K@si@_13

Trudne, nowe życie (5)

Poprzednia część Wersja do druku

— O co pani chodzi? – Zirytowałam się. – Czego pani chce?

— Nie złość się od razu – Odparła. – To dla ciebie drażliwy temat?

— Nie, ale nie każda osoba, którą spotkam, a jej nie znam zaprasza mnie do siebie na kawę i chce rozmawiać o moim mężu. – Odpowiedziałam podenerwowana.

— Mężu? Max jest twoim mężem?

— O co pani chodzi?!

— Muszę widać opowiedzieć ci wszystko od początku. I tak bym to zrobiła, ale ty mi nie ufasz, co?

— Nie.

— Nieważne. Ważne, że on mi zaufał.

— O czym pani mówi?

— Jedno zdarzenie. Rok ’47. Katastrofa. Wyjście z inkubatorów, ujawnienie się po uzdrowieniu Ciebie. – Ostatnie słowo wypowiedziała z naciskiem. Jednak mnie te słowa tak mocno uderzyły.

— Jest pani z FBI?!

— Nie – zaśmiała się. – Jestem zwykłą fryzjerką, która przypadkowo komuś pomogła.

— Jemu? – Zapytałam, a do oczu napływały mi łzy. – Jemu prawda?

— Tak. – Szepnęła. – Opowiem Ci. – Pokiwałam głową.

— Słucham.

— Jestem młodsza od Ciebie o jakieś 2 lata, jeśli się nie mylę. Ale to nieważne. 3 lata temu wybrałam się na pustynię. Byłam przygnębiona. Mój chłopak ze mną zerwał, rodzice wyjechali, a ja zostałam sama w Roswell. Czułam, że nie mam już po co tu być, że jestem niepotrzebna. Ale to cię nie interesuje. Więc szłam i szłam i szłam, aż w końcu natrafiłam na jaskinię jakby otwieraną na pilota – zaśmiała się – Weszłam do środka. Z początku wydawało mi się, że widziałam 3 postacie. Dwie zniknęły Podeszłam bliżej i zobaczyłam chłopaka łudząco podobnego, do jednego z którym chodziłam do szkoły.

— Do Maxa. – Powiedziałam cicho.

— Tak do niego, ale początkowo nie mogłam skojarzyć twarzy. Pochyliłam się nad nim i zobaczyłam, że jest nieprzytomny. Miał też liczne zadrapania i obrażenia. Włosy zmierzwione, usta popękane... wyglądał zupełnie nie tak jak go zapamiętałam. Po chwili zobaczyłam obok niego kartkę. Mogłabym przysiądź, że przedtem jej nie było... Wzięłam ją i zaczęłam czytać. Mam ją do teraz – Podeszłą do szuflady i ją otworzyła, wyjmując skrawek papieru, po czym przeczytała głośno – Znalazłaś go, więc obowiązuje cię pewna tejmnica. Pismo tutaj się zmienia i jest lekko pochlapane. Podejrzewam, że łzami – dodała. – Proszę, zaopiekuj się nim. Nikomu nie mów w jakich okolicznościach go znalazłaś i gdzie. Proszę...

— Isabell i Michael.

— Z pewnością. Tego nie wiem.

— I co? Co pani zrobiła?

— Darujmy sobie to „pani”. Jesteśmy prawie w tym samym wieku.

— Dobrze.

— Więc zabrałam go do domu. Jednak dopiero wieczorem. Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś to zobaczył. Z uwagi na bezpieczeństwo i swoje i jego. Siedziałam z nim chyba do 4 nad ranem. Opatrzyłam mu rany. Miał straszną gorączkę. Wciąż zmieniałam mu okłady. To była jedna z najbardziej męczących nocy w moim życiu. Po tym zdarzeniu wiele się zmieniło w moim życiu. Kiedy odzyskał przytomność opowiedział mi o tym kim jest. Szczerze mówiąc nie był pewny czy może mi zaufać. Pokazałam mu listy, a on na to, że jeśli oni mi to napisali, to chyba uznali, ze jestem osobą godną zaufania. W końcu opowiedział mi o wszystkim. O tym, że jest kosmitą, o tobie, waszej miłości. i sama wiesz... o wszystkim co wam się przydarzyło. Szukał cię. Powiedział mi gdzie mieszkasz. Prosił, abym cię przyprowadziła. Pytałam o ciebie w całym mieście. Dopiero Kyle Valenti powiedział mi, że wyjechałaś.

