Olka

Na końcu świata (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Na końcu świata cz. 3

* . * . * . * . * . * . * . * . * . * .
. + . * . * . * . ./\ * . * . * . + . * .
* . * . * . * . */|^\. * . * . * . * . *
. * . * . * . * /|^|^\* . * . * . * . *
* . * . + . * ./^^|^|\* . * . * . * . *
. * . * . * . */|^^|^|\. * . * . * . * .
* . * . * . * /^^|^^|^\* . * . + . * .
. * . * . * ./|^|^||^|^\. * . * . * . *
* . + . * . /__^__^^__^\* . * . * . *
. * . * . * . * .*|__|. * . * . * . * . *

—---------------------------------------
Levelock wydawało się być niezmiennie spokojne. Śnieg spadał z białych obłoków w leniwym tempie, pokrywając miasteczko kolejnymi warstwami puchu. Ślady butów zarówno tych dużych, jak i małych przeplatały się na chodnikach. Można było z nich wyczytać zadziwiająco dużo. Również to, że w miasteczku pojawiła się Liz Evans ze swoim małym synkiem. I to obudziło nieco mieszkańców Levelock. Bo przecież każdy z nich, znał historię, która przywiodła młodą kobietę na ten zapomniany przez innych zakątek świata. Historię zaginięcia jej męża, która ożywała w sercach ludzi, za każdym razem, gdy Liz pojawiała się ze swoim synkiem w mieście, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie zaglądała do miasteczka podczas świąt.

— Mamo! Patrz! – Krzyczał zachwycony Sammy pokazując co chwila małym paluszkiem pięknie przystrojone na święta witryny sklepów.
Liz spojrzała na syna i uśmiechnęła się. Cieszyła się zawsze gdy jej maluch był szczęśliwy. Była to jedna z nielicznych chwil, kiedy oboje byli radośni. I gdyby Liz przypomniała sobie, jaką rocznicę obchodziła dzień wcześniej, smutek ponownie zagościł by na jej twarzy. Ale tak się nie stało... po raz pierwszy od 8 lat. Liz śmiała się nieprzerwanie myśląc jedynie o tym, co kupić "jej mężczyznom" na gwiazdkę.
Liz weszła wraz z synkiem do sklepu z zabawkami.

— Sammy. – Zwróciła się do swojego malucha – Popatrz, kto tu stoi... – Wskazała palcem na jedną z ekspedientek przebraną za elfa.

— Czy to jest elef mamusiu? – Spytał przejęty chłopiec.

— Wydaje mi się, że elf, ale musisz z nim porozmawiać. On najlepiej zna się na rzeczy. – Powiedziała z powagą, nie mogąc jednak ukryć całkowicie uśmiechu, który mimowolnie wdzierał się na jej usta.
Ekspedientka przyglądała się całej tej sytuacji z uśmiechem i wiedziała, już, że będzie musiała na chwilę zająć czymś malca, by jego matka kupiła dla niego prezent. Zastanawiała się tylko, dlaczego robiła zakupy o jeden dzień za późno.

— Dzień dobry panu. – Liz zwróciła się do starszego mężczyzny stojącego za ladą, gdy tylko upewniła się, że ekspedientka odciągnęła Sammy'ego na bezpieczną odległość. – Czy macie jeszcze wagony do kolejek elektrycznych?

— Dzień dobry. – Odpowiedział ciepło mężczyzna. – Ma pani szczęście, zostało nam jeszcze kilka. Pewnie maluchowi spodobał się prezent od Mikołaja i chce więcej wagoników? – Zagaił.

— Nie zupełnie. – Powiedziała Liz nieco pochmurniejąc.
Mężczyzna nagle przypomniał sobie, co mówiła jego żona o tej młodej kobiecie i nie zadawał już więcej pytań. Uśmiechnął się jedynie podając jej zapakowane wagoniki.

— Dziękuję bardzo. Weso... – Liz urwała na chwilę – Wesołych Świąt – Dodała niepewnie.

— Wzajemnie. – Odpowiedział nieco zmieszany mężczyzna.

