_liz

Arytmia (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

V

— To nie-mo-żli-we! – Alex przesylabował wciąż nie wierząc w to co słyszy

— Przestań, bo naprawdę dostaniesz ataku. – powiedział Max chłodno

— Nie dostanę ataku! Jedyne co mi teraz grozi to paranoja! – wrzasnął gestykulując gwałtownie

— Uspokój się. Nic wielkiego się nie stało. – brunet wciąż zachowywał spokój

— Nic się nie stało? Nie stało? Hmm... pomyślmy... Umieram. Przyszła po mnie śmierć. Rujnuję mojej siostrze życie. I jeszcze Śmierć się w niej zakochała. Nie, no rzeczywiście nic się nie stało! – powiedział gorzko
Alex chodził po pokoju w tę i z powrotem wciąż mamrocząc pod nosem. Max, siedzący na parapecie, wodził za nim wzrokiem. Dziwiło go takie zachowanie, ale nigdy nie potrafił zrozumieć śmiertelników i ich nad wyraz rozbudowanych emocji. Nie podobał mu się ton Alexa, który nagle z potulnego i przestraszonego chłopca zmienił się we wściekłego, rozgoryczonego i skrajnie załamanego sytuacją. W pewnym momencie Alex zatrzymał się w pół kroku. Obrócił się, podszedł do łóżka, usiadł na jego skraju i nabrał głęboko powietrza. Przełknął ślinę i wbił wzrok w brunecie. Max zmrużył oczy, czując, że Alex powie zaraz coś co bynajmniej mu się nie spodoba.

— Ok. Słuchaj. – powiedział Alex spokojnie – Jesteś Śmiercią i przyszedłeś tutaj w określonym celu. Czyli po mnie. Tak?
Max przytaknął, nie rozumiejąc tej taktyki ani tego na co Alexowi może się przydać takie ustalanie faktów. Ale przekonał się po chwili.

— Więc zostań przy swoim zadaniu.

— Co chcesz przez to powiedzieć? – Max zapytał podejrzliwie

— Ogranicz się do tego, ze za kilka dni masz mnie zabrać, a Liz zostaw w spokoju. Nie mieszaj jej w to.
Brunet wstał i wyprostował się. Alex miał wrażenie, że zrobiło się ciemniej i zimniej. Ciarki przebiegły na przełaj po jego ciele. Serce zamarło, dopiero po chwili ruszając wolnym i monotonnym rytmem. Mroczne spojrzenie tkane lodowatymi nutami przeszyło Alexa na wylot, prowadząc na kraniec odporności psychicznej. Zdawało się, ze cały świat zatrzymał się w miejscu. Max nie odrywając wzroku od pobladłej twarzy chłopaka, powiedział:

— Nie groź mi Alex.
Oniemiały i sparaliżowany strachem chłopak odprowadził bruneta wzrokiem do drzwi. Dopiero gdy ten wyszedł krew znów zaczęła płynąc swobodnie w żyłach a powietrze rozrzedziło się, pozwalając na swobodne oddychanie. Alex zamrugał gwałtownie, nie bardzo rozumiejąc co miały te słowa oznaczać. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to Max miał przewagę, że to on ustalał reguły. Pozostało mu tylko jedno. Albo o wszystkim zapomni i pozwoli sprawom toczyć się własnym torem albo poświęci własne życie, żeby oszczędzić siostrze niepotrzebnych i zbyt przytłaczających wiadomości.
* * *
Liz siedziała w kuchni popijając kakao. Jej wzrok wciąż błądził niespokojnie, nie mogąc najwyraźniej znaleźć żadnego punktu, który by przyniósł spokój lub ją zaciekawił. Myśli powracały do tajemniczego i niewątpliwie niezwykle pociągającego bruneta, który tak nagle wtargnął w jej życie. Nieokreślony niepokój nie dawał jej spokoju. I nie była to obawa, że się zakochała, że go nie zna. To było coś innego. Coś czego do tej pory jeszcze nie udało się jej zaznać. Takie ciarki miała tylko raz w życiu. Kiedy siedziała przy umierającej babci. 'Bzdura. Przecież to nie ma powiązania' łyknęła gorącego napoju ponownie przecinając spojrzeniem powierzchnię kuchni. I zatrzymała wzrok na progu, gdzie właśnie ktoś stanął.
* * *

— Przeszkadzam? – chłodny, ale spokojny głos przywrócił ją do życia
To on. Liz potrząsnęła głową i wskazała dłonią krzesło, zachęcając go aby usiadł. Tak też zrobił. I siedzieli razem w milczeniu, nawet na siebie nie spoglądając ani nie usiłując ukryć zakłopotania. Liz przygryzła wargę i ścisnęła mocniej kubek w dłoniach. Chłopak rozglądał się dokoła, oczywiście sprytnie omijając Liz. Napięcie narastało coraz bardziej i prawie sięgało zenitu, kiedy wreszcie dziewczyna postanowiła przerwać ten krąg milczenia.

