Kes_ALF

Roswell - Następne pokolenie (3)

Poprzednia część Wersja do druku

Tego ranka Troy, chyba po raz pierwszy w życiu, nie miał trudności ze zdążeniem do szkoły na czas. Tak bardzo nie mógł się doczekać chwili, w której podjedzie pod szkołę swoim nowym motorem, że za dziesięć ósma, gdy Rath dopiero podjeżdżał, już od dłuższego czasu, dreptał niecierpliwie po parkingu.
-No, nareszcie jesteś, co ci zajęło tyle czasu? Dzisiaj pierwszy WF, nie zdążymy się przebrać.
-To chyba ja powinienem zapytać, co ty tu robisz tak wcześnie, ale nie zapytam, bo się domyślam. I jak? Podobał się twój prezent urodzinowy, Stanleyowi?
-Co za głupie pytanie, to, czym on jeździ, to nie motocykl a dzieło sztuki, co mógł zobaczyć ciekawego w moim? Ale otrzymałem wyrazy uznania. Chodź już szybciej, nikt ci tego nie ukradnie... No już dobrze, już się wszyscy przyjrzeli, wiedzą, że to twój.
Rath, w dalszym ciągu grzebał się przy samochodzie.
-Sory, że tyle na mnie czekałeś, ale wiesz jak to jest, mama musiała przebrnąć przez parę umoralniających tekstów, typu "jedź ostrożnie", dla uspokojenia sumienia.
-Jasne, ale zostaw już ten samochód, bo w dzień, kiedy przyjechałem wyjątkowo wcześnie do szkoły, zostanę objechany za spóźnienie na lekcje, a to było by lekkie przegięcie. Jak ja nienawidzę WF-u, nie zwróciłem uwagi, że dzisiaj WF pierwszy, jakbym wiedział to w ogóle bym nie przyszedł. Kto w ogóle wymyślił taki idiotyzm, żeby WF był na pierwszej lekcji, wściec się można. Człowiek jeszcze się dobrze nie obudził, a tu mu każą biegać, okropność.
-Jak na kogoś, kto brzydzi się samym słowem WF, coś go często używasz.- Rath zachichotał, widząc wściekłą minę Troya i przepuścił go w drzwiach do szatni.- Idź pierwszy, bo jeszcze gdzieś w ostatniej chwili zwiejesz.
Troy, rzeczywiście nienawidził WF, z powodów bardzo prozaicznych, nie znosił biegów. Ogólnie sportowcem był dobrym, grał w szkolnej drużynie koszykarskiej, z bardzo dobrymi wynikami, nie miał może dwóch metrów wzrostu, ale osiągnięty w tym roku, metr osiemdziesiąt siedem, najzupełniej go satysfakcjonował. Rath, był sporo niższy i nigdy nie grał tak dobrze jak on, ale mimo to, był w podstawowym składzie drużyny. Jednak WF to nie koszykówka, pomimo tego, że Troy lubił w zasadzie wszystkie gry zespołowe, i różne formy aktywnego wypoczynku, (Maria twierdziła, że gdyby w domu nie było kosmity, schody już dawno przestały by istnieć z powodu ciągłego "jeżdżenia" po nich na rolkach.), To biegi, uważał za absolutną głupotę, wymyśloną tylko po to, żeby uprzykrzyć mu życie. Dorobił sobie całą ideologię, na temat bezsensowności "latania w kółko, bez celu", ale prawda jest taka, że po prostu za bardzo go to męczyło. Rósł trochę za szybko, w stosunku do swojego serca, i stąd drobna niewydolność, nie przeszkadzało to podczas innych sportów, ale dłuższy bieg, nieodmiennie kończył się dla niego dusznościami.
-Ciekawe, co ten poganiacz niewolników dzisiaj wymyśli. Pierwszego dnia moglibyśmy pograć, na przykład w siatkówkę.- Nauczyciel nie ułatwiał sprawy, biegi były jego ulubioną dyscypliną, i z tego powodu Troy, ciągle miał problemy z uzyskaniem jako takiej oceny.
