onika

Za wszelką cenę (1)

Wersja do druku Następna część

Za wszelką cenę.
Promo

Nazywam się Liz Parker i jestem jedną z czwórki. "Czym" jest pozostała trójka? Moją rodziną. Jedyną jaką mam, a właściwie jedyną jaką pamiętam. Michael to mój brat, był nim tam i jest tu. Pochodzimy z królewskiej rodziny. Jesteśmy związani krwią, wspólnym dzieciństwem i wspomnieniami. Jest też Isabel, moja jedyna przyjaciółka, od dwóch lat jest z Michaelem, są dość szczęśliwą parą. Ale to może kwestia braku wyboru? Teraz śpi, tak jak Michael na tylnym siedzeniu. Max nie śpi, to on prowadzi. Kim jest Max? Przede wszystkim bratem Isabel. Kocha mnie, mówi mi to prawie codziennie, ale nie tylko słowa pozwalają mi odczuć jego miłość. Sposób w jaki mnie traktuje mówi mi o wiele więcej. Ja jednak nie potrafię go kochać, mimo tego, iż tak wiele nas łączy czuje między nami ogromną przepaść. Kiedyś nawet byliśmy parą przez... jeden dzień. Hm... Nie potrafię się zmusić do kochania go, nawet teraz gdy patrzy na mnie takim czułym wzrokiem...
To chyba już drugi tydzień jak jedziemy samochodem. Jesteśmy wykończeni i to wszystko tylko po to dotrzeć do jakieś dziury; Roswell. Nasedo mówi, że tam jest nasz prawdziwy dom, ja osobiście się z nim nie zgadzam. Wszedł w nasze życie miesiąc temu i uważa, że jest naszą rodziną. A nas nic z nim nie łączy, to nasza czwórka setki razy uciekała z rąk FBI, poznawała Skórów i starała się uczyć życia, gdzie wtedy był on?
Jeszcze tydzień temu nasze życie było dość normalne... Mieszkaliśmy w mieście aniołów w jednej z lepszych dzielnic, uczęszczaliśmy do szkoły. Nigdy nie mieliśmy rodziców nie byli nam potrzebni, czuwał nad nami Lay. Opowiadał nam o naszej przeszłości i pomagał zrozumieć otaczający nas świat. Niestety zmarł trzy lata temu, zostawiając czwórkę zagubionych piętnastolatków...
Liz zamknęła dziennik i spojrzała na Isabel i Michaela, wyglądali na szczęśliwych nawet teraz kiedy spali. Max ponownie na nią spojrzał i uśmiechnął się ciepło.

— Długo jeszcze?- spytała Liz.

— Za dwa dni powinniśmy dojechać do Roswell.

— Jestem strasznie głodna, może zatrzymasz się tutaj, poszłabym kupić coś do jedzenia.

— Poszłabym z nią.- odezwała się nagle Isabel, lekko ziewając.

— No dobrze.- Max przyhamował.- Tylko zaraz wracajcie.

— Jasne.- dziewczyny wyszły z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi.

— I jak tam mój braciszek?- spytała Isabel.

— Mogłabym cię spytać o to samo.- uśmiechnęły się do siebie.- To co kupujemy?

— Jakąś bombę kaloryczną, coś normalnego zjemy w Roswell...

— Za dwa dni.- Liz westchnęła ciężko.- Właściwie po co my tam jedziemy?

— To pytanie do Naseda, nie do mnie.

— Nie lubię go, a ty?

— Jest dziwny.- powiedziała biorąc kilka batonów, tabasco i kilka puszek coli.- Starczy?

— Dopiero jutro będą nowe zakupy, weźmy jeszcze parę rzeczy.- mówiąc to Liz wzięła kilka pączków i ciastka.- Dobra powinno starczyć.
Isabel i Liz podeszły do kasy i zapłaciły za wszystko, po chwili wchodziły już do samochodu. Michael już nie spał.

— Wzięliście coś mi?- spytał przeciągając się.

— Jasne, łap.- Isabel rzuciła mu dwa batony i tabasco.

— Dzięki.

***

Michael siedzi koło Maxa i gapi się przez szybę, Isabel sprawnymi ruchami dłoni co pięć sekund zmienia kolor swoich paznokci, a ja znowu piszę. Nie wiedziałam, że pisanie tak pomaga. W każdym razie już niedługo dojedziemy, by jak twierdzi Nasedo dowiedzieć się czegoś o sobie. Chodź ja od pewnego czasu, czuję że nie chcę poznać prawdy o sobie. Przynajmniej nie prawdy jaką chce nam wyjawić Nasedo.

Max zwolnił, aż w końcu przyhamował. Cała czwórka wychyliła głowy z samochodu. Na tablicy widniał napis " Roswell"

— A więc jesteśmy.- stwierdził Max.

— Wiedziałam, że to wiocha...

Po chwili dojechali pod Crashdown, jedną z tutejszych kawiarni.

— Trafiliśmy chyba na sezon łowców kosmitów.- powiedział Michael rozglądając wokół.- Straszny tłok. Gdzie ta kelnerka?

— Zaraz pewnie ktoś przyjdzie wziąć od nas zamówienie... chyba.

— Coś podać?- spytała zdyszana kelnerka, przepychając się przez drużynę piłkarską.

