onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (23)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

ZAPIS AUTORA
Jest to kontynuacja mojego opoiwadania "Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku", jest w tym samy zapisie gdyż miałam pewne trudności z tym drugim, jednak od tej części oryginalny tytuł to: "Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem". Mam nadzieje ze mimo to bedziecie czytać dalej.

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem

I want you live.


Baby, I'm too lost in you
Caught in you
Lost in everything about you
So deep, I can't sleep
I can't think
I just think about the things that you do (you do)
I'm too lost in you
(Too lost in you)

(Sugababes "Too lost in you"- fragment)


Liz otworzyła oczy. Słońce wpadające przez szyby oświetliło jej twarz. Spojrzała na niego. Leżał obok niej, spał. Zaczęła się bawić kosmykami jego włosów.
Gdyby tak mogło być zawsze. Każdą noc spędzać z nim i każdego poranka mieć go tak blisko. Teraz gdy już wszystko się między nami ułożyło. Gdy na naszej drodze nie ma kosmitów i żadnych innych wrogów, gdy nie mam jej... Dzięki Ceali- No właśnie... Ceali też nie ma. Zniknęła. Szukaliśmy jej długo i nic. Wraz z nią odszedł Kaly. To znaczy jest, ale tak jakby go nie było... Często gdy widzę go jak siedzi sam, mam ochotę krzyczeć. Dlaczego Kaly? Co on takiego zrobił? Dlaczego znowu odeszła z jego życia? I tak trochę ciszej... Czy jeszcze wróci?
Odganiam te myśli od siebie i znowu stawiam Maxa w centrum mojego zainteresowania.
Po chwili i Max otwiera oczy, obudzony delikatnym pocałunkiem.

— Jak to się dzieję, że ty zawsze wstajesz wcześniej?- Liz tylko się uśmiechnęła.- Kiedy wrócą twoi rodzice?

— Dopiero o 13.00.

— A jest...?
Nie odpowiedziała. Zaczęła dzwonić komórka Maxa.

— Gdzie ją masz?- Spytała Liz rozglądając się po pokoju.

— W spodniach.

— A gdzie masz spodnie?

— Liz, niech sobie dzwoni. Może jak my nie będziemy jej przeszkadzać to ona nam również?- Mówiąc to pocałował namiętnie Liz. Komórka ucichła.- Mówiłem?- Po tym zdaniu odezwał się telefon domowy Liz.

— Max musimy odebrać. – Powiedziała odwracając się do niego plecami sięgając po telefon.- Twoja mama.

— Skąd...? Która jest?

— 10.00.

— Świetnie od dziewiątej uczę się u ciebie.

— Tak?- Liz w końcu odebrała.- Dzień dobry.

— ...

— Tak jest.- Zakryła słuchawkę.- Max zgadnij do kogo?- Mówiąc to podała mu telefon.

— Tak?

— ...

— Uczę się.

— ...

— Czego? Yyy.. no...- Poczuł pocałunki Liz na swojej szyi. – Fizyki.

— ...

— Dzisiaj? Później przyjdę...

— ...

— Teraz? Nie mogę. To dla mnie bardzo ważne... Ja w ogóle nie umiem fizyki, a Liz...- Poczuł delikatne ugryzienie w ucho.- ... jest w tym świetna.

— ...

— Tak..., najprędzej to koło południa...
Liz odsunęła od niego słuchawkę i namiętnie pocałowała.

— Kończ.- Szepnęła mu do ucha.- Schodzę na dół.
Max z powrotem przyłożył słuchawkę do ucha,

— Wiesz mamo są chyba jakieś zakłócenia. Musze kończyć, porozmawiamy jak wrócę.- Rozłączył się i przyciągnął wstającą z łóżka Liz do siebie.- Chcesz mnie zostawić?

— Wydawało mi się, ze byłeś zajęty swoją mamą?
Odpowiedziały jej kolejne pocałunki.


W Crashdown.

— To może kawę?- Spytała Maria patrząc na Kaly'a wspartego o blat stolika, lecz ten tylko patrzył milcząco w podłogę.- To może cola? Ma co prawda mniej kofeiny, ale jest smaczna.- Kaly nadal nic nie mówił.- No dobra cola odpada, wiem nie jest zbyt zdrowa, ale chyba zgodzisz się na sok? Wiesz co ja ci go po prostu postawie. Bo wiesz miło mi się z tobą rozmawia, ale niestety są też inni klienci.
Podeszła do okienka.

— Sok jabłkowy.- Powiedziała.

— Czyżby Kaly nas znowu odwiedził?

— Stracony przypadek. Nie wiesz jak mu pomóc?

— Ceali.

— A realny sposób?

— Zanieść mu ten sok.


Alex spał w najlepsze gdy usłyszał pukanie do swojego okna. Wstał i je otworzył.

— Isabel?

— A kogo się spodziewałeś?

— Nie, no ale... Wiesz, że tam mam drzwi?

— Zdaje sobie z tego sprawę.

— Więc?

