onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (13)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część



Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
cz.11
From the (very) beginning: nightmarish, interrogation and newcomer.


***(następnego dnia po ostatnich wydarzeniach)

Liz stała na szczycie jakieś góry.
Jak tu wysoko...- pomyślała i zeszła trochę niżej.- Czemu tu jestem?- próbowała sobie przypomnieć, ale bez skutku.
Po chwili przed nią stanęła nie wysoka dziewczyna w czarnej sukni. Jej twarz była zamazana. Miała mocno zaciśnięte pięści.
Odebrałaś mi wszystko! Ty! Zwykła ziemianka! Ale zemszczę się i odzyskam to co mi zabrałaś, łącznie z Zanem!!!
Zan ... -pomyślała Liz.- Już gdzieś słyszałam to imię...
Pożałujesz tego, że ze mną zadarłaś.
Kim jest Zan?
Nie mów mi, że jesteś taka głupia...
Kim ty jesteś?
Od teraz twoim największym problem!
Postać zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Liz zamknęła oczy.
Kim ja jestem?- ściągnęła z szyi medalion.- Może jednak Max powinien się o tym dowiedzieć? Właśnie Max! Max, gdzie jesteś? Max!!
Zaczęła zbiegać ze skały i krzyczeć, w pewnym momencie się przewróciła.- Max!
Max ci już nie pomoże. Już nikt cię nie pomoże.
To znowu ty?- Liz spojrzała na drobną postać.
Żegnaj.- dziewczyna kopnęła Liz prosto w brzuch, tak że otoczyła się koło krawędzie, podeszła do niej i powtórzyła swój czyn.
Liz spadał z łóżka, cała przepocona.

Później w szkole. Alex i Maria rozmawiają przy stoliku.
Widziałeś Liz?
Nie.
A wiesz co jej się wczoraj stało?
Nie.
A może byłeś wczoraj u niej?
Nie.
A powiesz choć jedno pełne zdanie?
Mogę iść?- Maria powędrowała za wzrokiem Alexa, który spoczywał na Isabel.
Jasne, idź. Wszyscy są zakochani, każdy ma kogoś na kim może polegać, tylko ja zawsze zostaje sama.
Masz Michaela.
No i? Dla mnie wychodzi na to samo.
To jak?
Leć do niej.
Dzięki.

W mniej więcej tym samym czasie.
Dobrze się czujesz Liz?- spytał Max.
Tak. Już się o to pytałeś.
Ale jesteś pewna?
Tak Max. -złapała go za rękę.- Widzisz wszystko w porządku, ta wczorajsza wizja była po prostu silniejsza.
I na pewno widziałaś tylko nasze rozbicie?
Tak. Wywiad skończony, czas na biologię.
Hm... Moja ulubiona lekcja.- uśmiechnęli się do siebie i poszli do klasy.

Później.
Ceali rozejrzała się po raz kolejny po stołówce.
Przecież ona musi gdzieś tu być. Nigdy jej nie czułam, teraz jednak jestem pewna, że Liz to zdrajczyni, tylko dlaczego nie mogę jej dostrzec?- myślała w dalszym ciągu rozglądając się po sali.
Cześć Ceali. Można?- Ceali lekko podskoczyła.
To ty...
Kaly.
Jasne. Wybacz.
Można się dosiąść?
Proszę bardzo.- przez chwilę Kaly jadł, więc Ceali wróciła do swojego zajęcia.
Szukasz kogoś?
Co? Ja... Nie.
Twojego chłopaka?- Ceali spojrzała na niego zaskoczona.
Nie.- sama się zdziwiła, że mu tak szybko odpowiedziała, jakby musiała się tłumaczyć, normalnie kazałaby się każdemu innemu odwalić od jej spraw. Tylko, że Kaly zmuszał ją do takiego jakby usprawiedliwiania.- Ja nie mam chłopaka.
Nie masz?
No nie.
Czyli możemy się umówić.
Z tego punktu widzenia? Owszem.
Zapraszam cię do kina.
Na co?- to pytanie wyraźnie wytrąciło Kaly'a z równowagi.
Zgadzasz się?
Tak. A więc na co?
Nie wiem.
Co?
Myślałem, że się nie zgodzisz i...
Więcej wiary w siebie. – wzięła tacę i odeszła od stolika.