— Sammy, musimy już wracać. – Dziewczyna zwróciła się do synka.
Chłopiec podbiegł do mamy, i wsunął małą łapkę w jej dłoń.
Godzinę później Liz kładła już prezenty pod choinką. Męczyła się trochę z niezgrabnie zapakowaną koszulą dla Kyle'a. Pakunek co chwila przewracał się, a sznurek przytrzymujący papier, rozwiązywał się jak na złość. W końcu jednak uporała się z prezentami i poszła do siebie by przebrać się na kolację.
Gdy Kyle zapukał do drzwi była już gotowa. Skończyła poprawiać kołnierzyk Sammy'emu i podbiegła do drzwi. Po chwili jej przyjaciel był już wewnątrz, a ona pomagała mu zdjąć płaszcz.

— Garnitur? – Spytała zaskoczona. – Mogłeś powiedzieć, założyłabym chociaż sukienkę.

— Liz, przecież ty i tak we wszystkim wyglądasz prześlicznie.
Dziewczyna spojrzała na Kyla przenikliwie. Jego słowa brzmiały niemal jak jakaś deklaracja, co przestraszyło ją nieco. Wydawało jej się, że chłopak zaczerwienił się nieco, zanim skierował się w stronę jadalni.

— Co dziś mamy do jedzenia. Jestem głodny, jak wilk! – Usłyszała jego niepewny głos.

— Nic specjalnego. – Powiedziała po chwili odpychając nachodzące ją dziwne myśli. Miała spędzić kolację ze swoim synkiem i najlepszym przyjacielem i za nic, nie chciała by cokolwiek ją zepsuło. A poza tym czuła, że dziś wydarzy się coś naprawdę dobrego. Miała cichą nadzieję, że w jej życiu nastąpi jakiś przełom. Chciała tego dla Sammy'ego, siebie i dla... Maxa.

W małym domku na skraju Levelock panowała zapomniana już tak dawno temu ciepła atmosfera. Wiatr zaglądał przez szyby do chatki, gdzie przy dużym stole siedziało troje roześmianych osób, wyglądających niemal, jak rodzina. Lecz tym razem nie był to zwykły wiatr, gdyż niósł ze sobą wiadomość... Słowa piosenki, które brzmiały, niczym ballada Norah Jones: Don't know why I didn't come.

— Czas na prezenty! – Powiedział Kyle, gdy wszyscy najedli się do syta.

— Sammy! Wydaje mi się, że ten największy jest dla ciebie – Powiedziała Liz i mrugnęła okiem do swojego synka.
Chłopiec popatrzył na nią z niedowierzaniem.

— Naprawdę? – Spytał, a jego oczy powiększyły się niemal dwukrotnie. Liz wydawało się, że są jeszcze bardziej bursztynowe niż zwykle. Zupełnie, jak u jego ojaca.
Sammy podbiegł do choinki i natychmiast rozpakował prezent. Ogromna, czerwona lokomotywa zalśniła w świetle choinkowych lampek.

— Podoba ci się? – Spytał Kyle nie będąc pewnym, czy udało mu się wybrać dobry prezent.
Chłopiec pokiwał tylko głową nie będąc w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Upewnił się jeszcze, że kolejny prezent ponownie wskazany przez jego matkę, który zawierał wagoniki, na pewno należy do niego, po czym porwał swoje pakunki i pobiegł w stronę okna. Było to jedyne miejsce w całym domu, gdzie mogłyby się zmieścić wszystkie tory, a chłopiec nie zamierzał zmarnować ani jednego centymetra trasy, którą chciał wytyczyć dla swojej nowej kolejki. Liz wstała od stołu i wyciągnęła spod świątecznego drzewka ostatni prezent, by wręczyć go Kyle'owi.

— Wybacz, miałam mało czasu. – Powiedziała uśmiechając się, gdy jej przyjaciel rozpakował prezent.

— Myślę, że będzie mi do twarzy. – Odpowiedział przyglądając się z uśmiechem niebieskiej koszuli w bałwanki. – Ja też mam coś dla ciebie.
Liz spojrzała w stronę choinki, ale nie zauważyła pod nią żadnego prezentu. Spojrzała na Kyle'a pytającym wzrokiem.

— Już dawno chciałem cię o to prosić, ale chyba nie byłaś gotowa. – Powiedział wyciągając z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki małe pudełeczko.

— O mój Boże. Kyle. – Powiedziała przerażona.

— Nic nie mów. Poczekaj, aż cię poproszę, Liz. Zrób to dla mnie. – Powiedział z powagą.

