ALEX_WHITMAN

Jessica, Magdalena& Michael (5)

Poprzednia część Wersja do druku

Minęły dwa tygodnie. Kyle i Liz dla rozrywki surfowali po Internecie. Pewnego dnia natknęli się n stronę o UFO. W jednym z jej działów znaleźli informację, że w 1947 roku nie tylko w Roswell wydarzyła się katastrofa. Było to na początku czerwca 1947 w pobliżu Socorro w okolicach Magdaleny…

— Magdalena… Gdzieś już słyszałem to imię i to całkiem niedawno –powdział do Liz Kyle.
Liz zastanowiła się chwilę. Nagle jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

— „Magdalena ma księgę” –tak powiedział Nicholas Jessice.

— Myślisz, że tamten wypadek ma coś wspólnego z tą księgą?

— Mam przeczucie… Nawet bardziej niż przeczucie – odpowiedziała mu Liz. Nazwa tej miejscowośći sprawiała, że robiło jej się dziwnie. Miała jakieś ulotne skojarzenia, błyski, myśli, ale po chwili wszystko przeszło.

— Wydrukuj to, a ja zadzwonię po resztę…

— To oznacza, że w Socorro są kosmici – stwierdził Michael.

— Skórowie? – spytała Isabel

— Na dźwięk tych słów ciary, mnie przechodzą – oznajmiła Maria.

— Nie panikujcie. Tam równie dobrze może nic nie być – próbował ich uspokoić Max.

— Tego nie wiemy. Zgodnie z tym co Liz tu wydrukowała… – zaczął mówić Michael.

— Ja wydrukowałem – poprawił go Kyle.

— Brawo. Z tego wnioskuję, że wiesz jak wygląda drukarka – zażartowała Maria.

— Tak… siostrzyczko. Ty również wiesz jak wygląda bo sam ci pokazałem – zaśmiał się Kyle.

— HEJ! Próbuję coś powiedzieć – krzyknął Michael.
Ucichli.

— Jak już mówiłem zgodnie z tym co KYLE tu wydrukował wynika, że miesiąc przed naszym rozbiciem inne UFO rozbiło się tam 2 czerwca. To prawie 250 kilometrów stąd.

— To stąd rzut beretem – zażartował znów Kyle, ale ucichł gdy Michael zgromił go wzrokiem.

— Jedziemy tam? –spytała Liz.

— Nie śpieszmy się… – zaczął mówić Max.

— Jasne, że jedziemy. Są wakacje. Parę dni z dala od Roswell dobrze nam zrobi – podchwycił propozycję Kyle i pocałował Isabel, która siedziała na kanapie oparta o jego ramię.

— No muszę się z tobą zgodzić… braciszku – zaśmiał się Maria.
Ich rozmowie przysłuchiwali się Jim i Amy.

— My też jedziemy – zadecydował Jim.

— Tato! – krzyknął z wyrzutem Kyle.

— Nie strasz nas… od tego mamy Marię – za co dostał poduszką.

— I co to w ogóle za pomysł, żeby z nami jechać. Nie zgadzamy się.

— Kyle… przypomnę ci tylko o garażu i strychu, co Cię może uziemić na wiele dni.

— Wiesz co? Po zastanowieniu się uważam, że to świetny pomysł, byście pojechali z nami, to będzie wasza…

—… podróż poślubna – wpadła mu w słowo Maria.

— Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Więc za dwie godziny wyjazd.

— Tak szybko? – zdziwił się nawet Michael.

— Im szybciej tym lepiej.


Jechali na południowy zachód. Minęły już dwie godziny od ich wyjazdu z Roswell. Przejechali ok. 116 km, a do miejsca katastrofy zostało im jeszcze ok. 84 km.
Wjechali na autostradę nr 60. Za oknami samochodu ciągnął się pustynny krajobraz. Z daleka widać było przeróżne wzniesienia. Mimo, że scenariusz był pustynny to zapierał dech w piersiach. Czerwono żółty piasek i tego samego koloru góry wyglądały prześlicznie.
Jechali jeszcze godzinę. Max, Liz, Kyle i Isabel jechali w nowej terenówce Maxa, a Maria z Michaelem państwem Deluca – Valenti.
Jim i Amy próbowali zagadać z tą dwójką, ale ci nie kwapili się zbytnio do rozmowy.
W tym samy czasie w samochodzie Maxa trwała ożywiona rozmowa.

— Myślicie, że oni będą znów razem? – spytała ich Liz.

