annette

Zakochany Szekspir

Wersja do druku

Zakochany Szekspir


Max obejrzał się za siebie. Znowu szła korytarzem. Zacisnął powieki. „Przecież nigdy nie będzie Twoja, głupi”. Maxwell Evans miał 23 lata, studiował razem z prześliczną Liz Parker. Obydwoje mieszkali w Roswell, lecz wyjechali do Bostonu na studia. Max pochodził z ubogiej rodziny. Ojciec zginął a matka ledwo wiązała koniec z końcem. Jego siostra Isabel wyjechała do Nowego Jorku, gdzie teraz pracuje jako wzięta modelka. Max wygrał stypendium na studia. Przyglądał się Liz jeszcze gdy pracowała w Crashdown Cafe, kawiarenki jej ojca. Nie zauważył ściany i dobił do niej. Upadł i przyjrzał się ścianie. Wisiał na niej plakat „WIELKI BAL BOŻONARODZENIOWY !!! odbędzie się 22. grudnia w auli balowej. Wejście 10 $, tylko z partnerem/partnerką. Godzina 20.00.”. Max westchnął. Chętnie by poszedł na ten bal, gdyby poszła z nim Liz... Wstał i ruszył do klasy. Zaraz będzie miał ekologię. Przez całe zajęcia obserwował Liz. Po zajęciach Max właśnie wychodził z klasy, gdy usłyszał za sobą znajomy głos :

—Maxwell!
Obejrzał się i zobaczył uśmiechniętą Liz.

— Tak? – odpowiedział z udawanym zaskoczeniem.

— Słyszałeś o tym sprawdzianie z półrocza tuż przed feriami? Czy mógłbyś wyjaśnić mi tą lekcję o trujących związkach chemicznych znajdujących się w szambach? Wiesz, nie było mnie na zajęciach, a nie rozumiem tego.

— No jasne – powiedział ochoczo Max a serce wywinęło mu z radości wielkiego orła.

— To może dzisiaj o 18 u mnie? Wiesz, zostało mało czasu, a nie wiem, czy wystarczy nam czasu.

— OK.

— To do zobaczenia – Liz zaczęła biec korytarzem.

— Na razie – odpowiedział Max. Spotka się z Liz Parker !! I to sam na sam ! Jego zajęcia właśnie się skończyły, więc miał trzy godziny do przygotowania się. Wbiegł do podłużnego budynku – akademika- w prawe drzwi (lewe wiodły do pokoi dziewczyn) i wbiegł do swojego pokoiku. Rzucił książki na biurko i rzucił się do szafy. Co by tu ubrać? Przecież spotka się z Liz Parker, swoją jedyną miłością ! „Zachowuję się jak baba” zaśmiał się w duszy Max. Wreszcie wygrzebał skądś czarną koszulę. Ściągnął pomięty już T-shirt i włożył pogniecioną koszulę. Otworzył jeszcze zeszyt z notatkami i przejrzał notatki z lekcji o trujących związkach chemicznych. Powtórzył sobie wszystko. Była 17.55 gdy wyszedł. Szedł długim korytarzem, jedynym, który prowadził do części dziewczyn. Znalazł drzwi do pokoju Liz i zapukał.

— Proszę ! – odezwał się głos.
Max otworzył drzwi. Liz leżała na łóżku, ale gdy zobaczyła, kto przyszedł, szybko się poderwała.

— Dzięki, że przyszedłeś – uśmiechnęła się.

— Nie ma za co – odwzajemnił uśmiech Max.

— A, krzesło !! Wybacz, ale gapa ze mnie – krzyknęła Liz i rzuciła się do biurka. Usiadła na małym taborecie i wskazała na duży obrotowy fotel. Max usiadł i położył na biurku zeszyt z notatkami.

— No więc, mam wyjaśnić ci wszystko ? – spytał. Serce waliło mu jak oszalałe.

— Tak.
Max długo opowiadał. Towarzyszyło mu potakiwanie głowy Liz. Potem kazał wszystko powtórzyć Liz, by dobrze zapamiętała.

— Kapujesz już? – spytał .

— Tak ! Naprawdę dzięki!

— Moja rola skończona – uśmiechnął się Max. Wstał z krzesła i już szedł do drzwi, gdy:

— Dzięki. A Max, poczekaj !
Max przystanął. Odwrócił się.

—No bo wiesz... Ten bal – Widać, że Liz była trochę speszona.

— Tak?- serce zaczęło mu bić mocniej.

— Poszedłbyśzemną? – wyrzuciła na jednym tchnięciu Liz. Max myślał, że serce wyrwie mu się z piersi ze szczęścia.

