anielica87

A jednak razem (5)

Poprzednia część Wersja do druku

W CraszDown Cafe została tylko Liz z Maxem oraz Michael, który czekał na Marię. Dziewczyna spóźniała się na umówione spotkanie i chłopak trochę się denerwował.

— Co z tą Marią? Powinna tu być 20 minut temu. Gdzie ona jest?

— To nie podobne do niej. Zazwyczaj sie nie spóźnia – stwierdziła Liz.

— No właśnie. Mówiła ci gdzie pójdzie po szkole?

— Właściwie to tak. Miała iść spotkać się z Evan'em i ...

— Co?! Z tym ważniakiem?

— Daj mi skończyć. Miała się z nim spotkać żeby mu powiedzieć, że z nim zrywa. Chciała wrócić do ciebie.

— Może jest w domu i szykuje się. Wiesz jakie są dziewczyny. Dla ciebie pewnie chce wyglądać odlotowo – pocieszał chłopaka Max.

— Liz mogłabys zadzwonić do niej do domu?

— Ok, zadzwonie.
Liz wyszła zadzwonić do przyjaciółki. Ona także martwiła się o Marię. Po chwili wróciła do chłopców.

— No i co?? – spytał pierwszy Michael.

— Jej mama powiedziała, że wyjechała z Evan'em o 17. Pojechali w kierunku pustyni.

— To było godzinę temu. I dlaczego na pustynię? To mi się nie podoba – mówił coraz bardziej zdenerwowany Michael.

— Masz rację. Coś musiało się stać. Może lepiej pojedźmy na pustynię sprawdzić – powiedziała wystraszona Liz. Chłopcy jej przytaknęli i cała trójka wyszła z kawiarni.
Po 10 minutach byli już na pustyni w pobliżu jaskini z inkubatorami. Zauważyli samochód Evan'a w okilcy jaskini i dwóch dziwnych mężczyzn pilnujących wejścia do jaskini.

— Coś jest nie tak. Co to za kolesie? – spytał Michael.

— Nie wiem ale musimy to sprawdzić. To może być FBI albo skórowie. Liz zostań w aucie i zawiadom resztę gdzie jesteśmy. My z Michael'em zaraz wrócimy.

— Dobrze, ale bądźcie ostrożni – powiedziała Liz i pocałowała Max'a. Chłopcy powoli ruszyli w stronę jaskini kryjąc się za skałami. Liz zadzwoniła do Isabel i Sathi. Przekazała im gdzie są. Po kilku minutach wrócili chłopcy.

— Kim są ci ludzie? – spytała Max'a Liz.

— Po pierwsze to nie ludzie tylko skórowie. Po drugie mają Marię i Evan'a. A po trzecie to możliwe, że Evan jest jednym z nich.

— Musimy uwolnić Marię zanim jej coś zrobią. Zadzwoniłaś po Is?

— Tak zaraz tu będzie razem z Sathią.

— To dobrze. Poczekamy na nie. W tym czasie musimy wymyślić jakiś plan – powiedział Michael. – Może macie jakieś pomysły? Max?

— Ja i Michael zajmiemy się tymi dwoma przed jaskinią. Później wejdziemy z Is i Sathią do jaskinia po szukać Marii. Liz zostaniesz w samochodzie.

— Nie ma mowy. To moja przyjaciółka. Ja też w tym biorę udział. A poza tym mam pierścień i nic mi nie grozi.

— No dobra, ale obiecaj mi że bedziesz ostrożna.

— Obiecuję. Chyba już, bo widzę samochód Jeese'go – powiedziała Liz wskazując na drogę. Samochód podjechał obok auta Max'a. Wysiadły z niego Isabel i Sathia.

— Ok mówcie co się dzieję. Macie plan? – spytała bezpośrednio Is.

— Marie porwali skórowie. Idziemy ją uwolnić. My zajmiemy sie tymi dwoma a później wchodzimy do środka szukać jej. Nie wiemy ilu jest wrogów więc uważajcie wszyscy – streścił plan Michael. I tak jak powiedział on i Max zajęli się dwoma skórami przed jaskinią i weszli do środka. Dziewczyny poszły za nimi.
***
Tymczasem Adrian i Xander złapali Marię i zaprowadzili do osobnego pomieszczenia, gdzie przywiązali ją do skały.

— To dlatego się ze mną umówiłeś Evan? Tylko po to, żeby złapać Michael'a i resztę?

— Nie tylko. Jesteś całkiem fajna, ale ja mam swoje zadanie do wykonania. Twój chłopaka już tutaj jest i zaraz się z nim spotkasz – odpowiedział jej Evan-Adrian.

— Zapewne zobaczysz go ostatni raz więc pożegnaj się z nim dobrze – dodał Xander.

— Nie uda wam się ich zniszczyć!

