onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
Cz.8
Alternation.

Wieczorem, w klubie Affair.

— I jak tam twoje sprawy sercowe, Maria?- spytała Liz

— Nadal tkwię w punkcie zero. Już nawet się nie zakochuję. Zima mi nie służy.

— Już prawie wiosna, po za tym każdy musi sobie kiedyś zrobić przerwę.- powiedział Alex.

— Ale nawet wiewiórki robią sobie zapasy. A ja nic nie mam.

— Chyba nikogo?- poprawił ją Alex.

— Co za różnica? Mężczyźni to rzecz.- Alex zaczął udawać, że się krztusi.- Nie martw się Alex ciebie zawsze będę traktowała jak kobietę.

— Dzięki.- po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem.

— A jak tam u ciebie Liz?

— Jestem z Maxem.

— Ale pojawiła się też ta nowa.

— Nie przypominaj mi.

— Nie przejmuj się, samotność ci nie grozi Tristin znowu się na ciebie gapi.

— Tylko, że tym razem bajeruje jakąś panienkę.- dodał Alex.

— No i co z tego?- spytała Liz.

— Nie, nic. Przecież nie jesteś zazdrosna.

— Jestem z Maxem.

— Z Kaly'em też byłaś.

— Czy nie możecie uwierzyć, w to że mój związek może być udany?

— A kto powiedział, że to musi być związek z Maxem?

***

Liz podeszła do swojej szafki, stał tam Tristin.

— Czekasz na kogoś?

— Czekałem.

— Na mnie? Masz jakiś powód?

— Na twój uśmiech zawsze warto czekać.

— Jak zwykle przesadzasz.

— To miłość.

— Jak tam twoja dziewczyna?

— Moja dziewczyna?

— No, ta z którą flirtowałeś wczoraj w klubie.

— Zerwałem z nią, około 22.00. Nie była w moim typie.

— A kto jest? Zresztą nie odpowiadaj.

— Odpowiedź sama się nasuwa prawda? Bo któż inny mógłby to być jak nie Elizabeth...

— Nie kończ.- przerwała mu Liz.

— Podwieźć cię do domu?

— Może innym razem.

— Znowu dajesz mi nadzieję.

Ceali trzymała w rękach mała szkatułkę którą niedawno znalazła i cały czas się w nią wpatrywała.. Myślała o swojej misji, o medalionie i Liz. Próbowała się w tym odnaleźć, ale sama polubiła Liz.... Tak bardzo pogrążyła się w myślach, że w ogóle nie zauważyła Nathaniela.

— Wróciłem z zakupów.

— Świetnie.

— Smutna?

— Co? Nie, jestem zamyślona...

— Coś cię trapi.- stwierdził Nathaniel.

— Naprawdę nic mi nie jest.

— To odłóż tę szkatułkę. Tutaj jej nie znajdzie.

— Ale czy to na pewno ona?

— Mojra..

— Wybacz. Po prostu już nie mam siły, ona jest zbyt dobra jak na...

— Musisz wypełnić swoje zadanie.

— By potem umrzeć? Pocieszyłeś mnie.

— Wybacz, ale...

— Nie ma o czym mówić.

Michael wracał właśnie z zajęć biologii, gdy wpadł po raz kolejny na Marię.

— Jak chodzisz łamago!- krzyknął rozwścieczony.

— Jak ja chodzę? To ty po raz kolejny na mnie wpadłeś. Zjeżdżaj mi z oczu!

— Już się robi.- Michael odszedł kilka kroków.

— Wróć.

— Co znowu?

— Najpierw pozbieraj mi książki.

— Marzysz.

Isabel siedziała, jedząc hamburgera przy jednym ze stolików. Przysiadł do niej Alex.

— Hej.

— O Alex... Cześć.

— Zdziwiona?

— Trochę. Myślałam, że jesteś inny... Że jesteś bardziej nieśmiały... Zresztą nieważne.

— Wiesz.… Chciałbym cię spytać, czy...

— Słucham?

— No wiesz, bo jutro…

— Mów.

— Jutro nasza grupa ma próbę, więc jeśli być chciała…

— Przyjdę.

— Co?

— Przyjdę na próbę tylko powiedz mi kiedy.

— Jutro o szóstej.

— Świetnie. Później możemy gdzieś wyjść.

— Ty i ja?

— Tak.

— Razem?- Isabel uśmiechnęła się.

— Tak. Wiesz jakaś kolacja i takie tam.

— Jesteśmy umówienie na...

— Przyjacielskie spotkanie.

— Jasne, przyjacielskie spotkanie, uwielbiam przyjacielskie spotkania!

— To do jutra.

Max wszedł do domu, był pusty. Jedynie w salonie siedziała Ceali.

— Co ty tu robisz?

— Twoi rodzice mnie wpuścili, mam nadzieję że się nie gniewasz?

— Nie, wybacz mi takie przywitanie.

— Nic się nie stało.

— Czekasz na Isabel?

— Nie, czekałam na ciebie.

— Wybacz, ale nie mam czasu.

— To tylko chwila. W ogóle nie rozumiem matematyki.

— Ale Liz…

— Co jest z Liz?