— Kim ty właściwie jesteś?
Chłopak przełknął ślinę i spojrzał na nią. Chyba mu jednak nie odpowiadało to pytanie, bo zmierzył ją taki wzrokiem, ze koniuszki włosów na karku stanęły jej dęba. Jej palce zadrżały na gładkiej ceramice. Potem potrząsnęła głową i z lekkim uśmiechem zaczęła nieskładnie mówić:

— Przepraszam, nie powinnam wypytywać. Właściwie... to wcale mnie to nie obchodzi... to znaczy obchodzi, ale nie to kim... nie, źle to ujęłam. Nie obchodzi mnie to kim jesteś, ale obchodzisz mnie ty. Matko, jakie to skomplikowane! – jęknęła
Chłopak uśmiechnął się i pochylił nad stołem, opierając się o niego łokciami. Spojrzał na nią ciepło, aż zmiękły jej kolana. Jakie to dziwne, ze w jednej sekundzie może się tak zmienić zabarwienie jego myśli i uczuć. Najpierw jest zły, zimny i nieprzystępny, odpycha i grozi, a w drugiej chwili staje się ciepły, czuły i niebezpiecznie uroczy. Liz czuła, ze pogrąża się w tym coraz bardziej i jeszcze kilka chwil a będzie musiała stawić czoło wyzwaniu – jeśli zrobi jeden ostateczny krok, nie będzie już odwrotu. Pochyliła nieco głowę i wymamrotała:

— Po prostu nie potrafię oderwać od ciebie oczu.

— Słucham? – chłopak wydawał się być odrobinkę zaskoczony

— Od tamtego spotkania w kawiarni już nie mogłam przestać o tobie myśleć. A potem nagle pojawiłeś się tutaj. I teraz już w ogóle nie jestem niczego pewna. Ani tego co czuje ani tego co powinnam. – zamrugała powiekami – Tak, wiem, ze masz mnie teraz za wariatkę, ale...

— Liz. – przerwał jej cichym szeptem

— Ale ja naprawdę chyba nie jestem sobą...

— Liz. – uśmiechnął się, kiedy wreszcie przestała mówić – Nie uważam cię za wariatkę.
Dziewczyna podniosła głowę i wlepiła w niego swoje oczy. Bum! Przymknął na chwilę oczy, aby móc znów zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Niesamowite jak zwykła dziewczyna, zwykła śmiertelniczka mogła na niego działać. Miała w sobie coś innego niż te wszystkie inne dotąd spotykane przez niego istoty, jakąś iskierkę życia, która nagle rozpaliła się i w nim. Aż mu czasami brakowało tchu. I musiał przyznać, że wszystko to było bardzo przyjemne. Jeszcze teraz, kiedy patrzyła na niego swoimi dużymi, ciemnymi, skrzącymi niczym piryt oczami, przesycało go dziwne uczucie spokoju, szczęścia i "tego czegoś" czego nigdy nie mógł zaznać. Wyciągnął swoją dłoń i sięgnął nią po rękę dziewczyny. Odważył się coś powiedzieć:

— Wiem co masz na myśli. – poczuł jak jej ciało drży pod wpływem jego dotyku i jeszcze bardziej zabiło mu serce – Nigdy nie byłem nawet zauroczony, a wierz mi, że spotykałem mnóstwo różnych kobiet. I żadna nie wywarła na mnie większego wrażenia, ale... nie potrafiłem przewidzieć, że może jednak kiedyś coś takiego nastąpić. – urwał i zerknął na nią – I nagle przypadkiem spotykam ciebie. Teraz wiem, że już nic nie ułoży. Już nic nie będzie takie, jak kiedyś.
Liz rozchyliła usta, nie wiedząc co powiedzieć na jego słowa. Max chciał cofnąć rękę, ale złapała za nią i przyciągnęła w swoja stronę, jakby nigdy nie chciała jej puścić. Potem jęknęła i rozejrzała się dokoła, nie będąc pewną czy to co zamierza jest słuszne. Ale jednak zdecydowała się. Uniosła się nieco na krześle i przechyliła przez stół, zbliżając swoją twarz do jego. Max chciał się odsunąć, ale dziwna siła nie pozwoliła mu na to. To jej przyciąganie było zbyt silne. Za oknem zerwał się wiatr, a gałęzie zaczęły niespokojnie drapać o szyby okien. Liz miała wrażenie, że czas staje w miejscu, noc miesza się z dniem, lód przeszywa ją na wskroś. Jej usta zetknęły się z wargami chłopaka, rozpoczynając delikatny pocałunek, przypominający letnią bryzę.
* * *
Kiedy gałąź pobliskiego drzewa z impetem uderzyła o okno Alexa, chłopak zrozumiał, że coś jest nie tak. Myśli zaczęły mu wirować w umyśle, ciało przeszył lodowaty dreszcz a serce zabiło o wiele mocniej. Zerwał się na równe nogi, nie wiedząc co się dzieje, ani co nadchodzi...
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część