_liz

Etoile (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rath i Liz stali pod wejściem do niewielkiej kamieniczki, położonej na uboczu i przytłumionej w otoczeniu pobliskich wieżowców. Dziewczyna co jakiś czas zerkała w górę, czy czasem przez okno ktoś nie wygląda. Mogłaby równie dobrze wślizgnąć się niezauważona schodami przeciwpożarowymi, które prowadziły wprost do okna jej pokoju, ale aby dostać się do metalowego rusztowania musiałaby przeskoczyć przez płotek koło okna pani Higgins – bardzo wścibskiej sąsiadki, która zawsze czuwała przy szybkie, za firanką. Jednak będzie musiała stawić czoło rodzicom i siostrze. Zerknęła na Ratha. Ten trzymał dłonie w kieszeniach i ze zdenerwowaniem rozglądał się po okolicy.

— To... ja już pójdę. – powiedziała niepewnie Liz

— Ok. – powiedział, nawet na nia nie patrząc
Kiedy Liz już weszła na jeden schodek i sięgała po klamkę, ocknął się, jednym susem wskoczył na schodek i szarpnął ją za ramię. Znów się zmieszał:

— Liz. Pewnie teraz będziesz mnie unikać. – nie zważał nawet na jej w pełni zszokowany na te słowa wzrok – Teraz, kiedy już wiesz jak wyglądam, gdzie mieszkam, z kim się zadaję. Nie dziwię ci się. Chce, żebyś wiedziała... że...

— Rath? O czym ty mówisz? – przerwała mu z miną, jakby spoglądała na świra

— Ty masz rodzinę, jesteś grzeczną ułożoną dziewczynką. A ja... ja mieszkam w kanałach, wyglądam, jakbym nie wyglądał i w ogóle mam do kitu życie.

— Obecnie wolałabym być bezdomna. – mruknęła Liz, a potem dodała wyjaśniająco – Rodzice mi zrobią niezłą awanturkę, że nie wróciłam na noc.

— Widzisz. Przeze mnie będziesz miała kłopoty ze starymi. – jęknął Rath, wbił dłonie mocniej w kieszenie i cofnął się o krok – To ja już... Nara Liz.
Już zdołał się obrócić i przeszyć spojrzeniem ulicę. Zrobił krok do przodu i miął zamiar zrobić kolejny krok, kiedy Liz złapała go za ramię i wymusiła na nim ponownie obrócenie się w jej stronę. Nim chłopak zdołał się zorientować, dziewczyna objęła go smukłymi ramionami i przylgnęła do niego swym drobnym ciałem. Początkowe zdumienie Ratha przekształciło się w niesamowita ulge połączoną z radością. Zacisnął swoje ramiona wokół niej a twarz wtulił w miękkie włosy pachnące truskawkami. Ciepły szept odbił się o jego ucho:

— Tak cieszę się, że wreszcie cię znalazłam.
* * *
Loonie szła pospiesznie, rozglądając się dokoła, jakby kogoś szukała, a nie mogła znaleźć – jak na złość. Wszystko w niej wrzało i burzyło się. Sama nie wiedziała co się dzieje. Przecież powinno jej to nie obchodzić, powinno jej to zwisać, powinna wzruszyć ramionami. Ale coś jednak nie pozwalało jej tak zostawić tej sprawy. Musiała im powiedzieć. Biegnąc w zamyśleniu, ocknęła się dopiero, gdy wpadła na kogoś, a silny uścisk nie pozwolił jej się wyplątać. Spojrzała w górę i natrafiła na zimne oczy. Kivar. Mężczyzna widząc jej nietypowe zachowanie, posadził ją na pobliskiej ławce i zapytał:

— Co się dzieje?

— Nie wiem. – wymamrotała – Mój popieprzony brat coś kombinuje. Chce się pozbyć Gwiazdy.

— Gwiazdy? – Kivar w pełnym zdumieniu spojrzał na nią, nie mając pojecia o czym ona mówi

— No Gwiazda... Etoile... Liz – Loonie mówiła jak obłąkana – Ukochana Ratha z dzieciństwa. Odnalazła się, a Zan chyba chce ją zabić.
Mężczyzna objął ją i wbił swó wzrok w odległy punkt parku. Jakby rozważał czy ma coś powiedziec czy nie. Jego twarz wyraźnie spochmurniała.

— Vilandro – zaczął dość powaznym tonem – Twój brat chce zabić nie tylko ją. Chce tez zabić mnie. On szuka powrotu na Antar.

— Co? – dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na niego

— Nicholas zdradził.
Zapanowała niezwykła cisza. Po kilki minutach mężczyzna ponownie spojrzał na Loonie i w jej zimne oczy lekko drżące od łez.

— Wyjedźmy.

— Słucham? – dziewczyna była w zbyt wielkim szoku, aby zrozumieć o czym mówi jej kochanek

— Ucieknijmy stąd. Wróćmy na Antar. Tam armia wojska stanie po naszej stronie, a Nicholas zginie. Nie będę cię tutaj narażał na niebezpieczeństwo.

— Zgoda. – odpowiedziała bez najmniejszego wahania
* * *
Rath wszedł ostentacyjnie do pomieszczenia, a jego wzrok pełen furii utknął na postaci chłopaka siedzącego na kanapie. Na podłodze koło lodówki leżała Ava i przeglądała jakieś damskie pisemko. Chłopak przeszedł, potrącając ją butem aż podskoczyła. Ostrym ruchem wyrwał gazetę z rąk Zana i spalił ją w dłoni. Zan spojrzał na niego z niechęcią. Nie zorientował się nawet kiedy, silna ręka Ratha złapała go za bluzę i uniosła do góry. Potem pięść przyjaciela wylądowała na jego szczęce. Krew. Zan uniósł się z ziemi, ocierając dłonią krwawiącą wargę. Jego wzrok wbił się w Ratha, który jakoś nie przejął się żądzą mordu w oczach przeciwnika. Wręcz odwrotnie. Zacisnął pięści, gotów do kolejnego starcia. Potem przez zaciśnięte żeby wycedził:

— Tknij ją jeszcze raz lub chociaż popatrz na nią krzywo, a zrobię z twojej buźki niedokończone dzieło Picassa.
Ciszę, w której Ava z wrażenie rozlała czarny lakier po podłodze, przerwał szyderczy śmiech. Zan się śmiał i to prosto w twarz Rathowi. Otarł ponownie usta, wyprostował się i tonem rozkazującym powiedział:

— Nie Rath. Nie zapominaj, gdzie twoje miejsce. – z każdym słowem jego głos stał się groźniejszy i zimniejszy – To ja tu żądzę, a ty masz mnie słuchać. I mam pewne plany, w których nie ma miejsca na twoje słabości. Masz się rozstać z tą małą.
Rath zmrużył oczy i mocniej zacisnął pięści. Jeszcze chwilę obaj z Zanem toczyli walkę na zimne spojrzenia, aż Rath wypuścił z siebie powietrze, odwrócił i bardzo szybkim krokiem wyszedł z kanału. Ava zakręcając buteleczkę z lakierem, zapytała Zana:

— I co teraz?

— Nic. – odpowiedział obojętnie – Zabiję ją.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część