— Powiedziałaś mu o Maxie?

— Nie. Teraz żałuję. Max opowiadał o Kylu, ale ja nie skojarzyłam go z synem szeryfa. Uznałam, że to niemożliwe, żeby on znał kosmitów – zaśmiała się. – Nie uważasz?

— Ale znał. Był wtajemniczony.

— Teraz to wiem.

— Mów dalej, proszę.

— Jasne. Wiec Max długo nie odzyskiwał sił. Owszem, mówił, opowiadał i rozmawiał ze mną, ale z ledwością się poruszał. Nie raz było mi go żal.

— Nie przeraziłaś się myślą, że masz pod swoim dachem kosmitę?

— Nie, skąd! Dla mnie to była fascynujące. I po prostu poczułam się potrzebna. – Uśmiechnęła się. – Max i w ogóle oni, odmienili moje życie. W szczególności on.

— Tak... On to potrafi – Powiedziałam przypominając sobie moment, w którym się w nim zakochałam...

— Chciałabym go jeszcze raz zobaczyć... Nieważne. Liz, wiec mam coś od niego dla ciebie. – Popatrzyłam na nią zdziwiona

— Jak to?

— On zostawił Ci list i chyba coś jeszcze. Nie patrzyłam.

— Nie próbowałaś mnie szukać?

— Tak ci się tylko wydaje. Ostatnie dwa lata cię szukałam, aż w końcu zjawiłaś się w moim salonie fryzjerskim. Od razu cię rozpoznałam.

— W jaki sposób? Przecież mnie nie znałaś.

— Max tak dokładnie o tobie opowiadał, że... nie sądziłam, że ktoś może kogoś tak kochać. Zazdroszczę ci.
W tym momencie poczułam się co najmniej dziwnie. Ona mówiła, że mi zazdrości. Mi. Ja przez 13 lat starałam się nie myśleć o tym jak bardzo kocham Maxa i jak bardzo za nim tęsknie, bo bałam się że zwariuje. Nie raz płakałam w poduszkę po jego wyjeździe. Nie mogłam znieść jego nieobecności, a kiedy zrozumiałam, ze tak musi być znów mam od niego znak. Czy po tym wszystkim nie będę znów cierpieć?

— Chyba nie ma czego. Przez ostatnich 13 lat wiele wycierpiałam.

— Ale miałaś przynajmniej poczucie tego, że masz go. Że kogoś kochasz i ten ktoś kocha ciebie.

— Tylko, że... – Głos mi się załamał. – Ja... nawet nie wiedziałam, czy on żyje...

— Nie płacz – Przytuliła mnie. – Żyje. Dla ciebie. Tak jak Michael żyje dla Marii, a Isabell dla zemsty.

— Dla zemsty?

— Alex umarł, a ona została sama. Max powiedziała, że mówiła, że jej życie straciła swoją cząstkę wraz ze śmiercią Alexa. Teraz chce się zemścić na Kivarze.

— Ale za co?

— Ona uważa, że gdyby one jej nie uwiódł i, gdyby przez niego nie zdradziła rodziny nigdy nie poznałaby Alexa, więc on nadal by żył.

— Ale gdyby, jak ona mówi, to by się nie stało ja nigdy nie... Nigdy nie poznałabym Maxa.

– No, jesteśmy na miejscu. – Powiedziała Maria, parkując przed domem Evansów. – Gotowi? Tom? Julitte? Vicky?

— Tak. – Odpowiedział Tom.

— Więc idziemy.
Wysiedli z samochodu i skierowali się do wejścia. Zanim zdążyli zapukać w drzwiach stanęła uśmiechnięta pani Evans.

— Jak to miło, że już jesteście... A gdzie Liz? – Zapytała po chwili?

— Musiała coś iść załatwić.

