Monika

Zacząć, przeżyć i zapomnieć (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział trzeci- Truth

I
I believe you.
Max z przyszłości wszedł niepewnie do pokoju Liz. Długo na siebie patrzyli za nim padło pierwsze zdanie.

— Liz...- dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.

— Kim ty jesteś?

— Jestem Max, Max z przyszłości.

— Co? Z przyszłości? Podróże w czasie są niemożliwe, nierealne.

— Liz...

— I skąd znasz moje imię? Jesteś zmienno kształtnym?

— Nie. Liz proszę cię. Musisz mi uwierzyć. Tam skąd wróciłem stało się wiele złych rzeczy...- cisza.- Tylko teraz możemy wszystko naprawić.

— Nie. Nie ufam ci.

— Zaraz przyjdzie tu Max. Zaprosi cię na kolacje. Tylko ty i on.

— Max? Chyba się przeliczyłeś on miał być...

— W Santa Fe.- przerwał jej Max.- Wiem, ale specjalnie dla ciebie zwiałem z rodzinnej kolacji, wiedziałem że ten wieczór będzie jednym z naszych najpiękniejszych. Za kilka minut mój młodszy odpowiednik rzuci w twoje okno kilka kamyków.- nastała cisza, którą przerwało uderzenie kamyka w okno.

— Nie rozumiem...

— Na razie o tym nie myśl, gdy wrócisz dokończymy naszą rozmowę. Proszę cię nie mów o naszym spotkaniu nikomu. Jeszcze nie teraz...

— Dobrze, mam nadzieje że dobrze robię. Zaczynam ci wierzyć...

— Dziękuję.

***

Liz wszyła oknem na zewnątrz. Max od razu porwał ją w swoje ramiona i obdarzył namiętnym pocałunkiem.

— Skąd ty się tu wziąłeś?

— Zwiałem z przyjęcia. Dla ciebie zrobię wszystko.- po raz kolejny ja pocałował.

— Idziemy gdzieś czy...?- Max nie pozwolił jej dokończyć pytania. Wziął ją na ręce i cały czas namiętnie całując posadził w jeepie.- Zwariowałeś??

— I to już dawno z miłości do ciebie. Czeka nas niezapomniany wieczór.

***

Następnego ranka Liz obudziła się w objęciach Maxa. Czule pocałowała go w policzek. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otworzył oczy.

— Kocham cię.- wyszeptała tak, jakby chciała przekazać mu największą tajemnicę.

— Ja ciebie też.

— Chyba musimy już wstać, niedługo wrócą twoi rodzice... Lepiej, żeby mnie nie widzieli.

— Nie długo to się zmieni.- Liz uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniego tygodnia. Przed kilkoma dniami Max jej się oświadczył.

— Tak.- pocałowała go na pożegnanie i wyszła.

***

Liz weszła do swojego pokoju uśmiechnięta szeroko. Max z przyszłości, wiedział co wprawiło ja w tak dobry nastrój. Jednak na jego widok spoważniała.

— Zapomniałaś o mnie.

— Na kilka pięknych chwil. Czemu tu jesteś i jak to możliwe...

— Twoja przyjaciółka, którą poznałaś na studiach nam pomogła.

— Moja przyjaciółka?

— Serena.

— Uh... Ale jak...

— Liz nie mogę ci mówić wszystkiego.

— Jeżeli chcesz zyskać moje zaufanie...

— Granilith.- odpowiedział krótko.

— Czyli...

— Trzeba go było odpowiednio przygotować.

— Wow, moja koleżanka była geniuszem.- Max uśmiechnął się do niej.

— Musisz mi pomóc.

— Tyle już usłyszałam. Pomóc. Ale w czym?

— Stamtąd skąd wracam... – zawahał się.

— Mów.

— Kivar przyleciał ze swoją armią Skórów na Ziemie. Nie wiem jaki miał powód, ale zabił nas wszystkich, tylko ja...

— Jak to zabił?

— Najpierw zabił Marie, po kilku dniach Skórowie zabili Michaela i Serenę, jako następny zginął Alex. Zastała tylko nasza trójka ty, ja i Isabel. To właśnie ona zginęła na kilka minut przed moim przybyciem tutaj. Musicie odkryć co takiego wydarzyło się w naszym poprzednim życiu. Tam na Antarze.- podniósł palec do góry...- Może dzięki temu, może uda się coś zrobić... Razem jesteśmy silni.- uśmiechnął się smutno.- Tak mówiła Isabel i cos w tym było. Tylko, ze my z czasem przestaliśmy w to wierzyć, ona jedna wierzyła w nas do końca...

