gosiek

Rządni Krwi (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

***

Tego wieczoru, wiele się zdarzyło. Jednak musiał się skończyć. Musieli się z tym pożegnać i marzyć o tym, żeby każde z nich nie zapomniało, aby wszystko było tak piękne jak wtedy.
Jednak nie wszyscy byli tak szczęśliwi, ona nie spędziła pięknych chwil z nieznajomym chłopakiem. Siedziała sama w domu i rozmyślała. Myślała lub spała.
Nie mogła się dodzwonić do żadnego ze swoich przyjaciół. Ani Liz, ani Alex nie odbierali telefonów, nikt ich nie widział. Ani w Stepsie, klubie dla młodzieży, ani w Crashdown, gdzie zwykle przebywali aby coś zjeść lub pogadać.

— ... i był przy niej, całował i pieścił. Marzył aby ta chwila trwała wiecznie. On i Ona Ze sobą za zawsze...- zakończyła czytanie książki Maria – Pierdolone charlekiny (nie wiem jak to się dokładnie pisze) – rzuciła nią ze złością o ścianę – Ciągle, albo się walą, albo liżą! – grymas na jej twarzy wyrażał wyraźną wściekłość – Czemu to nie może zdarzyć się jakiejś dziewczynie naprawdę...pokocha cię i pojedzie na koniec świata za tobą – żaliła się – A zresztą do kogo ja gadam, Liz i Alex gdzieś zwiali, a ja się nudzę!!!!!! – krzyknęła
Było już bardzo późno, martwiła się o nich. Ostatni raz wykręciła numery ich komórek. Równomierne sygnały nie zmieniały się. Ciągle tylko tiii – tiii. Wyłączyła telefon i weszła do łazienki. Wzięła prysznic i położyła się spać.

***

Punkt ósma, zadzwonił dzwonek budzika. Ledwo wygrzebał się z pod ciepłej kołdry. Przeniknięta była ona pięknym zapachem. Jej zapachem. Miło wspominał tą noc. Tylko dlaczego jej tu już nie ma. Znikła tak samo jak się pojawiła.
Spojrzał w okno, paliło słońce. Wiedział już czemu jej nie ma: wampiry nie przepadają za słońcem, musiała się schronić przed nim.
Szybko umył się, ubrał i popędził do szkoły z szerokim uśmiechem na twarzy.

***

Liz szła korytarzem dziwnie spoglądając na ludzi. Dowiedziała się prawdy o sobie, ale nie tego oczekiwała. To nie zbyt było to co chciała. Ona ma być ostatnim dobrym wampirem, to dziwne, przecież jej kły są bardzo małe, często ma obrzydzenie do krwi. Ale z drugiej strony podobało jej się to, jest lepsza od innych. Jej zmysły staną się bardziej wyostrzone, a nocą będzie mogła się pałętać bez problemu, że zaraz na stojąco uśnie. Jest jeszcze jeden powód – Zan. Na samą myśl robiło jej się ciepło. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do szafki.

— Cześć Liz

— O cześć Maria – odpowiedziała widząc przyjaciółkę obok

— Gdzieś ty do cholery wczoraj była??! – spytała prosto z mostu

— Ja,...ja nigdzie...tak sobie spacerowałam, myślałam – odpowiedziała spokojnie

— A czemu nie odbierałaś telefonu?

— Chyba zostawiłam go w domu

— Chyba!!!?? Ja tu pół nocy nie mogłam spać, bo martwiłam się o ciebie i Alexa, a ty mi po prostu oznajmiasz, że zapomniałaś wziąć komórki z domu

— Alex też nie odbierał?? – tym razem spytała Liz

— Hej dziewczyny, jak mija dzionek?? – do przyjaciółek podszedł chłopak

— Alex!! Czy ty też zapomniałeś komórki, a może zgubiłeś, a może jeszcze lepiej ukradli ci?? – powiedziała wściekle Maria

— Hmm...Chyba jest tutaj...- zajrzał do swojej szafki obok – o patrzcie! – uśmiechnął się – aż 32 nieodebrane wiadomości...Maria, Maria, Maria, Maria, Maria...(...) Chyba tylko ty mnie kochasz...o! Mama – powiedział widząc ostatni nr swojej matki – muszę do niej zadzwonić

— No widzisz Maria, jesteśmy cali i zdrowi...- Liz poklepała dziewczynę po ramieniu

— Ale ja się tak o was bałam – mówiła smutno

— Maria mnie kocha, Liz mnie też kocha, mama mnie również kocha – klepał Alex

— Nie było czego...- pocieszała ja Liz

— A teraz i Vilandra mnie kocha... – ciągnął chłopak

— Jesteśmy i Obie....Kto????!!! – wykrzyknęła Liz gdy słowa przyjaciela do niej dotarły

— EEE...nikt, dobra lecę na lekcje – Alex zwiał z pola widzenia dziewczyn
One po chwili również zmyły się do swoich klas.

