Monika

Ciąg dalszy nastąpił (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ciąg dalszy nastąpił
Cz.3
Misja

Młoda dziewczyna stanęła przed drzwiami Crashdown.

— Nie ma ich już.- pomyślała.- Muszę szukać dalej.- rozejrzała się. Roswell jeszcze spało.

— Miłe, małe miasteczko, prawda Gwen?- usłyszała za sobą znajomy głos, machinalnie się odwróciła.

— Witaj Nicky. – powiedziała powstrzymując się od śmiechu widząc drobną postać Nicolasa.

— To nie jest zabawne.

— A więc to prawda co się o tobie mówi. Rzeczywiście odmłodniałeś.- teraz Gwen już nie potrafiła wytrzymać, śmiech sam się z niej "wydobył".

— Sam też nie jestem dumny z tego ciała.

— A wiec żyjesz?

— Jak widać.

— Ktoś jeszcze przeżył z Arizony?- Nicolas się uśmiechnął.

— Ciekawska jesteś.

— A więc jednak. Przegrałam zakład.- dziewczyna nadal się uśmiechała.

— A więc założyłaś się, że tylko ja jestem na tyle silny by móc przeżyć?

— To ma być jakiś kiepski podryw? Nicolas proszę nie rozśmieszaj mnie, już dawno straciłeś dar uwodzenia...- Gwen po raz kolejny zaniosła się śmiechem.- Wybacz Nicky. Naprawdę nie chciałam cię urazić. – spojrzała na Nicolasa. Miał śmieszną minę(chyba się domyślacie, co było dalej?).

Liz otworzyła oczy. Max leżał koło niej. Uśmiechnęła się i pocałowała go delikatnie w policzek. Oparła łokieć o poduszkę i zaczęła bawić się włosami Maxa. Po chwili zaczął się budzić. Liz zabrała rękę.

— Nie przestawaj.- powiedział Max nie otwierając oczu. Liz ponownie się uśmiechnęła i wróciła do zabawy jego włosami.- Kocham cię.- otworzył oczy.- Gdybym mógł cię widzieć za każdym razem kiedy cię budzę, byłbym najszczęśliwszą istotą we wszechświecie.

— Nie.

— Jak to nie?

— Zapominasz o mnie. Ja byłabym sto razy szczęśliwsza widząc ciebie.- Max ja przytulił.

— Gdyby tak mogło być zawsze...

— Kiedyś będzie.

W innej części Atlanty.
Maria spojrzała na zegarek.

— Już dwunasta.- pomyślała.- Kiedy ten bęcwał wstanie?- po chwili usłyszała hałas w sypialni.- Wreszcie.- weszła bez pukania. Michael stał w samych bokserkach.

— Cześć Maria.

— Cześć. Myślałam, że już nigdy nie wstaniesz.- powiedziała dziwnym tonem.

— Pomyliłaś się.- dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę.- Coś się stało?

— Kocham cię.

— Maria…

— Wiem co ci obiecywałam, co sobie obiecywaliśmy na ślubie Liz i Maxa. Wiem, że mieliśmy przystopować. Ale ja już nie mogę Michael. Kocham cię i nie mogę ta spokojnie spać koło ciebie.- Michael podszedł do niej bez słowa i namiętnie pocałował.

— Długo kazałaś mi czekać na te słowa.

Kaly rozejrzał się po mieszkaniu jaki razem z Isabel wynajęli, nie było po niej śladu, prócz krótkiego listu, w którym prosi żeby się o nią nie martwił i że wróci najpóźniej wieczorem.

— To już szczyt wszystkiego, Liz i Max cieszą się nocą poślubną. Michael i Maria pewnie też znaleźli chwilę intymności. Tylko ja! Kaly Valenti, lub jak kto woli Jim Horn zostałem sam... O nie, tak nie będzie. Znajdę sobie dziewczynę!

Isabel szła samotnie po jednej z ulic z Atlanty. Nie miała nic przeciwko temu miastu, ale Roswell... Tak bardzo za nim tęskniła, przecież tam zostało jej serce...
Stanęła przed sklepem z biżuterią. Na wystawie stała figurka młodej pary, a obok niej dwie obrączki. Isabel poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy.

— Dlaczego? Do cholery, dla czego zawsze mnie to spotyka?- pomyślała.

— Kiedyś znajdziesz szczęście, Issy.

— Alex.- na twarzy Isabel pojawił się uśmiech, natychmiast się do niego przytuliła.

— Czuję, że muszę cię odwiedzać częściej.

— Masz w 100% racje. Tęskniłam.

— Za życia byłbym ci bardziej wdzięczny za te teksty.

— Alex...