Trochę wcześniej.
Isabel rozejrzała się po stołówce, tłok jak nigdy.
Nie cierpię jeść w szkole.- pomyślała i z niechęcią stwierdziła, że będzie musiała się do kogoś dosiąść. Po chwili już wypatrzyła stolik, przy którym siedziała niewysoka blondynka.- Cześć. Można?
Jasne.
Czytasz moją ulubioną książkę.
Naprawdę? Też zaczytujesz się w Byronie?
Jasne. – odpowiedziała nie zgodnie z prawdą, ale chciała poznać dziewczynę siedzącą na przeciwko niej, wydawała jej się interesującą osobom.
Podziwiam takich ludzi jak ty tyle, że ja czytam "Hamleta" Szekspira.
Wpadłam?
Najwyraźniej.
Isabel Evans.
Tess Harding.- dziewczyny podały sobie ręce, Is czuła przez ułamek sekundy jak przechodzi przez nią dziwne uczucie, jakby przez tą chwilą została zamrożona.
Jesteś nowa?
Zgadałaś.
Co cię tu sprowadza, na dodatek pod koniec roku szkolnego.
Mój ojciec dostała prace w pobliżu, tyle, że musiał się przeprowadzić od razu, a mnie nie miał z kim zostawić.
Ale mieszkasz w Roswell?
Od tygodnia.
I jak ci się tu podoba?
Cóż na razie nie miałam czasu na zwiedzanie...
Wiesz co? Wydaje mi się, że czas najwyższy to zmienić...- Is uśmiechnęła się tajemniczo do nowej koleżanki.

W Los Angeles.
A więc gdzie twoi podopieczni Langley?- spytała po raz kolejny Alec.
Nie wiem.
To nie dobrze.- stwierdził z pobłażliwym uśmiechem Nicholas.
Co to za opiekun co się wypiera swoich podopiecznych i zostawia ich skazanych na pastwę losu?
Chciałem mieć normalne życie.
Normalne życie? Mój drogi ty już nie istniejesz.- Alec podniósł rękę i wycelował prosto w Langleya.
Nie mieliśmy nikogo z naszych zabijać!
Powiesz jeszcze jedno słowo, a dołączysz do niego.

***

Roswell.
Michael rozejrzał się, stał na jakieś pustyni. Pod jego stopami rozciągały się dziwne znaki. Jeden z nich już chyba nawet gdzieś widział, chciał się pochylić by się mu dokładnie przyjrzeć, ale w tym samym momencie podeszła do niego Isabel. Wyciągnęła ku niemu rękę, bez wahania ją złapał. Is zaczęła go prowadzić, szli dosyć długo i dopiero na jakimś szczycie zatrzymali się . Przed nimi stały dwie postacie, najwyraźniej o czymś rozprawiały. Isabel upewniając się, że ich nie widzą dotknęła jednej ze skał, przed nimi pojawiła się ciemna grota . Michael poczuł, że zna to miejsce. Powietrze w jaskini było wilgotne, a otaczające ich ściany niewidoczne. Po chwili jedna ze ścian się osunęła, Michael nie był pewien, ale chyba Is jej dotknęła.
W środku siedziała mała dziewczynka i płakała, wokół niej leżały bezładnie ciała jej najbliższych. Michael przyjrzał się Isabel, miała łzy w oczach. Przytulił ją. Czuł jakby kiedyś już to robił bardzo, bardzo dawno temu...
Michael otworzył oczy, przez chwilę próbował sobie dokładnie przypomnieć to co przed chwilą widział.

