gosiek

To nie był koniec (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział II „Pomoc przyjaciół”

Max w drodze przez pustynię płakał. Nie chciał stracić Liz. Zbyt mocno ją kochał, aby tak po prostu pozwolić jej odejść. Stracił już tyle mu bliskich osób: najpierw Alexa, potem syna, dziś Kyla, a teraz może stracić Liz. Przypomniał sobie jej słowa „Jeszcze się zobaczymy” wierzył temu, musiał.
Isabel widziała ból jaki odczuwał jej brat. Ona też nie chciała, aby Liz odeszła, jednak obiecała jej niedawno, że choćby nie wiem co, odnajdą granilith i pokonają Khivara. Czyżby ona wiedziała co dziś może się stać, może nie powiedziała o tej wizji. Może ona musiała się poświęcić, aby uratować ludzkość?
Dobiegli do skały. Nic się tu nie zmieniło, jednak wspomnienia nie były miłe. Max wdrapał się do miejsca gdzie mieściło się wejście. Przejechał dłonią po skale na której pojawił się srebrny odcisk dłoni.
Nagle ziemia zaczęła się trząść, w tym samym momencie Max poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wszyscy nie mogli utrzymać równowagi i upadli na ziemię. Na niebie pojawił się blask. Przymknęli oczy. Trzęsienie ustało, a blask zniknął.
Wstali otrzepali się s kurzu.

— Co się stało?? – spytała Maria

— Nie wiem, co to mogło być? – powiedział zdziwiony Michael
Max stanął ponownie obok „wejścia” i przyłożył dłoń do tej na skale. Grota się otworzyła, była nienaruszona, jak byli to pierwszy raz. Evans natychmiast chciał się dostać do pomieszczania w którym mieścił się wcześniej granilith. Przeszedł przez jeden z inkubatorów i zobaczył kłęby dymu, jakby przed sekundą coś się tu stało. Kurz wpadał mu do płuc i zaczął kasłać. Miał już wychodzić naprać świeżego powietrza gdy usłyszał czyjś szloch.
Dłonią próbował odgarnąć kłęby dymu. W końcu sam opadł. Max ujrzał granilith w całej okazałości, nienaruszony. Do jego uszu wpadł ponownie ten odgłos, szloch. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu. W jednym z kątów siedziała zwinięta w kłębek postać. Stał przez chwile nieruchomo. Widać było długie brązowe włosy przysłaniające twarz. Można było się domyśleć, że to jakaś dziewczyn
Do pomieszczenia zaczęli po kolei wchodzić jego przyjaciele.

— Max.... – zaczął Michael jednak gdy zobaczył małą postać zatkało go
Dziewczyna na odgłos wydany przez Guerina podniosła twarz i spojrzała niepewnie w oczy Maxa. Dłuższą chwile wpatrywali się tak w siebie. Nagle dziewczyna zerwała się i padła na kolana przed Evansem.

— Zan...Zan – klęcząc wypowiadała jego antarskie imię

— Kim jesteś? – spytał niepewnie kucając obok niej – Skąd się tu wzięłaś?

— Zan...królu...Panie mój...- powtarzała

— Wstań i powiedz kim jesteś?? – powiedział Max

— Panie...ja Serena – wskazała na siebie – Ty dobry Król Zan – położyła dłoń na jego piersi – Ty księżniczka Vilandra, pani ma – ukłoniła się przed Isabel – ty Rath, pan miły – uśmiechnęła się do Michaela – Ty nie Ava, nie ma Avy! – ucieszyła się – Ava zła – Kim jesteś? – spytała Marii

— Maria – dziewczyny nawiązały kontakt wzrokowy – A mama? Gdzie mama? – spytała smutno
Max bardzo intensywnie przyglądał się dziewczynie. Miała piękne brązowe włosy i delikatną posturę młodej dziewczyny. Jej śliczne brązowe oczy przyciągały go bardzo.

— Skąd się tu wzięłaś? – spytała Is

— Khivar i Ava zły – na jej twarzy pojawił się dziecinny grymas – Antarczycy chcieć pomóc królowi, wysłać mnie, ja znaleźć cię i wrócić do domu. Dobry król Zan pokona Khivara i uratować nas, ale nie mam mamy...ani granilithu – posmutniała jeszcze bardziej

— Jak to nie ma granilithu, a to co jest – Michael wskazał na kamień w środku pomieszczenia

— To nie granilith...oj Rath Rath...to droga do domu...granilith jest inny – dziewczyna po trochu przyzwyczajała się do poprawnego wymawiania słów

— To gdzie jest granilith – spytała Maria

— Ja nie wiem, mama wie

— To gdzie jest twoja mama – odparł Max

— Nie wiem – wzruszyła ramionami i spuściła głowę
Łzy ryzowały ścieżkę na zabrudzonym policzku.