— A, tak. Chyba coś wspominała. Wejdźcie. Ty – zwróciła się do Toma – Zapewne jesteś moim wnuczkiem? Jesteś taki podobny do swojego ojca. – Westchnęła. – To zapewne jest Vicky? – Maria potaknęła. – Masz oczy po Michaelu, a usta po mamie. Ty zapewne jesteś Juliette. Liz opowiadała mi o tobie. To wielka odwaga zostawić dom w wieku 13 lat i się przeprowadzić. Tom musi wiele dla ciebie znaczyć. Max też wiele znaczył dla Liz... i odwrotnie – Uśmiechnęła się. – No, ale nie będziemy przecież stać w przedpokoju. Chodźcie do salonu. Zaraz powinien przyjść mój mąż. Wyszedł do sklepu po ciastka. Ze mnie taka zapominaczka... No siadajcie – Powiedziała, kiedy znaleźli się w salonie. Ja muszę skoczyć do kuchni.

— Może coś pomogę? – Zapytał odruchowo Tom, powoli się podnosząc.

— Jeśli masz ochotę. – Odparła jego babcia z uśmiechem.

— Jak ci się podoba tu, w Roswell? – Zapytała, kiedy znaleźli się w kuchni.

— Miło. Małe miasteczko i bardzo przyjemne. Ja i Juliete jesteśmy wręcz zachwyceni. A co...yyy… pani gotuje?

— Nie pani. Jestem twoja babcią. Jeśli nie chcesz się do mnie tak zwracać, to mów mi po prostu po imieniu...

— Nie! Po prostu nie wiedziałem jak...

— Jasne. Więc spaghetti. Może być?

— Pewnie. Uwielbiam spaghetti. Pomogę coś. Tylko powiedz co.

— Przypilnuj tego, a ja pójdę po wazę do pokoju.

— Uhmm.

— Zapewne byś go nie poznała. Och, ale już się późno zrobiło... – Spojrzała na zegarek. – Nie mogę cię przetrzymywać. – Podeszła do szuflady i coś z niej wyjęła. – To od Maxa. Kazał Ci to przekazać. Jak już mówiłam znajdziesz tu list, ale co jeszcze to nie wiem.

— Dziękuję Ci za wszystko co zrobiłaś dla mnie i dla niego...

— Och, nie ma za co. To była dla mnie przyjemność pomagać wam.

— Jeszcze raz dziękuję – Powiedziałam na odchodnym.
Wsiadłam do samochodu, a paczkę położyłam na siedzeniu dla pasażera. Bardzo ciekawiła mnie jej zawartość. Miałam wielką ochotę otworzyć ją teraz i tu, ale w końcu uznałam, że chcę znaleźć się w jakimś szczególnym miejscu.
Skierowałam samochód w stronę pustyni. Miałam lekkie wyrzuty sumienia. Tom przeżywał teraz pierwsze spotkanie z dziadkami, a ja nawet mu nie pomagałam. Ale to bystry chłopak, poradzi sobie, a ja musze jak najszybciej zobaczyć i przeczytać list od Maxa.
Kiedy znalazłam się na miejscu odszukałam wejścia do jaskini. Było już ciemno, przez co miałam utrudnione zadanie. Jednak znalazłam. Nie pamiętałam jak się je otwierało, ale byłam prawie pewna, że musiał to zrobić kosmita. Skupiłam całą swoją miłość do Maxa na wejściu. Nie wiem co się z mną w tym momencie działo. Przez głowę przychodziły mi wszystkie wspomnienia, czułam się jakbym oglądała film. I otworzyłam oczy. Wejście było otwarte! Nie mogłam w to uwierzyć. Weszłam do środka. Było ciemno, ale zielone „światełko” z inkubatorów dawało lekki poblask i trochę jasności. Usiadłam w kącie, który wydał mi się najbardziej oświetlony i oparłam się o ścianę. Powoli otworzyłam pudełko. Mimo iż nie było duże (wielkości pudełka po butach)powpychane było tam mnóstwo przedmiotów. Najbardziej rzucał się w oczy mały kuferek. Karteczka do niego dołączona była z dopiskiem „Dla Marii”. Opok leżał bukiet kwiatów. Były zeschnięte, ale prezentowały się wspaniale. Dołączony był do nich list. Otworzyłam go.

