_liz

Arytmia (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VIII

Przemierzali pachnący, zielony las. Runo leśne pokryte było ciemnym, delikatnym, gąbczastym mchem. W górze gałęzie drzew tworzyły zielonkawe, tchnące wonią i świeżością sklepienie. Przez ów daszek przebijały się złociste promienie słońca, rozświetlając owo miejsce. Miodowe cięciwy przekornie tańczyły pośród leśnych zakamarków. Podążając ścieżką dotarli do polanki. Było to bajeczne miejsce. Wprost idealnie stworzone do snucia refleksji i dumania o czymkolwiek. Całość była pokryta jasnozieloną, miękką, puszysta trawa, na której lśniły srebrzyste kropelki rosy. Pośród wysokiej trawy przepływał mały, wąziutki strumyczek. Złociste i tęczowe iskierki wiosennego słońca igrały wśród jego drobnych, srebrzystych, uroczych fal. Chłodna, źródlana woda płynąca korytem zdawała się być największym skarbem dla spragnionych ust i kojącym napojem dla szukających szczęścia i spokoju. Szum strumyka, drzew, miękka jedwabista trawa sprzyjały marzeniom. Nagle niebo zakryły czarne chmury, silny wiatr ze świstem przeciął powierzchnię powietrza i zaczął gwałtownie szarpać gałęziami drzew. Światłość została zastąpiona mgłą, która z każdą chwilą gęstniała i przybierała barwę czerni. Zrobiło się zimno, a ciarki przerażenia zawładnęły koniuszkami nerwów drobnej brunetki. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na chłopaka. Jego postać zaczęła się nagle dziwnie zmieniać. Po jasnej skórze stróżkami spływała krew. Na zakrwawionych ramionach zaczęły się pojawiać ostre nacięcia, jakby ktoś właśnie go ranił nożem. Ciemne oczy wypełniły się czarna mazią i pustką, nie było w nich już ani jednego ułamka życia, ani jednej iskierki. Usta posiniały mu, a twarz przyjęła odcień popielaty. Ich splecione dotąd dłonie ostatkiem sił trzymały się ze sobą. Postać chłopaka zaczęła się odsuwać, jakby była przez kogoś, przez coś odciągana. Dziewczyna ze łzami w oczach i z krzykiem na ustach, z całych sił usiłowała go do siebie przyciągnąć, ale była za słaba. Jasny, zielonkawy las zmienił się w mroczną puszczę, w której czyhały demony i lęki. Tajemnicza siła zabrała chłopaka w głąb lasu, pozostawiając zapłakaną dziewczynę na ziemi.
Liz zbudziła się cała zlana potem, łapiąc zachłannie powietrze. Dłonią odgarnęła włosy, które przysłoniły jej twarz. Przypadkiem musnęła policzek – ślady łez – naprawdę płakała. Coś było nie tak. Jeszcze nigdy nie miała takiego snu. Tak strasznego i jednocześnie tak realnego. Wciąż miała wrażenie, że lada chwila nadejdzie mrok i pochłonie to co kocha. Zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Zatrzymała się, czując pod stopami miękki dywan. Z dołu doszedł do niej jakiś szmer, głosy. Na nic nie czekając zbiegła w dół i skierowała się w stronę kuchni, skąd dobiegały odgłosy rozmowy. Stanęła na progu. Jej wzrok padł na śliczną blondynkę, która właśnie piła coś z jej błękitnego kubka. Wzrok blondynki prześlizgnął się po sylwetce Liz, jakby szukała w niej czegoś szczególnego. Brunetka jednak zdawała się nawet nie zareagować na postać obcej dziewczyny w ich domu. Jej spanikowany wzrok szukał obłędnie kogoś innego. Wtedy zobaczyła Maxa, który ze zdumieniem na nią spoglądał. Serce, które do tej pory biło ze strachem, ledwo wyrzucając kolejne porcje krwi do ciała, nagle się ożywiło, jakby odnalazło powód do życia. Liz zerwała się z miejsca i podbiegła w jego stronę. Jej drobne ramiona oplotły jego szyję, przysuwając ich ciała do siebie. Policzek dziewczyny wtulił się w jego ramię. Zdezorientowany chłopak objął ją w pasie i mocno przytulił. Drżała. Nie chciała się uwolnić z tego uścisku, wciąż przysuwając go do siebie, jakby jego ciało było stanowczo za daleko, chociaż już bliżej nie mogło być. Max poczuł na koszuli łzy i jeszcze bardziej się zaniepokoił. Jedną dłonią mocno ją przytulił, a drugą dotknął jej włosów, starając się ją uspokoić jak małą dziewczynkę. Po chwili w jego uchu zabrzmiał rozdygotany i cichy głos brunetki:

— Tak się bałam.

