Aga

Próba zaufania

Wersja do druku

— Dzień dobry. Nazywam się Tamara Linde. Jestem przewodniczką i oprowadzę was po tutejszych jaskiniach. Spróbuję przybliżyć wam etapy ich powstawania. Potem odpowiem na wasze ewentualne pytania – mina przewodniczki wskazywała, że lepiej, żeby nie było żadnych pytań – Proszę za mną.
Stadko uczniów podążyło za Tamarą, rozglądając się wokoło, jakby bali się, że zza zakrętu wypadnie na nich jakiś skalny potwór.

— Max, widziałeś Marię? Kilka minut temu zniknęła mi z oczu. Zaczynam się o nią martwić...

— Nie, nie widziałem jej. Michael też gdzieś zniknął. Myślę, że w tym trzeba upatrywać przyczyny jej zniknięcia. – zażartował Max

— Pewnie masz rację. Oddają się teraz gdzieś lubieżnym czynnościom, a ja się o nich martwię.
Nic tam – Liz wyraźnie wrócił humor – Chodźmy. Jak ci się podobają jaskinie?? To niesamowite, że jesteśmy pod ziemią i spokojnie rozmawiamy, prawda ??

— Tak, to niesamowite- odpowiedział Max, zastanawiając się, co by tu zrobić, aby Liz też zechciała oddać się gdzieś lubieżnym czynnościom.

— Ohhh, Michael.....jest cudownie – zdążyła wysapać Maria pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem
o mój boże.....Michael.....

— Tak wiem, ale może być jeszcze cudowniej – ręka chłopaka wędrowała coraz śmielej ku górze. Chwilę potem jego dłoń znalazła się tam, gdzie dotąd nie miała prawa wstępu. Czuł ciepło bijące z tego drobnego ciała. Pragnął go tu i teraz. Pośród skał i kamieni. Tak bardzo...

— Michael, czy nie powinniśmy wra...

— Nie – zamknął jej usta pocałunkiem – mam ochotę na coś bardzo....

— Co tu się dzieje ?? Panie Guerin proszę zabrać tą rękę z nóg panny Deluca. Panno Deluca, niech pani, na Boga, obciągnie spódniczkę. Proszę się ogarnąć i dołączyć do grupy zwiedzającej. A po powrocie do szkoły proszę zgłosić się do mnie – głos Saligmana brzmiał ostro i nieprzyjemnie. Zapowiadało się nie najlepiej.

— Proszę siadać. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak poważne jest wykroczenie, którego się dopuściliście. Panie Guerin, proszę się nie uśmiechać.

— Ale ja się nie ......

— Żadnego ale – nauczyciel był coraz bardziej rozdrażniony.
Michael chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wolał nie drażnić Saligmana. Mu osobiście wisiało, co nauczyciel z nim zrobi, ale wystarczyło by Michael spojrzał na Marię, żeby wiedzieć, że jej nie jest to obojętne. Dlatego przemilczał całą sprawę.

— W zaistniałej sytuacji muszę podjąć pewne kroki. Podejmując decyzję kierowałem się dotychczasowymi waszymi, że tak powiem "osiągnięciami". Otóż, w porozumieniu z dyrektorem, uznałem, że panna Deluca będzie musiała przez tydzień zostawać po szkole na dodatkowych zajęciach oraz, że zostanie wysłana do jej matki pisemna nagana.
Na te słowa Maria skurczyła się na krześle. Wizja pisemnej nagany nie ucieszyła jej zbytnio.
"Super, teraz nie będę miał dostępu do Marii co najmniej przez miesiąc." – pomyślał Michael

— Co do pana Guerina..
Michael wyprostował się na krześle. Ciekaw był, co ten poczciwina, Saligman, wymyślił dla niego. Chyba nie wyśle pisemnej nagany do Hanka. Byłaby to zupełna głupota. Hank i tak mu nic nie zrobi. W przeciwieństwie do matki Marii.

— .... biorąc pod uwagę wszystko to, co pan zrobił to tej pory i to co może pan jeszcze zrobić, podjąłem decyzję o zawieszeniu pan w prawach ucznia z możliwością wydalenia ze szkoły. Decyzja obowiązuje, aż do odwołania. Proszę zabrać swoje rzeczy z szafki.
Maria wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a potem wybuchnęła płaczem. Michael był nie mniej zdziwiony. Spodziewała się wszystkiego, ale coś takiego za zwykłe "małe co nieco" z własną dziewczyną. Nie to niemożliwe.