***
Alex właśnie kończył swoje lekcje i szedł w stronę wyjścia. Było już dosyć ciemno gdyż on miał jeszcze mnóstwo zajęć dodatkowych. Na korytarzu nikogo nie było. Myślał o tym co powiedział rano i jak zareagowała Liz. To nie za bardzo go dziwiło, wiedział, że ciągle myśli o tym. Chyba raczej nie takiej prawdy o sobie oczekiwała.
Znał ja dobrze. Wiedział, że była znaleziona na ulicy, jako mała czteroletnia dziewczynka. Nie wiedziała nic o sobie, nie znaleziono jej rodziców, ani krewnych. Oddano ją w ręce państwa, do domu dziecka. Tam poznała Parkerów, oni się nią zajęli i wychowali jak własne dziecko.
Od małego była śliczną, brązowooką dziewczyną. Od szóstej klasy miała chłopaków na wyciągnięcie ręki, mogła wybierać. Ale ją to niezbyt interesowało, wolała się uczyć i bawić z przyjaciółmi, czyli nim i Marią, niż latać z łóżka do łóżka. Dotychczas miała tylko dwóch chłopaków: jego – gdy skończyła 14 lat, tak też zostali przyjaciółmi i Kyla – syna burmistrza miasta, sportowca z głupkowatym charakterem jak to na sportowca przystało.
Alex wspominał moment kiedy na przerwie podbiegła do niego z prośbą „Błagam, pomóż mi, zostań moim chłopakiem na chwile, oni nie dadzą mi spokoju”. Zgodził się. Przez cały dzień chodzili za rękę, a innych chłopaków zwijało z zazdrości. Potem zostali przyjaciółmi, a on na każdą taką prośbę stawał na baczność.
Kochał ją jak młodszą siostrę. Zawsze gdy coś jej się złego śniło lub była smutna, wchodziła po drabince na jego balkon i pukała mu w okno. Przyjmował ją z otwartymi ramionami i mogli siedzieć i gadać przez całą noc. Nie miała do niego daleko, mieszkał cztery domu dalej.
Marię poznali troszkę później, gdy wprowadziła się ze swoją mamą AmyDe Lucą do miasta. Przez pierwsze dni w szkole, snuła się samotnie po korytarzach. W końcu zaprosili ja do wspólnego siedzenia przy lunchu i tak się zaprzyjaźnili.
Z wylewu wspomnień wyrwał go odgłos dochodzący ze składziku, gdzie woźny trzymał swoje rzeczy:

— Alex – ktoś szeptał, uśmiechnął się w duchu, wiedział dobrze kto to.
Zboczył z kursu i szybko podszedł tam

— Alex, tęskniłam – ktoś go wciągnął i zaczął czule całować

— Ja za tobą też – odpowiedział – Co ty tu robisz, jest jeszcze jasno?

— Mała Lonnie, nie potrzebuje ciemności, wystarczy jej półmrok – odparła z uśmiechem

— A co z twoimi braćmi?

— Zan, od razu zakochał się w Liz, więc z nim nie ma mniejszych problemów, jakoś teraz spotykają się w starej fabryce i on ja uczy korzystać z mocy, nie wiedziałam, że przeniesienie go na naszą stronę, będzie takie proste

— A Rath?

— Z nim mam więcej problemów, on w dalszym ciągu chce zabić ostatniego potomka, muszę coś wymyślić – odpowiedziała

— Może jakoś ci pomogę...

— Hmm...możemy pogłówkować jeszcze dziś wieczorem, co o tym myślisz?? – uśmiechnęła się sugestywnie

— To może być niezły pomysł

— Około dwudziestej będę u ciebie, czekaj na mnie – Lonnie obdarzyła go ostatnim pocałunkiem i znikła za drzwiami
Alex po chwili również wyszedł i skierował się w stronę domu.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część