— Co się stało? – zapytał zmartwiony i poważnie zaniepokojony

— Bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę, że naprawdę mi cię zabiorą.
Max nie rozumiał ani słowa, ale sprawa wyglądała na poważną. Wolał najpierw doprowadzić Liz do stanu przytomności, a dopiero potem zadawać pytania. Przytulił ją jeszcze mocniej. Jego wzrok przesunął się w stronę wyjścia z kuchni, gdzie właśnie pojawił się zaspany Alex. Jego spojrzenie utkwione było w dwójce nastolatków, którzy właśnie się obejmowali. Nic z tego nie rozumiał. Potem dopiero zaspane oczy przesunęły się na postać blondynki. To był moment – chłopak miał wrażenie, że cała energia życia przepływał właśnie przez jego żyły, a umysł spokojnie kładzie się do snu. Takiego ukojenia od dawna nie zaznał. Kiedy obca dziewczyna lekko się uśmiechnęła, nie miał już wątpliwości, że jest aniołem. Aniołem, który posplatał jego wystrzępione nerwy. Nie było nic innego, tylko jasność płynąca z porcelanowego ciała.
* * *
Brunetka otuliła kolana ramionami i skuliła się. Jej spojrzenie tkwiło nieustannie w mroku nocy, nie szukając niczego, tylko błądząc. Noce były jeszcze chłodne, a ona siedziała tak w koszulce z krótkim rękawem. Jej małe stopy idealnie dopasowały się do wąskiego schodka, nie wystając poza jego pole ani na milimetr. Światło na ganku sączyło się leniwie i ocierało o jej plecy, pozostawiając jednak twarz w cieniu. Dziewczyna kołysała się leciutko w tę i z powrotem, mamrocząc coś pod nosem. Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, ale nie zareagowała, mając nadzieję, że ten ktoś sobie pójdzie, widząc, że nie ma ochoty na rozmowę. Ale ledwo słyszalne kroki zbliżyły się w jej stronę. Kątem oka zauważyła męskie buty lądujące na tym samym schodku co jej stopy. Jego ramię otarło się o jej rękaw. Cisza. Nim druga osoba zdołała coś powiedzieć, Liz wymamrotała cicho i raczej zimno:

— To nie ma sensu.
* * *
Chłopak usiadł na krześle, ściskając w dłoniach kubek i wgapiając się w niego. Jego wzrok co chwilkę podnosił się i lądował na sylwetce blondynki, która siedziała po przeciwnej stronie stołu, pochylona nad książką. Za każdym razem, gdy chciał przez moment na nią spojrzeć, ona w tym samym momencie podniosła wzrok i spoglądała na niego. Oczywiście skutek był wiadomy – chłopak momentalnie wbijał wzrok znów w kubek, udając, że się nie gapił. Ale nie mógł się powstrzymać, chociaż bardzo chciał. Po prostu odczuwał ogromną potrzebę patrzenia na śliczną dziewczynę, która niespodziewanie pojawiła się w ich domu przynosząc ze sobą dziwny spokój i bezpieczeństwo. To był jego dom, zawsze czuł się tu dobrze, nie obawiał się niczego, nawet rzadko miewał senne koszmary. Ale z chwilę, kiedy pojawiła się Isabel miejsce to zaczęło przypominać... raj. Raj dla niego, dla jego skołatanego serca i rozdrażnionej duszy. Od dziewczyny bił niesamowity blask, jakby wschodzącego słońca. Jej skóra barwy alabastru mieniła się kryształkami diamentów. A błękitne oczy kryły w sobie spokój oceanu, temperament potoku górskiego i chłodną ulgę deszczu. Miał ochotę dotknąć jej dłoni, poczuć pod palcami jej skórę. A obecnie czuł się jak kretyn. W dodatku kretyn niemowa. Musiał się przełamać. I nagle, sam nie wiedział jakim cudem, ale poczuł w sobie siłę i odwagę. Jeszcze nigdy do tej pory nie napełniła go taka determinacja. Powietrze wpłynęło do płuc, jego głowa uniosła się, a usta jakby same przemówiły.