— Panie profesorze...- starał się coś powiedzieć.

— Proszę zabrać rzeczy z szafki i zastanowić się nad swoim zachowaniem. Do zobaczenia – twarz Saligmana nie wyrażała żadnych uczuć.
Michael czuł jak narasta w nim złość. Najchętniej trzasnął by tego okularnika po twarzy, ale świadomość, że obok niego siedzi płacząca Maria powstrzymała go. Wstał i skierował się do drzwi.

— Nie wiem czy się jeszcze zobaczymy, panie Saligman.- rzucił na wychodnym.

— Pana wybór, panie Guerin. Panno Deluca, proszę nie histeryzować. Niech pani wytrze nos i wraca na lekcje. Mam dosyć problemów na dziś. Do widzenia.


Wieści szybko się rozchodzą. Wieczorem, kilka godzin później po zdarzeniu z nauczycielem, cała paczka spotkała się w Crashdown, aby omówić sprawę Micheala.

— Michael, uspokój się – Max starał się uspokoić przyjaciela. Było to na nic, bo Michael już od godziny krążył po kafeterii, złorzecząc na profesora.

— Maxwell, co ty gadasz ?? Nie mam zamiaru być spokojny !! Ten stary profesorek wywalił mnie ze szkoły. Jak mam być spokojny?? – nie wytrzymał Michael.

— Na razie tylko cię zawiesił.... – cicho zaprotestowała Maria ze swojego kąta, do którego wcisnęła się od razu po przyjściu. Całe te zdarzenie wywołało u niej większy szok niż wszyscy się spodziewali. Nie pomógł nawet jej słynny olejek.

— Maria ma racje – podchwyciła Isabel – na razie cię zawiesił. Jutro pójdziemy do Saligmana porozmawiać z nim o tobie, a potem ty pójdziesz go przeprosić i obiecasz mu, że już nigdy nie popełnisz żadnego takiego wybryku.

— Nie, Isabel. Nie mam zamiaru nikogo przepraszać. Stało się trudno. Będę traktował to jak znak dany mi po to, aby odnaleźć swoje przeznaczenie.
Słowa Michaela zaskoczyły pozostałą grupę. Przez kilkadziesiąt sekund panowała potworna cisza, przerywana tylko stukaniem butów Michael. Pierwsza otrząsnęła się Isabel. Zapytała z udawaną obojętnością:

— Co masz na myśli ??

— Opuszczam Roswell.

— Jak to ?? – wykrzyknęli równocześnie Maria, Max i Isabel. Reszta spuściła wzrok w dół, nie wiedząc co robić.

— Po prostu. Nic mnie już nie trzyma w Roswell. Mogę zacząć szukać naszej......mojej
przeszłości – Michael zdawał się nie zauważać min przyjaciół.

— Nic cię już tu nie trzyma!! – Maria nie wytrzymała. To wszystko ją przerastało. Miała dosyć – A ja to co?? Ja już się nie liczę?? Jeśli chodziło o całowanie w składziku albo o samochód, to byłeś pierwszy. A teraz ja już się nie liczę. Dzięki. Przynajmniej wiem, że to co było między nami było fikcją. Wyjeżdżaj sobie. Ja po tobie płakać nie będę. Już nigdy.
Po tych słowach wybiegła z Crashdown. Michael zaczerwienił się i czym prędzej wybiegł za swoją dziewczyną. Pozostała część paczki siedziała jeszcze przez chwilę w ciszy. Jako pierwsza odezwała się Liz:

— Max, co teraz będzie ??

— Nic, miejmy nadzieję, że nie wyjedzie......

— A jak wyjedzie ? – Isabel wolała rozpatrzyć wszystkie opcję.

— Wtedy będziemy czekać, aż wróci. Już raz wrócił.....


Tymczasem Michael biegł za Marią. Nie widział jej, ale wiedział, że jest niedaleko. Przyśpieszył. Zauważył ją. Wcisnęła się między kontener na śmieci a ścianę budynku.
"Nie ma co, piękna sceneria – pomyślał Michael – w sam raz na romantyczne pojednania."

