ALEX_WHITMAN

MARIA (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Michael popatrzył się na nią a następnie spuścił wzrok.

— mamy kłopot. Poważny kłopot.

— To znaczy...

— Liz

— Coś jej się stało?

— Ona... ona jest w ciąży

— Co? Ale czekaj... jaki z tym jest kłopot?

— Maria. My od 4 lat uciekamy. Jesteśmy na wygnaniu. Nie możemy pozwolić, by Liz urodziła to dziecko.

— Po co jestem potrzebna?

— Nie mamy żadnych oszczędności. Musimy zdobyć 6 tysięcy dolarów. Tyle jest potrzebne na usunięcie ciąży.

— Chcę się zobaczyć z Liz!

— Nie możesz.

— Chcę z nią porozmawiać! W którym miesiącu ciąży jest?

— W szóstym

— Zwariowaliście!!! Nie pozwolę byście zabili niewinne dziecko. Czy Liz tego chce?

— Tak

— Michael?! Powiedz prawdę

— Oczywiście że nie. Zrozum to. Liz rodząc dziecko skazuje siebie i nas na pewną śmierć.

— Chcę się z nią zobaczyć. Muszę z nią porozmawiać

— Maria nie mogę...

— Więc przyjedźcie tutaj. Nikt się nie domyśli że możecie być u mnie.

— Nie możemy Ciebie też w to mieszać.

— Ja jestem w to wplątana od czasu strzelaniny w Crashdown. Jedziemy po nich.
Ubieraj się – zarządziła zdecydowanie Maria

— Nie!

— Jakie nie?!

— Poczekaj...

— Jedziemy po nich w tej chwili.

— Maria...

— Bez dyskusji.

— Maria, do jasnej cholery! Ja po nich pojadę a ty na nas poczekasz – krzykną Michael

— Co się drzesz? Było powiedzieć.
Michael wstał i ubrał się. Podszedł do Marii. Pocałowali się.

— Tylko wróć – szepnęła dziewczyna

— Wrócę. Obiecuję.

***

Przyjechali. Czekała ponad 2 godziny. Umierała ze strachu. Dwa razy miała głuche telefony. Nakarmiła psy. Weszli do salonu. Liz, Max, Michael, Isabel i Kyle. Widać było po nich ogromne zmęczenie. Jakieś napięcie, ale również jakąś stanowczość i hart ducha.
Maria popłakała się. Liz podeszła do niej. Przytuliła ją. Maria odwzajemniła gest. Zaczęli podchodzić wszyscy.

— Witaj Maria – powiedział Max

— Cieszę się że znów Cię widzę – rzekł Kyle

— Już prawie 9 , a ty bez makijażu – stwierdziła Isabel na powitanie.

— Ja też się cieszę, że Cię widzę Isabel – Maria uśmiechnęła się

— My pójdziemy zrobić herbaty – powiedział głośno Michael.
Wszyscy popatrzyli na niego.

— No wiecie... HERBATY – powtórzył z naciskiem mężczyzna
Max, Kyle i Isabel zrozumieli aluzję. We czwórkę udali się do kuchni. Maria została z Liz.

— przepraszam Maria

— wiesz jak to bolało. Nie spałam całymi tygodniami, myśląc czy jeszcze żyjecie. Jak mogliście mnie tak zostawić?
Liz miała teraz jasno-kasztanowe włosy, które sięgały jej do ramion.

— Michael powiedział mi o dziecku.

— Maria, co ja mam robić?

— Powinnaś urodzić to dziecko.

— To może ich wszystkich zabić

— Urodzisz to dziecko bez względu na wszystko. Zostawisz je... u mnie. Wszyscy u mnie zostaniecie

— To zbyt duże ryzyko. Mogą nas namierzyć.

— A co na to Max? Co on sądzi o dziecku?

— Boi się o nas, ale jednocześnie pragnie tego dziecka. Jego syn nie żyje. Rok temu zginął wraz z Tess na Antarze. Zabił ich Nicholas. Max przed ich śmiercią dostał sygnał. On bardzo to przeżył, mimo tego ze Tess zabiła Alexa, była tez jedna z nich.

— Potrzebujesz teraz lekarza?

— Nie. Na razie wszystko jest O.K.

— Jeśli urodzisz dziewczynkę to nazwiesz ją... Maria?

— Jasne

— Zostaniecie tak długo jak tylko to będzie możliwe.

— Dzięki Maria. Słyszałam że umawiasz się z Brendanem Fehrem. Jaki on jest?
Zaczęły plotkować.
Reszta siedziała w kuchni i czekała z niecierpliwością na finał rozmowy. Czekali do momentu, gdy usłyszeli śmiech. Wyszli z kuchni. Liz i Maria uśmiechnięte popatrzyły się na nich.

— A gdzie herbata? – zapytała się Maria

— Woda... ona się gotuje – odpowiedział zaskoczony Max

— 20 minut? – zdziwiła się Maria

— Czajnik elektryczny on był...

— ...zakamieniony – wtrącił się Michael

— Aha, tyle że ja nie mam czajnika elektrycznego.
Zapadła cisza. Nagle zaczęli się wszyscy śmiać. Napięcie opadło.

— Liz urodzi dziecko – oznajmiła za przyjaciółkę Maria
Odetchnęli z ulgą. Żadne nie chciało podjąć tej decyzji

— Dziecko możecie zostawić u mnie, Wy również zostaniecie.
Zadzwonił telefon.
Maria odebrała.

— Słucham. Tak... dobra...
Odłożyła słuchawkę

— za niecałe 3 godziny mam konferencję prasową, więc musze się przygotować. A wy rozgośćcie się. Dom jest wasz. Nikt nie protestował.

***

wybiegła z domu, wskoczyła do samochodu. Otworzyła pilotem bramę. Wyjechała z posesji. Brama automatycznie się za nią zamknęła. Ruszyła z piskiem opon, miała tylko 20 minut by zdążyć na konferencję.
Nie zauważyła ze ktoś z samochodu stojącego po drugiej stronie ulicy robił jej zdjęcia. Gdy ruszyła z piskiem opon, samochód z tajemniczym obserwatorem ruszył za nią. Ktoś ją śledził.






C.D.N.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część