_liz

Arytmia (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IX

Liz siedziała cicho na krześle, trzymając w jednej dłoni kubek, a drugą dłoń opierając o kolano. Była to poza całkowicie odmienna od tej, którą zawsze przyjmowała. Początkowo jej głowa była pochylona, jakby dziewczyna bardzo poważnie nad czymś rozmyślała. Rozproszyła się jednak, kiedy do kuchni weszła blondynka i bez słowa sięgnęła do lodówki po sok. Potem przeszła w drugi kraniec kuchni, szukając kubka, następnie jeszcze raz zajrzała do lodówki. Z każdym jej ruchem i najmniejszym gestem równocześnie poruszały się ciemne oczy Liz. Jej wzrok przesiąknięty teraz dziwnym blaskiem ani na chwilkę nie opuszczał sylwetki Isabel. W końcu Liz przemówiła. Ale nie był to przestraszony głos, ani pełen niedowierzania, był za to całkowicie wypełniony... znudzeniem:

— Co Anioł robi w moim domu?
W tym momencie rozdźwięczał odgłos tłuczonego szkła. Szklanka rozbiła się o posadzkę w drobne odłamki, a pomarańczowy sok rozlał strugą. Liz zerknęła na podłogę, a potem powolutku przeniosła wzrok na blondynkę, lustrując po drodze całą jej postać. Zgrabne nogi, smukła sylwetka, wąska talia, odpowiednie uwarunkowania fizyczne, jasne włosy, delikatne rysy, błękitne oczy. Isabel stała z otwartymi ustami, a jej spojrzenie tkwiło w drobnej brunetce, która nawet nie drgnęła. Przeciwnie, ziewnęła na dodatek. Potem uśmiechnęła się lekko, ale szczerze i zapytała już nieco cieplej:

— Sądziłaś, ze się nie domyślę?
Isabel zamrugała, potem usunęła wyraz zdumienia z twarzy, sięgnęła po ścierkę i starła rozlany sok. Chciała zebrać kawałki szkła, ale wysunęły się one spod jej palców, zawirowały w powietrzu i wylądowały na stole kuchennym, tworząc nową, nawet czystszą, szklankę. Blondynka wyprostowała się, zmierzyła Liz wzrokiem, a potem pokiwała głową. Podeszła do stołu i usiadła na krześle. Wciąż trzymając ścierkę w dłoniach, powiedziała naturalnym głosem:

— Mówiąc szczerze... Podejrzewałam, ze mnie rozpoznasz. Ale jednak przy pierwszym spotkaniu nic na to nie wskazywało.

— A co miałam zawołać: Witaj Aniołku? – zakpiła gorzko brunetka
Zapanowała cisza. Isabel wbiła wzrok w ścierkę, a potem zapytała, nie podnosząc spojrzenia na Liz, jakby bojąc się kontaktu wzrokowego:

— Po czym poznałaś?

— Ten dom zawsze był bezpieczny. Ale nagle pojawia się w nim blondynka, zbyt idealna, jak na normalną dziewczynę. Wszystko się uspokaja, wszyscy czują się bezpieczni jak nigdzie indziej, no i oczywiście ta cholerna muzyka.

— Muzyka?