— Mogę wejść?

— Jasne.

— A teraz mnie wysłuchaj uważnie. Wiesz, która jest godzina?- Alex zaczął szukać zegarka.- Nie wiesz, a tak się składa, ze już jest 11.00.

— Dzięki?

— Alex! Jest 11.00, a dokładnie o 10.30 miałeś być przed Crashdown. Stałam jak głupia i czekałam na ciebie, a ty tak po prostu sobie spałeś!!

— Ale...

— Tylko mi nie mów, że zapomniałeś o naszej dzisiejszej wycieczce do Santa Fe po prezent dla twoich rodziców!

— Ja.. No tego...- Isabel spojrzała na niego groźnie.- To jak? Jedziemy?


Maria po raz kolejny podeszła do Michaela.

— Niech zgadnę... hamburger?- Spytał Michael, widząc jak Maria podchodzi do niego wracając od stolika przy którym siedział Kaly.

— Stały codzienny zestaw.

— Jak dobrze pójdzie to będzie wchodził w skład menu.

— Nie wyżywaj się na nim.

— No, ale spójrz na niego.

— No. A co robisz dzisiaj?

— Nie wiem.

— To może...

— Całkiem realne.

— Więc...

— U mnie, o piątej.

— I...

— Przynieś coś na kolację.


Liz zeszła na dół. Pierwszym kogo zobaczyła był Kaly z wzrokiem wlepionym w podłogę.

— Cześć. – Powiedziała dosiadając się do niego.

— Cześć...- Powiedział szeptem i wrócił do patrzenia w podłogę.

— Wiesz.... Martwimy się o ciebie.

— Ale ona...

— Wiem, nie ma jej, ale nikt nie powiedział że nie będzie.

— Ale to już tyle miesięcy.

— Tym bardziej powinieneś się pozbierać. To, że przez cały czas chodzisz struty nie przywróci jej.

— Wiem.

— Mam nadzieję. Zostawić cię?

— Nie, zostań...


W Nowym Jorku.

— Nerfati...

— Tak, to znowu ja.

— Czemu mnie po prostu nie wykończysz?

— Sadyzm to moja specjalność.

— Kivar.

— Co?

— To Kivar kazał ci mnie zostawić przy życiu.

— Skoro tak uważasz.

— Znajdę sposób.

— Na co?

— Niedługo mnie tu nie będzie.

— Jeżeli tortury wreszcie spełnią moje oczekiwania...
Krzyk, wszędzie krew... Kompletny brak siły i jedno jedyne światło nadziei. ON.


Isabel i Alex pod wieczór byli już w Roswell.

— Jestem z nas dumna.- Powiedziała Isabel.- Dawno nie znalazłam tak udanego prezentu.

— Jak ty to wytrzymujesz?- Spytał wyczerpany Alex.

— Jestem kobietą. To wystarczy.


Liz uwolniła się spod pocałunków Maxa.

— Tylko to wyrzucę.- Wskazała na worek pełny śmieci.

— Może pójść z tobą?

— Zaczekaj tutaj.
Liz wzięła worek. Gdy wyrzuciła śmieci do kosza odwróciła się i stanęła oniemiała.

— Tess...
Wokół niej było pusto, żadnej żywej duszy, jednak ten cień. Mimowolnie zaczęła szukać ręką zapomnianego przez nią medalionu. Pustka.
Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy widziała go ostatni raz.... Ból głowy. Upadek. Czyjś krzyk.

— Liz? Liz co ci jest?- Alex podniósł jej głowę. Odpowiedziała mu cisza.- Liz?- Dziewczyna otworzyła oczy.

— Nic mi nie jest...- Alex pomógł jej wstać.

— Co ci się stało?

— Naprawdę nic. Chyba zasłabłam. Już mi lepiej.

— Na pewno?

— Tak, wrócę do kuchni.

— Zaprowadzić cię?

— Nie. Max już tam na mnie czeka.


W pokoju Liz.

— I czego chciała twoja mama?- Spytała Liz Maxa.

— Nie wiem. Nie było jej jak wróciłem.

— Max... Czy my...?

— Tak.

— Przecież nie wiem, o co chcę cię spytać.

— Zawsze będziemy razem.

— A jeżeli znowu twoje przeznaczenie stanie nam na drodze?

— Jej nie ma.

— Ale gdyby...

— Nie wierzę w przeznaczenie.


Kaly wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżko. Wiedział jak jego zachowanie mogło wyglądać dla przeciętnego "widza", ale wiedział też że to co jest w nim wygląda jeszcze gorzej. Dopiero po dłuższej chwili rozmyślań doszedł do jego uszu szum prysznica. Nie ruszył się z miejsca. Nie miał ochoty. Sam podziwiał swoją głupotę. Nawet zwykłego prysznica zapomniał zakręcić. Po chwili zdał sobie sprawę, że szum już dawno ucichł. Teraz otwierały się drzwi od łazienki. Wstał z łóżka zaskoczony. Podszedł do miejsca jeszcze przed chwilą nic nie znaczącego.