— Maria...

— Odejdź. – głos miała zachrypnięty. Michaela ścisnęło za gardło. Nie chciał, aby jego "mała dusza" płakała. Przyklęknął przy niej.

— Maria... – zaczął jeszcze raz. Maria miała zamiar się do niego nie odzywać, ale jego ton i spojrzenie. Nie wytrzymała.

— Naprawdę już nic dla ciebie nie znaczę ?? Czy kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłam?? – zapytała płaczliwie

— Maria...- znowu powtórzył Michael. Po chwili jednak otarł łzę spływającą po policzku Marii. Miał nadzieję, że ten gest wyjaśni, co do niej czuje.
– Proszę cię, odejdź. – nowe łzy popłynęły po policzku dziewczyny.
Michael nie mógł na to patrzeć. Zaczął powoli i delikatnie całować Delucę po mokrych policzkach. Czuł na wargach jej łzy.

— Maria, wiesz, że tylko ty się dla mnie liczysz. Nikt więcej. Ale muszę wyjechać, a nie śmiem cię prosić, żebyś ze mną jechała.

— Dlaczego ?? Przecież bym z tobą pojechała – Maria zaczęła się uspokajać. Osuszająca moc pocałunków zadziałała.

— Wiem o tym, dlatego cię o to nie proszę. Tam w podróży nie będę miał ci do zagwarantowania nic oprócz siebie.

— Dobrze zgadzam się – dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie do chłopaka. Michael był zbity z pantałyku.

— Na co ??

— Jadę z tobą – głos Marii brzmiał stanowczo. Michael nie wiedział co powiedzieć. Jego serce przepełniała radość, ale rozsądek, który miał (niewiele, ale miał) kazał zabronić Marii jechać z nim. Otwierał już usta, by powiedzieć, że nie może ona jechać, ale Maria ubiegła go i zamknęła mu je długim i namiętnym pocałunkiem. Michael wiedział, że jego serce znowu wzięło górę nad rozsądkiem. I musiał przyznać, że bardzo się z tego cieszył.


Kilka godzin później Michael i Maria jechali jedą w stronę Las Vegas, gdzie na początek nowego życia zamierzali się pobrać w kaplicy Elvisa. Żadne z nich nie wiedziało, co zrobią po ślubie. Gdzie pojadą i skąd będą mieli pieniądze. Na razie byli odurzeni wizją ich wspólnego, wolnego i dzikiego życia. Nie zauważyli nawet, że za nimi od dłuższego czasu jedzie podejrzany samochód. Jechali jeszcze tak z piętnaście minut. Michael i Maria kłócili się właśnie, jak nazwą swoje dzieci, gdy te się urodzą. Nagle drogę zablokowała im czarna furgonetka, z której wypadło pięciu dryblasów w garniturach i czarnych okularach. Wywlekli oni Michaela i Marię z wozu. Samochód z tyłu zatrzymał się. Wysiadł z niego szczupły, ciemnowłosy mężczyzna. Podniósł rękę w skórzanej rękawiczce. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał Michael była zbliżająca się do jego twarzy pięść i krzyk Marii......


Michael obudził się w dziwnym pomieszczeniu. Nie pamiętał, jak tu trafił. Spróbował poruszyć głową. Zabolało. Zaczął sobie coś przypominać. Samochód, faceci w garniturach, MARIA... Chciał wstać, ale skórzane pasy, którymi był przymocowany do fotela, uniemożliwiły mu to. Zaczął się szarpać i krzyczeć. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i wszedł mężczyzna od skórzanych rękawiczek. Michael umilkł. Gdyby mógł, rzuciłby się na niego za to, co im zrobił.

— Spokojnie, panie Guerin. Nic panu nie zrobimy, dopóki będzie pan grzeczny.

— Co z Marią ???

— Spokojnie – agent uśmiechnął się drwiąco – może najpierw się przedstawię. Nazywam się agent Pierce. Zajmuję się łapaniem takich jak ty.

— Takich jak ja ?? – zapytał Michael.

— Tak, wiem kim jesteś. A może kim jesteście ??

