_liz

Z pamiętnika M.G. (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Popadam w paranoje. Jeszcze chwila i będę musiał od Isabel albo od Marii pożyczyć prozacu albo innego czegoś na uspokojenie. Albo się zadźgam i będzie lepiej. Nie mam jeszcze dzieci, a już zostałem dziadkiem... Matko, jak to brzmi idiotycznie! Jakaś blond psycholka, którą Isabel wykopała z ziemi, okazała się być moją wnuczką. Nie, nie! Okazało się, że jej dziadek to taki drugi ja, tzn. wyglądał jak ja. Wyglądał, bo nie żyje. No oczywiście jak mnie Laurie (ta blondynka po przejściach) zobaczyła, to trybiki w mózgu jeszcze bardziej jej się poprzekręcały. Przez nią i całe to zamieszanie, które wywołała, Szeryf jest zawieszony, prawdopodobnie go wywalą, jakieś Gan...coś tam nas prześladuje, a ja jeszcze musze odwozić te psychiczna do jej ciotki. Mam przerąbane, bo oczywiście jedzie ze mną Maria. I oczywiście pastwi się nade mną, każąc mi rozmawiać z Laurie. A niby o czym mam z nią rozmawiać?! O babci?! Ciekawe co robią pozostali. A słyszałem, że to niebieskie Gandarium – o właśnie, tak się to badziewie nazywa! – połakomiło się na Maxa. Heh...
Ale chałupa. Jakbym tu mieszkał, w życiu bym nie uciekał. Nie ma co Laurie musi być kuta na cztery nogi. Musze robić niezłe wrażenie, skoro wszystkim szczęka na mój widok opada. A nie... to przez to, że jestem podobny do tego dziadka. A co to za mutanty? O przepraszam, to ciotka i wujek. Co oni kombinują? Maria tez cos podejrzewa. Kasę? Dawaj forsę, ale i tak stąd nie wyjdziemy. Dobra, dobra, jeszcze tu wrócimy, zobaczycie! A nie mówiłem? Wróciliśmy... W sumie chyba powinniśmy pomóc tej świrusce odzyskać dom, bo należy się jej. Ten jej wujek jak z rodziny Adamsów a ciotka jak z mydlanej opery musieli ja czymś szpikować i wmawiać jej, że jest nie ten tego... O proszę, teraz sobie leżę przy basenie, dostaje drinki, Maria w stroju kąpielowym (w obecnej chwili mógłbym ją tego stroju pozbawić, ale nie przy dzieciach – Laurie). Kolacyjka – pychota! Mmm... Ej, gdzie ta roztrzęsiona i michealobojna pokojówka?! Lepiej po nią pójdę. Auł!!! Co za palant śmiał mnie zranić? Niech no ja go... auł! Ale boli...
No i po krzyku. Co się stało?! Ten cały Grant – nowy kochaś Isabel, to kolejny pokręcony kosmita. No może nie całkiem. Kolejny opętany! To on tą Laurie chciał zabić. Niebieskie straszydło (czyt. to Gan...coś tam) zamknęło Alexa i Kyla, którzy w przypływie nudy lub męskiej przyjaźni (mam nadzieję, że tylko przyjaźni) założyli duet i zaczęli dawać darmowe koncerty wewnątrz tego blue grobowca. Na szczęście cała reszta zdołała ich wyciągnąć zanim podpisali kontrakt. Ale dzięki komu ich wyciągnęli? Ha! No wiadomo – mnie!!! Odpowietrzyłem Królową Gandarium (wyglądała jak jakaś fruwająca meduza). Wielbieniu mnie nie było końca, co mnie nie dziwi, zasłużyłem na miano bohatera. I tak oto, po raz kolejny, zło i występek zostały zwalczone dzięki porażającej sile Michaela Guerina...
P.S: Ramię dalej boli jak cholera.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część