_liz

Konszachty (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz siedziała na balkonie i spoglądała w gwiazdy. Nagle czyjś cień zawisnął nad nią. Nie odrywając wzroku od nieba, Liz powiedziała:

— Dziesięć minut spóźnienia.

— Trzeba było uważać, żeby przypadkiem mnie ktoś tu nie zobaczył.

— Nie potrzebnie. Wszyscy siedzą u Michaela. – to powiedziawszy Liz wstała i weszła przez okno do swojego pokoju
Gość poszedł za nią i rozejrzał się po pokoju. Liz usiadła na parapecie i jakby z lekką kpiną powiedziała:

— Mają nadzwyczajną naradę.

— Bez ciebie?

— Hmm... Ja mam teraz dołek i ich unikam. Założę się, że za jakieś pół godziny przyjdzie tu Max albo Maria, żeby mi powiedzieć to, co oczywiste.

— Wiedzą?

— Nie są głupi. – powiedziała wyniośle Liz – Ale nie są tez na tyle inteligentni i przewidujący, aby domyśleć się o co tak naprawdę chodzi.

— Co daje nam przewagę – odpowiedziała takim samym tonem postać
Liz uśmiechnęła się i oderwała na chwilkę od parapetu. Podeszła do biurka i podniosła ramkę ze zdjęciem Maxa. Przyjrzała się jej, a potem podała ją gościowi. Osoba obrzuciła zdjęcie spojrzeniem, odrzuciła fotografię na łóżko i powiedziała przelotnie:

— Jest przystojny.

— Tak. To trzeba mu przyznać. – powiedziała Liz – Całkiem do rzeczy. Wszystkich ich wykonali dość precyzyjnie.

— Nie da się zaprzeczyć. Vilandra wygląda jak bogini. Zresztą zawsze tak wyglądała.

— I przez to zatracała zmysły. Uznawała, ze uroda daje jej wyższość. Że nikt się jej nie oprze.

— Osobiście przydało się nam jej zaślepienie Kivarem. – wtrącił gość

— Sama tez bym sobie poradziła. Bez niej. – powiedziała z lekkim gniewem Liz – Ale w ten sposób przynajmniej mnie nikt nie podejrzewa.

— To daje nam przewagę. A Rath?

— Też całkiem w porządku. Buntowniczy typ z charakterkiem i ostrym językiem. – powiedziała zmysłowo

— Zawsze miałaś ciągoty do takich. – zakpił tajemniczy gość

— Taa... – Liz przytaknęła bez wyrazu – Ale on jest z Marią. Jest nim wprost zafascynowana, a to mu chyba podbudowuje ego. Typowe.

— Czego chcesz? W końcu wszyscy mają cię za grzeczną, spokojna, cichą i subtelna Liz Parker. Typową zahukaną Ziemiankę.

— I póki co, niech nadal tak uważają. – powiedziała krótko Parker

— W końcu mnie masz tutaj od czarnej roboty.

— Nie martw się. Nadejdzie czas, kiedy ja też będę musiała się ujawnić.

— Kiedy?

— Już wkrótce. Prędzej niż się tego spodziewają.

— Hmm... A co ja mam robić? Nadal tylko krążyć w kółko?

— Mniej więcej. – uśmiechnęła się Liz i przystanęła – Ale improwizuj. Możesz trochę się pobawić.

— A ty?

— Cóż... Liz Parker jest zbyt wrażliwa i inteligentna, aby dać się tak oszukiwać. Niestety Max Evans będzie miał złamane serce.

— Jedno muszę ci przyznać. – powiedział gość – Jesteś cholernie dobrą aktorką.

— I cholernie dobrą narzeczoną. – zaśmiała się Liz

— I najlepszą siostrą. – wtrącił gość i zbliżył się do Parker
Struga światła wdarła się przed Liz i powoli jakby z obawą oświetliła postać przybysza. W jasnym świetle ukazała się żywa czerwień. A potem złociste fale i delikatna twarz o stalowych, zimnych oczach. Tess i Liz uśmiechnęły się i przytuliły.
c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część