— No jasne ! To naprawdę super iść z taką dziewczyną jak ty – wyszczerzył zęby. Wyszedł i zamknął drzwi za sobą.

— Tak! – krzyknął i zrobił gwiazdę ze szczęścia. Teraz... Garnitur. No tak. Trzeba będzie zadzwonić do Isabel. Podszedł do budki telefonicznej i wybrał numer.

— Halo? Mówi Maxwell Evans. Mogę prosić Isabel Evans?

— Tak?

— No, bo widzisz Issy… – Max nie wiedział jak zacząć. – Umówiłem się z Liz Parker na bal – wyrzucił.

— Coooo? No to gratuluje, braciszku ! – roześmiała się Isabel. – I co ? Nie masz garnituru? Nie martw się, siostrzyczka wszystko ci załatwi. Kiedy masz ten bal?

— Dwudziestego drugiego.

— Zdążymy. Na szczęście mam gdzieś Twoje wymiary. Aha, i przyjeżdżam na święta do Roswell. Mam nadzieję, że ty też!

— No jasne ! Nic nie zastąpi mi bożonarodzeniowego puddingu ! Wielkie dzięki siostrzyczko, pa – powiedział Max i odłożył słuchawkę. Idzie na bal z Liz Parker !!!
Pięć dni później nadeszła przesyłka z Nowego Jorku. Znajdował się w niej prześliczny nowy garnitur i króciutki liścik : Maxwell! Oto nowy garnitur dla Ciebie. Miłej zabawy z Liz ! Issy PS. Nie zapomnij o prezerwatywach J
Max roześmiał się. Codziennie odhaczał dni na wielkiej kartce dzielących go do balu. Wreszcie nadszedł pamiętny wieczór. Max wbił się nowiusieńki garnitur i wziął białą lilię. Pomyślał, że biel będzie kontrastował z jej czarnymi włosami. I okazało się, że dobrze zrobił. Liz była ubrana w długą czarną sukienkę z białymi dodatkami. Włosy miała upięte w piękny kok.

—Wyglądasz...przecudnie – powiedział Max.

— Ty też wyglądasz super – odpowiedziała Liz. Maks wręczył jej lilię którą zaraz wpięła we włosy. Max podał swoje ramię Liz i razem weszli do auli. Rozległ się szmer zaciekawienia. Obydwoje podeszli do grupki swoich znajomych.

— Liz, chyba ci zazdroszczę – powiedziała Maria De Luca, który studiowała na wydziale muzycznym w innym budynku.

— Hej, słonko, ja to wszystko słyszę – powiedział Michael Guerin, narzeczony Marii, który przyjechał dla niej z Roswell.

— Max, stary, ale masz dziewczynę ci powiem – ślinił się Devon Smith. Jego partnerka, Anne Harrison, trzepnęła go w tył głowy.

— Idę po coś do picia, zaraz wracam – mruknął Max. Po chwili wrócił z dwoma szklankami z ponczem. Wypili i właśnie gdy to zrobili, rozległy się pierwsze skrecze DJ-a. Odstawili szklanki i rzucili się na parkiet. Po trzech tańcach opadli zdyszani na krzesła.

— Świetnie się z Tobą bawię – wysapał Max.

— Ja z Tobą też – odpowiedziała Liz. Nagle na scenę weszła Maria. Zaczęła śpiewać. Okazało się, że to „What If”. Max razem z Liz wtoczyli się na parkiet. Liz przytuliła się do Maxa. „To najszczęśliwszy dzień w moim życiu” mówił sobie Max. Potem potańczyli jeszcze trochę aż nagle Max znalazł się w sypialni Liz! Liz weszła za nim i zamknęła drzwi na klucz.

— Liz, co ty... – Max nie dokończył zdania. Nachylił się nad Liz i namiętnie pocałował. Pocałunki robiły się coraz namiętniejsze, stopniowo pozbywali się ubrań.

— Liz, czy jesteś pewna...?- spytał Max.

— Marzyłam o tym od czasu kiedy cię spotkałam – wyszeptała Liz i pocałowała go. Kochali się przez resztę nocy. Obudzili się o 12. Max delikatnie pocałował Liz.

— Wstawaj. O 19 jest autobus – powiedział do ucha Maks. Były już ferie i mogli robić, co chcieli. Li uśmiechnęła się.

— Spotkamy się na obiedzie.- Max głęboko pocałował Liz, ubrał się i wymknął do swojego pokoju. Przebrał się i zaczął pakować. Czuł się taki szczęśliwy ! W stołówce zauważył Liz i podszedł do niej. Obiad zjedli razem non stop rozmawiając. Mieli potem czas na spakowanie się i pożegnanie.

