_liz

Niebezpieczne Związki (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Isabel weszła spokojnie do domu. Coś ją gnębiło i ciemna chmura tej niepewności przesłoniła jej oczy. Z zamyślenia wyrwała ja gwałtowna muzyka dochodząca z salonu. Isabel zmarszczyła czoło. Ktoś grał na fortepianie i to grał niezwykle burzliwie, jakby się na nim wyżywał. Spojrzała na zegarek. Rodziców jeszcze nie mogło być, wracali z Paryża dopiero po siedemnastej. Max? Ale on powinien mieć jeszcze lekcje. Blondynka rzuciła plecak na schody i cicho przeszła w stronę obszernego salonu. Uchyliła drzwi i zajrzała do środka. A jednak to Max. Pokręciła głową i już chciała wyjść, ale jednak cofnęła się i weszła do środka. Max zdawał się jej nie widzieć i wciąż z ogromną furią grał. Isabel uśmiechnęła się z kpiną i podeszła bliżej. Oparła się o instrument i zapytała słodziutko, nawet za słodko:

— Coś się stało, braciszku?
Max podniósł głowę i wlepił w nią rozgniewany wzrok. Nadal grał.

— Czyżby coś poszło nie tak?

— Owszem. – odpowiedział

— Liz ci nie uwierzyła? – niby to ze zdumieniem zapytała – Po tym romantycznym numerze z radiowęzłem powinna była ci wpaść w ramiona.

— I tak było. – odpowiedział, nadal grając

— Więc w czym problem? – tego już nie mogła naprawdę zrozumieć

— We mnie. – odpowiedział z gniewem i naciskiem, a potem nagle przerwał grę i zerwał się z miejsca
Isabel spoważniała. Wyprostowała się, zmrużyła oczy uważnie śledząc każdy gest brata. Podeszła nieco bliżej, poczym cofnęła się i usiadła ostentacyjnie na sofie. Założyła nogę na nogę i powiedziała:

— Słucham.
Max spoglądał za okno. Kiedy zimny i przeszywający głos jego siostry zabrzmiał w jego uszach, obrócił nieco twarz. Ale nic nie odpowiedział. Isabel nabrała głęboko powietrza. Wiedział, że się niecierpliwi i najwyraźniej ma coś jeszcze na głowie niż ten problem. Odwrócił się. Zmierzył wzrokiem postać Isabel, pokiwał głową i powiedział:

— Chyba się zakochałem.
Issy nawet nie drgnęła. Zamrugała tylko oczami, ponownie spojrzała na brata, zwilżyła usta i zapytała ostro:

— Słucham? Mógłbyś to powtórzyć, bo chyba nie zrozumiałam.

— Zakochałem się w Liz Parker. – odpowiedział chłodno
Isabel gwałtownie poderwała się z miejsca. Przeszła kilka razy pokój, a potem skrzyżowała ramiona i powiedziała ostro:

— Jak to możliwe?

— Normalnie. – Max był chyba bardziej wściekły od niej – Początkowo było normalnie. Nie traktowałem tego poważnie. Ale potem wszystko się zaczęło zmieniać. Ona jest... inna.

— Inna?

— Tak. Nie taka, jak te wszystkie panienki wokół. Ma w sobie to coś.

— I co z tego?!

— To z tego, że się w niej zakochałem Isabel! – krzyknął

— Skąd ta pewność? – zakpiła – Nigdy nie byłeś zakochany. Żadnej nigdy nie kochałeś. Skąd wiesz jak wygląda miłość? Wiesz co to znaczy być zakochanym?

— Jeżeli być zakochanym znaczy nie móc żyć bez posiadania tego, czego się pragnie, poświęcać temu swój czas swoje przyjemności, życie, to naprawdę jestem zakochany.
Isabel spojrzała na niego inaczej. Jakby z szokiem i niezrozumieniem. Pokręciła głową, załamała ręce i powiedziała z niedowierzaniem:

— Matko... ty naprawdę się w niej zakochałeś.

— Owszem. – przytaknął z gniewem Max – Już w tym dniu, kiedy pierwszy raz była u nas. Potem jeszcze bardziej mnie w sobie rozkochała, kiedy odmówiła mi spotkania. A kiedy mnie spoliczkowała, wiedziałem, że coś ze mną nie tak. Nie potrafiłem nawet zrobić tego, co do tej pory przychodziło mi z łatwością – obrócił się plecami do siostry – Była gotowa, czekała tylko na mój ruch, a ja po prostu nie potrafiłem... A dzisiaj...

— Co dzisiaj?

— Zapytała mnie czy ten numer z radiowęzłem to tylko sztuczka w mojej grze czy to prawda, że ją kocham.

— I? – Isabel się niecierpliwiła – I?!

— I nie odpowiedziałem, bo moja odpowiedź mnie przeraziła. – jęknął i obrócił się z powrotem – To była prawda.
Zapanowała cisza. Isabel najwyraźniej uważnie się nad czymś zastanawiała. Potem podeszła do brata, skrzyżowała ręce i powiedziała chłodno i ostro, jakby rozkazująco:

— Nic mnie to nie obchodzi. Mieliśmy umowę.

— Isabel, mam gdzieś naszą umowę. – powiedział niezwykle pewnie

— Dobrze. Więc zmuszasz mnie do innych kroków. A mam kilka możliwości – uśmiechnęła się diabelsko
Obróciła się i ponownie zasiadła na sofie, zakładając nogę na nogę i figlarnie spoglądając na brata. Max przeczuwał, że może coś knuć. Zawsze uważał ją za zdzirę, ale żeby do tego stopnia? Blondynka tymczasem westchnęła i zaczęła mówić:

— Mogę rozpowiedzieć, że ją przeleciałeś. A doskonale wiesz, że ludzie w to uwierzą. Nie będzie mogła temu zaprzeczyć, straci szacunek, straci Kyla i będzie wierzyła, że to ty o tym rozpowiedziałeś. Mogę jej powiedzieć, że to była tylko gra, a ja jako wspaniała przyjaciółka, nie mogłam dopuścić do tego, aby mój nikczemny brat ją zniszczył. W ten sposób odwróci się od ciebie, a ja nadal będę miała nad nią kontrolę. No i oczywiście mogę posunąć się do czegoś innego. Nie tylko ty jesteś dobry w te klocki. Mam jeszcze Michaela, a on na pewno bez żadnych skrupułów dokończy za ciebie robotę i to z uśmiechem na twarzy. – kiedy Max z niedowierzaniem i furią na nią spoglądał, ta dokończyła chłodno, ale z tryumfem – Więc mój kochany braciszku, albo dokończysz co zacząłeś albo daję ci dwadzieścia cztery godziny na pożegnanie się z nią i dzwonię do Michaela.

— Nie zrobisz tego. – powiedział sucho

— Owszem, zrobię. – odpowiedział szybko i dodała – Masz dwadzieścia cztery godziny na zerwanie z nią wszelkich kontaktów. Kochasz ją? Jeśli tak, to chyba nie chcesz, aby to Ciebie nienawidziła do końca życia, prawda?
To powiedziawszy wstała i wyszła z pokoju. Max usłyszał jej lekkie kroki na schodach. Nie mógł uwierzyć, że jego własna siostra wywinęła mu taki numer. W przypływie złości obrócił się i jednym ruchem strącił ze stolika jej ulubiony wazon, który roztrzaskał się w drobny mak. Zegar wybił godzinę drugą. Max wyszedł z domu i pospiesznym krokiem skierował się w stronę Crashdown.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część