— Nie! Moja siostra nie jest to głupia w odróżnieniu od niego – stwierdził rzeczowo Kyle.

— Kyle!- powiedziała z wyrzutem w głosie Isabel

— Michael nie jest głupi tylko trochę…

— Nieodpowiedzialny, chamski i niewychowany – dokończył za nią Kyle.
Isabel mimo tego, żę nadal czuła urazę do Michaela za to jak postąpił z Marią nie była w stanie go jeszcze bardziej pogrążać.

— Spoko! Wyluzujcie trochę – przystopował ich Max. Żal mu było Marii, był wściekły na Michaela, ale to, że komuś się nie udało nie może wpływać na ich życie i związki negatywnie.

— Kyle… od kiedy mówisz o Marii – siostra? – spytała Liz.

— Liz, a czy mam inny wybór? Gdyby Amy usłyszała, że mówię do Marii „wariatka” albo „unuhnu”, to by mnie ojciec prześwięcił, dlatego mówię do niej siostra.

— Nigdy chyba nie zrozumiem myślenia facetów.
Isabel uśmiechnęła się. Kyle kłamał jak z nut. Tylko ona wiedziała, że zawsze chciał mieć rodzeństwo. I jego marzenie się spełniło.
Później jechali w milczeniu

Stali na poboczu drogi.

— Dobra musimy teraz jechać powoli. Minęliśmy Socorro i powinniśmy się kierować w stronę Magdaleny – poinformował ich Jim.

— Gdzie się mamy zatrzymać? Kiedy? – spytała Isabel.

— Prawdę mówiąc to nie wiem. Myślałem, że wy wiecie dokładniej…

— No to mamy mały problem.

— Pojedziemy na próbę parę kilometrów i rozejrzymy się bardziej. Może coś nam wpadnie w oko.
Stali na poboczu drogi na kompletnym pustkowiu. W promieniu kilku(dziesięciu) kilometrów nie było miasta ani żywej duszy. Tak im się zdawało…

— Pomocy! – usłyszeli głośno i wyraźnie krzyk.
Rozejrzeli się.

— Pomocy!!! – usłyszeli po raz kolejny.

— Tam – powiedziała Liz wskazując w stronę niewielkiej skały. Pobiegli tam wszyscy.
Za skałą ich oczom ukazał się ogromny dół w którym znajdował się mężczyzna. Miał na oko 25 lat. Niebieskie jeansy, które miał na sobie były zaplamione krwią.
Widząc ich mężczyzna krzyknął uradowany.

— Pomóżcie mi. Wpadłem do tego dołu uciekając przed gośćmi, którzy chcieli mnie zabić.

— Masz coś złamanego? –spytała się Liz

— Raczej nie, ale rozwaliłem sobie rękę o jakąś skałę.
Jim wrócił z gruba liną, a Max zszedł po poszkodowanego. Po kilku minutach byli już w samochodzie. Mężczyzna nazywał się Marco i był „zniewalająco przystojny”, tak go określiła Maria. Marco miał krótkie czarne włosy, 185 cm wzrostu, ciemne niebieskie oczy i sylwetkę osoby, która często chodzi na siłownię, ale bez przesady. Okazało się, że podczas upadku skręcił sobie kostkę mimo, że starał się tego nie pokazywać, to musiało go boleć jak diabli.
Michael z miejsca go nie polubił. Może dlatego, że Maria patrzyła się na niego jak urzeczona.

— Jacy ludzie Cię gonili? – spytał go.

— Jechałem do Socorro, gdy nagle dwa samochody zajechały mi drogę, wyskoczyło z nich dwóch klientów. Widziałem, że mieli zle zamiary, dlatego wyskoczyłem z samochodu, uciekłem i wpadłem tutaj.

— Dlaczego zacząłeś wołać pomocy? – znów zadał pytanie mu Michael. Zabrzmiało ostro.

— Wow. Spoko koleś. Usłyszałem was i dlatego zacząłem krzyczeć, gdyby nie wy… – powiedział Marco i popatrzył się na Marię.

—… pewnie umarłbym tam z wycieńczenia. Nie ma mojego samochodu. Zaraz, zaraz czy pani nie jest siostrą tej pięknej dziewczyny? – spytał się Marco Amy.
Kobieta zaśmiała się.

— Nie. Jestem jej matką.
Marco zdziwił się.

— Pani jej matką, a ja myślałem, że siostrą, tak młodo pani wygląda.
Amy znów się zaśmiała. Michael czuł, że się od środka gotuje z wściekłości.