— To bardzo... Tylko ja nie wiem co mam zrobić. Sama sobie nie poradzę, a oni nie uwierzą, że przyszedłeś do mnie i mi o tym opowiedziałeś.

— Musisz... Masz wizje, prawda? Musiałabyś okłamać Maxa, powiedzieć mu że widziałaś jak wszyscy giniecie, dużo starsi. A resztę sami by wydedukowali.- Liz spojrzała na niego dziwnie.

— Jak mogę okłamać Maxa?

— Proszę cię Liz.

— Ale...

— Kochasz go, on ciebie też kocha. Wszystko będzie dobrze...

— Chciałabym, aby to co mówisz było prawdą, ale...

— Odnajdziecie Kala.

— Kala??

— To opiekun Isabel, Michaela, Maxa i Tess. Mieszka w Los Angeles. On dużo wie. Ciężko będzie coś z niego wyciągnąć, ale wierzę w was.

— Czemu wy tego nie zrobiliście?

— Przybyliśmy za późno Kal już nie żył.

— To skąd wiecie, ze miał w ogóle jakieś informacje?

— Liz miała wizję.-cisza.

— Postaram się, ale co będzie z tobą?

— Mam jeszcze 48 godzin... Potem zniknę.

— Dlaczego ja?

— Słucham?

— Dlaczego wybrałeś mnie. Mogłeś iść do samego Maxa.

— Nie, to by spowodowało u niego coś złego. Serena stwierdziła, ze nie możemy go narażać.

— Zostaje Isabel, Michael...

— Liz, ale ja najbardziej ufam tobie... To ciebie kocham.

II
Meeting.
Isabel, Alex, Maria, Michael, Liz i Max siedzą w salonie państwa Parker. Liz zrobiła wszystko tak jak jej powiedział Max z przyszłości.

— Jak to zginiemy...?- spytała Maria po opowieści Liz.

— Nie wiem. Zrobią nam to Skórowie... Chyba.- dodała Liz.

— I jesteś pewna...?- spytała Isabel.

— Tak. Musimy coś z tym zrobić.

— Tylko co?

— Nie wiem cokolwiek.

— Łatwo powiedzieć.- wtrącił Michael.

— Liz ma racje, musimy coś zrobić. Nie możemy bezczynnie czekać, aż nas wykończą.

— Dobra. Co jeszcze widziałaś?

— Obrazy były zamazane, ale był z nami ktoś jeszcze, niestety nie potrafię tej osoby określić...

— Może Tess...- dodał nieśmiało Kaly. – Może to była Tess...?

— Nie.- odpowiedziała pewnie Liz.

— Mówiłaś, że nie potrafisz określić tej osoby.

— Ale była wyższa.- powiedziała Liz. Miała nadzieję, ze Serena w rzeczywistości taka była.

— Ale ona może coś wiedzieć.

— Poradzimy sobie sami.

— Właśnie.- dodała Isabel.- Razem na pewno damy radę.- powiedziała dokładnie to co jej starszy odpowiednik. Liz się do niej uśmiechnęła, jednak uśmiech szybko znikł z jej twarzy. Poczuła ogromny ból głowy. Zemdlała.

Statek kosmiczny. Zdenerwowani opiekunowie, próbują bezpiecznie wylądować. Nic z tego. Ogień. Statek zaczyna płonąć. Młoda kobieta podchodzi do czterech inkubatorów.

— Coralie... Coś jest nie tak!- krzyczy jeden z jej towarzyszy.

— Coś nie tak...- powtarza szeptem.- Idioci, my płoniemy!- krzyknęła zdenerwowana. Spojrzała na czwórkę małych dzieci, spały. A przynajmniej miały zamknięte oczy.- Byleby do Ziemi. Tam wszystko się ułoży. Znajdę was. Znajdę i pomogę, jeżeli cos będzie nie tak.

— Coralie! Coralie siadaj na miejsce! Zaraz się rozbijemy! Nie przeżyjesz tego stojąc!!
Ogień. Wielkie uderzenie. Płomienie gasną. Bezwładne ciało kobiety leży na Ziemi. Ciała jej towarzyszy już dawno spłonęły. Nienaruszona została już tylko czwórka małych dzieci...
~Galaktyki ~Miliardy gwiazd ~Trójka małych dzieci idąca trzymając się za ręce~
Miasto Aniołów.
Słynne drapacze chmur, tysiące ludzi za czymś goniących. Lugo House, Hollywood… Starszy mężczyzna przegląda jakieś papiery. Jest sam. Potrąca przypadkowo puszkę z napojem. Sok wylewa się na papiery, które przed chwilą oglądał... Ogląda się, aby upewnić się, że nikt go nie widzi. Po chwili papiery są suche...

