zajavka

Sztuka wybaczania (1)

Wersja do druku Następna część

Sztuka wybaczania

Ciemną ulicą na przedmieściach Los Angeles szedł mężczyzna. Wyglądał na około 30 lat, miał krótkie włosy i ubrany był w luźne dżinsy oraz zwykłą bawełnianą koszulę. Szedł szybko i zamaszyście, choć jego twarz nosiła ślady zmęczenia. Co jakiś czas mężczyzna mijał grupki rozbawionej młodzieży, która co wieczór wychodziła na ulicę, aby gdzieś w ciemnym zaułku pozyskać sponsora na całonocną zabawę. Idącego mężczyzny nie zaczepiali, bo pamiętali, co się stało, gdy jeden z nich ośmielił się zaczepić żonę mężczyzny i złożyć jej obelżywą propozycję. Mężczyzna natomiast nie zwracał na nich uwagi. Wracał z pracy i śpieszył się do domu, gdzie czekała na niego jego młoda żona.

— Michael !!! – krzyknął gdzieś z tyłu znany mu głos. Mężczyzna obrócił się i zobaczył biegnącą ku nie mu Marię, wymachującą swoją torebką i zakupami. Dopadła do niego i wpiła się w jego usta. Gdzieś spod muru rozległ się chóralny aplauz. To młodzież wyrażała swoje zadowolenie. Michael oderwał się od żony i spojrzał na nią. Niewiele się zmieniła przez ostatnie kilka lat. Ciągle była długowłosą blondynką, ze świetną figurą. Jednak jej twarz zdobił teraz smutek oraz od niedawna grymas bólu.

— Nadal boli cię głowa?? – spytał ją troskliwie. Potwierdziła lekkim skinieniem głowy. Michael odwrócił na chwilę głowę w bok, nie chciał, aby widziała w jego oczach łzy. Strasznie się o nią bał, od kilku miesięcy skarżyła się na silne bóle głowy. Lekarz w zakładzie publicznym powiedział, że to nic takiego, a na specjalistę nie było ich stać. Pensja ochroniarza w banku i świetliczanki w okręgowym domu kultury nie starczała na wiele, a Michael z czasem zatracił swoje moce i nie potrafił już produkować pieniędzy. Ani on ani Maria nie wiedzieli dlaczego jego moce zaginęły. Podejrzewali, że to po prostu jego ludzka część zdominowała tą kosmiczną pod wpływem miłości Michaela do Marii. Lubili się z tego śmiać.

— Michael, stało się coś?? – z odrętwienia wyrwał go głos żony – Coś w pracy???!!

— Nie nic, zamyśliłem się tylko – odpowiedział szybko. Wziął ją za rękę i chciał iść do domu, ale Maria stała w tym samym miejscu, co przed chwilą. Patrzyła na niego uważnie i spytała powoli:

— O Maxie??

— Nie, nie o Maxie – odpowiedział i gwałtownie pociągnął ją za sobą. Do końca drogi nie odzywali się do siebie. Michael myślał o tym, co wydarzyło się kilka lat temu. Często o tym myślał, lecz dopiero dzisiaj uświadomił sobie, że Maria też to pamięta. To coś wydarzyło się dwa lata po ich wyjeździe z Roswell. Przez ten czas uciekali przed FBI i wojskiem. Któregoś dnia do Kyla zadzwonił ojciec i powiedział, że nie muszą się już ukrywać, bo FBI i inni zajęci są teraz Smallville, gdzie podobno widziano młodego supermana, a wszystkie dokumenty dotyczące kosmitów spłonęły w pożarze wraz z agentami. Był to największy pożar w okolicy Roswell od 20 lat. Radości nie było końca. Jeden przez drugiego krzyczeli, gdzie pojadą i co zrobią. "Na początek pojedziemy do najdroższego hotelu w mieście i tam zabawimy się pod naszymi prawdziwymi nazwiskami" – powiedział Max. Bawili się do późna, lecz i tak wstali w szampańskich nastrojach. Nareszcie byli wolni. Isabel chciała wrócić do Jeesego, Kyle do ojca, Liz robić doktorat, a Maria karierę. Długo się jednak nie cieszyli. Około południa Isabel miała wizję, w której Jeese ginie w wypadku samochodowym. Sprawdzili, rzeczywiście Jeese nie żył. Przez kilka dni Isabel leżała w łóżku nie reagując na nic. Nastroje reszty też były grobowe i właśnie wtedy wybuchła ta głupia sprzeczka pomiędzy nim a Maxem. Michael nie pamiętał nawet o co poszło. Pamiętał tylko, że prawie doszło do rękoczynów. Powstrzymał ich Kyle. Odsunęli się od siebie, a wtedy Max powiedział – "Zostaw nas w końcu Michael. Zostaw." Tak też zrobił. W nocy, gdy wszyscy spali spakował się i wyszedł. Przy wyjściu z hotelu dogoniła go Maria, walnęła go w twarz i powiedziała, że idzie z nim. Od tamtej pory nie widział Maxa ani reszty. Nie, jednak widział – Liz w telewizji w jakimś programie. Była teraz biologiem i wykładała na uniwersytecie w Atlancie.