— W takim razie kim jestem ?? – Michael postanowił udawać, że nic nie wie.

— Nie udawaj. Obserwowaliśmy cię od dawna. Wiemy o tobie i twoich przyjaciołach wszystko. Wszystko, rozumiesz ??
Sprawa nie przedstawiała się za wesoło. Wyglądało, że kosmici wpadli, a on z Marią wylądowali w biurze łowców kosmitów. W tej chwili najważniejsze dla Michaela była ochrona pozostałej części paczki i Marii.

— Co będzie z Marią ??

— Z tą dziewczyną, która była w samochodzie?? Nie jest nam potrzebna. Jest tylko człowiekiem.

— Wypuścicie ją ? – zapytał Michael z nadzieją.
Pierce uśmiechnął się szeroko.

— Nie. A zależy ci na tym, żeby ją wypuścić??- Pierce złapał Michaela za brodę i zbliżył swoją twarz do jego twarzy – Mogę ją wypuścić, jeśli tylko chcesz...
Michael uwolnił twarz z uścisku rąk agenta. Zastanowił się chwilę i powiedział:

— Tak, chcę żebyś ją wypuścił.

— Dobrze, jeśli chcesz.... ale widzisz u nas na Ziemi jest taka zasada – coś za coś.

— O co ci chodzi ? – Michael miał złe przeczucia.

— Widzisz, puszczę twoją dziewczynę wolno dopiero wtedy, gdy wyznaczysz kogoś ze swoich przyjaciół z Roswell.

— Do czego ???

— Do odstrzału. – Pierce zaczął się śmiać. Głośno, szyderczo i okrutnie. Michael starał się zrozumieć słowa Pierce. Nie docierał do niego ich sens. Pierce przestał się śmiać. Spojrzał na minę chłopaka i powiedział:

— Widzę, że się wahasz....ułatwię ci zadanie. W zamian za uwolnienie Marii proponuję zabicie Maxa. Jest on mi zupełnie nieprzydatny . W końcu jednego kosmitę już mam.
Twarz Michaela rozciągnęła się w grymasie obrzydzenia. Nie mógł pojąć jak ktoś taki jak Pierce może chodzić po ziemi.

— Nie odpowiada ci moja propozycja?? Mam jednak coś, co cię powinno przekonać – agent zaklaskał w dłonie. Ściana przed oczyma Michaela drgnęła i zaczęła się przesuwać. Oczom chłopaka ukazało się małe pomieszczenie. Na samym środku, przywiązana do krzesła, siedziała wystraszona Maria.

— Maria – krzyknął Michael.

— Nie trudź się. Ona cię nie słyszy ani nie widzi. Między wami jest dźwiękoszczelne weneckie lustro. No dobrze. Zacznijmy – znowu zaklaskał w dłonie.
Do pokoju Marii wszedł olbrzymi facet. Podszedł do dziewczyny i wymierzył jej siarczystego policzka. Twarz dziewczyny odskoczyła na bok, po czym bezwiednie opadła na klatkę piersiową.

— Nie !!!!

— Spokojnie, panie Guerin. Jedno pana słowo i będzie wolna. Chce pan tego czy nie ?? – głos Pierca brzmiał po ojcowsku. W głowie Michaela kłębiły się tysiące myśli. Nie wiedział, co robić. Z jednej strony miał Marię, którą kochał i która znalazła się tu przez niego. Z drugiej był Max – przyjaciel i król, który nigdy by go nie zdradził. Twarz Marii i Maxa na przemian przewijały my się przed oczyma.
Pierce zaczął się niecierpliwić. Klasnął ponownie w dłonie. Tym razem Maria dostała w brzuch. To wystarczyło.

— Max.....on......musi umrzeć- powiedział z trudem do Pierca.


Max zerwał się z łóżka. Miał koszmarny sen. Śniło mu się, że Michael postanowił go zabić. Max chwycił za słuchawkę telefonu i wykręcił numer Liz, nie przejmując się, że ją obudzi. Czekając na Liz spojrzał na materac, na którym zwykle spał Michael. Miał wizję. Zobaczył przyjaciela w dziwnym pokoju, mówiącego: Max, musi umrzeć. W pomieszczeniu był ktoś jeszcze, ale Max go nie zobaczył, bo Liz odebrała słuchawkę:

— Hallo ?? – zaspany głos dziewczyny był rozdrażniony.