— Nie bądź taka pewna. Już niedługo będziesz mogła zobaczyć koniec Królewskiej Czwórki – zaśmiał się Adrian. Mężczyźni wyszli zostawiając Marię w pustym i ciemnym pomieszczeniu. Dziewczyna próbowała się uwolnić ale jakąś tajemnicza siła trzymała jej ręcę.
Michael i Max szli ostrożnie, dziewczyny były tuż za nimi. Cała piątka stanęła przy wejściu do sali z granilithem. W miejscu gdzie był kiedyś granilith stał teraz podobny kryształ. Był mniejszy, ale o wiele piękniejszy. Mienił się tysiącem kolorów a na górze miał granatowy znak, podobny do tego, który znajdował się na ich pierścieniach.

— To "Azul Marino". Ma podobne właściwości jak granilith. Dzięki niemu można podróżować w czasie i przemieszczać się z Antaru ale tylko na Ziemię. Król kazał go stworzyć z myślą o was. Miał być wysłany po Królewską Czwórkę w razie gdyby granilith został skradziony przez Kavar'a lub jego sprzymieżeńców – powiedziała Sathia.

— Czyli dzięki niemu możemy wrócić na Antar? Lub ktoś stamtąd może przylecieć na Ziemię? – spytała Isabel.

— Tak. Ale obsługiwać się nim mogą tylko osoby z rodziny królewskiej. Czyli ty, twój brat, mój syn lub Ava. Była jeszcze jedna osoba, wierny sługa króla, Adrian, ale on prawdopodobnie zginął.

— Czyli to Ava. Pewnie wróciła tu razem z Kavar'em aby nas zabić – powiedział Max.

— Możliwe. Wszystko jest możliwe, ale jeśli jest tu Kavar musicie pamiętać, że to może być ostateczna rozgrywka.

— Musimy go pokonać teraz raz na zawsze – powiedziała Liz.

— Dobra, przestańmy już dyskutować. Gotowi do akcji uwolnienia Marii? Ruszamy – powiedział Michael i ruszył do sali z "Azul Marino". Nagle salę i całą jaskinie wypełnił dym i jasne światło. Kosmiczny pojazd "otworzył" sie a z jego wnętrza wyłoniła się postać kobiety. Kiedy światło zgasło Roswelianie rozpoznali tę kobiete. To była Tess. W ręku trzymała jakieś zawiniątko. Michael już wyciągnął rękę przed siebie ale jakaś siła nie pozwoliła mu użyć mocy. Tess podeszła bliżej do Max'a i nie zwracając uwagi na Liz podała mu zawiniątko. To był mały chłopczyk. Ich syn. Syn Max'a.

— Max to jest twój syn. Ma na imię Zan. Zaopiekuj się nim. Proszę cię. Bądź dla niego dobrym ojcem. Obiecaj mi to – powiedziała oddając swoje dziecko. – I uważajcie na... – nie dokończyła zdania. Promień światła uderzył w jej plecy. Osunęła się na ziemie. Isabel i Liz podbiegły do niej. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego wydobyła się tak potężna moc. Na skale stał Kavar a za nim armia skórów.

— Znowu się spotykamy Zan. Widzę, że ta głupia Ava zdążyła ci oddać tego przeklętego bachora. To nawet lepiej. Zabiję was wszystkich naraz – powiedział Kavar i zaśmiał się. Dał znak ręką aby skórowie ruszyli do ataku. Max utworzył ochronną tarczę i szybko oddał dziecko Sathi.

— Weź mój samochód i gdyby nam się nie udało wyjedź z moim synem i zaopiekuj się nim.

— Oczywiście panie. Pamiętaj, że moc drzemie w was samych a pierścienie to tylko dopełnienie. Musicie ich użyć razem aby pokonać Kavar'a – powiedziała Sathia i wybiegła z pomieszczenia. Liz i Isabel podeszły do chłopców.

— Tess nie żyję – oznajmiła Isabel.

— Liz poszukaj Marii i uciekajcie stąd. My zajmiemy się Kavar'em – rozkazał Max.

— Nie zostawię was samych. Pamiętaj, że teraz jestem jedną z was.

— Wiem, ale musisz znaleźć Marię. Proszę cię. Liz szybko! – krzyknął Max. Dziewczyna wybiegła z jaskini. Tymczasem skórowie zbliżali się do "kosmitów" a tarcza ochronna przestawała działać. Musieli rozpocząć walkę. Michael wyszedł zza tarczy, wyciągnął rękę przed siebie i tak jak uczyła go matka skupił się na armii Kavar'a. Po chwili połowa ze skórów zaczęła się palić. Michael schował się za tarczą.

— Nieźle, ale przydałby się szybszy sposób – pochwaliła przyjaciela Isabel. Tym razem ona uderzyła swoją mocą. W jednej chwili w jaskini pojawiło się ogromne tornado, które zmietło połowę skórów. Ale ich liczba wciąż była ogromna. Cała trójka na zmianę używała swoich mocy. Byli już kompletnie wykończeni a ich siły słabły.