-Masz ochraniacze na nadgarstki?- Ironiczny uśmiech Ratha, na szczęście pozostał niezauważony.
-Zdecydowanie wolę mieć siniaki na rękach, niż paść na bieżni, z braku powietrza.- Wszyscy już opuścili szatnię, więc mógł pozwolić sobie na szczerość. Za żadne skarby świata, nie przyznałby się do swojej słabości przy kolegach.
-Powiedz po prostu, ze nie możesz oddychać, i przestań się wygłupiać, bo w końcu naprawdę padniesz.
-Tak, i wtedy wywalą mnie z drużyny, zapomniałeś, co było w zeszłym roku?
-No fakt, masz rację, zapomniałem, że w tej idiotyczniej szkole zaświadczenia lekarskie są jakoś dziwnie rozumiane, wszystko albo nic. Ale w końcu, nawet nasz kochany nauczyciel, nie może robić samych biegów, więc jeżeli z tego wszystkiego innego, będziesz miał piątkę, to nawet z pałami z biegów nie będzie mógł cię oblać, udawaj tylko, że biegasz.
-Jemu powiedz, że nie może mnie oblać. Po tej awanturze, jaką tata zrobił mu w zeszłym roku, za taką próbę, co prawda zdałem, ale już nigdy w domu, nie powiem o żadnej niesprawiedliwości, jaka mnie spotyka. Tylko czekałem, kiedy wszystko zacznie wybuchać, przedmioty zaczną latać w powietrzu, a on zostanie porażony kosmiczną siłą, chwilę po tym, FBI pozbawiłoby mnie ojca.
-No, masz rację, może wujek Michael trochę przesadził, ale teraz to nikt chyba nie odważy się, oblać cię niesprawiedliwie? Swoją drogą chciałbym, żeby mnie rodzice też tak bronili, jak twój tata ciebie.
-Twoi, po prostu nie mają powodu, ale postąpiliby pewnie podobnie.
-No dobra, teraz to ty się grzebiesz, to co przed chwilą brzęczało, to był dzwonek na lekcje.
-Grzebie się, żeby odwlec tą straszną chwilę, kiedy dowiemy się, że mamy biegać.
-To ty chciałeś się raz nie spóźnić, na pierwszej lekcji, możesz pozwolić sobie na dowolne obijanie, na poprawę masz cały rok. No chodź już, buty zawiążesz na boisku.
Na boisku, dotarła do nich straszna prawda, dzięki Peterowi.
-Będziemy biegać przez płotki na czas, to podobno ma być na ocenę, superowo nie?
Troy popatrzył na niego wściekle.
-Aaa, no tak, zapomniałem...
-Zamilcz, jeżeli nie chcesz zginąć.- Troy wysyczał mu te słowa do ucha, przez zaciśnięte zęby.-Pierwszego dnia, na ocenę, to jest sadyzm.-Dodał już normalnym głosem, aczkolwiek odrobinę zbolałym.
-Cicho, bo usłyszy, i znowu będziesz miał przehlapane.
Sprawy organizacyjne, zajęły kilka minut. Przez ten czas, Troy wpatrywał się wściekłym wzrokiem, w znienawidzone płotki, i mruczał pod nosem inwektywy pod ich adresem.
-Że też one nie mogłyby spłonąć, w jakimś pożarze, czy coś takiego, albo przestać istnieć w jakikolwiek inny sposób.
I nagle, w chwili, kiedy stojący tuż obok niego Rath, myślał, że nie wytrzyma tego dłużej i zaraz wybuchnie głośnym śmiechem, pierwszy z płotków, zaczął płonąć. Z początku niewielki ogienek, rósł szybko, i po chwili, przed zdumionymi ludźmi, leżała jedynie kupka popiołu. Kolejny płotek palił się już zdecydowanie szybciej, i zanim spłonął, zajął się trzeci i czwarty. Kilka sekund później, na bieżni, nie pozostał żaden inny ślad płotków, oprócz odrobiny popiołu.