Max zapukał do pokoju siostry.
Proszę.
Is, idziesz dzisiaj do szkoły?
Za chwilę.- Isabel siedziała na łóżku, jej ręce nerwowo się trzęsły.
Wszystko w porządku?
Ja...- powiedziała Isabel- Nie nic.- na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.- Nic mu nie powiesz idiotko.- dodała sobie w myślach.
Trzęsiesz się.
Bo mi zimno.- w tym momencie Isabel zrozumiała, że jej naprawdę zimno, już chyba nawet kiedyś czuła ten chłód. Spojrzała na okno.- A może to nie był sen?- pomyślała i ponownie odwróciła się do brata.- Zaraz zejdę.
Będę czekał.
Dzięki.

Michael stał przed szafką Isabel.
Powiedzieć jej czy nie? A może ona też....- myślała rozpaczliwie, tak bardzo zagłębił się w swoich myślach, że nie zauważył Isabel.
Cześć. Czekasz na mnie?
Ja nie... Tylko tak... Is czy ty miałaś dzisiaj jakiś dziwny sen?- Isabel w jednej chwili spochmurniała, czuła się strasznie wytrącona z równowagi, którą nie dawno odzyskała.
Nie wiem.
Jak to nie wiesz?
No bo... A czemu pytasz?- próbowała zdobyć nad nim przewagę, nie lubiła, nie panować nad rozmową.
Nie ważne. Zapomnij.
Michael ...
Tak?
Nie nic.

Ceali czuła się nie pewnie, wyczuwała aurę Liz nawet teraz gdy siedziała samotnie w bibliotece... No prawie samotnie była jeszcze grupka osób i jakaś dziewczyna. Ta dziewczyna już ją chyba gdzieś widziała... Chyba. Biła od niej silna aura, nie to co od Liz. Czasami się dziwiła, że Liz mając taką słabą aurę może spowodować koniec świata, nie to co... Dziewczyna znikła. Ceali obejrzała się zrobiło się rzeczywiście pusto, nie wyczuwała już nawet Liz. Spojrzała na zegarek.
No tak już po dzwonku.- wstała, czuła się dziwnie osłabiona..- Liz co ty mi zrobiłaś?- upadła na podłogę.