— Michael, kolacja. – krzyknęła Maria z kuchni. Wstał i poszedł za jej głosem. Stanął w progu kuchni i oniemiał. Wszędzie stały świece, a na stole stała butelka wina i pyszne jedzenie. Maria pokazała mu ręką, żeby usiadł. Sama zrobiła to samo. Nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę.

— Jesteś na mnie zły?? Za Maxa?? – spytała wreszcie. "A to oto chodzi. Czuje się winna." – pomyślał Michael i odpowiedział żonie:

— Nie oczywiście, że nie.

— To dobrze, bo widzisz. Jestem w ciąży. – powiedziała Maria i już po chwili wirowała w ramionach szczęśliwego Michaela. W końcu zmęczeni i szczęśliwi wylądowali na kanapie. Siedzieli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Michael nie mógł uwierzyć, że to prawda. To było zbyt niesamowite. Maria miała problemy z zajściem w ciążę, a potem z donoszeniem jej. Już dwa razy była w ciąży i dwa razy poroniła. Teraz mieli trzecią szansę i Michael postanowił, że teraz musi się udać. "Zaopiekuję się Marią i zadbam, żeby donosiła tą ciążę. Będziemy mieli to dziecko."

— Będziemy mieli dziecko. – powtórzył tym razem na głos i pocałował Marię. Już po chwili Michael szedł z nią na rękach do sypialni, obsypując ją pocałunkami. Położył ją na łóżku, spojrzał na nią i znieruchomiał. Maria była nieprzytomna.
.............................
Max Evans wszedł do przedpokoju, w którym walały się dziecięce zabawki.

— Już jestem – krzyknął. Gdzieś w oddali rozległ się tupot dwóch par maleńkich nóżek, a po chwili na szyi Maxa wisiały dwie pięcioletnie dziewczynki: Nancy i Diane. Max, trzymając córeczki, ruszył w kierunku swojej żony – Liz, stojącej w progu pokoju. Jej brzuch był już nieco zaokrąglony, była w czwartym miesiącu ciąży. Tym razem miał być chłopak.

— Cześć, kochanie. Jak ci minął dzień ??? Co słychać w pracy ?? Gdzie Isabel ?? – od razu zarzucił ją pytaniami. Max był domatorem, najchętniej cały dzień spędzałby z żoną i dziećmi, lecz jego praca mu na to nie pozwalała. Był wziętym prawnikiem, miał własną firmę i gdyby nie pomoc Isabel, to całe dnie spędzałby za biurkiem.

— Isabel ??? Myślałam, że jest z tobą. Na pewno pojechała już na lotnisko po Kyla – powiedziała Liz. Max przytaknął. Kyle wracał dzisiaj z Edinburghu, gdzie pracował jako operator przy filmie dokumentalnym. Max cieszył się, że Is i Kyle są razem. Martwił się, że jego siostra po śmierci Jeesego nie otrząśnie się z depresji, ale wtedy na scenę wkroczył Kyle. Zrezygnował on z powrotu do Roswell, pojechał z Evansami do Greenville, gdzie pomógł Maxowi rozkręcić firmę prawniczą oraz otoczył opieką Isabel. Z czasem, gdy firma zaczęła lepiej prosperować i Isabel nabrała życia zapadła decyzja o przeprowadzce do Atlanty, by Liz mogła tam zrobić doktorat z biologii. W Atlancie byli bardzo szczęśliwi. To tutaj urodziły się bliźniaczki. Pięć miesięcy temu Kyle zaskoczył ich wiadomością, że jedzie do Anglii kręcić film. Wiadomość ta źle wpłynęła na Is. Obawiali się, że znowu zamknie się w sobie. Kyle chciał zostać, jednak Max kazał mu jechać. Isabel nie odzywała się, aż do samego odlotu Kyla, dopiero gdy zobaczyła jak znika w tłumie, dopadła do barierki i krzyknęła na cały głos: "Kyle, kocham cię", po czym uciekła. Kyle stał jak wmurowany, jednak po chwili stanowcze ramię stewardesy pociągnęło go w głąb tunelu. Max już wtedy wiedział, że będą razem, przecież Kyle kochał Isabel od dawna. Nie mylił się, Isabel spędzała coraz więcej czasu wisząc na telefonie, szepcząc do niego jakieś tajemnice. "Tak – pomyślał Max – w Atlancie jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Jedynie Michael.... Nie, o Michaelu nie będę myślał. Odszedł, jego sprawa." Max dobrze pamiętał tamten ranek, gdy zorientowali się że Michael z Marią zniknęli. Tamten ból, strach i bezradność. Od tamtej pory żadne z nich ich nie widziało...

