Hypatia

Gorzkie żale (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część 1 – Stare tajemnice, nowe troski


Roswell 2011




Dźwięk tłuczonego szkła, krzyki, głuche uderzenia przedmiotów o ścianę były jej codziennością. Wtuliła się głębiej we własne ramiona obejmując kolana. Bezgłośny szloch ginął w jej gardle, łzy spływające bez przerwy po policzkach wsiąkały w rękawy. Kołysała się w przód i tył próbując uspokoić gdy kolejny przedmiot uderzył o ścianę, zadrżała. Krzesło, posumowała w myślach. Po latach znała każdy dźwięk jaki wydawał dowolny przedmiot znajdujący się w domu po uderzeniu w ścianę lub o podłogę.

Przysunęła się bliżej szpary w drzwiach by lepiej widzieć trzymany na kolanach album. Przewracała powoli kolejne kartki dotykając z niedowierzaniem zdjęć. Zdjęć jej matki z młodości, z przyjaciółmi, śmiejącej się, z tymi wspaniałymi iskrami życia w oczach. Nie znała mamy od tej strony. Nie widziała jej takiej nigdy, tylko czasami gdy ojca nie było w domu, lub gdy wybierały się gdzieś tylko we dwie. Wtedy się uśmiechała, były szczęśliwe, jednak uśmiech nigdy nie gościł w jej oczach.

Przyglądała się zdjęciom na rok przed maturą, mama była taka szczęśliwa. Szczególnie w ramionach jednego chłopaka, jednak on rzadko pojawiał się na zdjęciach. Michael Guerin, odnalazła go w księdze pamiątkowej z trzeciej klasy, która była schowana razem z albumem. Pozostałych widywała jako mała dziewczynka, ale później wszyscy gdzieś zniknęli, przestali odwiedzać ją i mamusię. Pozostał tylko wujek Kyle, ale i on przyjeżdżał już tylko gdy sąsiedzi zgłosili na policji kolejną awanturę. Wujek Kyle był szeryfem jak kiedyś dziadek Jim. Znała ich wszystkich ze zdjęć, z pojedynczych zdań, które wymknęły się czasami jej mamie, kiedyś dzieki opowiadaniom wujka Kyla. Jednak żadne z nich nigdy, przenigdy nie wspomniało o Michaelu. Ciekawe dlaczego ?

Cisza, która zapadła w domu po trzaśnięciu drzwiami była błogosławieństwem. Wytarła rękawem łzy, schowała album i książkę z powrotem do pudełka i ukryła całość za deską w podłodze. Wysunęła głowę z kryjówki nasłuchując czy naprawdę awantura skończona, powoli wyszła i zeszła do kuchni szukając mamy.

Maria siedziała wtulona w kąt pomiędzy szafką, a drzwiami do pokoju. Szlochała cicho w swoje ramiona zupełnie jak przed chwilą jej córka. Dziewczynka podeszła do matki i dotknęła delikatnie jej ramienia. Maria zadrżała i podniosła głowę, wyciągając ręce przed siebie by ją przytulić .

“Jess kochanie, to nic, nic się nie stało. Tatuś tylko trochę się zdenerwował. Ciii już nie płacz kochanie, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze... zobaczysz” szeptała cicho do córki, samej próbując uwierzyć w to co mówi. Podbite oko, złamana ręka, potłuczone ostanie talerze... dzisiejsza kłótnia rzeczywiście skończyła się tylko na niewielkich obrażeniach. Jednak dla Jess tego wszystkiego było za wiele, widziała jak szczęśliwa była mama zanim ona się urodziła, zanim pojawił się tata. Przytulona do matki, wsłuchana w jej uspokajający szept zaczęła snuć plany jak przywrócić mamie szczęście.





~*~


Przez następne tygodnie, podczas każdej kolejnej awantury uciekała do swojego pokoju, zatarasowywała drzwi i przygotowywała plan. Wielki plan, przywrócenia szczęścia mamie. Idealny plan. Tym razem nie mogła sobie pozwolić na porażkę. Poprzednio nie minęło nawet parę godzin gdy przemarznięta została znaleziona przez zastępcę szeryfa, niejakiego Jeffreysa. Tego wieczora nikt Billego nie powstrzymał, matka straciła przytomność, gdy dostała lanie za jak to powiedział “brak szacunku dla ojca”. Tym razem zakrwawiła pościel od ran na plecach, a przez następne tygodnie chodziła bardzo powoli i płytko oddychała, starając się zignorować ból w klatce piersiowej.
Kolejny w planach był wywiad, dowiedzieć się jak najwięcej od jedynej osoby, która jak wierzyła mogła jej pomóc, wujka Kyla.