— Powiedz mi, że nie śnię.- Zwrócił się do dziewczyny stojącej przed nim. W odpowiedzi dziewczyna przytuliła się do niego. – Ceali, powiedz, że nie śnię...

— Nie śnisz Kaly.- Teraz to Kaly przytulił ją do siebie.


W klubie "Affair". Obecni: Alex, Maria, Liz.

— Zaciągnęła mnie do Santa Fe.

— Po co?

— Prezent dla rodziców. Wiecie mają już którąś z kolei rocznicę.

— No, ale dlaczego z Isabel? Sam byś to zrobił szybciej.

— Wiem.

— Przecież Isabel jest kobietą.

— Trochę za późno mi to mówisz.

— A u ciebie co słychać?- Spytała Maria Liz.- No chyba, ze to jedna z tych rzeczy, które się puszcza po 22.00.

— U mnie w porządku.

— Czyli po 22.00. A ciebie kiedy rozprawiczy Isabel?

— Maria!

— No co?
Liz i Alex jakby na zawołanie uderzyli głowami w blat stołu.

— Co wam?

— A co u ciebie?- Spytała Liz, próbując zachować normalny ton.

— U mnie tak jak u ciebie. Po 22.00.- Maria uśmiechnęła się znacząco do przyjaciół. – A właśnie na piąta się z nim umówiłam, więc lecę.- Mówiąc to odeszła od stolika.

— Czy ona kiedyś się zmieni?- Spytał Alex.

— Kiedyś w to wierzyłam, ale od kiedy zapisała się na program "Poznaj bliżej swoja trzydziestą piątą twarz" z powodu przystojnego wykładowcy... Poważnie zwątpiłam.


***


Kaly obudził się wcześnie. Nie otwierał oczu. Chciał przywołać sen. Nie wracał. Nie chętnie otworzył oczy i w chwili, w której chciał zobaczyć która godzina zobaczył ją. Leżała koło niego, nadal wyczerpana. Wniosek był prosty, albo nadal śni, albo to rzeczywistość. Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Ceali automatycznie otworzyła przestraszone oczy.

— Wybacz.- Powiedział nadal patrząc w to przerażenie, które po chwili ustąpiło nikłej radości.

— Nic się nie stało.

— Masz mnóstwo ran, może Max...

— Później.

— Dobrze. Pójdę zrobić śniadanie.

— Nie... Nie zostawiaj mnie. Pójdę z tobą.

— Dobrze.


Liz, Max, Michael, Maria, Isabel i Alex siedzieli w Crashdown.

— Jak tam studia Isabel?- Spytała Liz.

— Dzisiaj wieczorem muszę znowu wyjechać, ale wrócę na weekend.- Powiedziała uśmiechając się do Alexa.

— Jak Michael zda test licealny to będzie cud.- Stwierdziła Maria, Michael posłał jej mordercze spojrzenie.

— Zdam, nie musisz się tym przejmować.- Powiedział patrząc na Liz, która siedziała jak w murowana, po chwili z muru zamieniła się w tornado i pobiegła do drzwi wejściowych.

— Ceali!- Powiedziała przytulając się do dziewczyny. Teraz wszyscy patrzyli jak oniemiali w Ceali, Kaly'a i Liz. Po chwili cała trójka podeszła do nich.

— Co się z tobą działo?- Spytała Isabel patrząc z niedowierzaniem na Ceali.

— Kilka miesięcy tortur u Nerfati.

— ?

— Podwładna Kivara.

— Ale czemu?

— Zapewniam was, że tu żądza władzy jest większa niż u Tess.

— Chciała medalionu?

— Między innymi.

— Czyli chciała czegoś więcej. Czego?

— Nie mogę wam powiedzieć.

— Ceali.

— Nie. Wystarczy, że ja wiem.

— Ale jeżeli przez to grozi cię niebezpieczeństwo.

— To na razie grozi tylko mi.

— Na razie jej nie dręczcie.- Powiedział Kaly.- Potrzebuje spokoju.


Krzyk. Wołanie o pomoc. Biegnę. Zatrzymuję się by na chwilę złapać oddech. Coś jest nie tak. Ulica zamienia się w pustynie. Czuję jak pragnienie wody we mnie narasta i ten głos...
Nikt ci nie pomoże. Jesteś słaba... To już koniec. Przeznaczenie zawsze wygrywa.
Dziwny przerażający chłód. Pustynia zamienia się w lodowe królestwo. Znowu ten głos...
Tak wyglądam od środka. Miło mi cię tu gościć.
Z lodowych posągów zaczyna się sączyć strumieniami krew. Jest blisko, czuję ją. Po chwili przed moimi oczami nie ma niczego prócz krwi. Moja do tej pory biała suknia jest pełna jej plam Boję się. Nie wiem czy ktoś by się nie bał. I odkrywam, że głos ma rację. Jestem słaba...


Koniec części pierwszej.















Poprzednia część Wersja do druku Następna część