Śmiertelnie zaskoczony Rath, spojrzał na Troya. Ten był chyba jeszcze bardziej zaskoczony niż wszyscy inni, stał tam, z szeroko rozdziawioną buzią, jak zahipnotyzowany, wpatrując się w popiół.
Rath pierwszy odzyskał zimną krew, no powiedzmy trochę.
-Panie profesorze, Troy źle się czuje, mogę odprowadzić go do pielęgniarki?
Całkowicie zszokowany profesor, nie wiedział nawet o, co go zapytano, odruchowo skinął głową. Rathowi tyle wystarczyło, nie czekał aż wszyscy otrząsną się z szoku, zabranie stąd Troya, zanim to nastąpi, było jedynym, co mógł wymyślić. Energicznie pociągnął go za sobą do szatni.
-Troy, dobrze się czujesz?- Zapytał, kiedy byli już bezpieczni, w szatni.
Na twarzy Troya malowało się zaskoczenie, niedowierzanie i przerażenie.
-To... Czy to ja?
-Właśnie miałem spytać o to samo.
-Ale jak to możliwe... Przecież ja nie mam kosmicznych zdolności... My jesteśmy ludźmi, ja nie mogłem... To nie możliwe, to jakiś przypadek.
-Masz rację, to nie możliwe, a jednak się stało. Jedyna naturalna przyczyna tego, co się stało, jaka przychodzi mi do głowy, to nadmierne rozgrzanie przez słońce, ale jest dziesięć po ósmej rano, i wątpię żeby to słońce, które dzisiaj mamy, dokonało tego cudu. Jak to inaczej wytłumaczysz?
-Nie wiem, i nie wiem czy w ogóle chcę to tłumaczyć. Przecież ja nie mogłem tego zrobić, niby jak?- Troy powoli odzyskiwał zdolność mowy i myślenia.
-Nie wiem jak. Pamiętasz historię, jak mama zaczęła przejawiać kosmiczne zdolności? Stopiła talerz, i spaliła książkę. Może ty też zaczynasz się zmieniać?
-Ale ona jeszcze "świeciła" a ja nie.
-Po pierwsze ona została tylko uzdrowiona, a ty posiadasz kosmiczne geny, nie wiemy jak to działa, po drugie wczoraj świecił ten kamień, może to wystarczy.
-Rath, ja wcale nie wiem czy chcę być kosmitą.
-Jeszcze wczoraj chciałeś.
-Bo myślałem, że nie mogę, a teraz nie wiem czy chcę. Może to był jednak przypadek.- Patrzył na kolegę z nadzieją, szukając jakiegoś potwierdzenia.
Rath głęboko się zastanawiał.
-Nie jestem pewien, to dziwnie wyglądało.- Troy nerwowo bawił się swoją obrączką- Przestań panikować, jeszcze nic nie wiemy.- Rath, właściwie bez powodu, uderzył w drzwiczki swojej szafki.
Wszystkie szafki stanęły otworem.
-Rath, co ty przed chwilą zrobiłeś?- Troy wpatrywał się w pootwierane szafki.
Rath przez chwilę sam był zaskoczony, ale szybko się opamiętał.
-Nic, uderzyłem w szafkę i się otworzyła, a co myślałeś, że też mam zdolności?
-Ale, one wszystkie się otworzyły.
-No to, co? Mają słabe zamki, to od wstrząsu. Nie zmieniaj tematu, mówimy o tym, czy to możliwe, żebyś posiadał jakieś niezwykłe moce.
-A dlaczego ty, nie miałbyś posiadać niezwykłych mocy? Też masz kosmiczne geny, i to może nawet więcej niż ja.- Troy czułby się lepiej, gdyby stanęli przed tym nowym wyzwaniem wspólnie, nie czuł się na siłach, tak od razu udźwignąć to sam, towarzystwo Ratha mogłoby pomóc.
