onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (24)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Tytuł: I need you.


W pokoju Liz.

— Chyba nie myślisz, że...?- Spytała Maria przełykając ślinę.

— Nie powinna...

— Ale?

— Te sny, ten chłód...

— Po prostu się boisz. Porozmawiaj z Maxem. Na pewno cię uspokoi.

— Próbował.

— I?

— I nic.

— Nie użył zbyt 'silnych' argumentów?

— Kiedyś za to oberwiesz.

W Crashdown.

— Ty i ja?- Spytał Alex patrząc na popijającą colę Isabel.

— W przyszły weekend.- Uśmiechnęła się do niego szeroko.

— Nowy Jork, ty i ja?

— Powtórzysz to pytanie to cię pocałuje.

— Nie kuś.- Tym razem oboje się do siebie uśmiechnęli.

— Czyli?

— Zgoda.

— Wiesz co?

— Hm?

— I tak cię pocałuje.

W mieszkaniu szeryfa.

— A twój ojciec?

— Wróci za dwa dni.

— Czyli cały dom jest nasz...

— Mhm.

Koło północy. Liz spojrzała w lustro. Nie chciała spać. Nie była śpiąca. Patrzyła na siebie i zastanawiała się co może zmienić w swoim wyglądzie. CHŁÓD. Odwróciła się do okna. Stanęła jak w murowana, wiedziała że szczypanie się nic nie da. TO NIE JEST SEN. Jej oczy z każdą chwila robiły się szersze. Bała się, pierwszy raz tak bardzo się bała. Wiedziała, ze przeciwności staną jeszcze na drodze ich paczki, ale nie aż takie... Nie mogła się ruszyć. Jej ręką nie wyraźnie się podniosła.

— Nie...- Szepnęła, na nic innego nie mogła się zdobyć.
Zaczęła szukać bezradnie na swojej szyi medalionu. PUSTKA. Podeszła do okna, padało. Otworzyła je i weszła na taras. Strach przemienił się w złość i bunt. Spojrzała na drobną postać stojącą przed nią.

— Tess.- Po tych słowach przegryzła swoją dolną wargę, aż do krwi.

— Ja...- Nie wyglądała tak jak ostatnio, gdzieś znikła jej duma i pycha.

— Co ty tu robisz?! Ty nie żyjesz!! To jakaś paranoja!

— Ale ja...

— Zrozum ciebie tutaj nie ma!

— Jestem. Dziwie się, że mnie jeszcze nie zabiłaś, ze po tym co zrobiłam...

— A ja się dziwie, że po tym wszystkim masz jeszcze czelność tu przychodzić, pokazać mi się na oczy!

— Ale...
Nie dokończyła, poczuła silny ból w placach. Opadła pół przytomna na podłogę. Za nią stanął Max z wyciągniętą dłonią.

— Co ty tu robisz?!- Spytał Tess.

— Nie rób mi krzywdy, muszę wam wszystko wyjaśnić, ale nie dzisiaj, ja...

— Jeżeli myślisz, że po tym wszystkim jeszcze dam ci jakikolwiek czas to się mylisz.- Ponownie skierował swoją dłoń w kierunku Tess.

— Max...- Powiedziała Liz.- Max, nie.
Spojrzał na nią, później na Tess i z powrotem na Liz. Opuścił dłoń.

— Masz dokładnie pięć minut, żeby streścić to po co tu przyszłaś.- Powiedziała Liz patrząc na Tess.

***

Liz siedzi na łóżku, do jej pokoju wchodzi Maria. Liz trzyma w swojej ręce butelkę whisky do połowy opróżnioną.

— A to co?

— Yyy...Butelka?

— To akurat widzę.

— Świetnie, bo ja coraz mniej.
Na chwilę zapanowała cisza.

— Jak mogłaś? Miałaś się ze mną upić w Nowy Rok!

— Wybacz.

— Czemu?

— Co czemu?

— Czemu się upiłaś?!

— Robię to zawsze kiedy mój chłopak wyjeżdża ze żmiją.

— Jak często ci się to zdarza?- Spytała trochę pogubiona w tym wszystkim Maria.

— Jak na razie raz na osiemnaście lat.

— A teraz od początku. Wytłumacz mi to.

— Żmija wróciła.

— Co?

— To co słyszysz.

— Tess? Przecież ona...

— Sądząc po tym co miało miejsce wczoraj wieczorem na moim balkonie, śmiem twierdzić ze jednak żyje.

— Gdzie?

— Max- żmija- szczyt.

— Co? A ty?

— Nie chciałam.
Maria spojrzała na nią z niedowierzaniem, po chwili zabrała jej butelkę i zaczęła pić.

W samochodzie Maxa. Trwa cisza.

— Max...

— Posłuchaj mnie uważnie. Nienawidzę cię, nie ma tu Liz, muszę znosić twoja obecność, aż do NY, wiec nie utrudniaj mi tego i zamknij się!

W pokoju Liz. Butelka jest już pusta.

— Niedługo wrócą.- Powiedziała Maria patrząc na zegarek.

— Za kilka godzin.

— To niedługo.

— Tylko w jakim stanie szminkowym?

— Chyba nie rozumiem.

— Jestem ciekawa czy Max nagle zacznie się malować, a żmija przestanie.

— Załamujesz mnie. Czemu nie pojechałaś?

— Bo nie chciałam.