Liz leniwie zajrzała w notatki.
Maria to dziecinnie proste.- stwierdziła po chwili dając koleżance spisać lekcje.
No właśnie dziecinnie proste, a ja już nie jestem dzieckiem, więc jak mam to rozumieć?
Cześć wam.- podszedł do nich Alex.- Nie wiesz, że nie ładnie spisywać.
Lepiej opowiadaj jak wczorajszy wieczór z princess?
Z Isabel.
Najważniejsze, że wiesz o co chodzi.
W porządku.
Dzisiaj też nasze gołąbeczki umówione?
Jesteś strasznie ciekawska.
Ja?
No właśnie Maria, a czemu ty nigdy nie opowiesz nam jak tam Michael?
Bo się nigdy nie pytacie.
No to jak tam Michael?- spytał ironicznie Alex,
Jest cudowny, wręcz idealny, oczywiście prócz tego gburowskiego tonu i zachowania. Ale i tak bardzo mi się podoba.
Hm... A co robiliście na ostatniej randce?
Jak to co? Całowaliśmy się.
Mdli mnie.- powiedział Alex.- Muszę iść.- dziewczyny obejrzały się za Alexem, szedł do Isabel.
Mdli go, co?
Czyli Michael jest w porządku?
Nie do końca.
Czemu?
Bo on w ogóle nie chce ze mną rozmawiać.
?
No ja... Uważam, że podstawą idealnego związku jest namiętność, ale...
To nie wszystko?
Właśnie.
Porozmawiaj z nim o tym.
Tyle, że on nie chce rozmawiać.
Maria, nie poddawaj się, przypomnij sobie co zawsze mówiłaś.
Że nie ma wspanialszego faceta od Brada Pitta?
Nie, że jeśli nikt nie chce cię słuchać krzycz.
To nie takie głupie.
Cześć cukiereczku.- podszedł do nich Tristin.
Cześć.
Ta ja się zmywam, na razie Liz.- Maria odeszła.
Jak mija dzień?
Powoli. Nie widziałeś Maxa?
Ja ci nie wystarczę? Ranisz mnie takimi pytaniami.
Nie zgrywaj się, oboje wiemy że z nas nic by nie było.
Ja uważam inaczej, a ty nigdy się nie przekonasz do póki nie spróbujesz.
Jeśli byś nie zauważył na razie jest to nie możliwe.- Liz upuściła ołówek. Oboje się po niego schylili. Ich ręce się spotkały.
Kocham cię.- powiedział szeptem Tristin, wręcz ledwo słyszalnie i odszedł.
Liz popatrzyła za nim chwilę.
Kocham cię... On nigdy tego tak nie mówił, zawsze z przekorą, z uśmiechem i nieodgadnionym błyskiem w oku, teraz natomiast Liz wyczuła w jego głosie smutek, widoczny również na twarzy, nigdy też nie odchodził gdy to mówił... Zawsze czekał na jej reakcję, zawsze miał nadzieję, teraz zachowywał się tak jakby ją stracił...
Cześć Liz.- rozmyślenia przerwał jej Max, całując ja delikatnie w policzek na przywitanie.
Cześć Max.- uśmiechnęła się do niego, zawsze przy nim odpływały jej wszystkie refleksje i problemy.
Tęskniłaś?
Nawet nie wiesz jak bardzo. Zresztą przekonasz się po lekcjach.
Wpadniesz do mnie?
Niemoralna propozycja?
Cześć wam.- podeszła Isabel.- Przeszkadzam?
Nie.- odpowiedział Max.
Gdzie Alex?
Poszedł po książki.- Isabel obejrzała się.
Szukasz kogoś?
Tess.
Jakiej Tess?
Mojej koleżanki, jest tutaj nowa.- Liz zacisnęła lekko pięści i szybko chwyciła rękę Maxa. Isabel wiedziała, jak bardzo Liz nie lubi słuchać o nowych, w końcu Ceali też była nowa i... Mimo tego Isabel lubiła bawić się jej uczuciami, jeszcze do końca nie polubiła Liz, a już na pewno nie jej hałaśliwą przyjaciółkę. Po za tym wiedziała, że ją i jej brata nic nie rozdzieli. Nawet tysiąc nowych kobiet w Roswell, choć to mogłoby się już wydawać podejrzane.
Rozmyślenie Is przerwał dzwonek.
No to na mnie już czas.- powiedziała Liz.
A co sądzisz o mojej propozycji?- spytał Max.
Sądzę, że z niej skorzystam.- mrugnęła do niego i odeszła od rodzeństwa.
Umówiliście się dzisiaj w domu?
Aha.
Tylko nie hałasujcie zbytnio będę miała gościa.
Bardzo zabawne.

Popołudniu. Crashdown.
Coś podać?- spytała Maria szeryfa.
Specjalność dnia.
O, już nie stołuje się pan u mojej matki?- spytała z przekąsem.
Dwa razy, Amy zaraz tu będzie.
Mam prośbę. Niech moja matka dla mnie zostanie moją matką, a nie Amy.
Wybacz.
Proszę jej nie robić złudnych nadziei. Panu zależy tylko na jakiś dziwnych zjawiskach.
A propos dziwnych zjawisk, co ostatnio przydarzyło się Liz?
Liz?
No tak słyszałam, że miała pewne problemy na lekcji astronomii.
Źle się poczuła, miała gorączkę.
Rozumiem, że szkolna pielęgniarka w to uwierzyła, ale ja nią nie jestem. Może ma z tym coś wspólnego Max?
Nie.
Ale z nią siedział.
I co z tego?
Maria posłuchaj, Liz teraz spadła z krzesła, kto wie czy następne nie będzie szóste piętro? Zawsze wydawałaś mi się rozsądna, nie ufasz im prawda?
Im? A wiec jest jeszcze ktoś taki jak Max?
Nie udawaj.
Cześć mamo.
Cześć.
Witaj mamo Marii.- Maria posłała mu mordercze spojrzenie i poszła po zamówienie.