— No dobra przepraszam. Dokąd idziemy?

— A skąd wiesz, że gdzieś idziemy?

— Park? Tak w parku na huśtawce można się dowiedzieć o ludziach... i nie tylko wielu ciekawych rzeczy.

— A więc dobrze chodźmy do tego parku.

Gwen stanęła na lotnisku, czekała samolot. Słuchała discmena- Ostrych dźwięków "Metallici", tak głośno, że przechodzący obok niej ludzie patrzyli na nią jak na wariatkę.

— Spox muzyka.- pomyślała.- Czego ci ludzie chcą przecież sami ją stworzyli.- spojrzała na zegarek.- Już czas, Atlanto przybywam.
Gwen ruszyła przed siebie. Poczuła nagle jakąś dziwną aurę. Odwróciła głowę, jej uwagę zwróciła kobieta z dzieckiem owiniętym w błękitny kocyk...
Nie miała jednak czasu się przyglądać, wiedziała że przybyła tu z konkretną misją, pokazała bilet stewardessie i poszła dalej.

Liz i Max weszli do małej kawiarenki.

— Przytulnie tu.- powiedziała Liz, Max się uśmiechnął.

— Zasługujesz na cos lepszego, ale...

— Lepiej być nie może, Max.

— Kiedy się skontaktujemy z resztą?- spytał po chwili.

— O nie Max, nie dzisiaj. Na ten jeden dzień odpuść sobie obowiązki króla, istniejemy tylko my.

W ogólnie znanym miejscu zwierzeń(przy najmniej dla Alexa).

— A więc to już chyba wszystko. Od tej pory nic o nim nie wiem.- powiedziała Isabel, kończąc historię jej i Jessiego.

— To już ponad miesiąc...

— Mhm. I co ty na to?

— To rudne.

— Wiedziałam...

— Trudne, ale da się przeżyć.

— I kto to mówi?

— Issy musisz mi przypominać, że nie żyję? Było już tak przyjemnie...

— Wybacz.

— Rozwiedziona?

— Nie wiem. Mam nadzieję, że tak.

— Naprawdę?- odpowiedziało mu milczenie.- Tak myślałem.

— Jestem okropną egoistką.

— Nie jesteś.

— Jestem, nie mam prawa wymagać od niego by do końca życia był mi wierny i nie brał ze mną rozwodu.

— Nie jesteś egoistką, ty go kochasz.

— On zasługuje na szczęście...

— Ty też, Is.

— Wiesz, że nikomu już nie pozwalam do siebie mówić Is?

— Wybacz.

— Ale chyba zmienię zdanie.

— To dobrze.

— Kochasz mnie?

— Kocham i nigdy nie przestanę.

— Dziękuję, że się nie zawahałeś.

— Nie miałem powodu.- uśmiechnęli się do siebie.

Maria przytuliła się do nagiego torsu Michaela.

— To było...- zaczął Michael.

— ... niesamowite.- skończyła Maria.

— Nigdy ode mnie nie odchodź.

— Nie odejdę, tylko nigdy mnie nie zostawiaj.

— Nie zostawię.- cisza- Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę jak bardzo cię kocham.

— Już nic nie mów, Michael. Teraz będzie inaczej. Przy tobie nawet umierać będzie łatwiej.

— Mam nadzieje jednak, że zdążymy do tego czasu przeżyć wiele wspaniałych chwil.

— Zdążymy...

Kaly spojrzał na zegarek, była już siódma. Nie poszedł szukać dziewczyny, bo i po co?

— Na razie sobie od…- nie dokończył myśli, do pokoju weszła Isabel, na jej twarzy pojawił się pierwszy- od miesiąca, prawdziwy uśmiech.- Is, to znaczy Isabel... Długo cię nie było.

— Możesz mi mówić Is.

— Dobrze się czujesz?

— Chyba nareszcie tak.- Isabel poszła do sypialni, lecz po chwili wróciła.- Gdzie idziemy dzisiaj wieczorem?- Kaly poczuł, że zaskoczenie aż nazbyt widocznie maluje się na jego twarzy.- No co tak stoisz? Chyba ty też chcesz się wreszcie zabawić?

— Jasne.

Liz i Max weszli do pokoju.

— Jestem padnięta.- powiedziała Liz, kładąc się na łóżko.

— Ale chyba nie aż tak bardzo...- powiedział Max kładąc się obok Liz i namiętnie ją całując.

— Chyba nie.

Isabel usiadła z Kaly'em przy jakimś stoliku.

— Nie ma jak nocne kluby.- stwierdził Kaly.

— Tak, szykuję się nie zła zabawa.

