_liz

Konszachty II - Walka o Tron (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz i Kivar leżeli w łóżku. Milczeli. Po kilku chwilach Kivar odezwał się:

— Czemu to zrobiłaś?

— To moi przyjaciele. – powiedziała Ava – To nie ci dawni Zan, Vilandra czy Rath. To po prostu Max, Isabel i Michael.

— A jednak tu przybyli i sprzymierzyli się z Lerekiem.

— Oni... Issy i Michael są niezwykle lojalni wobec Maxa. Skoczyliby za nim w ogień. A skoro on postanowił wrócić, to oni mu towarzyszą.

— Wrócił po tron Antaru. Chce się zemścić.

— Nie. – szepnęła Liz

— Nie? – zapytał Kivar

— Tego chce Lerek. Zan chce ziemskiego tronu, który posiadał jeszcze całkiem niedawno.

— Ziemski tron? – Kivar był mocno wstrząśnięty

— Tak jakby – Ava się zaśmiała – Dla niego tronem na Ziemi, jego skarbem, jego siłą była Liz Parker.

— Ty.

— Tak. On wrócił po mnie, chce mnie. – wymamrotała

— Ale cię nie dostanie. – powiedział ostro Kivar
Zapanowało milczenie. Ava wiedziała, że nie należałoby teraz tego kwestionować. Wiedziała co jej mąż czuje, nie chciała go bardziej ranić. Poza tym on wiedział, że ona nigdy go nie zostawi. Nie kochała Zana ani nikogo innego. Cała była oddana tylko jemu, tylko Kivarowi. Przed ognistymi oczami Liz przemknęły dawne zdarzenia, jeszcze sprzed ziemskich narodzin. To co kiedyś miało miejsce tutaj. Kivar dotknął jej dłoni. Ujrzał co widziała Liz i uśmiechnął się sam do siebie. Pamiętał to wszystko dokładnie i w takich barwach jak ona. Zamknął oczy i powiedział cicho:

— Pamiętam jak się poznaliśmy.

— Hmm – Liz się uśmiechnęła i splotła swoje palce z jego

— Byłem wtedy w lochu. Ciemnym, zimnym, pustym. Co jakiś czas przychodziła do mnie Vilandra. Kochała mnie, ale ja jej nie. Tolerowałem jej obecność, bo nie chciałem czuć się samotny. Pewnego dnia, kiedy było mi jeszcze zimniej niż dotychczas... przyszła z kimś. Z tobą. – Kivar spojrzał na Avę – Kiedy tylko cię zobaczyłem, cały loch wydał mi się słoneczny i ciepły.

— Pamiętam twój wzrok. Taki przenikliwy, mroczny i jednocześnie ciepły. Nie potrafiłam oderwać od ciebie oczu.

— Ani ja od ciebie. Z uśmiechem powitałem Vilandrę i ciebie. Od tamtej pory przychodziłaś codziennie.

— Zakradałam się do lochu potajemnie. – wyznała Liz
To była prawda. Liz widziała siebie, jako młoda sprytną dziewczynę, która oszukiwała strażników i zakradała się do lochu. Potem godzinami siedziała przy nim, rozmawiali. Często przynosiła mu coś do jedzenia, lub okrywała go kocem, kiedy było zimno. Na noc zawsze zostawiała mu swoją pelerynę. Rano strażnicy ją znajdywali i wyrzucali przed drzwi, ale ona znów ją odnosiła. O tej tajemniczej pelerynie chodziły już legendy, a ona po prostu chciała, aby było mu ciepło, aby o niej pamiętał. Kivar uśmiechnął się na smak kolejnego wspomnienia.

— Pamiętam nasz pierwszy pocałunek. Vilandra i ty zeszłyście do lochu. Otworzyłyście kraty. Kiedy Loonie powiedziała, że mam uciekać, nie mogłem w to uwierzyć. Patrzyłem na ciebie. Nie chciałem uciekać, bo bałem się...że... że ty tutaj zostaniesz. A wcale nie chciałem cię opuścić, już cię kochałem. I wtedy mnie pocałowałaś, na oczach Vilandry. Powiedziałaś, że uciekasz ze mną.

— Pamiętam to. Pamiętam tez nasze rozstanie. – przyznała cicho, jakby ze smutkiem

— Musieliśmy się rozdzielić. Musiałem zostać, aby walczyć, a ty musiałaś być bezpieczna. – wyznał Kivar – To był nasz drugi i ostatni pocałunek.

— Aż do momentu, kiedy mnie odnalazłeś na Ziemi. – uśmiechnęła się
* * *
Michael wraz z Isabel siedzieli pod wysokim drzewem i rozmawiali. Michaelowi nie podobało się to, ze po tym wszystkim Max nadal planuje taki podstęp. Michael zawsze był lojalny wobec Maxa, zawsze gotów pójść za nim na śmierć. Ale to było na Ziemi, kiedy Max podejmował słuszne decyzje, kiedy ich życie wyglądało zupełnie inaczej. A teraz Zan przejął kontrole nad Maxem i nie dawał im spokoju. Stał się ich koszmarem i prześladowaniem. Żądza przesłoniła mu oczy i możliwośc racjonalnego myślenia. Tego Michael nie mógł ścierpieć. Zwłaszcza po tym, co Ava dla nich zrobiła. Ukorzyła się przed całym dworem, prawie się dała ośmieszyć, aby tylko ich ratować, aby ratować Maxa, a on tak się jej odwdzięczał. To całkowicie wyprowadziło go z równowagi. Isabel również miała tego dość, ale wciąż nie potrafiła sprzeciwić się bratu. Zbyt bała się, że zostanie sam, a ona potem będzie miała wyrzuty. Z drugiej strony żal jej było Liz. Guerin mruknął:

— To jest kompletnie nie fair.

— Wiem. Ale co poradzisz?

— Jak on może? Ona ocaliła nam życie, a on wciąż knuje.

— On chce ją odzyskać.

— Mam to gdzieś. – Michael wstał

— Co zamierzasz?

— Zamierzam wyrównać szanse. Idę do pałacu. Ktoś musi ostrzec Liz.
Isabel przytaknęła. Michael rozejrzał się dokoła, a potem ruszył w stronę pałacu Kivara.
c.d.n.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część