— Zawieziemy pana do szpitala – powiedział Max dając jednocześnie znaki Isabel, by uspokoiła Michaela.

— Ale państwo w inna stronę jadą. Nie po drodze – zmartwił się mężczyzna.

— Idę za potrzebą – odezwał się Michael. Max kiwnął głową.
Michael poszedł do miejsca, gdzie znaleźli Marca. Postał tam chwilę i wrócił. Przez ten czas Maria zdążyła zaproponować Marcowi przyłączenie się do ich grupy. On się zgodził. Oczywiście nie powiedzieli w jakim celu krążą po okolicy.
Michael nie protestował, bo na niewiele by się to zdało.
Wsiedli do samochodów pojechali w dalszą drogę. Marco wsiadł do Jety i usiadł koło Marii tak, że on znalazła się w środku.
Jechali jakieś piętnaście minut, a Michael zdążył się już dowiedzieć połowę historii życia Marca.
Nagle gwałtownie zahamowali, gdyż przed nimi terenówka Maxa zrobiła to samo.
Po chwili terenówka Maxa zjechała w stronę pustyni, to samo zrobi Jim, który prowadził Jetę.

— Czego tak szukacie? – spytał zaciekawiony Marco. Zapadła cisza.

— Nie powinienem pytać? – zaciekawił się jeszcze bardziej trąc nerwowo ręce i kark.

— Nie, po prostu chcemy zrobić mojej mamie niespodziankę i nie chcemy tym mówić.

— No a moją niespodzianka jest jakieś uczulenie, bo mnie wszystko swędzi – oznajmił im.

Parę minut wcześniej w samochodzie Maxa.

— STÓJ! Max, patrz tam – krzyknęła Liz.
Chłopak gwałtownie zahamował.

— Widzicie? Tam jest taka brama skalna jak na zdjęciu.

Jechali parę minut, aż w końcu dojechali blisko „bramy”. Wyskoczyli z samochodu. Zaraz za nimi podjechała Jeta i wyszli z niej Jim, Amy i Michael, Marco i Maria zostali samochodzie zajęci rozmową. Dojście do skalnej bramy zajęło im dwie minuty.
Liz podbiegła blisko jednej „części bramy” i zaczęła się wspinać.
Michael stał i myślał. Widział wspinającą się Liz. Po głowie latały mu przeróżne myśli… Coś mu nie pasowało…

Myśli:

— Gdy stałem za skalą nie słyszałem ich głosów. Jak usłyszał nasze? I to że wiedział w która stronę jedziemy mimo, że samochody stały prostopadle do jezdni. Nie było śladów jakiegokolwiek hamowania.
„No a moją niespodzianka jest jakieś uczulenie, bo mnie wszystko swędzi”. KŁAMIE!!! ON KŁAMIE!!! TO SKÓR!!!

Michael odwrócił się i zaczął biec w kierunku samochodu. Zobaczył jak Maria w samochodzie próbuje odepchnąć Marca. Były chłopak Marii krzyknął.
Marco zobaczył go. Wyskoczył z samochodu i wyciągnął niego Marię. Udało mu się to bez trudu.

— Witaj Michael! – rzekł Marco.

— Puść ją… Nicholas – powiedział cicho Michael. Starał się kontrolować swoją moc. Nie mógł jej na darmo utracić.

— Czego chcesz od nas?

— Już niczego nie chcę, bo już dowieźliście mnie tu gdzie trzeba. Źle zrobiłeś, że zabiłeś Jessicę. Nawet ją polubiłem.

— Faceci, głupie, kłamliwe świnie – krzyknęła Maria, próbując się wydostać z mocnego uścisku.
Do Michaela podbiegli Amy i Jim oraz Isabel i Kyle.

— Marco czemu trzymasz Marię? –spytała Amy.

— To nie Marco tylko Nicholas – poinformował ich spokojnie Michael. Ich oczy zrobiły się wielkie jak talerze.
Na ich oczach Marco zniknął a na jego miejscu pojawił się nastolatek.

— Puść Marię i weź to co chcesz, tylko ją puść.

— Ty zabiłeś mi Jessicę, dlatego ja zabiję ją.

— Ale ty nie kochałeś Marii, a ja ją kocham, a to jest różnica.
Maria przestała oddychać. Usłyszała co Michael powiedział. Nie wierzyła na początku, ale gdy uchwyciła spojrzenie Michaela serce jej zmiękło.
Nagle Nicholas uniósł swoją mocą Marię nad swoją głowę.