— Zatańczysz?- pytanie padło nie spodziewanie, jednak już po chwili szaleli razem na parkiecie.

Kal stał sam na środku ulicy.

— Nie mogę uwierzyć, zgubiłem ich... A byłem tak blisko. Chyba się starzeję.

Wojna- tysiące żołnierzy walczy na śmierć i życie dla... Tak walczą dla niego. Zan może być dumny z tak wiernego narodu. Jednak czy nie było innego sposobu?
Spustoszenie- walące się budowle, zaraza i pustka przemieszana z okropną ciszą. Już nikt nie ma złudzeń, przegrali. Nadal wierzą i czekają. Jednak czy można czekać wiecznie?
Patrzę na to z przerażeniem.
Strzelanina- leżę w kałuży krwi, nagle czuję jak wszystko we mnie ogarnia dziwne ciepło. Otwieram oczy...
Grota- stoją tam razem, czuję się jak niepotrzebny ciężar, to ona jest jego przeznaczeniem. Pozostaje już tylko ucieczka.
Zmiany- nie potrafię się skupić, wszystko wymyka się spod mojej kontroli, zielone pasemka przesuwają się po moim ciele. Zmieniam się, staję się taka jak oni, tylko czy będą wstanie to zaakceptować?

— Jesteś wybrana. Będą musieli.- nieznajomy głos odpowiada na moje pytanie, ostatnio tak często otaczają mnie nieznajomi ludzie.

Isabel i Kaly wrócili do hotelu lekko... hm.... pijani. Kaly szuka kluczy, a Isabel śmieje się z niego.

— Nie śmiej się, zaraz je znajdę.- starał się wytłumaczyć Kaly.

— Nie znajdziesz, za dużo wypiłeś.

— Spójrz na siebie.

— Masz coś do mnie?

— Wiele.

— Szukaj dalej.

— A nie możesz ich otworzyć tym swoim kosmicznym czary mary?

— Pozbawiłabym się całej zabawy. A może ty spróbujesz?

— A żebyś wiedziała.- przyłożył rękę do zamka. Nic. Isabel wybuchnęła śmiechem.

— Zobacz jak to robią zawodowcy.- podeszła do zamka, drzwi się otworzyły.

Michael obudził się, a właściwie ktoś ogromnie nachalny obudził go swoim pukaniem. O dziwo Maria spała dalej. Michael założył szlafrok i otworzył drzwi. Przed jego oczami stanęła młoda dziewczyna z niebieskimi pasemkami i słuchawkami od discmena zawieszonym na szyi.

— Ja to mam traf.- stwierdziła Gwen.

— Czy...?

— Tak skarbeńku znamy się i to dobrze. – powiedziała odpowiednim tonem.

— Kim ty jesteś?

— Gwen. Prawda, że tęskniłeś?

— Michael, kto przyszedł?- dobiegł ich głos z sypialni.

— Albo i nie.- odpowiedziała sobie dziewczyna i ruszyła w stronę sypialni. Za nią szybko udał się Michael.- A więc nazywasz się Michael?- weszła do sypialni, Maria leżała w łóżku.- Widzę, że mieliście pracowitą noc.

— Michael, kto to?

— Gwen.

— Jaka Gwen?

— Sam chciałbym wiedzieć.

— Rath, nie przesadzasz?

— Skąd?

— Wiem? Bo ja w porównaniu z tobą, wykluwając się w tym obrzydliwym kokonie pamiętała wszystko.

— Wyklułaś się tu?

— Na Antarze. To pewnie kwestia klimatu.- powiedziała Gwen, wracając do poprzedniego tematu.

— Ale jak...?- spytał Michael.

— I po co...?- spytała Maria.

— To nie ważne. Muszę odnaleźć Zana, czy jak mu tam teraz. Zaprowadź mnie do niego, Mickey.- to nie brzmiało jak rozkaz, a nawet jeśli to na całkiem naturalny.

— Muszę tylko zadzwonić do Maxa.
Gwen i Michael poszli do kuchni, dając Marii czas na ubranie.

— A więc jesteś stamtąd?- spytał Michael czekając, aż Max, albo Liz odbiorą telefon.

— Tak jak ty.

— Max? Podaj mi swój adres. (...) To bardzo ważne.(...) Zaraz będę.- Michael się rozłączył.- I znaliśmy się?

— Nawet nie wiesz jak bardzo.- Michael otworzył szerzej oczy.

— Ty i ja...

— I to nie raz.

Liz spojrzała na Maxa.

— Myślisz, że to bardzo ważne?

— Nie wiem, Michael mówił to spokojnie, ale...

