liz47

WE'RE ALIENS! (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

4. Thank you

Isabell przyprowadziła ze sobą Maxa i Michaela. Byli zdecydowani na szczerą rozmowę z Liz. Nie wiedzieli, czego mogą się po niej spodziewać. Max był bardzo zdziwiony. Nie wierzył, że za tymi ufnymi, nieśmiałymi oczami może czaić się zło. Isabell też w to wątpiła. Najbardziej obojętny był Michael. Nie znał Liz, więc spodziewał się wszystkiego.
Liz zamykała kawiarnię, gdy przyszli. Najpierw spojrzała na Maxa. Chciała wyczytać z jego wzroku ich zamiary. Gdy ich spojrzenia spotkały się, Max uśmiechnął się lekko. Od tej chwili była już pewna, że znalazła nowych przyjaciół. Zastanawiał się tylko, czy sprawdzą się jej wszystkie domysły. Przecież nie mogła być pewna, że Max, Michael i Isabell byli kosmitami. Zachowywali się jak każdy normalny człowiek.
Isabell wzrokiem niemal zapytała Liz, czy Maria i Alex będą obecni. Spodziewała się raczej, że zastaną Liz samą.

— Chcę, żeby byli tutaj ze mną. Man do nich całkowite zaufanie. – po chwili dodała – Oni o wszystkim wiedzą.
Is odetchnęła z ulgą. Ucieszyła się, że Alex wie o całej sprawie. Prawie go nie znała, ale zdążyła go bardzo polubić, coś ją do niego ciągnęło...

— Nie wiem, od czego zacząć... – powiedziała Isabell.

— Poczekaj, zamknę na klucz drzwi wejściowe... Proszę panów, już zamknięte! – powiedziała Liz na widok dwóch wchodzących mężczyzn. Ci jednak nie zareagowali na jej słowa. Jeden popatrzył się za siebie, a drugi wyciągnął pistolet.

— Nie ruszać się! Jeden niewłaściwy ruch, a wystrzelę! Wszyscy na podłogę! – mężczyzna podszedł do Isabell i popychając ją do przodu powiedział:

— Złotko, zamknij drzwi na klucz!

— Ale ja nie mam klu...
Drugi mężczyzna był najwyraźniej bardzo zdenerwowany i na jej słowa niespodziewanie zareagował wystrzałem. Strzelił w jej stronę. Wszyscy zamarli w bezruchu, tylko Alex poderwał się z ziemi i osłonił Isabell. Momentalnie upadł na ziemię. Z rany sączyła się krew. Stracił przytomność. Nikt nie wierzył własnym oczom. Porywacze też nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.

— Ty idioto, zaraz tu będzie policja! Chyba nie zależy nam na rozgłosie?!
Max korzystając z chwili zamieszania, przemógł się i szybko podbiegł do leżącego Alexa. Wiedział, że tylko on mu może pomóc. Maria nieomal zemdlała, była blada jak ściana. Podobnie Isabell. Michael obmyślał już plan ucieczki. Już na początku schował się za ladą, teraz był w kuchni i po cichu dzwonił na policję. Liz odzyskała pełną świadomość dopiero w momencie, gdy Max był już przy Alexie. Dopiero teraz dotarło do niej że grozi im straszne niebezpieczeństwo, a szczególnie Maxowi, który zdobył się na nieposłuszeństwo względem porywaczy. Jej obawy były słuszne. Mężczyzna z bronią zaalarmowany ruchem znów wystrzelił. Znów trafiłby, gdyby nie opanowanie Liz. Nabój odbił się od świecącej, zielonkawej osłony, uchodzącej, którą zasłoniła Maxa i Alexa unosząc dłoń. Porywacze oniemieli. Nie wiedzieli, co robić. Liz szybko spojrzała na Maxa. Zrozumiał. Liz skupiła się, starając się wejść do podświadomości porywaczy. Nie robiła tego zbyt często. Wiedziała, że nie starczy jej siły na dłuższy okres czasu. Najpierw wykasowała im ostatnią część pamięci, potem sprawiła, że widzieli co innego, niż rzeczywistość. Zachowywali się, jakby dopiero teraz weszli do kafeterii. Tymczasem Max przyłożył rękę do rany Alexa.
BŁYSK
Dwuletni chłopiec płacze, gdy mama zostawia go po raz pierwszy samego w przedszkolu.
BŁYSK
Młody Alex bawi się na podwórku z małą dziewczynką o blond włosach.
BŁYSK
Szesnastoletni już Alex stoi na korytarzu szkolnym w towarzystwie kolegów i wpatruje się na stojącą dalej... Isabell.
BŁYSK
Alex poznaje w nowootwartej kawiarni brunetkę.
BŁYSK