— No wiesz... ta melodia płynąca w duszy – Liz mruknęła
Jakby bojąc się zadać pytanie, Liz zerknęła na Isabel uważnie. Potem wbiła wzrok w podłogę. Nie obchodziło jej kim była blondynka, póki nikomu nie działa się krzywda. Ale osoba Isabel wiązała się z Maxem. To ją intrygowało. On też musiał kimś być. I bała się usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
* * *
Alex siedział na podłodze, wsparty plecami o łóżko i spoglądał tępo w noc za oknem. Kiedy drzwi skrzypnęły, nawet nie odwrócił głowy. Na jego twarzy wciąż malował się delikatny uśmiech. Odsunął się nieco, gdy postać usiadła obok niego, w takiej samej pozycji, wbijając wzrok w to samo miejsce. Cisza. Alex był bardziej zafascynowany i promienny. Wciąż miał przed oczami obraz blondynki, jej perlisty śmiech, dotyk jej delikatnej dłoni. Czuł jak wszystko w nim ożywa. Serce biło bardziej regularnie niż zwykle. Umysł tkwił w sennym półświatku, snując kolorowe marzenia. Dziewczyna nie powiedziała mu kim jest, ale kimkolwiek by była, nie liczyło się to dla niego. Chciał po prostu zapamiętać ją. Żeby nawet po śmierci jej obraz był z nim i przynosił ukojenie. Nie mógłby teraz zasnąć, z prostego powodu – on już spał. To wszystko wydawało mu się być pięknym snem, z którego nie chciał się obudzić. Max natomiast najchętniej by zasnął i zapomniał o wszystkim. Wiedział, że to i tak się nie uda, chociażby ze względu na to, że nie potrzebował snu. Ale również przez to, że nawet we śnie nawiedzałaby go Liz. Gdziekolwiek nie spojrzał rysowała się przed nim jej drobna sylwetka, oliwkowa skóra. Noc za oknem nie była już tylko pora dnia, ale odbiciem jej ciemnych oczu, przesiąkniętych gwiazdami i tym dziwnym blaskiem życia. Na swoim zimnym ciele wciąż czuł dotyk jej ciepłych dłoni. Nie mógł się pozbyć smaku jej miękkich ust. Chciałby móc stać się zwykłym człowiekiem i jak zwykły chłopak przytulić ją, spędzać wspólnie wieczory, zajadać popcorn, oglądając jakiś kiepski film, codziennie siadać z nią w kafeterii. Tylko, że było to niemożliwe. Za kilka dni zniknie stąd, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień. A chciał, żeby o nim chociaż pamiętała. Ale nie mógł tego od niej żądać, zwłaszcza, że będzie musiał zranić ją jeszcze bardziej – odbierze życie jej bratu. Wiatr za oknem poruszył niespokojnie gałęziami drzew, a Max przypomniał sobie co miało miejsce kilkanaście minut temu.
* * *
Jego ramie powędrowało na jej plecy, przysuwając ją bliżej niego i dostarczając pewnej ilości ciepła. Jej twarz obróciła się powolutku w jego stronę, a jej usta rozchyliły się, jakby miała coś powiedzieć. Ale nie zdołała. Jego wargi zetknęły się z jej ustami, wywołując ciarki. I świat zawirował! Dziewczyna miała wrażenie, ze kołuje w czasoprzestrzeni a przez jej ciało przepływają zimne duchy i krzyki ludzkie, potem w tej dziwacznej mgławicy odnalazła siebie samą stojąca naprzeciw Maxa i w jej uszach zadudniło jego serce. Poczuła się niesamowicie, gdy jej umysł wypełniła pewność i duma, że była jego myślą od kilku ostatnich dni. Ale szybko myśli poczerniały, gdy pojawił się strach i mrok. Oderwała się od niego. Łapiąc oddech i usiłując nad sobą zapanować, aby nie zemdleć, odsunęła się nieco i zapytała:

— Kim jesteś?
Spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. W nim samym wszystko się mieszało. Jego mroczne wspomnienia i lodowate myśli, zlały się nagle z barwami i iskrami. Nie miał pojęcia skąd się wzięły te malarskie kolory i migocące gwiazdki, ale przestraszyło go to jeszcze bardziej, niż sam fakt tego, że ona widziała jego wnętrze. To mogło oznaczać tylko jedno – Isabel miała rację. W jego głowie zadudniły słowa blondynki 'Ta dziewczyna ma własny dar do poprawiania ludziom nastroju i wpajania im uczuć'. A jeśli to był prawda, to tym bardziej nie chciał jej mówić, kim jest. To doszczętnie zniszczyłoby relacje pomiędzy nimi. Odsunął się więc jeszcze bardziej. Ale nie potrafił jej tak zostawić. Wyglądała tak ślicznie w półmroku. Jej oczy wpatrywały się w niego z takim uczuciem, jakiego nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. Usta miała wciąż rozchylone, tak jakby oczekiwała na kolejny pocałunek. I miał ogromną ochotę ponownie ją pocałować, ale powstrzymał się. Mogłaby wtedy zobaczyć więcej, zobaczyć wszystko, rozpoznać go. Dotknął tylko dłonią jej policzka. Zacisnął powieki, powstrzymując się od wyznania wszystkiego, a potem z rezygnacją osunął dłoń. Wstał i bez słowa wszedł do domu.
* * *
Max spojrzał na Alexa. Otworzył usta, już chciał o coś zapytać. Zrezygnował. Chłopak na pewno nie wiedział o tym, ze jego siostra nie jest taką całkowicie normalną dziewczyną. Milczenie tym razem im sprzyjało. Ale to Alex postanowił sam zadać pytanie. Jeszcze nie wybudził się ze słodkiego letargu, w jaki wprowadziła go Isabel, ale wciąż doskonale wiedział co zaczynało łączyć jego siostrę ze Śmiercią. I mimo wszystko, nadal go to niepokoiło.

— Zabierzesz ją na bal? – zapytał, nie odrywając wzroku od okna
Max popatrzył na niego pełen zdumienia. Teraz sobie przypomniał, że chodziło o bal. Że poszedł po Isabel, aby Alex mógł chociaż tę chwilę swojego życia spędzić tak, jak pragnął. A wszystko po to, żeby Liz się uśmiechnęła. Tak. Max był w stanie zrobić wszystko dla jednego uśmiechu brunetki. Poza tym sam miał początkowo zamiar zaprosić ją, ale teraz nie był już pewien czy to aby na pewno dobry pomysł. Nie odpowiedział więc na pytanie.

