RosDeidre, tłum. Nan

Antarskie Niebo (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część VI – a

I cóż takiego myśli urocza panna Parker na temat dwóch ostatnich obrazów? To czekanie jest starsznie męczące.
Twój
David
Urocza. Opisał ją słowem "urocza". Teraz tylko pytanie, skąd David Peyton wiedział, jak ona wygląda – przecież nie miał o tym pojęcia, a przynajmniej ona tak sądziła. Popukała lekko ołówkiem w czoło, próbując przypomnieć sobie, czy jakieś jej zdjęcia mogły ukazać się w sieci, albo chociaż w lokalnej gazecie. Nie mogła się skupić a jej puls zastanawiająco przyśpieszał – David mógł ją obserwować.
Teoretycznie powinna być przestraszona albo przynajmniej omawiać to z Michaelem przez telefon. Ale od tak dawna żaden mężczyzna nie sprawił, że czuła się tak piękna, tak jak to zrobiły oszczędne słowa Davida, dzięki którym, zaskoczona, nie mogła oderwać wzroku od monitora.
Nic więc dziwnego, że zamiast skomentować jego obrazy, zaczęła powoli komponować własne haiku w wersji on-line, jak normalna kobieta nieco flirciarska i swawolna.
Oj, Davidzie, Davidzie. Zawstydzasz mnie. Poza tym skąd możesz wiedzieć, czy jestem brzydka, zachwycająca albo po prostu... przeciętna? Przecież dla ciebie jestem tylko skrzynką mailową, nieprawdaż?
Liz... zdecydowanie Liz, nie Panna Parker.
***
Zdecydowanie Liz.
Twoje serce jest piękne – to przecież oczywiste. Mogę być miernym malarzem, ale ten rodzaj piękna rozpoznam zawsze.
Twój
David
PS: Tak a propos – w listopadowym Santa Fe Trend jest twoje świetne zdjęcie.
Siedziała przed monitorem wpatrując się w ekran oszołomionym wzrokiem i usiłując zrozumieć, jak ten spokojny nieznajomy – nie była pewna, skąd wie, że jest on spokojny – może napisać coś tak prostego, co poruszy ją do głębi... Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem było to, że w taki sam sposób reagowała na jego obrazy, powodując, że otwierała się jak kwiat o świcie, płatek za płatkiem.
Tak, jakby jego palce dosłownie przymilały się do niej z każdym pociągnięciem pędzla.
To jednak nie wyjaśniało, dlaczego jego postscriptum spowodowało rumieniec i dziwny dreszcz pożądania... Jej wzrok prześlizgnąl się po galerii, zastanawiała się, czy David Peyton był tutaj kiedykolwiek, w środku, obserwując ją bystrymi oczami artysty. Albo jak on wygląda, czy tak, jak go sobie wyobrażała? Egzotyczny, jak krajobrazy, które przedstawia na płótnie. Ciemny, jak mężczyzna z celi.
A co dokładnie oznaczało "fizycznie zmieniony"? To pytanie od wczoraj powracało do niej jak bumerang.
Przygryzła koniec ołówka i pomyślała, że dobrze było by mieć jakąś kosmiczną moc by mogła dostrzeć inne motywy Davida. Max pewnie mógłby mieć wizje z otwartego e-maila, poznać jego intencje poprzez zwykłe przyłożenie ciepłej dłoni do ekranu monitora.
Ale nie ona, ponieważ z chwilą powrotu Maxa na Antar, jakiekolwiek kosmiczne moce w niej zostały rozwiane i zgaszone, tak, jakby ta część Maxa – ta mała iskierka jego duszy, która wciąż była w niej – powoli więdła, dopóki wybuch tej dziwnej energii, który kiedyś poczuła, nie rozproszył jej zupełnie.
Choć tak właściwie, ta część niej zmarła wtedy, gdy po raz ostatni poszła do jaskini. Sama, z Michaelem. To był koniec wszystkich kosmicznych mocy, przynajmniej dla niej. Czasami zastanawiała się, czy to właśnie tak bardzo ją przerażało i odpychało od Michaela, strach przed odblokowaniem tych dawno uśpionych części duszy. Tak, jakby jego "kosmiczość" mogła zareagować z tą stałą cząstką Maxa, wciąż ukrytą gdzieś w głębinach jej serca.
Liz zamrugała oczami studiując e-mail Davida. Nie miała żadnych super mocy kosmitów, więc musiała się zadowolić tym, co miała.
Davidzie,
Czy mogę zdać ci raczej prywatne pytanie? Kiedy powiedziałeś "fizycznie zmieniony" ... co dokładnie miałeś na myśli? Mam nadzieję, że cię nie uraziłam.
Zdecydowanie Liz.
Liz odetchnęła głęboko, miała nadzieję, że nie była zbytnio natarczywa jak na ich dopiero powstającą przyjaźń. Inny, zdecydowanie inny. Tak właśnie okreśił go kurier, a ona nie mogła przestać zastanawiać się nad tym opisem. W jej umyśle powstawały setki domysłów i pytań. Na szczęście odpowiedź Davida przyszła niemal natychmiast.
Ach, Zdecydowanie Urocza Liz,
Wiedziałem, że zadasz to pytanie; wydajesz się być zbyt ciekawa, by pozostawić to bez wyjaśnieniai. Gdyby tylko odpowiedź była taka prosta... W każdym razie postaram się uproscić. Chodzę o kuli.
Twój David