— Michael chce mnie zabić – wyszeptał Max do słuchawki. Po drugiej stronie zaległa cisza....


Godzinę później Max, Isabel, Liz, Alex i Kyle, pomimo wczesnej pory (była czwarta rano), siedzieli u Liz. Starali się omówić wizję Maxa.

— Max, jesteś pewien, że to był Michael ??- spytała Isabel.

— Tak, to był na pewno on.

— Mówiłeś, że był tam ktoś jeszcze... – drążyła siostra.

— Tak, nie widziałem go, ale to Michael powiedział, że muszę umrzeć. On chce mnie zabić.
Wszyscy wzdrygnęli się na dźwięk tych słów. Nie mogli uwierzyć, że Michael byłby zdolny do takiego czegoś.

— Max, co teraz będzie?? – Liz była najbardziej przestraszona z nich wszystkich.

— Nic, muszę pojechać i zmierzyć się Michaelem – Max starał się nadać swojemu głosowi pewny ton.

— Max, to nie jest dobry pomysł – Isabel starała się powstrzymać brata.

— Nie mogę czekać z założonymi rękami, aż Michael mnie zabiję.

— Dobra, ale my jedziemy z tobą – teraz głos Liz brzmiał stanowczo.

—Nie, to niebezpieczne.

— Tym bardziej z tobą jedziemy – poparł pomysł Liz Kyle – a tak w ogóle to gdzie Maria ???


Dochodziła 9 rano. Cała piątka przyjaciół jechała South 285. Nie wiedzieli gdzie pojechała Michael wraz z Marią, którą jak sądzili zabrał ze sobą lub po prostu porwał. Jednak Max miał przeczucie, że powinni się kierować w stronę Las Vegas. Tak też zrobili. Jechali już kilka godzin. Mijali dużo dziwnych samochodów. Przed chwilą minęły ich dwie czarne furgonetki wyładowane po brzegi mężczyznami w garniturach i w czarnych okularach.

— Max, boję się. Strasznie dziwnie to wszystko wygląda – Liż pierwsza zaczęła się bać.

— Spokojnie, wszystko gra. – Max starał się uspokoić dziewczynę, ale sam zaczynał się bać. Rzeczywiście za dużo było tu tych podejrzanych typów. Rozmyślania Maxa przerwał krzyk Alexa.

— Max, stój !!

— Alex, co jest ???
Alex nie słuchał, wyszedł prędko z samochodu. Kilka metrów od wozu pochylił się i podniósł coś z ziemi. Odwrócił się i pokazał to reszcie. Była to antena od samochodu Marii z głową kosmity.

— Daj mi to. – powiedział Max. Alex posłusznie wykonał. Biorąc antenę do ręki Max znowu miał wizję. Widział Michael kłócącego się o coś z Marią, słyszał pisk hamulców, krzyki jakichś ludzi, a potem bitą Marię i Michaela mówiącego: Max musi umerzeć. Zobaczył też budynek, gdzie przebywała Maria. Była to wielka, szara hala fabryczna. Wyglądała na opuszczoną, jednak w środku była bardzo nowocześnie zagospodarowana.

— Maria jest w wielkim niebezpieczeństwie. Pokłóciła się o coś z Michaelem. Zabrał ją razem z jakimiś ludźmi do opuszczonego budynku. Rozglądajcie się uważnie, jest gdzieś niedaleko.
Wszyscy wsiedli do samochodu. Wiedzieli, że muszą się śpieszyć, bo inaczej Michael skrzywdzi Marię. Nie mogli tylko pojąć, co się stało Michaelowi, że się tak zmienił w stosunku do nich i do Marii.


Tymczasem agent Pierce zostawił Michaela samego ze swoimi ludźmi, którzy mieli przekonać chłopaka, aby coś powiedział na temat swojej planety. Agent był zmęczony, ale bardzo zadowolony z przebiegu wydarzeń. Nie sądził, że kosmici są tak łatwowierni. Pan Guerin na przykład dał się nabrać jak dziecko. Uwierzył, że jego dziewczyna będzie wolna, jak zgodzi się na śmierć przyjaciela. Pierce uśmiechnął się. Miło wiedzieć, że związki między kosmitami nie są takie silne. Na biurku zadźwięczał telefon:

— Tak ??- zapytał Pierce.