— Myślę, że powinieneś. – Alex powiedział, wprowadzając Maxa w stan jeszcze większego zdziwienia – Nie podoba mi się to co was łączy, ale to tylko bal. Ona na pewno by się ucieszyła.
Obaj spojrzeli na siebie. Max lekko uśmiechnął się i przytaknął głową. Skoro tak ma być, niech będzie. To tylko bal. Obaj znów powrócili do poprzedniej czynności – wgapiania się w okno.
* * *

— Pójdziesz z nim na bal. – zapytała Liz, chociaż było to bardziej stwierdzenie

— Tak. – odpowiedziała cicho Isabel – O ile zechce.

— Nie ma innego wyjścia. – mruknęła brunetka – Zmuszę go.
Blondynka zaśmiała się lekko. Nie wiedziała jak rozmawiać z Liz. Dużo łatwiej byłoby jej, gdyby była tylko zwykłym człowiekiem lub gdyby jako te "inne" znały się wcześniej. Teraz była kompletnie wybita ze swojego rytmu. Nie wiedziała czy ma mówić wprost, czy traktować ją jak dziewczynę czy zwracać się do niej jak do istoty wyższej. Nie miała nawet pojęcia o czym z nią rozmawiać. Zwłaszcza, że dopiero teraz sobie uświadomiła, że panna Parker nie ma pojęcia kim jest Max. Isabel pochyliła głowę. Łatwiej by im było, gdyby jednak wiedziała. Ale ona nie była Biurem informacji. Gdyby Max chciał, sam przyznałby się kim jest. Nie powiedział jej jednak, co utwierdziło Isabel w przekonaniu, że naprawdę cos czuje do Liz. Nie chce jej obarczać tym ciężarem, ani odstraszać. Błękitne oczy Isabel powróciły na twarz Liz. Ta nie patrzyła na nią, znów nad czymś rozmyślała. Blondynka przymknęła oczy 'kim jest/ nie zapytam/ zapytaj, dowiesz się/ nie chce wiedzieć/ boję się/ kim jest/ czego tu szuka naprawdę/ czemu ja/ zapytaj/ nie' Kilkadziesiąt myśli przepłynęło przez jej umysł. Dziewczyna westchnęła i powiedziała cicho:

— On cię naprawdę kocha. Dlatego nie chce ci powiedzieć.
Liz oderwała wzrok od lodówki i przeniosła go na Isabel. I po raz pierwszy w całej swojej egzystencji blondynka miała okazję widzieć takie łzy. Wielokrotnie widywała płaczących ludzi, którym niosła ukojenie, pocieszenie, nadzieję. Ale nigdy nie widziała łez istoty wyższej. Nie widziała płaczącego Anioła, a co dopiero kogoś takiego jak Liz. Zdumienie mieszało jej się z bólem. Miała wrażenie, że w momencie, gdy łzy spływały po policzku Liz, wszyscy to odczuwali. Wszystkie anioły przeszywał w tej chwili ból i smutek, a nadzieja wirowała bez ustanku. W pewien sposób wszyscy byli ze sobą powiązani, ale nie podejrzewała, że właśnie tak. Nie wiedziała co powiedzieć. Najwyraźniej ta więź łączyła nie tylko anioły, ale i istoty pokroju Liz i Maxa. Bo w przeciągu kilku sekund znalazł się on na dole i już stal w kuchni. Blondynka spojrzała na niego z zapytaniem, potem ponownie na Liz. 'Wyjdź' Bez słowa podniosła się z krzesła i opuściła pomieszczenie, kierując się do pokoju Alexa.
* * *
Max przestawił krzesło tak, że siedział teraz tuż przed nią. Pochylił głowę, starając się na nią nie patrzeć. Odchrzaknął i zapytał:

— Pójdziesz ze mną na ten bal?
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko jeszcze bardziej pochyliła głowę, a jej ciemne włosy przysłoniły twarz. Max westchnął i powiedział ciepło:

— Wiem, że mi nie ufasz, że chcesz wiedzieć kim jestem naprawdę. Ale... ja nie mogę ci tego powiedzieć. Ja... nie potrafię. To by wszystko zmieniło. To na pewno wszystko zmieni. Proszę cię tylko o jedno. O ten jeden bal.
Liz podniosła powoli głowę, a jej oczy zatrzymały się na jego twarzy. Strumień łez wciąż torował sobie drogę przez jej policzek, a rzęsy posklejały się. Nie odpowiedziała mu, tylko wyciągnęła swoje ramiona i oplotła nimi jego szyję, przysuwając się do niego. Chłopak zamrugał gwałtownie. Już zdążył się przyzwyczaić do takiego zachowania. Objął ją i przytulił mocno. Nie chciał ponownie pytać. Chłonął całym sobą ciepło jej ciała. W jego umyśle rozbrzmiał cichy szept, miękko odbijający się w jego lewym uchu 'Tak'.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część