— Nie Kyle, nie zrozum mnie źle...

— Liz Evans. – Powiedział przerywając jej, po czym ukląkł przed nią. Spojrzała na niego zadając sobie pytanie, jak w ogóle mógł wpaść na taki pomysł. Przecież wiedział, co czuła. Była tego pewna.

— Liz, czy zostaniesz moją... – Urwał na chwilę, i spojrzał w jej przerażone oczy z uśmiechem – ... przyjaciółką? Czy obiecujesz zostać moją przyjaciółką już na zawsze?

— Kyle? – Spytała nie bardzo wiedząc co powiedzieć.

— To chociaż obiecaj mi, że będziesz się częściej uśmiechać. Tak jak wczoraj i dziś przy kolacji. – Odparł wstając, po czym wyciągnął z pudełeczka bransoletkę, którą zapiął na jej nadgarstku.

— Och Kyle. – Powiedziała przytulając się do niego mocno. – Ty głuptasie.

— Obiecaj. – Spojrzał jej prosto w oczy.

— Obiecuję Kyle. – W jej oczach pojawiły się łzy.
Oboje stali tak przez chwilę przytuleni. Kyle był pewien, że nareszcie udało mu się wyrwać jego przyjaciółkę z przepaści, w której tkwiła przez długie lata. Płakała cicho wtulona w jego ramię, a on po prostu pozwolił wylać jej wszystkie żale i smutki. A Liz była mu za to wdzięczna, bo chociaż wiedziała, że dziś wydarzy się coś dobrego, nie przypuszczała, że otrzyma tak wiele. Była szczęśliwa i wdzięczna Kyle'owi, że wyrwał ją z dna rozpaczy, że okazał się najwspanialszym przyjacielem na świecie. Ale dlaczego wydawało jej się, że to jeszcze nie wszystko? Czyżby los miał coś jeszcze w zanadrzu?

— Tata. – Liz usłyszała ciche słowa, które padły z ust Sammy'ego.
Spojrzała na syna. Na jej twarzy malowało się zdziwienie. I nagle zorientowała się, jak to całe wydarzenie musiało wyglądać z jego perspektywy. Chłopczyk co prawda miał dopiero 6 lat, ale przecież oglądał już telewizję i widział już wiele zaręczyn. A to, co zrobił Kyle z pewnością tak właśnie wyglądało.

— Och nie kochanie. – Zwróciła się do Synka z uśmiechem. – Wujek Kyle się tylko wygłupiał. – Dodał ściskając przyjaciela z rękę.

— Tata! – Powtórzył chłopiec wskazując małym paluszkiem w stronę okna.

— Sammy... – Urwała Liz nie wiedząc, co powiedzieć. Spojrzała za okno, ale nikogo nie spostrzegła – Przecież tata...
Chłopiec odwrócił się na pięcie, spojrzał na matkę z radością w oczach.

— Tata! – Powtórzył po raz trzeci, po czym dopadł do drzwi, otworzył je z impetem i wybiegł na zewnątrz.
Liz stała sztywno niczym posąg. W jej głowie kłębiła się tylko jedna myśl. Czy Sammy naprawdę zobaczył Maxa za oknem? "Przecież to nie możliwe" myślała.

— Sammy! Wracaj przeziębisz się! – Liz ocknęła się nagle jakby ze snu.
Wybiegła za synem. Rozejrzała się wokoło, ale chłopca nigdzie nie było. Spojrzała na śnieg. Małe ślady dziecięcych stup prowadziły prosto do lasu. I gdy już chciała pobiec w stronę, gdzie prowadziły ślady, zza drzew wynurzył się jakiś człowiek. Trzymał wyraźnie szczęśliwego Sammy'ego na rękach i szedł w jej kierunku.

— Idź do niego. – Powiedział ciepło Kyle kładąc dłoń na jej ramieniu.

— Liz... – Usłyszała słowa nieznajomego
Łzy napłynęły do jej oczu. Chciała spytać czy los nie bawi się z nią okrutnie, ale nie musiała. On stał przed nią, przyglądając się jej z uśmiechem i wiedziała, że to najwspanialszy dzień w jej życiu.

KONIEC

P.S. W kolejnej części znajdziecie Epilog. Pozwala on spojrzeć na ostatnie wydarzenia z nieco innej perspektywy...


Poprzednia część Wersja do druku Następna część