hotaru

Somewhere Over The Rainbow (1)

Wersja do druku Następna część

Świt powoli objawiał się na Roswell, kiedy sportowy, srebrny mercedes parkował przed hotelem. Samochód zatrzymał się dokładnie cztery centymetry równolegle od krawężnika.
Trzasnęły drzwiczki i portier ujrzał młodą kobietę o ogniście rudych włosach. Jej długie nogi w ekspresowym tempie pokonały krótką odległość dzielącą ją od wejścia. Do recepcji podeszła jeszcze szybciej.

— Elizabeth Parker? – spytała. Recepcjonista spojrzał na nią podejrzliwie. Westchnęła zniecierpliwiona. Paranoja przed dziennikarzami musiała już przybyć do tego spokojnego zakątka Nowego Meksyku.
– Lizziet?
Odwróciła się jak na komendę. Liz stała nie dalej niż dwa metry od niej, lecz jak zwykle nie zauważyła jej. Opanowała do perfekcji znikanie i stawanie się niezauważalnym. Absolutne przeciwieństwo Kala. Zastanawiające było, jakim cudem tych dwoje tak dobrze się rozumiało.

— Co się stało? – jej oczy patrzyły uważnie, trzeźwo, a jednocześnie pełne były nietajonego strachu – Kal, prawda?
Lizziet po prostu westchnęła ciężko. Przed Liz nic się nie ukryje, obojętnie jak głęboko to było schowane.
Nie miała jednak pojęcia, że ta zdolność dotyczyła tylko potwierdzania jej obaw... najczęściej tych najgorszych.

— Porozmawiaj z pilnującymi mnie agentami... a ja pójdę spakować kilka drobiazgów. – szepnęła, spuszczając oczy na podłogę holu. Odwróciła się na pięcie i powędrowała w stronę wind. Nie miała sił wchodzić po schodach. I nie ważne było, że tylko na pierwsze piętro.

— A więc nasze podejrzenia się sprawdziły. Tu nie chodziło o Valentiego, tylko o Parker. – Burnet pociągnął łyk gorącej kawy ze swojej filiżanki. Mruknął z aprobatą. Aromatyczny płyn rozgrzał jego ciało. Za oknem strugi deszczu zmywały świat, ochładzając i tak nie za ciepły poranek.
Zupełnie jakby ziemia płakała...

— Kim jest właściwie ten Langley? – spytał swojego szefa. Glover parsknął śmiechem. Pozostali agenci, którzy zebrali się w pokoju na naradę, spojrzeli na niego zdumieni. Nieczęsto zdarzało się, aby tak reagował.

— Kal Langley to najpotężniejszy człowiek w Kalifornii i jeden z najbogatszych ludzi w kraju. Prasa się o nim nie rozpisuje, ponieważ za bardzo się boją... ten człowiek ma fioła na punkcie zachowania swojego prywatnego życia w tajemnicy. Obecna sytuacją z pewnością nie byłby zachwycony.

— Nie byłby?

— Dzisiejszej nocy znaleziono go nieprzytomnego w salonie jego rezydencji... Pokój wygląda jakby przeszło co najmniej tornado. Najwyraźniej wywiązała się ostra walka z napastnikiem. Tamtejsze służby jeszcze zbierają informacje... ale wszyscy sądzą, że te dwa ataki były powiązane. Dwoje najbliższych ludzi dla Elizabeth Parker.

— A ona? Ilu ma wrogów?

— Raczej ilu nie ma! Dziewczyna ma naprawdę nieprawdopodobny mózg i upór. Szybka kariera, wpływy, kieruje czasami specjalnymi akcjami FBI w ściganiu przestępstw związanych z bronią biologiczną i innymi takimi. W Kalifornii jest nawet dosyć znana, bo zamierzała osiąść na stałe w Los Angeles. Brak bliższych informacji, jak poznała Kala Langleya... ale kiedy fakty wypłynęły na wierzch, okazało się, że znają się naprawdę dobrze.

— Będzie żył? – Burnet spytał trzeźwo.

— Nie wiedzą. Rozległe obrażenia głowy. Wszystko zależy od najbliższych godzin.

— Czego chcieli od Parker?

— Dobre pytanie. Mogą chcieć naprawdę wiele... albo tylko jej zaszkodzić. Listą wrogów mogłaby zapełnić całą książkę. Podejrzewam, że sama intensywnie zastanawia się, komu nadepnęła na odcisk.

— Tak więc ze ślubu nici... obejdzie się smakiem. Taka fortuna... nawet z intercyzą byłaby żoną miliardera...

— Nie sądzę, aby prywatne życie Elizabeth Langley było przedmiotem pańskiej sprawy! – chłodny głos rozległ się w drzwiach. Odwrócili się jak na komendę. Do pokoju jakimś cudem weszła młoda kobieta o ogniście rudych włosach. – Lizziet Johnson, wydział do zwalczania przestępczości zorganizowanej, Los Angeles.

— Hhm... rzeczywiście. Przepraszam za mojego podwładnego. Czasami jego myśli schodzą na boczny tor, ale ma często ciekawe pomysły. – Glover szybko odzyskał rezon.

— Nie obchodzą mnie pomysły pańskiego podwładnego! – oświadczyła zimno – Nasz wydział przejmuje sprawę.

— Dlaczego?

— Przestępstwa zaczęły się w Los Angeles, chronologicznie wcześniej niż tutaj, w Roswell.
Burneta obchodziło jednak dokładnie to samo, o czym myślał, kiedy przerwała im rudowłosa agentka. Wyłapał z jej słów to, co dla niego najważniejsze.

— Chwileczkę... powiedziała pani Elizabeth Langley?

— Oczywiście! – skinęła głową kobieta, uśmiechając się złośliwie w duchu – Ślub cywilny odbył się w zeszłym tygodniu. W tę sobotę miał się odbyć kościelny w gronie tylko najbliższych osób. Obie uroczystości były utrzymywane w najgłębszej tajemnicy... Nawet szeryf nie zdawał sobie sprawy, w jakim celu zaproszono go na ten weekend do Los Angeles.

— Czy te informacje są wiarygodne?
Spojrzała po obecnych. Na jej ustach wykwitł smutny uśmiech. Zastanawiali się, o czym w tym momencie pomyślała. Chyba nie o czymś radosnym.

— Byłam świadkiem Liz.


Wersja do druku Następna część