Alex nareszcie otworzył oczy. W miejscu rany został tylko świecący odcisk ręki. Max i Isabell wyprowadzili słabego jeszcze Alexa w głąb domu. Michael już miał iść za nimi, ale spojrzał jeszcze do pomieszczenia, w którym mieściła się kawiarnia. Zobaczył stojącą nieruchomo Liz. Na jej czole ze zmęczenia pojawiły się kropelki potu. To było okropnie męczące! Porywacze zachowywali się tak, jakby wszystko szło po ich myśli. Michael odwracając się kątem oka zauważył leżącą na ziemi Marię. Widocznie zemdlała. Cichutko podszedł do niej i wyniósł ją. Po drodze spotkał Maxa, który szedł na pomoc Liz. Kończyły się jej możliwości – i tak wytrzymała już bardzo długo. Wolała zamknąć oczy, by móc się bardziej skupić. Max zobaczył podjeżdżające samochody policji – nareszcie! Policjanci widząc, że porywacze ich nie zauważyli, pomimo wielkiego zdziwienia i po upewnieniu się, że zakładnicy stoją w bezpiecznej odległości, szybko weszli do Crashdown. Akurat w tym momencie wyczerpały się siły Liz. Zaczęła upadać, ale Max był blisko i przytrzymał ją. Teraz wszystko potoczyło się już bardzo dynamicznie – zdezorientowani porywacze na widok policji rzucili pistolety. Oczywiście nie pamiętali nic niezwykłego z minionej sytuacji. Dziwne wydawało im się jedynie to, że policjanci tak ich zaskoczyli. Szeryf Jim Valenti podszedł do Liz i Maxa.

— Czy ktoś potrzebuje pomocy?
Liz na myśl o rannym Alexie już miała odpowiedzieć twierdząco, ale Max ją uprzedził.

— Nie, nikomu nic się nie stało.

— No właśnie, co tu się w ogóle działo?

— Dwaj mężczyźni weszli do kawiarni z bronią. W ukryciu zadzwoniliśmy na policję. Dziwne, bo nic nie zauważyli, nawet zbliżających się policjantów. Nie rozumiem też tego, że nie domagali się pieniędzy.

— To proste – dzisiaj rano uciekli z więzienia w Santa Fe. Postawiono na nogi całą policję stanową. Podajcie swoje nazwiska, muszę spisać wasze zeznania.

— Liz Parker i Max Evans.

— Był tu jeszcze ktoś oprócz was?

— Tak, ale uciekli w głąb domu.

— Czy nadal tam są? Chciałbym z nimi porozmawiać.

— Oczywiście, proszę.

Po dwóch godzinach nie było ani śladu włamania. Rodzice Liz byli wstrząśnięci tym, co się stało. Wszyscy rozeszli się do domów. Liz siedziała na swoim balkonie i wpatrywała się w gwiazdy. Były dziś wyjątkowo widoczne. Na stoliku leżał pamiętnik. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby nie Max. Była mu bardzo wdzięczna. Uważała Alexa za brata i była do niego bardzo przywiązana. Nie wiedziała tylko, co wyniknie z całej sytuacji. Po raz pierwszy ktoś dowiedział się o jej tajemnicy. W dodatku okazało się, że nie jest tutaj sama... Miała aż nadto wrażeń jak na jeden dzień. W pewnej chwili wydawało jej się, że ktoś woła ją po cichu. Najpierw nie zareagowała, ale gdy to się wyraźnie powtórzyło, wstała i podeszła do barierki. Na dole stał Max.

— Przepraszam, że tak późno...

— Nie ma sprawy.
Po chwili Max był już na górze. Balkon był nisko położony, więc wejście na górę nie sprawiło mu większych problemów.

— Chciałem z kimś porozmawiać o tym, co się dzisiaj wydarzyło.

— Szczerze mówią, ja też...

— Spójrz, meteor leci!
Przez chwilę wpatrywali się w piękne niebo. Po jakimś czasie ujrzeli pięć mocno świecących gwiazd ułożonych w kształt litery "V". Wyglądały identycznie, jak te z wizji.

— To wszystko jest takie dziwne... Max – przy tym Liz odwróciła głowę w jego stronę – chcę ci bardzo podziękować... Alex jest dla mnie jak brat... Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby go zabrakło...

— Ale to w końcu dzięki tobie udało nam się przeżyć.
Minęło kilka minut, w ciągu których znów oglądali gwiazdy. Max odezwał się pierwszy:

— Pójdę już. Dobranoc.
Liz nie odpowiedziała mu. Kiedy już miał schodzić, szepnęła:

— Max...
Max odwrócił się. W kącikach oczu Liz zobaczył dwie, stale powiększające się łzy. W końcu zaczęły kapać na podłogę. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Po chwili Max podszedł do Liz i mocno objął ją silnym ramieniem.

— Nie bój się. – powiedział cicho, potem dodał – Dobranoc.
Po tych słowach Max odszedł w mrok nocy. Liz jeszcze chwilę stała patrząc w stronę, w którą odszedł Max. Potem znów usiadła w fotelu i wzięła do ręki swój pamiętnik.


PS. Podoba Wam się? Mam nadzieję, że tak...;-) Wszystkie uwagi mile widziane w komentarzach.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część