Liz!
Te kwiaty to dla Alexa. Proszę, połóż mu je na grób i pomódl się z mnie. Uściskaj wszystkich
Isabell

Pismo Issy było staranne i piękne, jak zawsze. Przypomniała mi o śmierci Alexa – mojego przyjaciela. Nie byłam na jago grobie od czasu wyjazdu z Roswell. Teraz pójdę. Pójdę, bo Issy, mnie o to prosiła, i pójdę dlatego, że był on moim przyjacielem.
Przeglądałam dalej zawartość pudełka. I znalazłam. W rogu, leżał zwinięty list od niego... Podniosłam go i otworzyłam. Długo nic nie czytałam. Przyglądałam się jego pismu. Dotykałam tej kartki. On ją trzymał. Trzymał 3 lata temu. A ja teraz ją będę czytać. Wreszcie jakiś znak od niego! Przyłożyłam kartkę do policzka i mogłabym się założyć, że poczułam jego zapach... Poczułam się jakoś tak... sama nie wiem jak to ująć... raźniej? Czułam jego obecność.
Położyłam list przed sobą i zaczęłam czytać:

Droga Liz!
Nawet nie wiem co mam napisać. Czy mam opowiadać co u mnie, czy zastanawiać się co u ciebie... Nie mogę znaleźć słów, które wyraziły by to co czuję i jak bardzo cię kocham. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo mi ciebie brakuje. Chciałbym cię przytulić i pocałować. Wreszcie zobaczyć twoje ciemne włosy i rumianą twarzyczkę. Tu, na górze coś zrozumiałem, i chyba nie tylko ja. To Ziemia jest naszym domem. Ty jesteś moim życiem. Mam nadzieję, że Ann Ci już o wszystkim opowiedziała. Zapewne, jeśli trzymasz ten list w ręku. Wiesz już, ze byłem mocno potłuczony, kiedy mnie znalazła. Nie wiem, czy domyślasz się dlaczego? Zapewne nie. Nasza trójka walczyła z Tess i Kivarem i kilkoma ich ludźmi. Byli silniejsi. Mickiemu i Issy nic się prawie nie stało, ale ja... Sama wiesz. Tęsknię za tobą. Szkoda, ze wyjechałaś. Wiesz, czasami wieczorem, lub w środku dnia słyszałem jakby twój głos. Tak jakbyśmy rozmawiali. Ty coś mówiłaś, a ja Ci odpowiadałem. Boję się, że to było tylko w mojej wyobraźni. Tam, na Antarze życie jest ciężkie. Nasz lud jest zdesperowany. Nikt nimi nie rządził. Potrzebują teraz pomocy. Przez minionych 10 lat starałem się jak mogłem. Robiłem wszystko, żeby jak najszybciej wrócić na Ziemię. Teraz wiem, ze to niemożliwe, bo nie wygram z czasem. Liz, przysięgam Ci, że wrócę. Przysięgamy wam wszyscy. Ja, Michael i Issy. Choć ich tu nie ma ze mną wiem, że myślą w tej kwestii to samo co ja. Przysięgam. I proszę o jedno: rozmawiaj ze mną nadal.
Kocham cię
Max

W oczach miałam łzy. On mnie słyszał! Zawsze kiedy mówiłam docierało do niego to, co mówiłam. Nie dotarła chyba jednak wiadomość o Tomie. Ale on wróci, i wtedy go pozna. Oni wrócą i zostaną już z nami. Tak bardzo bym chciała, aby ten moment nastał dzisiaj...

— Cos się stało? – Usłyszałam głos za swoimi plecami. Należał on do Marii.

— Nie, czemu?

— Już dobrze po północy. Nie przyszłaś do Evansów i siedzisz tu, w jaskini. No i czytasz coś.
Popatrzyłam na list.

— Dostałam to. – Odparłam. – Dla ciebie też cos jest.

— „Co” dostałaś?

— To list od Maxa.

— To śmieszne. Liz, go tu nie ma! W jaki... Oni tu byli?

— Owszem. Trzy lata temu. Zostawili to dla nas u dziewczyny, która się opiekowała Maxem.

— Byli tu, a nas nie było? Jak to możliwe?
Opowiedziałam jej całą historie, tak jak usłyszałam ją od Ann. Starałam się nie pominąć żadnego szczegółu. Maria siedziała i uważnie słuchała. Kiedy skończyłam podeszła do pudełka i wyjęła kuferek.



Poprzednia część Wersja do druku