liz47

WE'RE ALIENS! (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

2. Life

— Aby żyć zgodnie z drugą osobą, musimy ją dobrze znać, umieć ją wysłuchać. Nie można trywializować tak ważnych rzeczy. Wam pewnie też się wydaje, że znacie swoich kolegów, ale zadajcie sobie kilka najprostszych pytań: kto wie, gdzie urodził się Michael Guerin? Co jada na kolację panna Ann McLean? A o czym myśli teraz Kyle Valenti? – To pytanie profesora nie wyglądało na retoryczne, więc wszystkie oczy zwróciły się ku ławce Kyla, który – rzeczywiście – nie wyglądał na zbyt zaabsorbowanego lekcją psychologii. Niespeszony, odpowiedział:

— Mam przeczucie, że klasę bardziej interesowałaby Ann McLean, choć osobiście uważam, że nie do wszystkiego byłaby mi potrzebna informacja o jej kolacji – chętniej zjadłbym z nią śniadanie...

— Hmm... Skoro tak bardzo chcecie się bliżej poznać, to takie jest wasze zadanie – musicie zrobić wyczerpujący wywiad z kolegą lub koleżanką z klasy. Aby uniknąć jakichkolwiek nieścisłości, wymienię teraz pary, które będą się wzajemnie charakteryzować... – profesor spojrzał do dziennika – Guerin i DeLuca, Parker i Isabell Evans, Max Evans i Whitman, Valenti i McLean, (...)
Liz jakoś nie ciągnęło do Isabell – te wiecznie smutne, zimne oczy... Zdawała się być zawsze idealna, nie sposób było jej coś zarzucić. A poza tym... była siostrą Maxa. Ten chłopak intrygował Liz. Wystraszony? Nieśmiały? Nie, to tylko pozory. Czuła, że tak naprawdę jest kimś zupełnie innym, tylko nie umie się otworzyć... a może nie chce? Nie może? I te jego głębokie, tajemnicze spojrzenie... Prawie nie z tej ziemi! Przez chwilę żałowała, że on jest "stąd", ale szybko odrzuciła tę myśl. To wcale nie było przyjemne – bez przerwy żyć w kłamstwie, oszukiwać rodzinę, przyjaciół... Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie tych wielu nieudanych postanowień normalnego, spokojnego życia. Jej rozmyślania przerwał dzwonek. Wraz z Marią zmierzała w kierunku szatni, ale przypomniała sobie, że musi się umówić z Isabell, ta jednak już szła w jej stronę. Gdy podeszła, Liz miała wrażenie, jakby wręcz owiał ją zimny wiatr.

— Liz, masz dzisiaj czas po południu? Wiesz, chciałabym już mieć z głowy to całe zadanie – powiedziała blondynka starając się uśmiechnąć;-)

— Oczywiście! Powiedzmy koło... piątej. Gdzie się spotkamy?

— Chyba najprościej byłoby w kafeterii, prawda?

— Jasne.

— Przygotuję wszystkie możliwe pytania, na jakie profesor może zwrócić uwagę... To punkt piąta jestem u ciebie. Cześć!

— Na razie!
Liz miała wrażenie, że Isabell nie usłyszała tych słów, bo kończąc swoje ostatnie zdanie zaczęła już odchodzić...

— Ale zawiało od niej mrozem! Liz, współczuję ci, że akurat na nią trafiłaś... chociaż w sumie ja też mam pecha. Ten stary zrzęda przydzielił mi tego przygłupa Guerina! I o czym ja mam niby z nim rozma... – Maria nie dokończyła, bo w tej chwili zauważyła, że "ten przygłup" stoi za nią i czeka, aż ta skończy... Maria dostała gęsiej skórki na jego widok i momentalnie na jej twarzy pojawiły się rumieńce.

— O piątej w Crashdown. Pasuje?

— Mmm... Taak...
Michael poszedł w swoją stronę, a Maria nadal stała czerwona, aż w końcu Liz przerwała tę głuchą ciszę.

— No, całkiem nieźle... Biorąc pod uwagę, że musisz spędzić z nim najbliższe kilka godzin to wręcz gratuluję!

— Co, jesteście zadowolone z dobranych partnerów? – zapytał z uśmiechem Alex, którego spotkały przy drzwiach.

— Wiesz co, chociaż ty byś mnie nie dobijał! – odparowała Maria.