— W naszym życiu jest za dużo ale.- pomyślała Liz. Po chwili usłyszeli pukanie. Do środka nie czekając, aż ktoś im otworzy weszła Isabel z Kaly'em wyglądali tak jak się czuli(no wiecie kac)

— Co wam się stało?

— Nawet nie pytaj.- powiedziała Isabel kładąc mu palec na ustach.- I mów trochę ciszej.

— Piliście?

— Pogadamy o tym później.

— Co ważnego się stało?

— Poczekajmy na Michaela, to ona ma dla nas jakieś wieści.

— Super.- ponownie ktoś wszedł, tym razem bez pukania, była to Gwen. Za nią weszła Maria, a później Michael.

— Kim...?

— Mało oryginalne pytanie.-stwierdziła Gwen.

— Gwen- Antar- Wyklucie- Coś do ciebie.- streściła Maria Maxowi.

— Czemu tak późno?- spytała Liz.

— Lalunia się grzebała.- powiedziała Gwen wskazując Marię.

— Tylko nie lalunia!- powiedziała Maria podchodząc do Gwen, Michael powstrzymał ją ruchem ręki.- Jasne, broń swojej międzygalaktycznej dziewczyny, po co ci jakaś tam ziemianka?

— To samo pytanie zadaje sobie odkąd cię zobaczyłam.- Gwen była rozbawiona całą sytuacją.

— Ty...!

— Czy nie możecie być ciszej?!- spytali się w tym samym momencie Isabel z Kaly'em.

— A tym co?

— Kosmiczno- ziemski kac.

— Mieszanka wybuchowa.

— A więc... Gwen po co przybywasz?- spytała wreszcie Liz. Wszyscy spojrzeli teraz na nową.

— Masz misje Max.- mówiąc to podała mu srebrną kulkę o średnicy mniej więcej 7cm. Z uwypukleniem w kształcie konstelacji pięciu planet.

— Co to?

— Klucz.

— ?

— Kiedy będziesz gotów wrócić, przyłóż tą kulkę do medalionu z tym układem.

— Ale my nie mamy żadnego medalionu.

— Co? Przyleciałam tu, a wy nic nie macie? Kompletne zero?

— Nawet gdybyśmy mieli coś takiego, nie zamierzamy wracać.

— Max ty musisz wrócić. Musisz nas ocalić. Wierzymy w ciebie. Jeszcze... – cisza- Musisz zebrać armie i walczyć dla nas, tak jak my walczyliśmy dla ciebie.

— Nie wiem...- Max poczuł jak Liz łapie jego rękę.

— Ona ma racje. Musisz im pomóc, póki w ciebie wierzą, a to nie potrwa wiecznie.- powiedziała do Maxa, następnie zwróciła się do Gwen.- Odnajdziemy ten medalion.

— To dobrze.

— Możesz się stad wynosić.- powiedziała Maria.

— Nie, moja misja nie dobiegła końca. Zostaje z wami.
Isabel podeszła do Gwen. Kaly zasnął z bolącą głową, na kanapie. Michael i Max poszli do sypialni oglądać TV, a Maria z Liz poszły szykować śniadanie.
1. Kuchnia.

— Słyszałaś? Zostaję z wami?- Maria za parodiowała Gwen.

— Nie przesadzasz?

— Czy ty widziałaś jak ona na niego patrzy? Byli parą, rozumiesz?

— Byli.- powtórzyła stanowczo Liz.- Teraz Michael jest z tobą.

— Może masz racje.

— A więc coś się wydarzyło.

— Podejrzewam, że nie tylko u mnie. Jak było?

2. Sypialnia

— A więc międzygalaktyczna dziewczyna?- spytał Max.

— W drodze myślałem, że się pozabijają.

— Aż tak źle?

— Gorzej. Maria jej wprost nienawidzi.

— A ty?

— Co ja?

— A co ty do niej czujesz?

— Jest w porządku.- Max uśmiechnął się pod nosem.

— W porządku?

— Słucha "Metallici".

— I tylko dla tego?

3. Salon.

— A więc byłaś dziewczyną Michaela?- spytała Isabel.

— A ty jego żoną.

— Przed czy po?

— W trakcie.

Liz i Maria weszły do salonu, Michael i Max już tam siedzieli. Maria podeszła do Michaela i namiętnie go pocałowała.

— Nie ma jak dobry początek dnia.- pomyślała Liz i usiadła na przeciwko Maxa.- Jak długo jeszcze zdołam go okłamywać?- spytała siebie, jednak otrzymała odpowiedź.

— Wytrzymasz, już nie długo wszystko się wyjaśni.

— A jak mnie nie zaakceptują?

— Będą musieli.
C.D.N.

























Poprzednia część Wersja do druku Następna część