onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (27)

Poprzednia część Wersja do druku

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem.
Cz.5
Tytuł: The End.

— Liz co ty zrobiłaś?- Spytała z niepokojem Maria.

— Nieważne.- Liz podeszła do Granilithu.- Jest taki sam, ale...

— Tak?

— Nie mamy kamieni jakie miał tamten Max.

— Świetnie, jakich kamieni? Jaki tamten Max?

— Max z przyszłości, w której się znajdowałam.

— I tam też potrafiłaś to co tu?

— Nie, to chyba przez medalion.- Spojrzała na Ceali.

— Najprawdopodobniej.

— A co my z robimy z tym wielkim...

— Granilithem.

— No przecież mówię, więc?

— Max chciał go uruchomić.

— Po co?

— Chyba chcieliście tam wrócić.

— My?- Spytała Isabel. Liz spojrzała na nią niepewnie. Przegryzła wargę i tym razem zwróciła wzrok na Maxa.

— Tak, my.- Odpowiedział Max.

— Czemu tak późno?

— Bo nie mieliście kamieni.

— Nadal ich nie mamy.

— Ale mamy medalion.- Wtrąciła Ceali.

— Czyli?

— Możemy uruchomić Granilith.

Maria wyszła na zewnątrz i usiadła na jakimś kamieniu. Po chwili dogonił ją Michael.

— Maria...

— Obiecałeś, że będziesz mnie chronić. ZAWSZE.

— Wiem i tak będzie.

— Jasne, ty w nieznanej nikomu galaktyce, a ja tu.

— Nie zostawię cię, jeśli będziesz chciała żebym został.

— To oczywiste, że tego chcę, ale...

— No właśnie.

— Musisz tam lecieć.

— Wiem.

— Wrócisz?

— Wrócę.

Narada się skończyła. Alex i Isabel stanęli z boku.

— Więc?- Spytał Alex.

— Lecimy.

— Szybko...

— Już jutro.

— Wiem. Nie chcę cię zostawić, a jeśli Kivar...

— Mam gitarę.- Isabel uśmiechnęła się do niego smutno.

— Kocham cię.- Spojrzał na nią zaskoczony.

— Ja ciebie też kocham.

Liz i Max podeszli do Granilithu.

— A więc lecisz.- Spojrzała na niego bez żadnego wyrazu.

— Tak... I musimy przyłożyć medalion do...

— Bocznej ścianki.

— I wtedy zostaną nam 24 godziny.- Liz poczuła jak łzy napływają jej do oczu.

— Zrób to.- Mówiąc to wcisnęła mu do ręki medalion.

— Ale...

— Proszę cię.

— Dobrze.- Max spojrzał niepewnie na Granilith. Po chwili umieścił medalion wyznaczonym miejscu.

— Wracajmy do domu...

Ceali i Kaly od momentu kiedy zostało wypowiedziane słowo: POWRÓT, nie zamienili ze sobą słowa. Teraz gdy wrócili do domu cisza panowała nadal. Ceali spojrzała na Kaly'a, który właśnie szedł do kuchni.

— Kaly...- Zaczęła.

— Dobrze, wiesz że po dzisiejszym dniu nie ma już nic do dodania. Lecisz na jakąś tam planetę i myślisz, że wasza czwórka powstrzyma wojnę.

— Musimy spróbować.

— I sobie próbujcie. Trącę cię trzeci raz. I po raz trzeci nie mogę znaleźć żadnego logicznego powodu.

— Kaly, to niesprawiedliwe.

— A co dla ciebie jest sprawiedliwe? Wiesz, że kosmici powinni wykreślić to słowo ze słownika?!- Mówiąc to wszedł do kuchni.

Liz weszła do pokoju Maxa przez okno. Leżał na łóżku wpatrzony w sufit. Położyła się koło niego.

— A jeśli wam nie wyjdzie?

— Co?

