Monika

I zostało nas czworo (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

I zostało nas czworo.
Cz.5
Spotkanie(2); Jeden krok do szaleństwa.

Ból głowy. Silny, prawie aż nie do wytrzymania.
Liz wypuściła pierścień z ręki.
Obrazy, ale inne niż te z jej snu. Bardziej rzeczywiste. Wybiegła z pokoju. Wiedziała dokąd biegła, choć nigdy tam nie była.
Silny ból głowy, kolejne obrazy.
Liz była wściekła, gniew z niewiadomego powodu w niej narastał. Wyważyła jakieś drzwi. W pokoju do jakiego weszła stała Irmin. Podeszła do niej i mocno przygwoździła do ściany.

— Kim wy do cholery jesteście?!!

— Liz...

— Liz? Z tego co wiem bardzo podoba wam się nasze poprzednie życie. Tam się nie nazywałam Liz!

— Wiem, puść mnie...

— Jak miałam na imię?

— Ja...

— Nie wiesz prawda? Nie powiedzieli ci? Kim jesteście?- przydusiła ją jeszcze mocniej do ściany.

— My...

— Co wy?- Liz poczuła jak ciało Irmin wyślizguje się jej z rąk i opada na podłogę.- Irmin!

— Nigdy nie byłam dobrym żołnierzem.

— Kim wy jesteście?- spytała już spokojniej Liz.

— Nie mogę...- Irmin zamknęła oczy, jej głowa opadła na podłogę.

Isabel wzięła pocztę. Nie wychodziła z domu zbyt często. Bała się. Bała się znowu go spotkać. Nie chciała wierzyć, chciała mieć pewność że to Liz ma racje mówiąc, że coś tu nie gra, ale...

Liz wróciła. Wiedziała, że im szybciej wyjdzie, tym szybciej ciało Irmin zabiorą oni. Tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Zabili jedną ze swoich. Była słaba to prawda, ale przecież o to chodzi by ufać, tak przynajmniej było w Królewskiej Czwórce. Spojrzała na pocztę. Na stoliku leżał już tylko jeden list, do niej. Otworzyła go. Wiadomość była krótka. "Przyjdź" i poniżej napisany jakiś adres.
Nie chciała iść, do głowy przychodziło jej tylko jedno słowo- podstęp. Najpewniej wrzuciłaby go do kominka, ale...

Jamal spojrzał jeszcze raz na zdjęcie w ramce. Byłam tam cała czwórka. To jedno lato byli razem. Irmin, Jeremy, Jamal i ona. Teraz zostało ich tylko dwóch. Nie mógł uwierzyć, że Jeremy ją zabił. Irmin, zawsze w jego oczach była jeszcze dzieckiem. Czasami, aż prosiła się o misia i lizaka z tą swoją naiwnością. Ale kochał ją, była dla niego siostrą.

Liz szybko wbiegła do metra, o mały włos by się spóźniła. Wyszła z niego na drugiej stacji. Nie myliła się. Rzuciła się dziewczynie stojącej obok budki z lodami na szyję.

— Lena! Co ty tu robisz?- Lena uśmiechnęła się nieśmiało. Nie wyglądała tak jak kiedyś, tylko tak jak po wizycie Tess. W jej oczach był strach.

— Nie ufajcie im.

— Komu?

— Im wszystkim, jesteście zdani tylko na siebie.

— Sami nie powstrzymamy końca świata.

— Masz rację, tylko że nie ma końca świata.

— Co?

— To podstęp. Jak zwykle chodzi o władzę.

— Antar?

— Panowanie nad układem.

— Ale to możemy tylko my.

— Właśnie Królewska Czwórka, chyba żebyście zginęli.

— Oni chcą nas zabić?

— Nie wiem, czego chcą.

— A wiesz kim są?

— Zastępczą królewską czwórką.

— Co?

— Pochodzą z sąsiedniej planety do Antaru. Są na wypadek gdyby was zabrakło...

— Czyli chcą nas zabić.

— Niekoniecznie. Mogą wam po prostu odebrać insygnia Królewskiej Czwórki.

— Czy oni...?

— Nie będą dobrymi władcami, prędzej sami siebie wykończą niż...

— Zaraz, zaraz...- Liz jej przerwała.- Czwórka? Kto jest czwarty?

— Właściwie to zostało ich tylko dwóch Jamal i Jeremy, Irmin i Tess już nie żyją...
Samo słowo- Tess wywołało u Liz napływ złościł.

— Dziwne, że sama do tego nie doszłam. Ten sam szczurzy wygląd i nawet charakter, tak wszystko się zgadza. Co z Kivarem?

— Tak jak było.

— Czemu nie przyszedł?

— On nie wie, że tu jestem... Byłby zły.

— Czemu?

— Nie wiem Liz. Muszę już iść.- dziewczyna zaczęła biec w kierunku wyjścia.

— Lena zaczekaj! Co z Kivarem?!

Michael spojrzał jeszcze raz na 32 płatki róż. Przypomniał mu się wierszyk z wizji: Trzydzieści dwie noce, trzydzieści dwa dni, trzydzieści dwie róże, a w tym ja i ty... To była ona. Irmin. Dziwna, tajemnicza. Jeszcze dziecko. A jednak nawet w pół dziecku w pół kobiecie było coś pociągającego...

Liz wróciła po raz kolejny tego dnia do domu, kompletnie wyczerpana.
Zapasowa Królewska Czwórka. Nie widziała ich w wspomnieniach. Może to była tajemnica? Chronili ich przed czystym złem. Chyba tylko Irmin była w miarę normalna. Jak ich powstrzymać? A właściwie przed czym? Liz miała kompletny mętlik w głowie.

— Ona zniszczy wszystko.

— Nie tylko ona chce dosięgnąć tronu.

— Co z robimy z nimi?

— Musimy...
Nic nie znacząca rozmowa(a właściwie jej urywek) z wizji, przypomniała się Liz. Nadal nic jej nie dawała, teraz jednak miała pewność kogo ona dotyczy.
Kolejny ból głowy, jeszcze potężniejszy. Do jej pokoju wszedł Max. Coś mówił. Głosy w jej głowie zaczęły się mieszać. Nie potrafiła odróżnić, które obrazy pochodzą z rzeczywistości, a które to wizje. Poczuła strach, ktoś chyba krzyczał nie była pewna już niczego.

— Granilith.- to słowo samo wyszło z jej ust, nie wiedziała co oznacza, poczuła ogromny chłód.
Zemdlała.

Koniec części piątej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część