— Czemu?

— Bo... Nie wiem.

— Jedź.

— Co?

— Jeszcze ich dogonisz.

— Ale...

— Weź samochód mojej matki.

— Nie jestem trzeźwa.

— Ale bardziej niż ja, nie piłaś już od...?

— 10 godzin.

— Jesteś trzeźwa. Jedź.- Maria rzuciła jej kluczyki.- Ja tu zostanę. Masz całkiem wygodne łóżko.

Michael dosiadł się do Ceali.

— A więc?- Spytał siadając naprzeciwko niej.

— Nie rozumiem.- Ceali się uśmiechnęła.

— Rozumiesz. Może i Liz będzie cię bronić, opowiadając jakaś ty wykończona, może Kaly będzie to mówił dwa razy częściej i może cała reszta przyzna im racje, ale nie ja. Chcę wiedzieć wszystko. Chcę wiedzieć co nas czeka i jak się do tego przygotować, nie jestem biernym widzem.

— Wiem.

— Więc?

— Nie wiem czy mogę...

— Musisz.

— Ale...

— Dość, masz mi natychmiast wszystko wyjaśnić! Co się dzieje?- Spytał już ciszej.

— Zbliża się koniec świata.- Spojrzała na niego. W jednej chwili otworzył szerzej oczy, był w szoku. Ceali spuściła oczy.

— Mów dalej.- Powiedział po chwili, spokojnym tonem.

— Chyba nie tutaj?

— Idziemy do mnie.

Tess spojrzała na Maxa zatrzymującego się przed stacją paliw.

— Co robisz?- Spytała niepewnie, bojąc się jego reakcji.

— Paliwo nam się skończyło.

— Jesteś kosmitą, możesz sam...

— Miałaś się zamknąć. Robię to co chcę.

Ona powiedziała STOP! Za każdym razem krzyczała głośniej. Nie chciała tak żyć, przecież jeszcze nie tak dawno była 'normalna'. Patrząc w lustro nie mogła siebie poznać. Z a każdym razem bała się co zobaczy w nim jutro. Czasami się śmiała, czasami gorzkie łzy spływały po jej policzkach. Miała misje, z czasem o niej zapomniała, chwile ulotne ją przywoływały. Jednak ona nie miała już wrócić. Zaczął się zupełnie nowy rozdział. Już nie mogła się bać. Musiała dać sobie radę. Wiedziała o tym, jednak była tylko człowiekiem.

W mieszkaniu Michaela.

— Teraz mi powiesz wszystko co wiesz.

— Nie mogę.

— Musisz.

— Michael...

— Kto ci zabrania? Kto cię ukażę za to, ze mi to wszystko powiesz?

— To nie tak.

— A więc słucham. Mów wszystko. Da się go powstrzymać?
Ceali spuściła głowę.

— Sposoby są zawsze, jednak nie zawsze realne.

— Ale kosmici mają coś z tym wspólnego?

— Jak zawsze.

— Kto tym razem?

— Kivar.

Tess spojrzała na Maxa kupującego batonika.

— Nie wybaczysz mi?

— Wybierz bardziej żałosny zestaw pytań.

— Po co się tu zatrzymałeś?

— Żeby napełnić bak paliwem i żebyśmy mogli pojechać na szczyt.

— Mogłeś to zrobić za pomocą mocy.

— Jestem człowiekiem.

— Nie udawaj Max. Zrobiłeś to, żeby mieć okazje.

— Na co?

— Na to.

Liz gwałtownie zahamowała, jechała zdecydowanie za szybko, ale ich dogoniła. Teraz tego bardzo żałowała. Jej dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. Po raz kolejny zaczęła przegryzać swoja dolną wargę.
MAX- TESS- POCĄŁUNEK
Nie mogła uwierzyć. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu.
MUSISZ BYĆ SILNA.
Nie umiała. Cienkie strumyczki łez spłynęły po jej policzkach.

Max spojrzał na Tess.

— Zgłupiałaś?

— Nie o to ci chodziło?

— Jak mogłaś?

— Nie wiem, pogadałabym o tym z tobą, ale tam chyba czeka twoja dziewczyna.
Max się odwrócił. Liz siedziała w samochodzie Marii i patrzyła na nich ze łzami w oczach. Szybko do niej podbiegł. Jednak było już za późno. Kurz opadający z powrotem na ziemie to jedyne co zostało po Liz. Kurz i łzy...

Coraz szybciej i szybciej.
Zapomnieć, nie czuć.- Już kiedyś powtarzała sobie te słowa. Nie wiedziała, że jeszcze kiedyś będzie musiała ich użyć. Gdy wróciła do domu, światła już dawno były pogaszone. Marii nie było. Radio nadal było włączone. Leciała akurat piosenka Lifehouse 'Everything'.
Liz przytuliła się do poduszki. Płakała.

I want to feel you
I need to hear you
You are the light

Max wszedł na balkon Liz. Okna były zamknięte. Żadna przeszkoda.
Kiedy przykładał dłoń do okna zobaczył ją. Skulona, płakała na łóżku.
Rękę opadała. Po chwili zacisnęła się w pięść.
Odsunął się od okna, zszedł z balkonu. Bezszelestnie udał się do domu.
Cierpiała zbyt wiele, już dość. Liz zasługuje na kogoś lepszego...

Koniec części drugiej.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część