-To, nie ja spaliłem płotki.
-Skąd wiesz, ja wcale nie wiem czy to ja.
-To nie ja chciałem, żeby spłonęły. Ale może rzeczywiście spanikowaliśmy, i nie masz z tym nic wspólnego, tylko, że to takie podobne do twojego taty, i nie mogę wymyślić innego powodu. Ale chyba nie ma się czym martwić skoro nie wiemy nic, na pewno. Powinniśmy wracać, oni już tam chyba ochłonęli, i zaraz zaczną nas szukać.
Kiedy pojawili się na boisku, natychmiast podbiegł do nich Peter. Przyjrzał się podejrzliwie Troyowi, i zwrócił się do Ratha.
-To on?
-Nie jesteśmy pewni, dziwnie to wyglądało prawda?- Mówili szeptem.
-No, gdyby to był ktoś z waszych rodziców, albo mój tata, byłbym pewien, że to kosmiczna sprawka. Troy, nie czujesz w sobie jakiś zmian? Na przykład, jakby krew ci się na zieloną zmieniała?
-Odczepcie się w końcu ode mnie!!!- Wyminął ich, i poszedł w kierunku innych chłopców.
-Nie jest jeszcze na to gotowy, mówi, że nie chce być kosmitą.- Rath, wyjaśnił sprawę.
-Dziwne, zawsze chciał, ja bym chciał. Trener nie zarejestrował waszego zniknięcia, wmówiłem wszystkim, że to przez słońce, tak na wszelki wypadek, nie byłem pewien, czy to nie on.
Na boisku wszyscy zaczynali się już uspokajać, kilku chłopców, usuwało popiół z bieżni.
-No trudno, jeżeli natura sprzeciwia się biegom przez płotki, będziecie biegać bez płotków.- Trener był nieugięty. Wyciągnął stoper.- Po kolei, 500 metrów. Adams! Na start.
Troy słysząc to, z jękiem usiadł na trawie, obok toru. Rath ukucnął koło niego.
-Jestem przed tobą, będę biegł powoli, dla towarzystwa, jak dostaniemy pałę to obaj, a ty zdążysz się nastawić psychicznie.
Troy patrzył na niego złym wzrokiem, więc postanowił odwrócić jego uwagę. Rozejrzał się wokoło, szukając czegoś interesującego.
-O, popatrz, dziewczyny grają w siatkówkę.- Wątpił czy to go zainteresuje, ale nie działo się nic innego. Troy jednak natychmiast się ożywił. Rath nie był pewien czy usłyszał cichutkie- Jest.- Ale gdy spojrzał na kolegę, dostrzegł niezwykłe przejęcie, i niewielki rumieniec podniecenia.
O co może mu chodzić, zastanawiał się. Przyjrzał się znowu dziewczętom, była tam Ann, ale to raczej nie ona tak go zaintrygowała. No dobrze, dziewczęta miały na sobie tylko króciutkie, no bardzo króciutkie, i obcisłe spodenki gimnastyczne, i również obcisłe, bluzeczki, niektórym było nawet widać nagi brzuch, szczególnie, gdy podskakiwały, żeby zrobić ścięcie czy coś takiego, ale obaj mieli siostry, i nie takie rzeczy w życiu widzieli. To raczej nie o to chodzi. Spojrzał znowu na przyjaciela, wyraźnie nie przyglądał się ogólnie dziewczętom, ale wodził wzrokiem za którąś z nich. Przyjrzał się czy nie widzi dziewcząt, które zainteresowały go wczoraj, rozpoznał chyba dwie czy trzy. O którą może chodzić? Dziewczyna o długich kasztanowych włosach, teraz splecionych w luźny warkocz, podskoczyła i wpadła na siatkę. Zaczepiona o sznurki bluzeczka, na moment odsłoniła nieco więcej ciała i malutki kawalątek staniczka. Kątem oka dostrzegł, jak Troy spazmatycznie złapał powietrze. Czy to ta? Dziewczyna upadła, Rath spojrzał w zatroskane oczy kolegi. Tak, na pewno ta. Dziewczyna, lekko utykając, zeszła z boiska, i usiadła na trawie niedaleko nich, masując stłuczone kolano, i próbując jakoś zetrzeć sącząca się krew. Nagle, Troy wyszarpnął z kieszeni chusteczki, i podbiegł do dziewczyny.