— Zan! Czyżbyś się poddawał? Masz rację. I tak nic nie zdziałasz przeciwko mojej armii – zaśmiał się Kavar. W tej chwili do pomieszczenia, w którym walczyli wbiegła Liz. Schowała się za tarczą wytworzoną przez Max'a.

— Co ty tu robisz? Miałaś szukać Marii – zdenerwował się Max.

— Maria jest bezpieczna. Przyszłam wam pomóc.

— Dzięki, ale świetnie dajemy sobie rade – powiedział Michael.

— Właśnie widzę. Sathia mówiła, że musimy połączyć pierścienie i uderzyć wspólnie. Dajcie swoje pierścienie – powiedziała Liz. Zrobili co im kazała. Dziewczyna położyła pierścienie na ręcę i połączyła 3 z nich. Kiedy przyłożyła do nich swój, pierścienie uniosły się nad jej ręką i zaczęły swiecić jasnym światłem. Liz wyciągnęła rękę przed siebie.

— Stańcie obok mnie. Na mój znak Max wyłączysz tarczę obronną. Musimy się wszyscy skupić na pierścieniach i Kavarze.

— Skąd ty wiesz co mamy zrobić? – spytała Is.

— Po prostu wiem. Zamknijcie oczy i uwierzcie w siebie i swoją wewnętrzną moc.
Wszyscy postąpili tak jak mówiła Liz. Na jej znak Max "wyłączył" tarczę. Skórowie zatrzymali się. Kavar nie rozumiał co się dzieje. Z pierścieni trzymanych w rękach Liz emanowało coraz jaśniejsze światło, które nagle wybuchło wypełniając całą przestrzeń. Wszystko ucichło. Nie było słychać żadnych dźwięków. Postacie Max'a, Liz, Michael'a i Isabel uniosły się nad ziemią. Jeszcze przez kilka sekund białe swiatło wypełniało jaskinię. Gdy zgasło czwórka przyjaciół upadła na ziemię. Pierwszy ocknął się Michael, zaraz po nim Max i Isabel. Liz nie wstawała. Przyjaciele widząc, że byli sami w jaskini i wróg został pokonany podeszli do Liz. Na jej czole pojawił się znak. Ten sam, który nosił w sobie Max. To był znak królewski. Liz obudziła się a znak zniknął.

— Liz! Całe szczęście, że nic ci nie jest – szczęśliwy Max objął dziewczynę.

— Udało nam się. Pokonaliśmy Kavar'a. To dzięki tobie Lizzy – cieszyła się Isabel.

— Is ma rację. Dzięki tobie zniszczyliśmy go raz na zawsze – powiedział Michael.

— To świetnie – powiedziała spokojnie Liz. – Ale możemy już wracać strasznie boli mnie głowa.

— Jasne, tylko wyjaśnij nam, dlaczego na twoim czole pojawił się ten sam znak, który ma Max? Litera V?

— To nie możliwe. Pewnie wam się wydawało.

— Ona ma rację. Przez kilka sekund miałaś znak królewski Antaru – powiedział Max.

— Nie wiem. Może to przez te pierścienie. Lepiej wracajmy już do Marii, Sathi i małego Zan'a – powiedziała Liz wstając. Cała czwórka wyszła przed jaskinie gdzie czekali na nich Sathia, Maria i Zan Junior.

— Michael! Tak się martwiłam. Na szczęście nic wam nie jest – krzyknęła Maria rzucając się na szyję Michael'owi.

— Kocham cię i już nigdy cię nie opuszczę – powiedział chłopak całując ją.

— Pokonaliście Kavar'a? – spytała Sathia.

— Kavar to już przeszłość. Wszystko dzięki Liz – odpowiedziała Isabel.

— Czy to możliwe, że stałam się jedną z was? – zapytała Sathię Liz. – Kiedy byłam nieprzytomna przez chwilę na moim czole pojawił się znak Królewskiej Czwórki.

— Zostałaś uzdrowiona przez Max'a. Teraz walczyłaś razem z nimi. Użyłaś pierścienia. Możliwe, że "pomylił" cię z Avą, przez co stałaś się jedną z Antarianek.

— Co to znaczy? – spytała Maria. – Czy teraz jest tak jak wy: nie z tej Ziemi?

— Teraz należy do Królewskie Czwórki. Zapewne w najbliższym czasie uzyska moce należące do Avy.
Max wziął swojego syna.

— Najważniejsze, że jesteśmy razem. Już teraz nic nam nie grozi. Wracajmy do domu – powiedział.
Michael wziął Marię za rękę i przytulił ją do siebie. Wszyscy wsiedli do samochodów i odjechali. Słońce wschodziło rozpoczynając nowy dzień. Nowy rozdział w ich życiu. Nowy, ale jeszcze nie ostatni...
KONIEC

Poprzednia część Wersja do druku