Liz otwiera oczy. Leży na jakieś niewygodnej kanapie. Nad nią stoi kilka osób, ich twarze są zamazane, cos mówią. Po chwili wszystko wraca do normy. Max delikatnie trzyma rękę Liz.

— Liz... Liz co się stało?- pyta Isabel.

— Ja... Znowu miałam wizje...

— Jak to...? Przecież nikogo nie dotykałaś. Liz co miałaś w ręku?

— Nie wiem nie pamiętam, ale chyba...- Liz otwiera druga dłoń. Spoczywała w niej szklana kulka.

— Co to?

— Nie wiem... Chyba zwykła kulka.

— Co widziałaś?

— Wasze rozbicie, tyle że tym razem od środka...

— Co? Jak to możliwe?- spytał z niedowierzaniem Michael.

— Spokojnie. Pozwólcie Liz mówić dalej.

— Było tam dwóch mężczyzn i jakaś kobieta. Mówili do niej... Nie pamiętam...- Liz złapała się za głowę.

— Spokojnie. Na pewno później sobie przypomnisz.

— Coralie.

— Co?

— Tak miała na imię.

— Jesteś pewna?

— Tak. Prócz tego były jeszcze wasze cztery inkubatory... Coś nawaliło i z czasem to nawalenie zamieniło się w pożar. Tamci dwaj spłonęli. Coralie zginęła kiedy wasz statek się rozbił... Wtedy też płomienie ustały. Byliście bezpieczni. Później widziałam galaktyki, gwiazdy, wasza trójkę trzymającą się za ręce... Chyba tam.- podniosła palec do góry.- Później przeniosłam się do Los Angeles. Widziałam te wszystkie wieżowce i jakiegoś mężczyznę. Mieszka w okazałej willi i...- Liz się zawahała-...był kosmitą...

III
Los Angeles.
Cała siódemka wysiadała z samolotu. Byli w Los Angeles. Zrozumieli, że tu może się znajdować klucz do ich przeszłości.
Maxa z przyszłości już nie było. Na pożegnaniu z Liz podziękował jej po raz setny i powiedział, ze w nią wierzy.

— A więc dolecieliśmy.

— Doskonale.- powiedział z powątpieniem Michael.- Ale czego my tu właściwie szukamy. – Liz poszła do kiosku i kupiła jakąś gazetę.

— Liz zamierzasz go szukać za pomocą gazety?- spytał Kaly z dziwna miną.

— Może liczysz na ogłoszenie z cyklu- Ostatnio pewna dziewczyna z Roswell miała wizje ze mną, tak jestem kosmita, a oto mój adres...?

— Nie kpij. Sądząc po jego willi, był bogaty, więc może być też sławny.

— Jasne, może wykupimy od razu cały kiosk...?- Michael spojrzał na Liz. Złapała swoją głowę ręką.

— Michael...

— Liz, co ci jest?

— Strona dziewiętnasta pacanie.- powiedziała Liz wstając na równe nogi.- I nigdy więcej ze mnie nie kpij.- Michael przewrócił na stronę dziewiętnastą.

— Kal Langley?

— Mhm.

— Wystraszyłaś mnie. Nigdy więcej tak nie rób.

— Wystraszę cię jeszcze bardziej. Zgubiliśmy resztę.
Rozejrzeli się wokół siebie. Byli sami.

— Pięknie.

— Może czekają na nas na zewnątrz?

— Sprawdźmy.- udali się do wyjścia, na całe szczęście reszta na nich czekała.

— Znaleźliśmy go.

— Co? On jest tutaj?- spytała Isabel.

— Nie. To Kal Langley, reżyser firmowy.

— No czyli wiemy kogo szukać.

— Mhm, szczególnie że robi casting.

— Casting?

— Tak, kto chce spróbować swoich sił w roli kosmity?

***
Nie ważne jak, ale cała siódemka dotarła do Kala.

— Znalazłeś mnie.- powiedział Kal patrząc na Maxa(już wiedział kim jest Max i ze Max też wie)

— Poprawka my znaleźliśmy.

— My?

— Nie jestem sam.

— Lonni i Rath też przyszli złożyć mi wizytę.

— Możliwe.

— Czego chcecie?

— Prawdy.

— Jakiej prawdy?

— Tego kim jesteśmy, a właściwie tego kim byliśmy tam...

— I ja mam wam o tym niby opowiedzieć?

— Tak. Jesteś naszym opiekunem. Jutro o 19.00, pod tym adresem.- podał Kalowi kartkę.- Masz się stawić. To rozkaz.
















Poprzednia część Wersja do druku Następna część