— A tobie co? No dobrze, już dobrze. A, Liz, mam do ciebie małą sprawę... Bo pewnie spotkasz się dzisiaj z Isabell z powodu tego zadania... Mogłabyś mnie jej przedstawić?

— No jasne, ale nie wiem, dlaczego chcesz się pchać do jaskini lwa... Umówiłyśmy się o piątej w Crashdown.

— Na pewno będę. Trzymajcie się! – mówił Alex z zamiarem odejścia, na co jednak nie pozwoliła mu Maria.

— A coś ty się tak uparł na tą Is? Przyznaj się, podoba ci się...

— Maria, daj mu spokój! Alex, a kiedy ty i Max się spotykacie?

— Jeszcze się nie umawialiśmy, ale zaraz mu powiem, żeby o piątej przyszedł do Crashdown... Wiesz, będzie wyglądało, że niby przypadkiem się spotkamy i jak gdyby nigdy nic przedstawisz mnie jego siostrze. O, widzę go! Max, choć na chwilę!
Liz bardzo chciała by podszedł, ale wiedziała, że coś jest nie tak. Wydawało jej się, jakby rozmowa z nim była czymś zabronionym, choć czuła się przy nim bezpieczna. Nadal miewała te dziwne sny. Bardzo chciała podzielić się z Marią swoimi obawami, ale nie mogła... To wszystko jest takie "kosmiczne"... Nie tylko w przenośni!

— Max, masz czas o piątej? Moglibyśmy się spotkać w kawiarni. – zaproponował Alex

— Jasne.

— Wiecie co, ja was już zostawiam, obiecałam mamie, że wrócę wcześniej. – powiedziała Maria – Do piątej!

— Ojej, muszę jeszcze zdążyć na próbę mojego zespołu. To na razie!
Alex odszedł razem z Marią, więc Liz i Max zostali sami.

— Idziesz teraz do domu? – zapytał Max.

— Taak...

— Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym cię odprowadził?
Liz była wniebowzięta. Bała się tylko jednego – że znów stanie się czerwona...

— Jeśli byś rzeczywiście mógł... i chciał... będzie mi bardzo miło.
Szli drogą bez przerwy śmiejąc się. Czuli się wspaniale w swoim towarzystwie. Jednak odległość dzieląca szkołę i Crashdown Café była stosunkowo krótka, niestety;-)

— To tutaj...

— Tak, słyszałem, że mieszkasz w kafeterii... Pewnie masz dużo zajęć w związku z tym?

— Nawet nie... Zdążyłam się już trochę przyzwyczaić przez ten miesiąc... O, idzie moja mama. Witaj, mamo! Pomóc ci zanieść zakupy?

— Dzień dobry, pani Parker.

— Dzień dobry. Nie, sama sobie poradzę... Nie przedstawisz mi kolegi?

— Oj, przepraszam... To Max Evans.

— Phillip i Diane są twoimi rodzicami? Jak miło, znamy się już od dawna, od...
Nancy Parker uśmiechnęła się i z paczką zakupów weszła do Crashdown. Nie miała ochoty, szczególnie przy córce, wspominać czasów, gdy wraz z Jeffem starała się o opiekę nad znalezioną na pustyni sześcioletnią dziewczynką. To właśnie Phillip pomagał im w sądzie.
Liz zamykając drzwi za mamą upuściła książkę wypożyczoną z biblioteki szkolnej. I ona, i Max jednocześnie schylili się, by ją podnieść i... ich dłonie spotkały się.
BŁYSK
Wszędzie wokół gwiazdy. Pięć planet ułożonych w kształt litery "V".
BŁYSK
Katastrofa na ranczu czegoś przypominającego meteoryt.
BŁYSK
Jaskinia. Cztery inkubatory, w środku małe dzieci.
BŁYSK

Oboje patrzyli sobie w oczy. Po chwili Liz spuściła wzrok, podniosła książkę i wstała, podobnie jak Max. Odszedł bez słowa. Liz stała bez ruchu jeszcze chwilę wpatrując się w odchodzącego Maxa. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło padać. Odprowadzała go wzrokiem. "Kim on jest? Czy też widział?" Liz nie miała ochoty nikomu zdradzać swojej tajemnicy. "A może nie tylko ja mam taki sekret? Czy ktoś na świecie mógłby mi pomóc? Wyjaśnić?"

— Liz, popatrz jak pada, wejdź do środka, bo się przeziębisz!
Liz odwróciła głowę w stronę matki. Poszła na górę, do swojego pokoju i otworzyła pamiętnik.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część