— Jesteś tu od rana, a do tej pory nas sobie nie przedstawiono. Jestem Alex.
Dziewczyna oderwała wzrok od stronic książki i spojrzała na chłopaka. Uśmiechnęła się, a on miał wrażenie, że powietrze wypełnia muzyka. Tez się uśmiechnął i poczuł jeszcze bardziej pewnie, gdy odpowiedziała:

— Jestem Isabel.

— Jesteś znajomą Maxa? – zapytał, ale kiedy do niego samego dotarło to pytanie, poczuł się inaczej
Wróciła świadomość tego kim jest jego "znajomy", więc jeśli ona tez go znała... I wcale go to nie cieszyło, raczej rozzłościło. Dziewczyna musiała to wyczuć, bo przestała się uśmiechać, ale wciąż spoglądając na niego pogodnie, odpowiedziała spokojnie i ciepło.

— Tak. Ale mnie nie musisz się bać.

— Kim jesteś? – nie był do końca przekonany jej zapewnieniem – A zresztą czy to ważne... – musiał wylać swoją gorycz – Otaczają mnie same pozaziemskie istoty.
Kuchnia wypełniła się perlistym śmiechem blondynki. Alex spojrzał na nią ze zdumieniem. Dziewczyna przestała się śmiać, ale wciąż z odbiciem uśmiechu na ustach, przychyliła się w jego stronę i powiedziała tajemniczo:

— Nie zaprzeczę, że jest w twoim otoczeniu ktoś "inny".
Potem wysunęła swoją dłoń i dotknęła nią dłoni chłopaka. Poczuł się jak w dzieciństwie, kiedy mama układała go do snu, kiedy huśtali się z Liz w ogrodzie, kiedy zimą pił kakao – takie nieuchwytne uczucia prostych przyjemności. I mimo, ze jego ciało było w słodkim letargu, to w umyśle jeszcze kołatało się zdanie Isabel, że jest ktoś inny.
* * *

— To nie ma sensu.
Twarz chłopaka obróciła się w jej stronę. Jego ciemne oczy wbiły się w rysy jej twarzy, studiując uważnie każde drgnięcie jej ust i mrugnięcie oczu. Czyżby mówiła poważnie? Jej oczy wciąż tkwiły gdzieś w głębi mroku. Poczuł jak jej ciało drży. Nie wiedział czy to pod wpływem zimna czy jego obecności. Jego ramie powędrowało na jej plecy, przysuwając ją bliżej niego i dostarczając pewnej ilości ciepła. Jej twarz obróciła się powolutku w jego stronę, a jej usta rozchyliły się, jakby miała coś powiedzieć. Ale nie zdołała. Jego wargi zetknęły się z jej ustami, wywołując ciarki. I świat zawirował! Dziewczyna miała wrażenie, ze kołuje w czasoprzestrzeni a przez jej ciało przepływają zimne duchy i krzyki ludzkie, potem w tej dziwacznej mgławicy odnalazła siebie samą stojąca naprzeciw Maxa i w jej uszach zadudniło jego serce. Poczuła się niesamowicie, gdy jej umysł wypełniła pewność i duma, że była jego myślą od kilku ostatnich dni. Ale szybko myśli poczerniały, gdy pojawił się strach i mrok. Jej ciało zaczęły nacinać natrętne i nieubłagane myśli o bliskim końcu tego... uczucia, fascynacji, czy czymkolwiek to było.
I died in my dreams.
What's that supposed to mean?
Got lost in the fire.
I died in my dreams.
Reaching out for your hand
my fatal desire.
Jej ciało wypełnił strach, a żyły nasiąknęły lawą wzburzonych emocji i namiętności. W jednym momencie stała się kielichem wypełnionym sprzecznościami życia i śmierci. Oderwała się od niego. Łapiąc oddech i usiłując nad sobą zapanować, aby nie zemdleć, odsunęła się nieco i zapytała:

— Kim jesteś?
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część