Stanęła niepewnie na ganku ślicznego białego domu, rozejrzała się na boki lustrując okolicę, rząd taki samych domów z lewej i prawej. Ślicznych zadbanych trawników, porozrzucanych gdzieniegdzie zabawek, rozlegającego się dokoła śmiechu. Nie widząc nikogo nacisnęła szybko dzwonek. Po chwili nie mogąc zdobyć się na cierpliwość nacisnęła go ponownie. Już miała nacisnąć go po raz trzeci, gdy drzwi się otworzyły. Stanęła w nich uśmiechnięta kobieta, jednak gdy tylko ją zobaczyła uśmiech zamarł na jej ustach. Victoria Valenti należała do pięknych i serdecznych kobiet, nie miała nic przeciwko pracy jej męża jako szeryfa, ani jego kontaktom z byłą przyjaciółką. Jednego tylko nie znosiła, gdy jego praca wdzierała się w progi jej domu. Zacisnęła usta w wąską kreskę lustrując zaniedbaną dziewczynkę na swoim ganku.

“Czego chcesz dziecko ?” zapytała opryskliwie, chcąc przegonić nieproszonego gościa. Jednak zanim mała zdążyła odpowiedzieć z głębi domu rozległo się pytanie Kyla bawiącego się z synami w salonie “Viky kto to ? Ktoś do mnie ?”. Kyle doskonale znał swoją żonę, mimo że byli małżeństwem dopiero 5 lat, doskonale słyszał tą nutę drażliwości w jej głosie.

“Kochanie kogo...” urwał widząc Jess na ganku. “Jessi ?! Co się stało ? Coś z Marią ?” przekazał trzymanego w ramionach Jimmiego matce i przykucnął na poziom Jess.

“Jessi ?” potrząsnęła tylko przecząco głową, nie wiedziała że wujek Kyle ma żonę, ani synów, drugi właśnie wyglądał ponad ramieniem ojca. Kyle spojrzał przez ramię na swojego starszego syna, czteroletni Tim był odbiciem swojej matki, podczas gdy trzyletni Jim swojego ojca. Przesunął szybko wzrokiem na Vicky bezgłośnie prosząc by zabrała chłopców. Jess stała wpatrując się w nich w milczeniu, nie wiedząc co teraz począć. Myślała, że wujek będzie sam i powie jej wszystko co będzie chciała ale tak, zrobiła niepewnie krok w tył.

“Hej Jess poczekaj, nie uciekaj. Powiesz mi co się stało ?” Kyle złapał ją delikatnie za rękę. Jess wzdrygnęła się, nie lubiła gdy ktoś poza mamą ją dotykał, no może jeszcze z wyjątkiem babci. Kyle instynktownie zabrał dłoń, znał tą reakcję, oglądał ją wielokrotnie u innych dzieci z maltretowanych rodzin, próbował kiedyś pomóc Marii ale ta jak zawsze była uparta. Skierował dziewczynkę delikatnie w stronę ławki w ogrodzie. Gdy usiedli, spróbował ponownie “Jess ?”



~*~


Któregoś dnia, tuż po powrocie mamy ze szpitala, siedziały sobie w pokoju jedząc lody i rozmawiając o szkole, gdy drzwi frontowe otwarły się z hukiem i wszedł Billy. Już od progu było widać, że jest nieźle wstawiony.

"Maria !! Gdzie mój obiad ?!" krzyknął zapitym głosem od progu.
Maria rzuciła mu spłoszone spojrzenie i zerwała się na nogi przewracając na dywan kubełek z trzymanymi na kolanach lodami. Jessica patrzyła przerażona jak ojciec podszedł do niej chwiejnym krokiem i uderza pięścią prosto w szczękę. Zerwała się z krzykiem przewracając szklankę z sokiem prosto na kanapę i wylewając pól zawartości. To zwróciło uwagę rozjuszonego Billego, spojrzał na nią wściekle i podniósł rękę do uderzenia, po chwili spadł pierwszy cios, a potem kolejny i kolejny. Gdzieś z oddali słyszała głos matki próbujący go powstrzymać, przez łzy widziała jak wiesza się na nim uderzając bezsilnie po ramionach i plecach. Gdy tylko udało jej się na chwilę odwrócić jego uwagę, Jess zerwała się ponownie na nogi i zaczęła uciekać do swojego pokoju, jednak była uparta i nieprzejednana jak kiedyś jej matka. Odwróciła się i wpatrując w niego dziko wykrzyczała “Nienawidzę cię !! Nienawidzę cię!! Nie jesteś moim ojcem. Nienawidzę cię !!! ROZUMIESZ ?!” odwróciła się i uciekła najszybciej jak mogła do swojego pokoju.