Dom państwa Evans. Koło 18.00.
Cześć Liz.- przywitali się namiętnym pocałunkiem.
Cześć, nie ma twoich rodziców?
Nie, jest tylko Isabel i czeka na jakiegoś gościa.
Alex powinien być zazdrosny?- zadzwonił dzwonek.
Ja otworzę!- usłyszeli krzyk Isabel z góry.
Zaraz się przekonamy.- Is zbiegła ze schodów.
Cześć Liz.
Cześć.- Isabel poprawiła włosy i otworzyła.
Cześć Tess. Wejdź.
Cześć.- Tess weszła i ciekawie rozejrzała się po pomieszczeniu.- Ładnie tu.- Jej wzrok stanął na Maxie.
Dzięki. To Max mój brat i Liz jego dziewczyna.- Liz była wdzięczna, że Isabel przedstawiła ją jako dziewczynę Maxa.
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.- spojrzała na Liz i Maxa z szerokim uśmiechem.
My też.- odpowiedział Max.
Chodź Tess, nie będziemy przeszkadzać zakochanym.- Tess poszła za Isabel, na chwilę się odwróciła, Max na nią patrzył, po raz kolejny się do niego uśmiechnęła, Max to odwzajemnił.
Podoba ci się?- spytała Liz gdy dziewczyny weszły na górę.
Jest w porządku.
Ale czy ci się podoba?
Liz tylko ty mi się podobasz.- uśmiechnął się do niej i namiętnie pocałował.- Ta jak idziemy do mojego pokoju?- Liz nic nie mówiąc, po raz kolejny go pocałowała.
A jak myślisz?

W domu Michaela. Koło 18.40.
Michael i Maria namiętnie się całują. W pewnym momencie Maria "odrywa" się od niego.
Coś się stało?- spytał Michael.
No niby nie...
Ale?
My w ogóle nie rozmawiamy.
A musimy?
To że o moim chłopaku wiem tylko to że jest nie stąd i nie lubi lodów pomarańczowych to trochę za mało.
A co chcesz wiedzieć?
No ja...
Śmiało pytaj o co chcesz.
Ale ja tego nie chce tak. Chcę, żebyśmy się o sobie dowiedzieli czegoś, ale rozmawiając. Wymieniając poglądy.
A więc chcesz...
Rozmawiać, no wiesz wymiana zdań między co najmniej dwoma osobami.
Jasne.
Ty nie potrzebujesz czegoś wiedzieć o mnie?
No nie.- Maria wyglądała na trochę zszokowaną, a wgłębi duszy czuła jakby świat walił jej się na głowę.
Jasne. Muszę już iść.
Co?
Zapomniałam, że miałam dzisiaj pomóc mamie.- wyszła trzaskając drzwiami.

Michael rozejrzał się, ponownie stał na pustyni, nie był sam. Obok niego stała Isabel. Trzymali się za ręce. Isabel uśmiechała się do niego. Spojrzeli przed siebie.
Przyszłość jest przed wami...
Już chyba to gdzieś słyszeli. Michael przytulił ją. Isabel spojrzała w jego oczy, pocałowali się, najpierw nieśmiało, po chwili już namiętnej. Pustynia znikłą. Pozostali tylko oni i wszechświat ...
Tak miało być... To...
Michael otworzył oczy i szybko chwycił za telefon.
Is?
Tak.- odpowiedział mu dziwnie speszony głos Isabel.- To ty Michael?
Tak, ja miałem sen...
Dziwny sen...
W którym ty i ja....
W którym byliśmy razem...
Właśnie. Ty...
Ja też.- nastąpiła krępująca cisza.- Michael, ale to nigdy...
Nie.
A ten głos?
Nie wiem, ale tak nie miało być i tak nie będzie. Ty jesteś szczęśliwa z Alexem, a ja jestem z Marią.
Właśnie i tak pozostanie.
Do jutra.
Do jutra.

***
To nie koniec, ciag dalszy jest w następnej części(znowu za duży dokument)






































Poprzednia część Wersja do druku Następna część