— Nieważne.

— To jak?

— No dobrze, ale od razu ostrzegam że nie jestem orłem z tego przedmiotu.

Liz siedziała w Crashdown, przy jakimś stoliku, z głową opartą o szybę. Wsłuchiwała się w uderzania kropli deszczu o parapet i rozmyślała.
Max się spóźnia, mój Max. Choć czy na pewno? Ostatnio czuję, że się ode mnie oddala, że oboje się od siebie oddalamy. Czy to jest miłość?
To wszystkie jest takie dziwne. Sama nie rozumiem moich uczuć, a nawet siebie. Czy czułam zazdrość o Tristina, gdy bajerował jakąś panienkę? Sama nie wiem… Z każdym dniem od poznania prawdy o Maxie, Michaelu i Isabel wiem coraz mniej. Dziwne, że jeszcze pamiętam jak mam na imię. Nie wiem jednak co czuję do Maxa, czy coś czuję do Tristina i co robi w tym wszystkim Kaly?

— Cześć.

— Kaly. Właśnie o tobie… Zresztą nieważne. Podać coś?

— Nie, dzięki. Przyszedłem porozmawiać.

— Ze mną?

— Tak.

— Siadaj.

— Odkąd ze mną zerwałaś, unikasz mnie. Nawet nie rozmawiasz ze mną dłużej niż przez pięć minut. Nawet nie przez trzy.

— To nie tak.

— A jak?

— Po prostu ostatnio miałam mniej czasu, ale jeśli chcesz możemy wyjść teraz.

— Co? Teraz?

— Tak. Jeżeli masz środek transportu z dachem, to na co czekamy?
Myślałem, że dzisiaj jesteś umówiona z Maxem.

— Myliłeś się.

— No to idziemy.

Maria układała ręczniki, była sama. Matka wyjechała zająć się sklepem.
Już północ, a ja jeszcze nie skończyłam. Mam zdecydowanie za dużo obowiązków.- Pomyślała Maria, a jej wzrok przeniósł się za szybę. Przed drzwiami stał Michael, cały przemoknięty. Szybko wybiegła na zewnątrz.

— Co ty tu…?- spytała Maria, nie kończąc gdyż zauważyła podbite oko Michaela.- Wejdź.- wzięła zaprowadziła go do środka i zaprowadziła do swojej sypialni.- Poczekaj tu, za chwilę wrócę.
Maria tak jak powiedziała po chwili wróciła z jakimś gorącym napojem, ręcznikiem i koszulą.

— Zdejmij koszulę. Jesteś cały przemoczony. Mogłeś się przeziębić. Masz, to jedyna koszula jaka została po moim ojcu... Połóż się tutaj.- wskazała mu swoje łóżko i wyszła.

— Dzięki.

***

Michael zapukał do okna Maxa, bardzo wcześnie rano.

— Cześć. Co ci jest?- spytał Max, dostrzegając podbite oko Michaela.

— Hank.

— Czy to pierwszy raz?

— Pierwszy raz widać.

— Nie powinieneś mu pozwalać by…

— Schlał się.

— Mimo wszystko...

— Po prostu usuń to.

— Co?

— Użyj naszego kosmicznego czary mary i zapomnij.- Max przejechał mu ręką przed okiem.

— Już.

— Dzięki.

Maria obudziła się dość późno. Michaela już nie było. Usiadła na swoim łóżku i opuszkami palców przejechała po pościeli. Delikatnie westchnęła i opadła na łóżko.

Isabel siedziała w Crashdown. Po chwili podeszła do niej Liz.

— Coś podać?

— Nie, przyszłam do ciebie.

— Do mnie?

— Tak.

— A czemu?

— Chciałabym się z tobą spotkać. Wiesz jakieś zakupy i takie tam?

— My dwie?

— Tak, może jutro o piątej?

— Jasne. – Isabel wyszła, do Liz podeszła Maria.

— Coś się stało?

— Idę jutro z princess na zakupy.

Liz weszła na górę, czekał tam na nią Max.

— Hej.- przywitała się Liz.

— Cześć. Nie było cię wczoraj.

— Pomyłka to ciebie nie było, czekałam prawie godzinę.

— Byłem zajęty.

— Ceali? Zresztą nie odpowiadaj.

— Liz to nie tak. Po prostu…

— Nie tłumacz mi się. Pewnie przyszła i musiałeś jej pomóc bo biedaczka znowu czegoś nie rozumiała.

— Liz…

— Uważam, iż powinniśmy przystopować.

— Co?

— Odpocząć od siebie.

— Nie rozumiem.

— Rozumiesz.

— Zrywasz ze mną?

— Chyba tak.

— To przez Ceali?- Liz wtopiła oczy w podłogę.

— Nie, nie tylko. Już sama nie wiem co czuję.

— I jesteś pewna, że…

— Tak.

— To ja już pójdę.

— Tak chyba będzie najlepiej.

Maria siedziała w parku, po pewnym czasie obok niej usiadł Michael.

— Cześć.- zaczęła Maria.

— Hej.- zapadła cisza.

— Coś się stało?

— Chciałem cię przeprosić za wczoraj i podziękować.

