liz47

WE'RE ALIENS! (1)

Wersja do druku Następna część

1. Introduction

BŁYSK
Leży w jakimś inkubatorze, nie może się ruszyć. Przy wyjściu z pomieszczenia (a może jaskini?) stoi sześcioletni chłopiec. Ma czarujące brązowe oczy i ciemne włosy.
BŁYSK
Pustynia. Jakieś znaki, dziwnie znajoma skała. Naprzeciw niej stoi chłopak – wysoki, może ok. 17 lat. Znów te oczy...

— Panno Parker, nie wiem, jak jest w Santa Fe, ale u nas nie śpi się na lekcjach! – tymi słowami prof. Seligman wyrwał Li z tego stale powtarzającego się snu. To pierwsza lekcja – ukochana biologia – w pierwszym dniu nauki po przeprowadzeniu się z Santa Fe do Roswell.

— Przepraszam... – odpowiedziała onieśmielona Liz.
Cała klasa patrzyła na nią, ale ona zwracała uwagę tylko na nową przyjaciółkę – Marię, która gestami próbowała jej przekazać, jak wybrnąć z tej sytuacji. W tej chwili do klasy wszedł spóźniony Alex. Był drugą osobą, którą Liz zdążyła poznać i polubić w ciągu tego miesiąca od przeprowadzki. Pracując w kafeterii ojca była zbyt przejęta swoją pracą, by podjąć próbę rozmowy z kimś.

— Taak... A więc pan Whitman chciałby ustalić nowe dzwonki? Proszę usiąść z Michaelem Guerinem. A skoro przy tym jesteśmy, to... Parker siedzi z Evansem, DeLuca z panną Evans, (...) Nie rozumiecie? Już!
Wszyscy wstali, by zmienić miejsce. Ale Liz miała problem – nie wiedziała, jak wygląda osoba, z którą ma siedzieć! Rozejrzała się po klasie, ale nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Po chwili usłyszała za sobą, jak ktoś wypowiada jej imię. Miły, męski głos. Odwróciła się, spojrzała, i... nie mogła z siebie wydusić słowa. To był ON! Tajemniczy, przystojny... ale przede wszystkim – chłopak ze snu! Przez głowę przelatywał jej miliony myśli... Jak to możliwe? Starała się przypomnieć sobie pierwszy sen z nim... Tak! To było jeszcze w Santa Fe. Nigdy go nie widziała, ale śnił jej się co noc od miesiąca.
A on? Nie mógł zrozumieć jej przenikliwego wzroku. Dlaczego? Przez chwilę myślał, że gdzieś ją już kiedyś widział... Nie, z pewnością nie. Zapamiętałby dokładnie jej twarz. Była taka piękna...

— Ty jesteś Liz Parker? – Max przerwał głuchą ciszę.
Dopiero teraz zwrócili uwagę na to, że cała klasa wpatruje się w nich. Liz momentalnie zrobiła się czerwona jak burak. Szybko odpowiedziała "tak" i usiadła na krześle, to samo zrobił Max. Nauczyciel udał, że nic nie zauważył. Po chwili usłyszeli zbawienny głos dzwonka. Liz niemal wybiegła z sali do łazienki, za nią poleciała Maria.

— Co ci się stało? Przecież chyba nie zależy nam na rozgłosie?! – Michael zawsze mówił prosto z mostu...

— Nie wiem... Dziwnie czułem się w jej obecności...

— ?!

— Tak, jakbym ją znał, widział kiedyś...

— To nic dziwnego, przecież ona pracuje w Crashdown!

— Ale ja tam mnie chodzę! Jestem pewien, że nigdy wcześniej jej nie spotkałem!

— A może ona ma zielone antenki, wyłupiaste oczy i przyleciał, żeby nas zabić?!

— Michael, zamknij się wreszcie! Chcesz, żeby cała szkoła cię usłyszała?! – wtrąciła Isabell – Nie możemy się tak strasznie przejmować całym zajściem. Zachowujmy się normalnie, ale lepiej miejmy się na baczności. Nigdy nic nie wiadomo...

Tymczasem w damskiej łazience:

— Czuję, że skądś go znam... Już nic nie wiem... Jest taki przystojny... Wiesz, jak na mnie patrzył, to mi się tak ciepło zrobiło...

— A może to jest miłość od pierwszego wejrzenia? Może ty si w nim po prostu zakochałaś?
Liz nie wiedziała, co powiedzieć. Myślami błądziła gdzieś daleko – tam, gdzie jeszcze nikogo nie wprowadziła...


Wersja do druku Następna część