." zdziwiony spojrzał w moją stronę.


"Oczywiście że mówi, nie mogłeś przecież dostać normalnego psa" uśmiechnęłam się uspokajająco. Dobrze że jeszcze nie zdaje sobie sprawy jak wielką rolę odegra ten pies w jego życiu, w życiu ich wszystkich. Jeszcze wszystkiego sobie nie przypomniał, postarałam się aby te najgorsze wspomnienia odzyskał dopiero gdy nadejdzie czas.


"Możesz go nazwać jak chcesz, tak będziesz go wołał wśród ludzi. Jednak ma on już swoje Antariańskie imię – Rathis. I tak też będziesz go nazywał 'mentalnie' "


*BŁYSK*


Mały chłopiec biegł wąskimi, ciemnymi uliczkami, był jak zwykle spóźniony. Nigdy nie przywiązywał do nauki wiele uwagi, a teraz powinien być już w szkole. Zatrzymało go ciche popiskiwanie, poszedł zaintrygowany za tym odgłosem kolejną mała uliczką, po kilkunastu krokach zatrzymał się. Tuż przed nim leżała mała puchata, brunatna kuleczka, to z niej wydobywało się popiskiwanie, już miał się schylić i wziąć ją na ręce gdy z drzwi obok wyszedł jakiś człowiek.


"A tu jesteś" powiedział schylając się do kuleczki, wtedy kątem oka zauważył chłopaka ukrytego w cieniu " A ty co tutaj robisz ? Chyba tego nie dotykałeś" spytał ostrym tonem, kiwając dłonią w stronę kulki.


"Nie... ale... to piszczy" odpowiedział cicho kręcąc przecząco głową.


Farah spojrzał zdziwiony na chłopaka " Słyszysz piszczenie ? Na pewno od tej małej kuleczki ? A może to wiatr ci gwiżdże pomiędzy uszami ?" spytał ironicznie, maskując uczucie zaskoczenia. Od wielu lat był królewskim hodowcą, ale był to pierwszy raz kiedy słyszał by Athis znalazł partnera tuż po narodzinach.


"To na pewno od tej kulki, słyszałem aż z tamtej uliczki i przyciągnęło mnie tutaj"


"Weź go na ręce... no już, wybrał cię więc jest twój. Zaraz poślę do pałacu gońca z wieścią że urodziły się dwa Athisy i jeden już znalazł partnera" klasnął w dłonie z zachwytu.


"Athis ? To jest Athis ?" Zdumione dziecko patrzyło to na hodowcę to na kuleczkę w swoich dłoniach "Ja... nnie mogę... nie mogę go przyjąć. Tylko wybrani... starsi..."


Hodowca przyjrzał się uważniej chłopcu, po jego wyjściu z cienia dopiero mógł to zrobić dokładniej. Dopiero teraz zauważył że to jeszcze dziecko, najwyżej siedmioletnie, zdecydowanie za młody na rozwinięcie jakichkolwiek więzi mentalnych poza rodziną, a co dopiero z Athisem. Ale usłyszał popiskiwanie, a to było możliwe tylko jeśli był wystarczająco silny i Athis uznał że będzie dobrym partnerem. A najwyraźniej tak właśnie było, tak więc są sobie przeznaczeni.


"Jak ci na imię mały ?"


"Wołają mnie Rath... ale ... nikt nigdy nie pytał jak mi na imię... na imię mi Rathis" gdy wymawiał swoje pełne imię, kulka rozwinęła się i na jego rękach znalazł się szczeniak wpatrujący się w niego brązowymi ślepiami.


"Wzrastający w cieniu Athisa..." szepnął Farah do siebie "Rathis... masz na imię Rathis" podniósł głos maskując przerażenie "Nie wolno ci nikomu wspomnieć o tym zdarzeniu, rozumiesz nikomu. Przyjdź do mnie za miesiąc, do tego czasu znajdź jakieś ciepłe i suche miejsce oddalone od ludzi, przygotuj tam dla niego legowisko. W pobliżu musi być las i jakiś strumień z łagodnym zejściem. Pamiętaj nikomu !" podkreślił ostro. Odwrócił się i zaczął wyciągać z kieszeni jakieś papiery, po chwili trawił je ogień. Spojrzał za siebie "Jeszcze tu jesteś ? Połóż go i zmykaj, no już cię tu nie ma"


*BŁYSK*



Poprzednia część Wersja do druku Następna część