— Nie ma za co.

— Jest.

— Czemu przyszedłeś akurat do mnie?

— Bo… Sam nie wiem. Po prostu wydawało mi się, że mnie zrozumiesz, że mi pomożesz.

— I jak pomogłam? Zresztą nieważne.

— Proszę.- Michael oddał jej złożoną koszulę .- To chyba twoje.- Maria rozłożyła ją.

— Dziękuję, ale tobie ona bardziej pasuje, a mi już się nie przyda...- Maria wstała i szybkim krokiem odeszła od Michaela.

— Pomogłaś...

Grupa Alexa skończyła grać. Isabel zaczęła klaskać. Po chwili podszedł do niej Alex.

— I jak podobało się?

— Nie było słychać moich oklasków?

— A więc tak?

— Tak.

— To jak idziemy?

— Jasne.

— Czy myślisz, że jutro moglibyśmy to powtórzyć?

— Wybacz, ale raczej nie.

— Nie? Czemu?

— Ostatnio zrozumiałam, że związki kosmiczno ludzkie są zbyt mało trwałe. Wiem, że gdybyśmy spotykali się częściej coś by z tego wynikło. A potem przyjdzie już tylko cierpienie. A ja nie chcę cierpieć! Nie chcę byś ty cierpiał… Wybacz ale już pójdę...

— A co z kolacją?

— Może innym razem.

— Jasne.

Isabel weszła do pokoju brata.

— Cześć.- przywitała się.

— Coś się stało?

— Przyszłam z tobą porozmawiać, chyba że znowu umówiłeś się z Liz?

— Zerwała ze mną.

— Och... Nie wiedziałam.

— Nie mogłaś wiedzieć.

— Jak tam Michael?

— Nie rozumiem.

— Ostatnio zachowuje się dość dziwnie.

— To...

— Ukrywacie coś przede mną. Mów.

— Hank podbił mu oko.

— Upił się?

— Znowu.

— Znowu?

— Tak.

— Musimy mu pomóc.

— Znasz Michaela i tak się nie zgodzi.

Maria i Liz siedziały w domu państwa Parker i jadły lody.

— Zerwałaś z nim?

— Tak.

— Kto następny?!

— Maria!

— No co? To chyba proste pytanie.

— Na razie muszę odpocząć.

— Od mężczyzn? Ja bym nie potrafiła.

— Wierzę ci na słowo.


Michael, Isabel i Max wyszli biegiem z przyczepy Hanka, zostawiając za sobą masę krzyków.

— Po co przyszliście?- spytał z wyrzutem Michael.

— Chcieliśmy ci pomóc.

— Nie wyszło wam. Tylko pogorszyliście sytuację.

— Wyciągnęliśmy cię stamtąd.

— Niepotrzebnie. Panuję nad wszystkim.

— Właśnie ostatnio widziałem.

— Odwalcie się ode mnie!

— Michael powinieneś wystąpić o uwłasnowolnienie.

— Nie przejmujcie się mną, wróćcie do swojego normalnego życia, szczęśliwej rodziny i zapomnijcie o tym!

— Michael jesteś dla nas bardzo ważny. Nie pozwolimy byś cierpiał.

— Wybaczcie, ale sam o tym zadecyduję.

Liz przewracała medalion w swoich palcach, stał się częścią jej, czuła to. Cały czas myślała też o zajściu w kinie i o tych słowach. Nadal nikomu nie powiedziała o tym co tam usłyszała. Czy to możliwe, że ten ktoś mówił o niej? Nie to musiała być pomyłka. Medalion w twoich rękach jest śmiercią, to ty doprowadziłaś do żniw.- To zdanie krążyło jej po głowie 24 godziny na dobę. Myślała nad ich znaczeniem i nad tym kim mógł być Zan?

Czas: kilka minut przed kolacją.
Miejsce: Dom Evansów.

— Isabel otwórz!- krzyknęła Diana z kuchni, słysząc dzwonek.

— Już.- Isabel otworzyła drzwi, przed nią stał Michael.

— Cześć.

— Czcześć…- zająkała się Isabel.

— Mogę wejść?

— Jasne.- Isabel wyglądała na zmieszaną.

— Isabel kto przyszedł?- spytała Diana wychodząc z kuchni.

— Michael.

— Miło nam cię poznać.- powiedział Philip.

— Mi też.

— Zjesz kolację? Właśnie nakrywamy.

— Nie, dziękuję przyszedłem w osobistej sprawie.

— Coś się stało?

— Tak. Słyszałem, że jest pan prawnikiem, a ja... Chciałbym się uwłasnowolnić, wiem że coś takiego istnieje.

— Owszem, ale to nie jest takie proste. Trzeba przeprowadzić sprawę w sądzie.

— Zrobię wszystko co będzie trzeba. Myślałem już o tym i sądzę, że jestem gotowy żyć na własną kieszeń. Myślę, że jestem gotowy na samodzielne życie.

— Przyjdź do mojego biura jutro po południu, chciałbym zapoznać się bliżej z twoją sprawą.

— Na pewno będę.

Koniec części 8


Poprzednia część Wersja do druku Następna część