— O kuli? I to wszystko? – zapiszczała lekko rozczarowana Liz odpychając sie od biurka. Kółka jej krzesła przechyliły się gwałtownie niemalże zrzucając ją na jej mały wystawowy kantorek. Zmarszczyła brwii patrząc na ekran i przyciągnęła się spowrotem do klawiatury.

—Dobra, David. Chciałeś wojny, no to ją masz – mruknęła przez zęby.
Zaczęła pisać ze złością. A co to oznacza, jeśli mogę spytać? Możesz przecież w takim razie przyjść do galerii, żebyśmy omówili twoje prace. Kula nie powinna zabronić ci spotkać się ze mną, tutaj w galerii albo u ciebie w domu.
***
Liz,
Żartuję, chociaż nie zupełnie. Owszem, chodzę o kuli, ale to nie jest najważniejsze. To jest bardziej złożone i wystarczające by powiedzieć, że...moje możliwości dotarcia do centrum są bardzo ograniczone. I , no cóż... To nie chodzi tylko o kulę, to coś innego. Ale naprawdę bardzo się cieszę z twoich e-maili. Jesteś wyjątkowa.
Twój
David
PS: Cały czas zastanawiam się, co z tymi dwoma ostatnimi obrazami... muszę się przypomnieć.
***
Davidzie –
Jak już pisałam możesz tutaj przyjść, to porozmawiamy o obrazach, jeśli chciałbyś, żebym się nimi zajęła. Grrr.
Liz
PS: Gdzie nauczyłeś się malować? Kiedy zacząłeś? Jeśli chcesz usłyszeć moją opinię, którą naprawdę chciałabym ci dać, muszę wiedzieć więcej. To chyba normalne, nie?

—No – mruknęła Liz wysyłając maila i potrząsając głową. – Zobaczymy, jak odpowiesz na te pytania, Davidzie Peyton.
Było w nim coś, co ją niepokoiło. Nie to, że powodował jej rumieńce, albo nawet nie bolesne piękno jego obrazów, raczej to dziwne przeswiadczenie, że mówił coś do niej poprzez swoje prace, że chciał jej coś przekazać, że słowa w jakiś sposób przepływały między nimi.
Co więcej, w ciagu ostatnich piętnastu minut, gdy szybko wymieniali się e-mailami przez cyber-przestrzeń, on zaczął ją podniecać. Straciła swój idealny spokój, co było naprawdę niezwykłe. Kurier FedExu wszedł do galerii, mamrocząc coś o korkach na ulicach i że nikt kompletnie nie wie, jak jeździć w śniegu. Gmerał się strasznie zanim podał jej paczki, upuszczając jeden list na podłogę. Liz zawsze podejrzewała, że się do niej palił – za każdą dostawą był strasznie niezgrabny.
Liz usłyszała cichy refren "Masz maila" i osunęła się od kuriera.