-Proszę, weź to.
-Dziękuję.- Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, i wzięła chusteczkę.
Troy, stał tam nadal, nie wiedząc, co powiedzieć, ani co zrobić. Dziewczyna obtarła krew, i przyglądała mu się wyczekująco, nie pewna, o co mu chodzi.
Rath, przyglądał się tej scenie z ciekawością, i odrobiną rozbawienia. No niech coś zrobi wreszcie, powie coś, stoi tam jak słup soli, to zaczyna dziwnie wyglądać, przecież ona tylko czeka, aż się odezwie. Zaczął się już denerwować.
Troy, naprawdę nie wiedział, co powiedzieć, mimo iż czuł, coraz wyraźniej, że coś powinien, i głupio wygląda tak tu stojąc, i gapiąc się na nią. Ale w tej chwili, opuściła go cała jego pewność siebie, bezpośredniość, elokwencja, i co tam jeszcze mogłoby się przydać. Gdyby odszedł od razu, to jeszcze, ale teraz, musiał coś powiedzieć, bo, co ona sobie o nim pomyśli.
Wybita nieuważnie piłka, poleciała w ich stronę. Troy odruchowo, zasłonił dziewczynę, i podniósł rękę, żeby ją odbić. Piłka, nagle zmieniła kierunek, jakby odbiła się od niewidzialnej ściany. Z innej perspektywy, wyglądało to tak, jakby Troy po prostu ją odbił, ale stojący dość blisko, i pod odpowiednim kątem, Rath, był pewien, że nawet jej nie dotknął.
Dziewczyna znowu się uśmiechnęła.
-Dziękuję, chyba jesteś moim aniołem stróżem, gdyby nie ty, dostałabym w głowę.
Troy nadal był speszony, ale to, że odezwała się pierwsza, jakoś go zmobilizowało.
-Nie ma, za co, nie jestem aniołem, tylko kimś, kto był we właściwym czasie, w odpowiednim miejscu.- Wydusił.
-I tak, dziękuję. To dlatego tu stałeś? Żeby być we właściwym miejscu?
Oboje się roześmieli.
-Tak, wyczuwałem, że coś się stanie. Jak twoje kolano?
-Już w porządku, nic się nie stało, tylko trochę zdartej skóry.
-To dobrze.- Nie mógł, w tej chwili, wymyślić nic więcej. Dostrzegł, tupiącego z niecierpliwości, Ratha.- Muszę już iść, to do zobaczenia na lekcjach.
-Do zobaczenia.
Odwrócił się i odszedł parę kroków, ale zatrzymał się, słysząc jej głos.
-Hej, zaczekaj!- Patrzyli na siebie.- Mam na imię Christeen.
-Jestem Troy.
-No to, na razie Troy.- Odwróciła się i pobiegła w stronę koleżanek.
Rath, zniecierpliwiony, natychmiast do niego dopadł.
-Co to było? Jak ty to zrobiłeś?
-Evans! Twoja kolej.- Przeszkodził im głos trenera.
-Kurcze, jesteś następny.- Rath ciężko westchnął.- No trudno, odwalmy to szybko, i później spokojnie pogadamy.
Biegł tak szybko jak potrafił, nie obawiał się, że Troy będzie miał za to, do niego pretensje, miał wrażenie, że w tej chwili, nawet cztery pały z WF-u, nie byłyby w stanie, zmącić jego szczęścia.
Troy, nawet nie miał czasu, pomyśleć o zmęczeniu.- Christeen, Christeen, dlaczego do tej pory, nie zauważył istnienia tak pięknego imienia? Gdy, po biegu, Rath znów go dopadł, dyszał ciężko, ale nadal promieniał szczęściem.