— Max, musimy jechać – głos Liz wyrwał go z zamyślenia – musimy jechać, jeżeli chcemy zdążyć przed przylotem Kyla. Max skinął głową, że rozumie i podał Liz płaszcz. Nagle przez twarz jego żony przeszedł straszliwy grymas, z ust wydobył się jęk, a ona sama upadła na ziemię.

— Liz, co się stało ??? – Max klęczał przy żonie. Ona spojrzała na niego, już całkiem przytomna, i powiedziała:

— Coś złego, poczułam czyjś ból.

— Ale czyj ??

— Nie mam pojęcia.....

.............................

— Pan Guerin ??? – ciepły głos lekarza zagłuszył brzęk szpitalnej jarzeniówki. Michael podniósł głowę i spojrzał na niego nieprzytomnym spojrzeniem. Nic nie odpowiedział – Pan Guerin, tak ???

— Tak, to ja – tym razem Michael wstał. Chciał zapytać się lekarza, co z Marią, ale nie potrafił. Na szczęście lekarz zaczął mówić, nie czekając na pytanie Michaela.

— Zrobiliśmy pana żonie wszystkie niezbędne badania. Jedno z nich wykazało, że na korze mózgowej pańskiej żony pojawił się guz.

— Rak ?? – Michael wszedł mu w słowo.

— Tak, w końcowym stadium. Guz jest duży, uciskał naczynia krwionośne, stąd te bóle głowy. Problem polega na......

— Kiedy Maria będzie operowana?? – Michael ponownie wszedł mu w słowo. Lekarz spojrzał na niego karcąco i zaczął ponownie mówić:

— Problem polega na tym, że guz jest już bardzo duży i rośnie w trudno dostępnym miejscu. Chirurgiczna interwencja bezpowrotnie uszkodziłaby inne części mózgu, powodując, że pańska żona w najlepszym razie byłaby ciężko upośledzona. W najgorszym umarłaby.
Michael odwrócił wzrok. Pomilczał trochę, po czym ponownie spojrzał na lekarza i wykrztusił:

— Czyli nic się nie da zrobić??

— Przykro mi panie Guerin, ale niestety nie – odpowiedział lekarz i poszedł w swoją stronę. Wiedział bowiem ze swojego doświadczenia, że Guerin musi teraz pobyć sam, żeby oswoić się ze świadomością, że jego żona umrze. Michael patrzył na odchodzącego lekarza. Gdy ten zniknął za rogiem, Michael padł na krzesła stojące w korytarzu, zakrył twarz dłońmi i zapłakał.
.............................

— Witaj w domu, Kyle – Max otworzył drzwi i wpuścił Kyla do domu. Za nim weszły rozanielona Isabel i równie szczęśliwa Liz, prowadząc za ręce bliźniaczki. Max przyjrzał się żonie. Wyglądała już normalnie, ale Max nadal się o nią martwił. Bał się, że to może się powtórzyć. Zastanawiało go też, czyj ból Liz poczuła. Początkowo myśleli, że to Kylowi coś się stało, ale on był cały i zdrowy. Max spojrzał ponownie na uśmiechniętą Liz, śmiejącą się radośnie z żartów Kyla. Wyglądała na zadowoloną, ale pod uśmiechem kryło się zdenerwowanie, wywołane dzisiejszym zajściem. Natomiast bliźniaczki już dawno zapomniały o zasłabnięciu Liz i teraz oglądały na dywanie prezenty przywiezione przez wujka Kyla, który wręczał właśnie prezent Liz. Max zostawił szczęśliwe towarzystwo i poszedł do kuchni, przejrzeć pocztę. Wśród licznych rachunków znalazł telegram do Kyla. Nie namyślając się długo, poszedł do salonu i wręczył go Kaylowi, ze słowami:

— To do ciebie, wujaszku – z dywanu rozległ się dziewczęcy chichot. Kyle rozejrzał się po przyjaciołach i zapytał ze śmiechem:

— No dobra, kto z was.. – urwał, bo zauważył, że telegram został nadany z Roswell. Szybko rozdarł papier i zaczął czytać treść. W miarę czytania był coraz bledszy. Isabel doskoczyła do niego, zabrała mu telegram z ręki i zaczęła czytać na głos.:
"Przyjeżdżaj do Roswell stop Twój ojciec ciężko ranny stop Chce cię zobaczyć stop Pośpiesz się stop Zabierz ze sobą resztę stop Jeff Parker".
.............................

C.D.N.


Wersja do druku Następna część