—Dzięki! – zawołała i podeszła do komputera, gdy posłaniec wyszedł w końcu z galerii. Liz błyskawicznie otworzyła najnowszy e-mail od Davida, jej serce zaczęło bić nerwowo.
Liz,
Rzeczywiście grrr. Nie chciałem cię zirytować, naprawdę.
Szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to, żebyś była moim agentem – znam twoją wartość i jest mi niezwykle miło z powodu twojego zainteresowania. Tak naprawdę chodziło mi tylko o to, co sądzisz o moich pracach.
Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy.
Twój, David

—Słucham?! – zawołała Liz z frustracją stukając stopą. – Nie... nie, nie, nie! Tak łatwo się pan z tego nie wywinie, panie Peyton!
Nie odpowiedziałeś na wszystkie pytania napisała z rosnącą wściekłością i walnęła "wyślij".
Liz odskoczyła od biurka, niemalże przewracając krzesło. Poczuła się tak, jakby odrzuciła coś ciężkiego. Do Michaela. Wyświadczy jej chyba tą cenną przysługę – zdecydowała sięgając po telefon. W końcu to jego wina, że była w takim skrajnym nastroju. Ignorował ją przez cały dzień, powodując wzrost jej ciśnienia.
"Powodując niekończący się ból w szczęce" pomyślała masując palcami policzek i wsłuchując się w sygnały telefoniczne. Usłyszała jego lakoniczne powitanie po drugiej stronie linii i nagle miała wrażenie, że przeszkodziła mu w pracy.

—Przychodzę – rzuciła nie czekając na jego reakcję. – A ty otworzysz drzwi.

—Tak jest – odparł sumiennie, a Liz ulżyło nieco słysząc niejakie rozbawienie w jego głosie.
***
W takim samym nastroju przyszła do niego w Roswell, zdecydowana i zła. Potrzebowała czegoś w rodzaju prawdy, by mogła w to wierzyć.
Minęły dwa tygodnie od chwili, gdy Max odleciał z granolithem, ona zaś spędziła ten czas w łóżku, tuląc do siebie jego skórzaną kurtkę. Wszystko ją bolało, tak ciało, jak i dusza i serce. Tak, jakby setki drobniutkich szklanych igiełek wbijało się w nią z każdym ruchem.
Michael zmrużył oczy, gdy ostre pustynne słońce zalało jego słabo oświetlone mieszkanie – wtedy też Liz uświadomiła sobie, że radził sobie nie lepiej od niej. Dla niego to było coś innego, on stracił najlepszego przyjaciela, brata – i gdy stanął w drzwiach, przecierając smutne oczy, Liz poczuła jak coś się ściska w jej sercu.
I zanim zdążyła o tym pomyśleć, przytuliła się mocno do niego.

—Tak mi przykro – szepnęła. – Boże, Michael, to musi być dla ciebie straszne.
Wszyscy oczekiwali po niej, że będzie smutna, że w jakiś sposób da ujście swojemu żalowi. Ale co z Michaelem, Który nagle i wbrew sobie zajął miejsce lidera ich grupy? Liz poczuła, jak jego dłonie powoli zamykają się dookoła jej pleców, z wahaniem i niepewnie, pełne niezwyklego ciepła. Tak, jak ręce Maxa. Delikatne dłonie wojownika, pełne życia i siły.

—Dzięki – wymamrotał cicho gdzieś w okolicach czubka jej głowy. Brzmiał tak, jakby był kompletnie zagubiony. Czuła, jak bardzo chciał być silny. Specjalnie dla niej, chociaż nie wiedziała dlaczego.
Odsunął ją nieco od siebie i cofnął się w głąb mieszkania.

—Wejdziesz?

—Tak właściwie to chciałam cię gdzieś zabrać – odparła łagodnie. – Chyba wiem, co mogłoy nam obojgu pomóc.

—Co takiego? – zapytał ciekawie unosząc do góry brwii.

—Muszę wiedzieć, dlaczego Max odleciał z Tess – odparła beznamietnie, czując jak łzy gromadzą sie w jej oczach. – Bo to nie ma sensu.

—Nie ma go, Liz – zaczął Michael potrząsając głową i zerkając na światło słoneczne. Tego roku wiosna wcześnie przyszła, i choć był dopiero wczesny czerwiec, dzień był niesamowicie gorący. – Musimy się z tym pogodzić, Liz. Oboje.

—Ale pytanie brzmi dlaczego on to zrobił. Nie chcesz tego wiedzieć? – zapytała. Michael milczał przez chwilę, zastanawiając się nad tym głęboko. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i myślał, wkońcu jednak skinął głową.

—Co masz w planie? – zapytał, a jego brązowe oczy zwęzły się.

—Postarasz się dostać wizji w jaskini – odparła po prostu. – Będziemy wiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy zostawiliśmy ich tam razem.

—Liz, to może tak nie działać – Michael Zmarszczył brwii. – Nie mogę ot tak, mieć wizji, bo tak mi się podoba.

—Michael, nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wiem, że się uda. Po prostu to wiem.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część