Nie widziała jak ojciec zamarł po środku saloniku z matką uwieszoną na jego ramieniu, błagającą cicho by przestał ją bić. Nie widziała tej narastającej do granic możliwości furii. Usłyszała za to kolejne meble rzucane o ścianę, jęk matki, krzyki... tym razem awantura trwała krócej niż zwykle. Nie wiedziała czy przez to, że Jessica nakrzyczała na ojca czy przez to, że wypił więcej przed przyjściem do domu. Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że znowu zwalił się przed telewizorem pijąc kolejne piwo. Matka przemykała się tak cicho jak tylko mogła po domu szykując obiad i podając kolejne piwo. Nie mogła już tego znieść, nie mogła patrzeć na ciągłe bicie i upokarzanie jej i matki, musiała coś zrobić. Po prostu musiała. Jeszcze tego samego wieczora Jessica określiła dokładny termin ucieczki z domu, za dwa tygodnie.

Te dwa tygodnie były bardzo pracowitymi tygodniami. Starała się unikać jak ognia ojca, nie pokazywać się mu na oczy. Wydobyła ze wszystkich zakamarków ostatnie oszczędności, przyjrzała się dokładnie jeszcze raz znalezionym w pudełku na strychu rzeczom. Album, pamiątkowa księga, prawie nieczytelny list Michaela, zabawne notatki z jakiejś lekcji i ciepły kamień. Ilekroć brała ten jajkowaty, przypominający kamień przedmiot do ręki była zdumiona. Był ciepły, ciężki jak kamień ale w dotyku przypominał raczej szkło. Włożyła go na wszelki wypadek do plecaka razem z wieloma innymi rzeczami. Zapasem czekolady na drogę, słoikiem oszczędności, mapą Stanów i Kanady, ubraniami na zmianę. Nie mogła być zbytnio obciążona, szczególnie że pierwszy kawałek drogi miała pokonać ze szkolną wycieczką.

Dzień przed wyjazdem zeszła na paluszkach do pokoju mamy, przytuliła się do niej mocno, szepcząc przeprosiny i obiecując, że wróci jak tylko odnajdzie ich szczęście – jej prawdziwego tatę.



~*~


Maria siedziała skulona na kanapie, zapuchnięte od płaczu oczy przecierała co chwilę mokrą już chusteczką. Kolejne łzy moczyły jej twarz, rozmywając ostrość widzenia. Próbowała przestać płakać, ale ile razy pomyślała o swojej małej zagubionej gdzieś w świecie córeczce, wszystko zaczynało się od nowa.

Trzy dni. Minęły trzy dni od jej zniknięcia. Pierwszego spanikowana pobiegła na posterunek błagając Kyla by znalazł jej małą. Nawet Billy o dziwo był tego dnia trzeźwy, choć jedyne co zrobił to nie sięgnięcie po piwo. Stwierdził tylko, że jak tylko mała się znajdzie dostanie nauczkę. Drugiego dnia Kyle przyznał się, że Jessie była u niego parę tygodni temu, wypytując o przeszłość, a w szczególności o Niego. Już wtedy zaczęła płakać i robiła to nieprzerwanie aż do teraz. Przyjrzała się zdjęciu Jessi, które dała Kylowi by mógł rozesłać je jako pomoc w poszukiwaniach. Gdyby tak wiedziała co jej córka myśli w tej chwili, gdyby wiedziała gdzie się znajduje. Zamarła z dłonią w połowie drogi do policzka, kolejna samotna łza spłynęła po jej brodzie skapując na zdjęcie. Po chwili druga łza rozbiła się obok pierwszej, zniekształcając obraz.