— Agencie, co mamy zrobić z tą dziewczyną ???
Pierce zastanowił się chwilę. Szkoda mu jej było. Była taka śliczna. Może mógłby ją zatrzymać dla siebie ?? "Nie, nie mogę." – skarcił sam siebie.

— Wykończyć i porzucić w pobliskich zaroślach. Upozorujcie to tak, aby wyglądało to na robotę tutejszych. Zrozumiałe ??

— Tak jest, agencie.


Maria leżała nieprzytomna na podłodze. Wyglądała na nieżywą . Do sali weszło dwóch dryblasów. Spojrzeli na dziewczynę. Wyglądało na to, że pierwszą część rozkazu Pierca dziewczyna wykonała sama. Jeden z nich chwycił ją z podłogi i przerzucił przez ramię. Dziewczyna nie wydała żadnego dźwięku. Kilka minut później byli oni już w zaroślach. Maria wylądowała na miękkiej ziemi.

— Craig, czy ona na pewno nie żyję ??

— Na pewno, ale jak chcesz to ją uderz i sprawdź.

— Nie chcę, ładna jest.

— Noo, ładna – "gorylowi" wpadł do głowy pomysł – Porwijmy jej ubranie i upozorujmy gwałt. Jak nic zwalą to na jakiegoś tutejszego

— Ale ten gwałt to naprawdę ?? – mina tego drugiego nie była zadowolona

— Gdyby była żywa to owszem, ale jak jest trupem to tylko upozorujemy- odpowiedział Craig, po czym zaczął zrywać ubranie z Marii


Samochód zahamował, wzbijając tumany kurzu. Wszyscy pasażerowie jak jeden mąż polecieli do przodu.

— Max, co się dzieje ?? – zawołał Isabel.

— Cii, to tu – szepnął Max.

— To tu ??? – również odszepnęła Isabel.

— Tak, tamten budynek. – potwierdził brat.

— Co teraz robimy ?? – spytał Kyle. Miał niezłego pietra.

— Zostawimy samochód w tych zaroślach i podkradniemy się do budynku. Potem się zobaczy – być może plan Maxa nie był doskonały, ale zawsze był. Chłopak cicho zapalił samochód i powoli ruszył w zarośla. Nagle powietrze przeszył krzyk Isabel:

— Max, stój !!!!!!!!!!
Chłopak momentalnie wyłączył silnik i obrócił się przerażony w kierunku siostry.

— Co się stało ??

— Tam, coś leży – zdołała tylko tyle wykrztusić. Była zbyt przerażona, aby powiedzieć coś więcej
Max wytężył wzrok. Rzeczywiście wśród krzaków coś leżało. Coś ludzkiego. Jako pierwszy z samochodu wyskoczył Kyle. Jego ciekawość była większa niż strach. Podszedł do tego czegoś i pochylił się. Chwilę później gwałtownie się poderwał, ściągnął kurtkę i przykrył leżącą "rzecz". Odwrócił się do siedzących przyjaciół w samochodzie i krzyknął:

— To Maria..........i chyba nie żyje.....



Michael został sam. Wiedział jednak, że nie na długo. Spodziewał się, że zaraz nastąpi dalsza kontynuacja "zabiegów motywujących do mówienia". Chciał wykorzystać ten moment ciszy i spokoju do zastanowienia co się stało. A stało się dużo – trafił w ręce FBI, Maria była w niebezpieczeństwie, a on nie mógł jej pomóc. A ponad to, skazał na śmierć przyjaciela. Wiedział, że dzięki temu uratował Marię, ale fakt pozostawał faktem – Max zginie. Michael poczuł się bardzo słaby i bezbronny. Pragnął poczuć delikatny dotyk Marii na swojej twarzy i usłyszeć jej miękki głos. Po jego policzku spłynęła łza.

— Zebrało ci się na łzy ?? – szyderczy głos Pierca otrzeźwił Michaela. Wrócił mu cały rozsądek i inteligencja.

— A ja myślałem, że kosmici nie płaczą. – drążył dalej Pierce.