— Max, usiądziesz obok mnie? – spytała Liz, taszcząc dwie walizki.

— Jasne.
Włożyli do autobusu swoje bagaże i wrócili na 15 minut do swoich pokoi by sprawdzić dokładnie, czy nic nie zostało. Potem wylądowali na auli, gdzie omawiano wyniki zajęć w tym półroczu. Najlepsi studenci otrzymywali nagrody, w tym Max i Liz.

—No, to mamy lekturę na drogę – wyszczerzył zęby Max, machając swoją książką o ekologii. Zajęli miejsca w autobusie, na jego końcu dokładnie. Do Roswell mieli przyjechać około ósmej rano. Liz i Max rozmawiali do północy, a potem Liz zasnęła z głową na ramieniu Maxa. Poczuł się bezgranicznie szczęśliwy. Zasnął. Obudził się o siódmej. Byli już gdzieś w okolicach Santa Fe. Delikatnie obudził Liz. Przez resztę drogi rozmawiali o świętach. W Roswell byli koło 9, ponieważ zaczął padać śnieg i utrudniły się warunki jazdy. Obiecali spotkać się w Sylwestra na lodowisku. Święta zbiegły im szybko. Pani Evans miała odłożone pieniądze i kupiła drobne podarki swoim pociechom. Max z niecierpliwością czekał na Sylwestra. O jedenastej wjechał na lodowisko. O dziwo, nikogo nie było. Pojeździł jeszcze trochę, gdy zjawiła się Liz. Wyglądała jak śnieżynka z płatkami śniegu we włosach i rumieńcami. Wjechała na lodowisko i zatrzymała w ramionach Maxa. Sylwestra spędzili na lodowisku. Potem wrócili do swoich domów. Max często zjawiał się w kawiarni Crashdown. Wrócili na uniwersytet, lecz Liz miała dla Maxa straszne nowiny.

— Tata znalazł mi narzeczonego – wychrypiała.

— Co ?! – krzyknął Max.

— Ale ja go nie chcę ! Ja chcę Ciebie, Max ! – załkała żałośnie Liz. – Pokłóciłam się z tatą. Powiedział, że jeśli nie wyjdę za Gary’ego Gummera to moja noga w jego domu nie postaaaannniiieee!
Komórki Maxa pracowały na najwyższych obrotach.

— Kiedy masz za niego wyjść? – spytał.

— Gdy skończę studia ! Czyli w te wakacje ! – wychlipiała Liz. Max uśmiechnął się szyderczo.

— Zobacz. Wpadłem na pomysł, ale nie wiem, czy ci się spodoba. W przeddzień ślubu spakujesz najważniejsze rzeczy i w nocy uciekniemy z Roswell. Co ty na to?
Liz spojrzała na niego.

—Zgadzam się.
Przez resztę roku szukali mieszkania w Nowym Jorku. Studia skończyli z wyróżnieniem. Suknia Liz była już przygotowana, wesele także. Liz denerwowała się. Około północy, gdy w domu wszystko ucichło, Max zastukał w jej okno. Szybko wziął od Liz torby i wrzucił do starego kombi. Całe tylne siedzenie było zawalone wszelkiego typu paczkami, torbami i walizkami. Liz szybko wbiegła do kombi. Zapomniała o sukni ślubnej! Szybko wróciła po nią. Rozejrzała się ostatni raz po ukochanym pokoju.

— Przykro mi, że musze Cię w ten sposób opuszczać.
Wróciła do kombi. Wyruszyli. Pobrali się w kapliczce, jeszcze w Roswell. A potem wsiedli do kombi i wyruszyli. Wyruszyli w nieznane, w nowe, lecz szczęśliwsze życie. A w radiu leciała piosenka „Bones of Love” :

She’s sipping a cappuccino
Like a cat sipping out of a bowl
He’s black espresso
To start his heart from going cold

He’s thinking ‘cognac’
But afraid his hands might shake
She’s checking her make-up
Her smile’s giving nothing away

You better kill me before I kill you
You look good in black
Who’ll pay the bill and keep on walking
Will get a hole in their back

Two faded tourists
Their visas have long expired
Two forgotten journalists
Whose headlines have retired

What’s that in his pocket?
They aint Chinese banknotes
What’s that in her handbag?
That’s no bar of gold

Two suntanned lovers
Love didn’t die, it just went dry
Fading into the sunset
Those bones of love passing by

KONIEC


Wersja do druku