— Ile masz lat słonko?? – spytała Isabel podchodząc do niej i podnosząc jej twarz

— Piętnaście wiosen i dwa kwartały – odpowiedziała – Jestem już prawie dorosła i będę taka piękna jak ty pani, tak mówiła mama

— Już jesteś, masz śliczne, długie, brązowe włosy i duże ciemne oczy – uśmiechnęły się do siebie – Twoja mama musiała być piękną kobietą

— O tak...nawet król Zan tak mówił – spojrzała na Maxa, którego lekko zatkało

— No nie Max...najpierw była Tess, a teraz jakaś druga lafirynda – skomentowała Maria – Dobrze, że Misiek nie ma żadnym Antarskich kochanek – pocałowała Michaela lekko w policzek

— No, no Rath – Serena potrząsnęła palcem – powiem wszystko Katii – zaśmiała się cicho, a Maria popatrzyła na Guerina wściekle i trzepnęła go w głowę
Chwile stali w milczeniu. Serena patrzyła po kolei na każdego z zebranych. Jak na tak młodą dziewczynę, była piękna. Max był pewien, że już kiedyś ją widział. Coś go do niej ciągnęło, tak jak Tess kiedyś. Jednak to było jeszcze silniejsze. Mógłby teraz podejść do niej i pocałować. Przecież ona była taka młoda jeszcze, a jednak coś do niej czuł, coś jakby miłość.
Serena powoli podeszła do niego i musnęła jego policzek dłonią.

~*BŁYSK*~
Max stoi w jakimś salonie. Miła atmosfera barokowa. Przy kominku siedzi pięć postaci: On jako Zan, Rath, Vilandra, ta młoda dziewczyna Serena i kobieta – robiąca coś przy kominku. Wszyscy byli uśmiechnięci. Jakby życie im sprzyjało. Wydawali się trochę młodsi o jakieś dwa lata. Jedynie Serena była taka sama. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo jest podobna do Liz, te oczy, włosy. Jednak to nie mogła być ona, w jaki sposób ona się znalazła. Dziewczyna zerwała się z krzesła i wybiegła na balkon. Tuż za nią pobiegł Zan. Nie wiedział co zrobić, czy iść za swoim odpowiednikiem, czy czekać na to aż tajemnicza kobieta się odwróci. Jednak skierował się w stronę balkonu. Odsłonił zasłonkę i spojrzał na siebie i Serene. Najpierw spokojnie rozmawiali, po chwili jednak, Zan zbliżył się do niej i pocałował czule. Maxa zatkało. Odwrócił się szybko w stronę kominka, kobieta odwróciła się i spojrzała w jego stronę. Była łudząco podobna do Liz, jedynie trochę starsza i z kilkoma zmarszczkami. Wszystko tu się pomieszało. Kto tu jest kim???
~*BŁYSK*~

*******

Pełno myśli, mało słów, obrazy. Wspomnienia kłębiły się w jej głowie. Ale dlaczego nie zna tych wspomnień. Twarze ludzi których nie zna, odgłosy których nie kojarzy. Czyżby ona była już w niebie, nie ona nie wierzy w boga. Nie ma raju. A może świat się już tak zmienił, a ona patrzy na niego oczami anioła. Teraz chciałaby spotkać Alexa, on musi tu gdzieś być, on też przecież nie żyje.
Nagle huki i krzyki. Znowu ten ból. Głowa mało jej się nie rozsadziła. Przydałyby się teraz jakieś tabletki. Ale przecież po śmierci nic nie czuć. To dlaczego ona czuje, każdą część swojego ciała.
Po chwili huk ustał, a obrazy znikły. Jak za dotknięciem różdżki wszystko prysło na raz. Poczuła, że otwiera oczy. Podniosła rękę do góry i dotknęła czoła. Miała obwinięty bandaż. Oczy jednak odmawiały jej posłuszeństwa, widziała zamazane obrazy. Coś się ruszało, podchodzi do niej. Widzi światełko patrzy w nie bardzo intensywnie. Zgasło. Zamazana postać odchodziła.
Nie czuła swoich mocy, gdzie one są, nie może użyć nawet „kawałka”. Czuje się słaba, jednak może się ruszać.
Zaczyna rozróżniać kolory, kształty. Poczuła, tak poczuła miękką poduszkę pod głową. Potem ciepły koc obwinięty wokół siebie. Milutki, brązowy koc.
Oczy stawały się „mądrzejsze”. Wszystko wracało do normy. Obróciła głowę, zobaczyła okno, wielkie, przejrzyste. Widziała gwiazdy i księżyc. Żadnych budynków, tak jakby była gdzieś w zamku z dala od miasta. Wyciągnęła się leniwie. Leżała na wielkim łóżku. Na wprost niej paliło się ognisko w kominku, płynęło stamtąd miłe ciepło.
Widziała już dokładnie. Siadła i wytarła zmęczone oczy. Pokój w którym była nie był wielki. Zwykły pokoik w staroświeckim stylu. Opuściła nogi na dół i poczuła milutki dywan. Z trudem wstała. Obierając się o łóżko szła. Miała zdrętwiałe nogi, tak jakby nie chodziła długo. Usłyszała kroki, ktoś idzie w tą stronę. Spojrzała na drzwi, klamka poruszyła się. Ona stała zaszokowana. Drzwi otworzyły się i ukazała się w nich zakapturzona postać. Przypomniała sobie, że to ten ktoś kto ją uratował. Nie widziała jego twarzy – wiedziała, że to on, gdyż pamiętała jego głos i silne ramię.

— Witaj Lizzy – odezwał się pierwszy
Liz zmarszczyła brwi, znała już skąś ten głos.

— Kim jesteś? – spytała niepewnie

— Tak za tobą tęskniłem – powiedział

— Kim jesteś? – powtórzyła głośniej

— Liz, to ja... – złapał za kaptur i zaczął go powoli ściągać
Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła były ciemne włosy. Jednak to co zobaczyła dalej przeraziło ją. Te oczy pełne ciepła. Uśmiech przyjaciela.

— O mój Boże...przecież...- wydusiła z siebie (osobiście wole to w wersji angielskiej :P)

Koniec części II (komentarze mile widziane)


Poprzednia część Wersja do druku Następna część