— Kosmici może nie, ale ludzie tak, a ja jestem tylko człowiekiem. – głos Michaela był zimny i opanowany. Twarz Pierca momentalnie się zmieniła.

— Nie kłam !!! Wiem kim jesteś !! Kim są twoi koledzy !!! Wiem !!! Rozumiesz, wiem !!! – wykrzyczał Michaelowi w twarz. Michael ani drgnął. Z każdą minutą coraz bardziej nienawidził tego faceta. Jednak dopóki nie wiedział, co z Marią, musiał trzymać swoje nerwy na wodzy. Wykorzystał chwilę ciszy do zadania Piercowi pytania, które było dla niego niezwykle ważne.

— Co z Marią ??

— Marią ?? Pytasz się o Marię ?? A tak znałem taką jedną. Nawet niezła była – na twarzy agenta nie pozostało ani śladu po wcześniejszym wybuchu – Tak była niezła. BYŁA, rozumiesz ???
Michael drgnął. Zrozumiał w lot o co chodzi Piercowi, ale chciał to usłyszeć.

— Jak to była?? – spytał niespokojnie.

— Ona nie żyje, chłopie. Max wkrótce też nie będzie żył, a to wszystko dzięki tobie. Możesz być z siebie dumny – w kącikach ust agenta pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Michael poczuł jak krew uderza mu do twarzy. Równocześnie czuł jakby coś go rozrywało od środka. Miał ochotę krzyczeć. Nagle zaczęło bić światło od niego światło. Początkowo bardzo słabe, potem jednak coraz bardziej intensywne. Kilka wiązek światła skumulowało się nad głową Michaela, tworząc kulę. "Traf go" – pomyślał chłopka. Kula poleciała do przodu i trafiła agenta, który walnąwszy w ścianę, padł zemdlony. Stojący obok drewniany stolik zajął się ogniem z odłamków ognistej kuli. Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał, bo w pokoju było dużo elementów łatwopalnych. Michael ciągle był przywiązany do krzesła i nie wyglądało na to, żeby to się w najbliższym czasie zmieniło. A ogień był coraz bliżej..........


Cała piątka pochylała się nad leżącą Marią. Była prawie naga, całe ciało i twarz miała okropnie posiniaczone. Była nie naturalnie skręcona. Wyglądała na martwą.

— Czy ona nie żyje ?? – spytał Alex.

— Przekonajmy się. – odpowiedziała mu Liz. Bała się poznać prawdę, ale niepewność ją wykańczała.
Pochyliła się i dotknęła ciała przyjaciółki.

— Ciepłe... -wyjęła lusterko i podstawiła nad ustami Marii. Po chwili na jego powierzchni pojawiła się drobna mgiełka – Uff, żyje.

— Co się mogło stać ??- odezwała się Isabel, która dotąd trzymała się z boku.

— Nie wiem. Jeśli uda mi się ją uzdrowić, to może ona wyjaśni nam, co się stało. – powiedział Max, po czym przyklęknął i przesunął ręką nad przykrytym ciałem dziewczyny. Powtórz zabieg kilkakrotnie. Na nic. Wyglądało na to, że tylko lekarze i długa hospitalizacja będą w stanie pomóc Marii.

— Isabel, daj mi rękę – porosił Max. Musiał wiedzieć, co się dzieje, a tylko Maria mogła mu na to odpowiedzieć. Isabel posłusznie podała bratu rękę. Max znowu przesunął dłonią nad Marią. Zaczęło się coś dziać. Siniaki wyraźnie bladły. Chwilę potem Maria otworzyła oczy. Liz od razu rzuciła się przytulać przyjaciółkę

— Maria, ohh, Maria, ale mnie nastraszyłaś – szeptała jej do ucha.

— Co z Michaelem ? – myśli Marii były monotematyczne.

— Ty nam powiedz. – powiedział Max.

— On tam ciągle jest. – powiedziała Maria, patrząc w stronę budynku

— Dlaczego on chce mnie zabić ?? – Max postanowił zagrać w otwarte karty.

— Kto ?? – nie rozumiała Maria.

— No......Michael, przecież cię porwał, pobił, a teraz chce mnie zabić.