"Isabel..." szepnęła do siebie. Isabel mogła by wejść do snu Jess, mogła by się dowiedzieć gdzie jest jej córeczka. Wahając się sięgnęła po notatnik adresowy, odszukała numer, który dawno temu dostała od Kyla, położyła sobie telefon na kolanach i zamarła. Wpatrując się to w zdjęcie, to w telefon zastanawiała się czy zadzwonić. Isabell z Jessiem wyjechali z Roswell prawie dziewięć lat temu. Jessica miała ledwo pół roku gdy Jessie dostał obiecującą posadę w Bostonie. Przez następne dwa lata pozostawali w kontakcie telefonicznym, do czasu gdy zaczęło się piekło.
Zacisnęła dłoń na słuchawce, musi być silna, dla Jessie. Powoli wybrała numer, w słuchawce rozległ się jeden długi sygnał, po chwili następny.




"Rezydencja Panstwa Ramirezów, w czym mogę pomóc ?" słysząc ciepły głos w słuchawce Maria odetchnęła z ulgą.

"Dzień dobry, chciałabym mówić z Isabel Ramirez" powiedziała jak najbardziej opanowanym głosem.

"Kogo mam zaanonsować ?"

"Maria Da..." zawachała się "Maria Deluca".

"Proszę chwilę poczekać" w słuchawce przez chwilę słychać było przyjemną melodię, Maria wpatrywała się w zdjęcie córki czując jak w kącikach oczu ponownie zbierają się łzy.

"Maria ?" zdumiony głos Isabel wyrwał ją z zadumy "Maria to naprawdę Ty ?"

"Tak" pociągnęła nosem "Isabel, potrzebuję twojej pomocy" rozpłakała się "twojej Czechosłowackiej pomocy".

Po drugiej stornie zapadła cisza. Mały chłopiec na kolanach Isabel zaczął się kręcić niespokojnie wyciągając rączki w kierunku słuchawki. Isabel zaskoczona wpatrywała się w jeden punkt na ścianie, wreszcie kolejna próba wyrwania jej słuchawki przywróciła ją do rzeczywistości.

"Connie zabierz proszę Alexa do pokoju." Isabel poczekała spokojnie gdy sekretarka wyprowadzała jej synka z pokoju zamykając za sobą drzwi zanim podjęła przerwaną rozmowę "Maria" odpowiedział jej szloch "Maria !!"

"Czy Alex to..." Maria nie mogła się już opanować, szlochała do słuchawki starając się jednocześnie rozmawiać.

"Tak, Alex to mój syn, w przyszłym miesiącu kończy trzy lata. Ale powiedz jak mogę Ci pomóc, co się stało ?" Isabel była zaniepokojona, Maria nie odezwała by się po tylu latach milczenia gdyby nie stało się coś naprawdę ważnego. Strach ścisnął jej serce, czyżby znowu kosmiczne kłopoty ? "Maria co się stało ?"

"Jessie... Jessie zaginęła. Boję się, że wybrała się na Jego poszukiwanie... Isabel sprawdź co się z nią dzieje ? Proszę, znajdź moją córeczkę" wstrząsnął nią kolejny wybuch płaczu.

"Jessie, malutka Jessie, O Mój Boże prześlij mi jej zdjęcie. Na poszukiwanie kogo ?" w głowie Isabel powstał już plan odnalezienia dziewczynki, gdy do jej umysłu dotarła informacja kogo może ona szukać. "Maria ? Czy ona szuka M... Jego ?! Dlaczego ? Co się stało ? Czy Jessie jest.... Maria ?" wypowiadała pytania z prędkością karabinu maszynowego coraz bardziej spanikowana. Nie, Jessie nie mogła być córką Michaela, nie wykazywała żadnych nadnaturalnych zdolności, przynajmniej z tego co wiedziała. W dodatku urodziła się rok po jego wyjeździe i była normalnym ludzkim dzieckiem.

Pomyślała z rozmarzeniem o swoim synku, Alex już w wieku trzech miesięcy zmieniał kolor swoich ubranek, a zabawki lewitowały gdy skończył pięć. Na szczęście jego krew, badana przez nią pod mikroskopem, wyglądała na normalną ludzką, więc jeśli się postarają chłopiec będzie miał normalne życie.

