_liz

Niebezpieczne Związki (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Drobna brunetka siedziała na ławce w parku i z ogromnym zaciekawieniem czytała książkę. Wokół działo się mnóstwo rzeczy, ale ona była pochłonięta literacką fikcją. Przygryzła nieco dolną wargę i przewróciła kartkę papieru. Nie zorientowała się nawet, że ktoś przed nią stoi. Dopiero lekkie, ostentacyjne chrząknięcie wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała w górę. Jej oczy odnalazły jasną twarz anioła. Początkowo dziewczynie wydawało się, że to anioł, zwłaszcza, że promienie słoneczne przesłaniały twarz. Ale po chwili przebił się wzrok głębokich, niebieskich oczu, które figlarnie na nią patrzyły. Kiedy brunetka zorientowała się kim jest owa osoba, aż usta się jej otworzyły. Oto stała przed nią najpopularniejsza dziewczyna w szkole, najpiękniejsza, jednocześnie jedna z lepszych uczennic. Isabel Evans we własnej osobie. Uśmiechnęła się i zagadała:

— Hej. Jestem...

— Isabel Evans. Wiem. – powiedziała zaskoczona brunetka – A ja...

— Liz Parker. Wiem. – wtrąciła ze śmiechem blondynka
Usiadła obok Liz, zakładając nogę na nogę i figlarnie zerkając na totalnie zszokowaną istotę. Liz zamknęła książkę, odsunęła się nieco i oparła plecami o ławkę. Zarumieniła się. Po kilku sekundach niezręcznej ciszy, odezwała się Isabel:

— Cóż... Liz. Żeby być z tobą zupełnie szczerą, bo na pewno zastanawiasz się, czemu z tobą rozmawiam. Organizuję pewien projekt i potrzebuję do niego kompetentnych ludzi.

— Um...nie bardzo rozumiem. – dziewczyna była skołowana

— Dobra. Prosto z mostu. – Issy powiedziała poważnie – Szykuję akademię na koniec roku, bal maturalny i całą resztę tego niepotrzebnego blichtru. Muszę mieć kogoś do pomocy, odpowiedni zespół ludzi. Chciałam cię prosić, abyś i ty się w nim znalazła.

— Yyy... Jasne. Chętnie. – odpowiedziała Parker bez namysłu i uśmiechnęła się lekko

— Wybornie. – skwitowała to półszeptem Issy
Blondynka miała zamiar już odejść, kiedy z ust Liz padło pytanie:

— Na pewno tylko tyle? Wiesz, sądziłam, że będzie chodzić o coś innego. Nie wiedziałam, że zadajesz się z takimi jak ja. Z tego, co słyszałam, to ty i twój brat... to bywasz...y...

— Zdzirowata? – Isabel odgadła i zaśmiała się – Liz. Uważasz, że coś kombinuję? A niby co? Może mam zamiar wydać cię na pastwę mojego brata uwodziciela, aby cię przeleciał i zniszczył ci reputację?