-No dobra, teraz do końca lekcji mamy spokój.- Pociągnął go w bardziej oddalony kraniec boiska, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć.- Teraz powiedz, jak ty to właściwie zrobiłeś?
-Jak co zrobiłem?- Troy, z trudem wracał do rzeczywistości.
-To z tą piłką.
-Co, ja zrobiłem?
-Jejku! Odbiłeś ją, ale wcale jej nie dotykałeś.
-Nie dotykałem jej?- Przypominał sobie dokładnie całą scenę.- Masz rację, nie dotknąłem jej, a ona się odbiła. Jak to się stało?
Rath zaczynał tracić cierpliwość, Troy miał rację, mówiąc, że dziewczyny to tylko kula u nogi, jak on ma z nim teraz poważnie rozmawiać?
-Właśnie cię pytam, jak to zrobiłeś, nadal zaprzeczasz, że coś się dzieje dziwnego?
Troy, przez chwilę nie był pewien, o którym dziwnym mówi, ale szybko doszedł do wniosku, że ma raczej na myśli, kosmiczne zdolności.
-No nie wiem, chciałem ją zwyczajnie odbić, wystraszyłem się, że ją, to znaczy Christeen, uderzy, ale nawet nie doleciała do mnie, nawet jej nie dotknąłem. Tak, jakby odbiła się od czegoś przede mną, ale tam niczego nie było.- Wpatrywał się, ze zdziwieniem, w swoją rękę.
-Obawiam się, że nie da się dłużej zaprzeczać faktom, wytworzyłeś pole siłowe, od którego się odbiła, taką tarczę, jak nasi rodzice.- Rath był nawet zadowolony, z tych nowych zdolności. Teraz Troy, sam będzie mógł maskować różne rzeczy, które nie spodobałyby się rodzicom, jak choćby to wczorajsze wgniecenie, po wyścigach. To dawało nowe możliwości.
-Rath, ale ja nie umiem nad tym panować.- Troy, nie był już z tego tak bardzo zadowolony.- Nawet nie wiem, kiedy to robię, a co dopiero, jak to robię. To się jakoś samo dzieje, jak mam to ukryć przed ludźmi, skoro tego nie kontroluję? I jak to możliwe, że nagle zyskałem jakieś moce? Przecież do tej pory, byłem zwykłym człowiekiem.
-Nie wiem jak, trzeba o tym powiedzieć rodzicom, może coś na ten temat wiedzą, może coś wymyślą. A co do kontroli, to pewnie z czasem się tego nauczysz. Pamiętasz, wujek Michael, też kiedyś nie do końca, panował nad swoimi mocami.
-Tata czasem nadal, nie do końca panuje nad swoimi mocami.
-Tylko, kiedy wyprowadzisz go z równowagi... Albo Majandra. Ale przy obcych, umie się pohamować... Na ogół. No dobra, zły przykład. Może powiedzą ci, jak to kontrolować, a na razie, do końca dnia, postaraj się, nie myśleć o niczym zbyt intensywnie, i nie działać pod wpływem impulsu.- Miał wrażenie, że jakby słucha go z mniejszą uwagą, popatrzył za jego wzrokiem. Dziewczęta szły do szatni. Zastanowił się przez chwilę.- No dobra, o niej chyba możesz, chyba nic się nie stanie, tylko nie myśl, żeby jej na przykład podwiało spódnicę, ani nic takiego, bo nie jestem pewien, czy czegoś takiego nie mógłbyś zrobić.
-Za, kogo ty mnie uważasz? Chodź, teraz będzie historia, nie chcę sobie wyrobić opinii spóźnialskiego, już pierwszego dnia.
-Po co się męczyć, ta opinia i tak dopadnie cię drugiego.- Rath, zaśmiał się, ale poszedł za nim do szatni.












Poprzednia część Wersja do druku