— MAX, co ty gadasz?? Dobrowolnie wyjechałam z Michaelem, a po drodze trafiliśmy w ręce FBI. To oni mi to zrobili, nie Michael. On tam ciągle jest Max – dziewczyna spojrzała na niego błagalnie.

— Max, budynek płonie – krzyknęła Isabel. Wszystkie pary oczu zwróciły się w kierunku wskazanym przez Isabel. Prawa część budynku stała w płomieniach. Było jasne, że Michael był w niebezpieczeństwie.


Tymczasem Michael starał się uwolnić od uciskających go pasów. Na próżno. Nie drgnęły ani o milimetr. "Muszę się skupić" – myślał gorączkowo. Zamknął oczy i przypomniał sobie jak całował się z Marią i jak przyłapał ich nauczyciel. Zobaczył też Maxa trzymającego Liz za rękę. "Być może Maria nie żyję, ale Maxa mogę ciągle uratować" – ta myśl przemknęła w świadomości chłopaka. Michael poczuł, że pasy zrobiły się luźniejsze. Spojrzał w dół. Pasów nie było. Stopiły się. Myśląc o tym, co ważne chłopak wytworzył ciepło, które stopiło pasy. Poderwał się on prędko, lecz równie szybko upadł. Dwudniowe przymusowe siedzenie i gryzący dym zrobiły swoje." Szybko, do wyjścia – pomyślał Michael – zostało mi niewiele czasu." Wstał i wysunął prawą rękę do przodu. Chciał wytworzyć pole ochronne, tak jak to potrafił Max. Michael nigdy tego nie robił, ale wierzył, że jak się skupi to mu wyjdzie. Wyszło za piątym razem. Teraz chłopak mógł bezpiecznie przedzierać się przez płonące pokoje. Ruszył w stronę wyjścia. W samą porę, bo chwilę potem na miejsce, gdzie stał spadła wielka płonąca płyta.

— Szybciej – krzyknął Max do chłopaków, biegnących za nim – szybciej. Dobiegał właśnie do ogrodzenia budynku. Jednym ruchem stopił je i wlazł przez dziurę na teren posesji. Odszukał wzrokiem wejście i już prawie wbiegał do budynku. Zatrzymał go jednak głos Kyle:

— Max, co chcesz zrobić ??

— Muszę ratować przyjaciela – odkrzyknął Max.

— Prędzej się spalisz niż go znajdziesz. Musisz się jakoś ochronić. – również odkrzyknął Kyle. Max zastanowił się. Kyle miał racje. Przecież nie wiedział, gdzie trzymają Michaela. Nagle w głębi korytarza dostrzegł zieloną, sunącą w jego kierunku kulę. Max odskoczył do tyłu, ale od razu uświadomił sobie, że on też potrafi taką zrobić. To musiał być Michael. Nie mylił się. Chwilę potem na placu przed budynkiem przyjaciele padli sobie w ramiona, szczęśliwi, że widzą siebie żywi. Tą sielankową atmosferę przerwał pisk opon. To Isabel zaparkowała jeepem za ogrodzeniem. Już z daleka widziała, że wszystko jest dobrze. Teraz wychyliła się przez drzwi samochodu i zapytała wesoło:

— Gdzieś was podwieźć chłopaki??

— Tak – powiedział Michael – do domu.

— A nie do Las Vegas ??- spytała, wychylając się z tylnego siedzenia Maria. Czuła się już świetnie, tym bardziej, że wiedziała, że Michael jest już bezpieczny. Chłopak momentalnie był przy niej.

— Pierce powiedział, że nie żyjesz – szepnął, próbując powstrzymać łzy. Maria nie odpowiedziała. Przytuliła się tylko do swojego "gwiezdnego chłopca".

— Niewiele brakowało – odpowiedział za nią Max – ale teraz wracajmy do domu. Do Roswell.

— Tak, wracajmy do Roswell – powtórzył za przyjacielem Michael i pocałował Marię w usta. Wszystko znowu było na dobrej drodze, chociaż chłopak wiedział, że jeszcze nie raz oni wszyscy będą musieli stawić czoła kłopotom, jaki stawia im ich nieziemskie pochodzenie. Ale w tej chwili wolał się skupić na całowaniu z jego "małą duszą".

KONIEC


Wersja do druku