— Nie sądzę. – obie się zaśmiały
Jednak Isabel posiadała dar kłamania i to w taki sposób, że nawet mówiąc prawdę, powodowała u innych wrażenie kłamstwa i niewinności zarazem. Posłała na pożegnanie Liz promienny uśmiech. Ale kiedy tylko się odwróciła i odeszła zmienił się on w złośliwy i pełen pewności siebie uśmieszek. Natomiast niczego nie świadoma brunetka powróciła do czytania lektury. Nie potrafiła się jednak skupić. Wciąż rozpierała ją dziwna duma, że zostanie ona przyłączona do grona "prawie przyjaciół" Isabel Evans. W pewnym momencie jednak mina dziewczyny nieco zbladła. Coś jej podpowiadało, żeby uważać. Ale jak tu uważać i trzymać się na baczności, kiedy w najbliższym czasie rysowała się możliwość przebywania w gronie popularnych.
* * *
Dzwonek do drzwi przebił gwar panujący w środku domu. Po chwili drzwi się otworzyły, a na progu stanęła Isabel Evans. Jak zwykle w blasku. Miała na sobie najzwyklejsze wygodne ciuchy, a mimo to wyglądała bajecznie. Uśmiechem przywitała drobna postać, która ośmieliła się zadzwonić. Brunetka weszła do środka i niepewnie poszła za Isabel w stronę, skąd dobiegał śmiech. Kiedy tylko weszły do obszernej kuchni, oczy wszystkich skierowały się na Liz. Wiedziała, że zostanie uważnie zlustrowana od góry do dołu. Dlatego przygotowała się na to. Założyła to, w czym się doskonale czuła i w czym zawsze była postrzegana za niesamowitą. Stopy świetnie musiały się czuć w wygodnych, czarnych sandałkach na niewielkim obcasie. Czarna spódnica biodrówka idealnie trzymała się w krytycznym punkcie bioder, nie zsuwała się, ani nie podjeżdżała do góry. Potem odsłonięty był kawałek smukłego brzucha. Ale niewiele, Liz nie lubiła za dużo pokazywać, czuła się nieswojo. Górę jej ciała zakrywała czerwona bluzeczka, lekko powiewająca, uwiązana na potrójnych ramiączkach. Z resztą ciała Liz nie wyprawiała nic szczególnego. Nie malowała się w ogóle, użyła tylko odrobinki błyszczyku na usta. Włosy falami opadały na ciemne ramiona. Wiedziała, że doskonale się ubrała. Wszyscy z aprobata na nią spojrzeli i już po chwili zaczęli wesoło zagadywać. Panna Evans poznała ją z każdym po kolei. Już mieli się zabrać za początkowe planowanie, kiedy do kuchni wszedł Max. Kilka zgromadzonych dziewczyn wydało z siebie cichy pomruk, a faceci ze zwykłymi minami przywitali go skinięciem głowy. Issy natomiast jak na skrzydłach podeszła do niego i z uśmiechem powiedziała:

— Znasz chyba wszystkich. Oprócz tej młodej osoby.
Wskazała na stojącą tuż obok Liz. Max z błyskiem w oku przyjrzał się całej jej sylwetce. Nie uszedł jego uwadze żaden szczegół, ani jeden fragmencik jej ciała. Uśmiechnął się. Tak. Musiał przyznać, ze mała i niepozorna dziewczyna robiła piorunujące wrażenie. Potem kącikiem oka zerknął na siostrę. Ta pospiesznie ich sobie przedstawiła:

— To jest mój nowo nabyty umysł, Liz Parker. A to mój dawno nabyty, choć z przymusu, brat Max.
Liz uśmiechnęła się lekko i zamrugała. Dziwnie się czuła pod ciężarem jego spojrzenia, jakby się bała, ale był to niezwykle przyjemny strach. Brunet posłał jej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, aż zmiękły jej nogi. Tymczasem Isabel pobiegła na górę po flamastry. Liz wciąż stała niepewnie w miejscu, nie wiedziała gdzie ma usiąść, czy co ma w ogóle robić. Max tymczasem wyjął sobie z szafki szklankę i pozostało mu tylko wziąć sok z lodówki. Na jego drodze stała Liz. To mu jednak wcale nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Dla niego była to kolejna okazja, aby ją skołować, przestraszyć, podniecić. Jakby nigdy nic przeszedł w stronę lodówki, aby do niej jednak sięgnąć musiał odsunąć Liz. Obie swoje dłonie położył na jej biodrach w ten sposób, że dotykał i bioder i nagiego brzucha. Kiedy poczuł lekkie drżenie jej ciała, uśmiechnął się pod nosem, a potem spokojnie, delikatnie ją odsunął od lodówki. Liz wystraszyła się nie tyle jego dotyku, co reakcji swojego ciała. Szybko przeszła na drugi kraniec kuchni tak, aby być jak najdalej od niego i nie przecinać jego drogi. Chłopak wyjął sok, nalał go do szklanki, a potem skierował się na górę. Nim zniknął posłał jej jeszcze jeden uśmiech. Pierwsze kroki zostały zrobione i pierwsze wrażenia odebrane.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część