— Nie pomyślałeś o tym, że lecicie na obcą planetę żeby walczyć z całą armią kosmitów?

— Pomyślałem i to mnie przeraża, ale tutaj mielibyśmy takie same szanse, a jeśli tam...

— Tak?

— Jeśli tam coś nie wyjdzie, jeśli nie wrócimy, to...

— Nie mów tak!

— Wybacz. Ale oboje wiemy...

— Nie chcę cię stracić.

— Ja ciebie też nie.
Cisza.

— Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

— Tak?

— Mhm. Powiedzmy, że proponuje c spędzeni najbliższych 20 godzin ze mną.
Uśmiechnął się pochylając się nad nią.

— Rzeczywiście jej nie odrzucę tej propozycji.

— To dokąd idziemy?

— Zdecydujemy po drodze.

W mieszkaniu Michaela.

— Mów coś.- Powiedział Michael przerywając ciszę.

— Nie wiem co... Żaden... odpowiedni temat...

— A nie odpowiedni.

— To ten związany z JUTREM.

— A co w związku z nim?
Nie odpowiedziała, podniosła głowę i go pocałowała.

— Tego się nie spodziewałam.- Powiedziała Isabel przyglądając się samochodowi stojącemu przed jej domem.

— Pożyczyłem od ojca.- Powiedział dumnie Alex.- Wsiadasz?

— A dokąd jedziemy?

— Do Santa Fe.- Isabel spojrzała na niego zdziwiona.

— Po co?

— Nawet nie wiesz ile mają tam lokali w których można się nieźle zabawić.
Spojrzała na niego jeszcze bardziej zdziwiona, po chwili jednak jej zdziwienie przemieniło się w radość.

— Prowadź.

Liz spojrzała na Maxa. W jej głowie był mętlik. Radość przeplatała się z niepewnością, a niepewność ze strachem.

— Gotowa?- Obdarzył ja zniewalającym uśmiechem, w odpowiedzi podała mu rękę.

Max przyglądał się z nieukrywanym zachwytem Liz. Liz w białej pięknej sukni. Po chwili weszli do kaplicy Elvisa. Był na to gotowy od dawna. Wiedział że to szybko, nawet bardzo szybko, ale od czegoś ma się te 18 lat. Kiedy podała mu rękę, poczuł jak wszystko w nim topnieje, nie chciał jej zostawiać, przecież oni muszą być do końca razem.

Michael spojrzał na Marię otuloną w pościel i delikatnie pocałował ją w czoło. Dziewczyna jak na komendę otworzyła oczy.

— Ile jeszcze nam zostało?- Spytała po chwili.

— 8 godzin...

Taniec porywał ich coraz bardziej. Muzyka zagłuszała myśli Isabel. Myśli o tym, że niedługo jej tu nie będzie, że być może w ogóle jej nie będzie... Jednak teraz liczył się tylko on. Też się dobrze bawił i z pewnością też z tego samego powodu. Byli razem.

Gdy usłyszał z jej ust "Tak" myślał, że oszaleje z radości. Zamiast tego czule ją pocałował.

— Elizabeth Evans co powiesz na romantyczną kolacje wśród białych róż?- Liz zaczerwieniła się słysząc jak ją nazwał.- Coś nie tak?

— Kocham cię. A kolacja to nie taki głupi pomysł, tylko...

— Musimy się przebrać.- Uśmiechnął się wypowiadając te słowa.

***

Cała czwórka stała przed Granilithem(Ceali, Max, Isabel, Michael).

— Czy każdy jest pewny?

— A mamy wybór?
Po chwili Granilith zaczął się szybciej poruszać, każdy po kolej go dotknął.

Liz miała złe przeczucie i machinalnie przyłożyła dłoń do miejsca, w którym zawsze był medalion. Tym razem też tam był. Otworzyła szerzej oczy z przerażenia. Szybko pobiegła do Marii.