"Nie" Is nie mogła widzieć jak Maria potrząsa głową "nie jest. Jest normalną dziewczynką, teraz zagubioną gdzieś tam. Ona..." Nie mogła jej powiedzieć co się dzieje w ich domu, nie chciała litości, oburzenia w jej głosie, pytań. Chciała tylko odnaleźć swoją córeczkę.
"Jak tylko dostanę jej zdjęcie postaram się czegoś dowiedzieć. Zadzwonię dobrze ? Maria musimy częściej rozmawiać..." przerwała jakby chciała dodać jeszcze coś ważnego "Zadzwonię" zapadła cisza, a po chwili słychać było tylko sygnał rozłączonej rozmowy.
Maria podciągnęła kolana bliżej brody odstawiając telefon na stolik, tak by był w zasięgu ręki. Zaczęła kołysać się w przód i w tył czekając na wieści o zaginionym dziecku. Po jej twarzy jedna po drugiej spływały łzy.


Słońce chyliło się ku zachodowi gdy trzasnęły drzwi i do domu wkroczył zalany Billy, nie mówiąc słowa, nawet nie oglądając się na żonę, wszedł schodami na piętro i zwalił się do łóżka. Maria nadal siedziała kołysząc się w przód i w tył, wpatrując w telefon. Siedziała tak całą noc, wypłakując morze łez, czekając na jakąkolwiek wiadomość o Jess.


Daleko w Bostonie Isabel Ramirez wpatrywała się w czarno-białe zdjęcie przesłane około południa z Roswell. Jessica była wykapaną kopią matki, ten sam uśmiech, ta sama budowa ciała, ten sam kształt oczu, nawet na zdjęciu widać było, że włosy także odziedziczyła po matce. Westchnęła cicho przekręcając się na drugi bok, Jessie pochrapywał lekko na poduszce obok, nieświadomy co robi jego żona. O swoim pochodzeniu powiedziała mu tuż przed ślubem dając szansę na zmianę zdania, na szczęście tego nie zrobił jednak przez pewien czas nie mogli dojść do porozumienia. Powiedziała mu też o niektórych swoich zdolnościach, szczególnie gdy Alex pierwszy raz zmienił kolor swoich śpioszków na oczach zdumionego tatusia. Nie wspomniała o innych, nie powiedziała ani słowa o Michaelu, ani o Tess. Pozostawiła przeszłość wraz z wyjazdem z Roswell, pozostawiła Marię z małą Jess, brata, rodzinę.

Przyłożyła dłoń do zdjęcia wprowadzając się w senny trans. Pokój zafalował i moment później znajdowała się w krainie snów. Poruszała się powoli jak w szarej mazi. Jeszcze nie zdarzyło jej się by czyjś sen tak wyglądał. Wszystko było rozmazane, tak jakby Jessie nie chciała pokazać o czym śni.

"Jessica" zawołała próbując wywołać jej senne alter ego, sceneria zmieniła się na czarną, tak gęstą, że nie widziała nawet własnej dłoni. Szybko wycofała się ze snu wracając do rzeczywistości. Nie mogła pomóc Marii, Jessie nie pozwoli jej wejść. Znała tylko jedną osobę, której się udała ta sztuka – Michael. Wreszcie po kolejnych trzech próbach wycieńczona zasnęła.




W Roswell dochodziło południe, czwarty dzień od zniknięcia Jess. Maria nadal siedziała na kanapie obejmując ramionami kolana, kołysząc się w przód i w tył, wpatrując w milczący telefon. Na znajomy sygnał podskoczyła zaskoczona. Wpatrywała się w aparat nie mogąc uwierzyć, że po tylu godzinach nareszcie się odzywa. Podniosła powoli słuchawkę "Taak ?"

Tym razem to z drugiej strony usłyszała szloch "Przepraszam Maria, przepraszam" Isabel łkała w słuchawkę z żalu niepowodzenia, w obawie o małą dziewczynkę, której nie znała, podążającej nieznaną drogą. Wreszcie płakała wiedząc, że nic więcej nie może pomóc "Przepraszam.... nie mogę jej znaleźć" powiedziała cicho po raz ostatni i odłożyła zrezygnowana słuchawkę.

Maria odłożyła telefon na swoje miejsce. Podwinęła ponownie nogi, zaczęła kołysać się ponownie. Już nie wycierała płynących po twarzy łez, przestała na nie zwracać uwagę. Wpatrując się w okno, próbując sięgnąć wzrokiem poza horyzont wyszeptała "Gdzie jesteś Jess ? Wróć do mnie..."





Poprzednia część Wersja do druku Następna część