— Mamo. Michael weźcie go ode mnie bo inaczej zrobię mu krzywdę – krzyknęła z góry wściekła Maria. Słowa Michaela podniosły ją na duchu.

— Puść moją córkę ty… łotrze – krzyknęła Amy. Nagle Michael wystrzelił biały promień w Nicholas, ten zablokował go jednym ruchem ręki.

— To jakieś kosmiczne Mortal Kombat. Spróbuj tknąć moją siostrę a cię zniszczę Skórotworze– szepnął Kyle.
Michael odskoczył w bok wystrzeliwując niebieski promień.
Nicholas bez problemu obronił się. Wtedy do ataku ruszyła Isabel. Nicholas widział jej ruchy, ale nie wiedział jaki ona ma plan. Isabel skupiła odpowiednią dawkę mocy w swoich rękach i rzuciła w… Marię. Nicholas wytrącony tym zagraniem nie zobaczył jak Michael podbiegł do niego. Poczuł jednak nagle jego ręce i został odrzucony ogromną dawką mocy za samochód. Moc Isabel spowodowała, że Maria została wyrzucona z kręgu mocy Nicholasa. Zaczęła szybko spadać na ziemię. Wtedy poczuła, że ktoś ją złapał. Ze strachu nie zauważyła, że miała zamknięte oczy. Otworzyła oczy. Nad jej twarzą znajdowała się twarz Michaela. Pochylił głowę niżej aby ją pocałować…

— Chłopcze zapomnij. Powiedzenie „kocham Cię” i uratowanie mi życia nie oznacza, że Ci wybaczyłam, a już na pewno nie będę się z tobą całować.
Michael zawiedziony postawił ją na ziemi i pobiegł za samochód. Nie znalazł tam go. Nicholas zniknął.
Maria została już wyściskana przez wszystkich. Brakowało tylko Maxa i Liz.

Liz zaczęła się wdrapywać na skalny występ. Wspinała się powoli, zachowując ostrożność, by nie spaść.

— Liz co robisz? – krzyknął Max podążając z nią.

— To jest gdzieś tu!

— Nie wiem. Po prostu wiem, że to jest gdzieś tu.
Stanęła na występie skalnym.
Była to dość szeroka półka, by mogła pomieścić resztę, ale niestety oni stali cały czas przy samochodzie. Liz nie widziała co się tam działo. Max, który stanął przy niej również nie widział całego zdarzenia.

— Gdzie to jest? – spytał Max.
W odpowiedzi Liz dotknęła ręka ściany skalnej. Później Max przyłożył rękę w to samo miejsce. Pod jego dłonią ściana poruszyła się, a następnie odsunęła. Weszli do środka. Zaraz po nich weszła reszta grupy. Znajdowali się w małym pomieszczeniu. Idealnie na środku stał inkubator. Taki sam jak Maxa, Michaela, Isabel i Tess. Inkubator dla jednej osoby.

— Ktoś przybył tu przed nami – powiedział Max.

— To była dziewczyna. Czuje to… – dodała cicho Isabel.

— To była Jessica – dokończył za nich Michael.

— A więc naprawdę nie była Skórem. Była… – odezwał się znów Max.

—… jedną z nas.
Przeszukali pomieszczenie. Nic więcej nie znaleźli.

— Wychodzimy stąd. Nic tu po nas – rzekł Jim wychodząc z Amy Deluca. Zaczęli wychodzić. Liz wychodził ostatnia. Dręczyło ja dziwne uczucie. Niepokojące. Zobaczyła, że coś przyczepiło się do jej buta… Wisiorek. Wyglądał jak łza z dziwną zabarwioną na szkarłatowo wodą, ale miał konsystencję rozwodnionego kisielu. Schowała go do kieszeni.
Gdy wyszła, skała sama się zamknęła. Poszli do samochodów. Przyjechali za późno. Czuli, żę coś stracili. Michael nie mógł oderwać oczu od Marii. Był taki głupi, taki zaślepiony, że nie widział czegoś tak oczywistego. Gdyby ona mu dala jeszcze jedną szansę. To jedną, jedyną. Nigdy by jej nie zmarnował.
Gdy byli przy samochodzie Max, Michael i Isabel poczuli, że przyjechali za późno, żę coś stracili. Ktoś zabrał coś z tej jaskini. Dawno temu. Odjechali w milczeniu.





Poprzednia część Wersja do druku