Granilith się uspokoił jednak w grocie nie było ani Ceali, ani Maxa, ani Michaela, ani Isabel. Tess podeszła tryumfalnie do Granilithu i wyciągnęła srebrny kryształ z jego bocznej ścianki. Dłonią zaczęła szukać medalionu na swojej szyi. Pustka.

W samochodzie Marii.

— I co z nimi będzie?

— Nie mam pojęcia! Jedź szybciej!

— Ale jak to możliwe?

— Błagam nie zadawaj mi pytań, bo nie znam na nie odpowiedzi.
Po chwili były już przed skałą.

— I jak chcesz się tam dostać?
Odpowiedź przyszła sama, a właściwie wyszła.

— Tess...- Maria spojrzała niepewnie na blondynkę wychodzącą z groty. Natomiast Liz nie zważając na nic szybko wbiegła do środka. Pustka. Spojrzała na Tess.

— Co im zrobiłaś?!- Nie czekając na odpowiedź rzuciła ją o ścianę groty.- Gdzie oni są do cholery?!

— Masz medalion...- Powiedziała Tess wstając.

— Liz i co teraz?- Maria właśnie chciała wejść do środka gdy Tess zatrzasnęła przed nią kamień.

— Oddawaj go.- Po raz kolejny uderzyła o ścianę groty.

— Odpowiadaj.

— Zniknęli i już nie wrócą. Będą karmieni wspomnieniami z poprzedniego życia. Inaczej mówiąc czekają ich wieczne męczarnie.

— Jak to cofnąć?- Tess spojrzała na medalion i szybko odwróciła od niego wzrok, jednak Liz to wystarczyło.

— A więc coś z medalionem. Mów.

— Nie jestem taka głupia.

— Skoro tak uważasz.- Liz wzięła do ręki medalion. Pomału w jej dłoni zaczęła kumulować się energia.

***
***
***

Max stał w jasnym pomieszczeniu. Po chwili zorientował się, że nie jest sam. Stał tam jeszcze młody chłopak. Podszedł do niego.

— Jestem Max..- Powiedział niepewnie.- A ty?
Chłopak jednak zdawał się go nie widzieć i nie słyszeć. Po chwili do tego chłopaka podeszła dziewczyna ubrana w granatową suknię.

— Zan, no chodź co będziesz tu stał?
Max spojrzał na nią zaskoczony. Zan...

— Lonni, poczekaj. Chyba coś słyszałem...

— Zdawało ci się. No chodź. Ava na ciebie czeka.- Mówiąc to uśmiechnęła się figlarsko.
Po chwili jednak ich spokój coś przerwało. Pomieszczenie wypełniło się niebieskimi pasmami energii.

***
***
***

— Co ty robisz?- Syknęła Tess.- Jeżeli go zniszczysz...

— To ich uwolnię, prawda?

— Stój.- Usłyszała za sobą męski głos, szybko się odwróciła. Stała za nią sporo grupka 'ludzi'.
Po chwili wahania uwolniła swoje energię.

Małe kryształy z medalionu rozsypały się na zimnych skałach. Grupka osób, która stała przed nią zniknęła, obejrzała się za siebie- Tess również nie było. Po chwili jednak poczuła znajome ciepło dłoni Maxa. Odwróciła się.

— Uratowałaś nas.

— Max.
Przytuliła się do niego.

— I co teraz Elizabeth Evans?- Spytał Max, a Isabel, Michael i Ceali spojrzeli na nich zaskoczeni.

— Teraz to już chyba będziemy do końca razem.
Chwyciła jego dłoń. Po chwili wszyscy wyszli.

Koniec części piątej ostatniej.

***

To już naprawdę koniec i nie dam sie namówić na jakikolwiek ciąg dalszy:P Jeśli jednak macie jakieś wątpliwości i nie wszystko jest dla was jasne, to z chęcią odpowiem na wszystkie pytania i rozwieję wszelkie wątpliwowści;)














Poprzednia część Wersja do druku