Cherie tłum. Tigi

September and the other sorrows (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział siódmy

Jest prawie 9:00, kiedy w niedzielny wieczór docieram do domu.

Woda pod prysznicem nie jest nawet gorąca gdy w drzwiach rozlega się pukanie.

Pukanie, które napełnia mnie falą miłości, poprzedzone szmerem obawy.

To moja babcia puka.

— Babciu...- ledwie wypowiadam słowo a ona pchnęła drzwi siadając z rozpędem na kanapie.

— Carla – mówi rozdrażniona – Gdzieś ty była ?

Kocham babcię. Jest taka twarda. Ekscentryczna. Nigdy nie wiem kiedy się zjawi. Tak jak dzisiejszego wieczoru. Nie widziałam jej rok. A ona się zastanawia gdzie ja byłam ?

— Tylko wyjechałam na weekend. – mówię nieśmiało. .

Zsuwa przeciwsłoneczne okulary na czubek nosa, jej lodowate niebieskie oczy patrzą na mnie z nad oprawek z wściekłością.

Czekam. Na zwykłe barwne wyrażenia, które zdają się wyskakiwać z jej języka i żyć własnym życiem.

Jest prawdziwą skarbnicą nonsensu. Z nowojorskim akcentem.

Ale nie mówi nic. Spogląda na mój naszyjnik.

Robię drugie podejście i zaglądam jej w oczy.

Nigdy nie widziałam zdjęcia mojej babci z czasów jej młodości – ale nagle dowiaduję się jak wyglądała.

Błysk uderza mnie z taką intensywnością, że czuję jak kłykcie robią się białe a paznokcie wbijają mi się w dłoń.

Krótko obcięte włosy, różowe. Kolczyki, krótka skórzana spódniczka.

To nie jest moje wspomnienie, uświadamiam sobie na początek. To należy do pana Evansa.

Podrywa się z kanapy i zanim znajduję czas by otworzyć usta, jej palce znajdują się na krysztale, plączą się przy mojej szyi.

— Gdzie to dostałaś ? – syczy do mnie, ledwie słyszalnym głosem.

Nigdy w swoim życiu nie widziałam w niej strachu. Czy tyle gniewu. Aż do teraz.

Ja także się przestraszyłam – W antykwariacie w Albequerqe – mówię drżącym głosem – Dlaczego? Czy to coś dla ciebie znaczy ?

Pan Evans roi się w moim umyśle, zerkając zza zasłony.

Przyglądam się jej, czekając na odpowiedź.

Cisza. Nie wie co powiedzieć.

Ja to robię.

— Należał do ciebie, prawda ? Kiedy byłaś młoda ? – pytam.

Cisza. Te lodowate niebieskie oczy topnieją, kapiąc na jej policzki.

— Czyż nie...Ava – wypluwam z siebie ostatnie słowo i patrzę jak moja babcia mięknie.

Jeśli w tym pokoju kiedyś było powietrze, to teraz znika.

Nie mogę oddychać. Babcia trzyma moja twarz w dłoniach.

I po raz drugi znajduję siebie, spacerującą po czyimś umyśle.

Ona jest młoda i sama. Zan już nie żył kiedy odkryła, że była w ciąży. Narodziny mojego ojca. Ona już wie, że on jest człowiekiem. Czynnik DNA.

Moje narodziny. Pochyla się nad moją kołyską , sprawdzając znaki które udowadniają, że ja także jestem człowiekiem.
Ukrywała sekret przez lata. Jest kosmitką.

Poczekaj.. Brody Davis. Ona jest na pustyni z nim, ale to nie pan Davis. Larek.

Jest ciemno. Zapadam się.

Słyszę pana Evansa wołającego moje imię – Carla – jego głos wydobywa mnie z próżni w której tonę – Zaufaj jej – mówi z daleka.

Czerń.

Najgorętszy płomień nie jest czerwony, ale niebieski.

Właśnie to widzę kiedy wracam z próżni.

Niebieski płomień pozaziemskich oczu mojej babci.

Znajduję się na podłodze a babcia klęczy obok mnie. Jej twarz jest wypełniona udręką i bólem.

— Powiedz mi wszystko – mówi wycierając mi dłonią policzek, trzymając mnie uwięzioną w swoim spojrzeniu.

Więc mówię.

Opowiadam jej o panu Evansie, mojej wycieczce do Roswell. Panu Davis.

Znowu się gniewa kiedy pomaga mi wstać – Cholerny Larek – sapie ze złością – Wstrętny sukinsyn.

No cóż, to otrzeźwia. Wciąż znajduje sens w słowach.

Zaczyna gorączkowo spacerować – Naszyjnik, wybrałeś go sama ? Czy była to dobra robota sprzedawcy, który wcisnął ci towar ?

Przypominam sobie dzień, w którym go kupiłam – Nie wiem, babciu. Wiem tylko, że nie mogłam się oprzeć.
Mówię – Jednak facet trochę przekonywał.

Teraz babcia przeklina – Pieprzony Larek – płacząc opada na kanapę. Siadam obok niej – Nie wiedziałam, że ten gnojek cię wybierze – szlocha w dłonie.

— Już dobrze – uspokajam ją, przyciągając do siebie – Kocham cię. Nie ma znaczenia, kim lub czym jesteś.

Podnosi splamioną łzami twarz – Musimy wydobyć stamtąd Maxa. Ma zdecydowany głos.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część