— Cztery razy specjalność dnia i tabasco.

— Jasne.

***

Liz stanęła przed szafką, wykręciła swój numer raz, drugi nic. Delikatnie przyłożyła rękę do zamka i już chciała użyć swojej mocy gdy obok stanęła jakaś dziewczyna.

— Problemy z szafką?

— Niestety.

— Moja też na początku stawiała opory, ale z czasem ją ujarzmiłam.

— Szczęściara.

— Maria De Luca, nie szczęściara.

— Liz Parker. Wydaje mi się, że gdzieś ciebie widziałam...

— W Crashdown. Jestem tam kelnerką.

— No tak, to ty nas obsługiwałaś. To musi być ciężka praca.

— I jest.- Maria spojrzała na ciągle jeszcze zamkniętą szafkę Liz.- Daj.- podeszła do niej i mocno pociągnęła, szafka się otworzyła.- Proszę.

— Wow, dzięki.

— Nie ma za co.

— Hej Maria, czy ty nie masz przez przypadek próby?- podszedł do nich wysoki brunet.

— Cholera, znowu zapomniałam. To ja lecę. Na razie Liz!

— A więc nazywasz się Liz. Warto zapamiętać imię takiej ślicznotki.- mrugnął do niej i odszedł.
Podszedł do niej Michael.

— Co u ciebie Liz?

— Nie jest tak źle jak myślałam.

— Chociaż ci się udało, ja już mam minus u nauczyciela.

— Mój kochany braciszek już pierwszego dnia pokazuje rogi?- Michael się skwasił i natychmiast zmienił temat.

— Dzisiaj przyjdzie Nasedo.

— Jakoś nie spieszy mu się do nas.

— Ponoć miał coś ważnego do załatwienia.

— Jasne.

Popołudniu. Liz wróciła do domu. Michael i Isabel siedzieli na kanapie trzymając się za ręce i z czegoś się śmiejąc, Max właśnie z chodził z góry.

— Cześć Liz.- podszedł do niej i objął ją ramieniem.

— Hej.- delikatnie się odsunęła od niego.- Gdzie nasz kochany opiekun?

— Zaraz powinien przyjść.

— Obiad jest?- spytała Liz wchodząc do kuchni.

— Ugotuj sobie!- krzyknął Michael z salonu.

— Jasne.- powiedziała pod nosem i zajrzała do lodówki była pusta.- Czego ja się właściwie spodziewałam?- powiedziała nadal tylko do siebie.- A gdzie właściwie jest...- Liz nie dokończyła poczuła się dziwnie, czuła niebezpieczeństwo. Przymknęła delikatnie oczy i skupiła się na tym co dzieję się na zewnątrz. Usłyszała kroki.- Nasedo.- przeszło jej przez myśl. Pobiegła do salonu, Max właśnie otwierał drzwi. Liz miała racje to był Nasedo jednak nie sam.

— Witam to... Tess, a właściwie Ava.

— No i co z tego?- spytał Michael szukając jakiegoś programu w telewizji. Nasedo wyraźnie zdenerwowany wyciągnął rękę w stronę telewizora, obraz znikł- Dzięki.- powiedział z przekąsem Michael.

— Ava jest jedną z was, pochodzi z Antaru. Była tam królową, a więc zarówno siostrą Michaela jak i żoną Maxa.- Liz z wrażenia upuściła łyżkę, wszystkie oczy przeniosły się na nią.

— Przecież to ja... Ja jestem siostrą Michaela i...- nie dokończyła.

— No właśnie.- dodał szybką Max.

— Lay, wasz opiekun musiał was okłamywać. Ava jest prawdziwą królową.

— To kim ja jestem?

— Nikim.- przeszło przez myśl Nasedo.- Pochodzisz z Dean, nie jesteś nawet Antarianką. Nic więcej o tobie nie wiem.- w jego głosie było słychać pogardę.

— Czyli Liz nie jest w królewskiej czwórce?

— Nie.
Liz zamknęła oczy, poczuła jak zbierały się w nich łzy. Energia wzbierała się w niej, nie potrafiła określić czy to smutek czy złość. Wiedziała tylko, że nie wytrzyma dłużej. Wybiegła z pokoju, Max chciał ja zatrzymać lecz Nasedo go powstrzymał.

— Nie jest tego warta.- stwierdził.

— Jak to nie? W ogóle jej nie znasz nie możesz jej oceniać!- Max był wściekły.

— Nie znam jej? Aliana była zdrajczynią, nie można jej ufać.

— Co? Że niby Liz...? Kłamiesz.- Michael próbował jej bronić.

— Nie kłamie, Aliana czy tam Liz nas rozdzieliła, naszą czwórkę by zapanował chaos.- potwierdziła Tess i przyjrzała się trójce jej nowych przyjaciół.

Liz przestał biec, nie miała już siły. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła płakać.

— Jak oni mogą mu wierzyć przecież od zawsze byliśmy jednością, jak można odrzucić kogoś kogo się znało tyle lat?- pytania w głowie Liz mnożyły się bez końca, po prostu czuła, że teraz wszystko się zmieni. Nie miała już złudzeń. Wyczuwała to, jak nic nigdy wcześniej.- Czy nadal będzie miała prawo z nimi mieszkać?

Koniec części promo.



Wersja do druku Następna część