Majandra Delfino

M&M (1)

Wersja do druku Następna część

Liz szykowała się przed lustrem. Nie mogła zdecydować się czy ubierze czarną sukienkę w czerwone różyczki, czy tę zieloną z małą falbanką na dole. Maria leżała na jej łóżku i przyglądała się ciekawie przyjaciółce.

—Maria!- zwróciła się do niej Liz, nie odrywając oczu od odbicia- Co o tym sądzisz? Czarna czy zielona?

—Na randkę z Maxem......- zaczęła.

—Ale to nie jest randka.- szybko zaprzeczyła Liz- Idziemy na kolację.

—Właśnie mówię- uśmiechnęła się Maria- na randkę z Maxem proponuję tę czarną.

—Czarną?- zastanowiła się chwilę przyłożywszy sukienkę do siebie i zerknęła do lustra- Tak sądzisz? Ale Max tak lubi tę zieloną. Mówi ,że wyglądam w niej jak wiosna.
Maria uśmiechnęła się i pokiwała głową, wiedziała, że Liz szaleje za Evansem od dawna. Teraz kompletnie jej odbiło na jego punkcie, ale cieszyła się jej szczęściem.

—Maria, chyba założę jednak czarną.
Maria ocknęła się z zadumy.

—Świetny wybór- wiedziała, że cokolwiek założy przyjaciółka Max będzie wniebowzięty.

—Chodź kochanie. Pomaluję cię i oddam Maxowi- zażartowała Maria.
Liz wyglądała ślicznie, tryskała życiem, a radość iskrzyła się w jej oczach.

—Wyglądasz pięknie- dziewczyna odwróciła się w stronę okna.
Max przykucnął przy parapecie i zapatrzył się na dziewczynę.

—Cześć Maria- uśmiechnął się.

—Hej Max- odwzajemniła uśmiech- Dobrej zabawy.

—Dzięki Mari, jesteś kochana- Liz uścisnęła przyjaciółkę.
Wyszli oknem, aby nie rzucać się w oczy rodzicom Liz. Maria siedziała chwilę na łóżku, postanowiła zejść do kawiarni. Była ona wprawdzie już zamknięta, ale zawsze lubiła tam posiedzieć w samotności chociaż przez chwilę. W drzwiach wpadła na Michaela i o mało nie przewróciła szafki.

—Michael!!!- krzyknęła wystraszona, upadając na podłogę- Co ty tu robisz?

—Maria!!!- krzyknął Michael- Co ty tu robisz?
Uśmiechnęli się oboje do siebie. Michael pomógł Marii wstać z ziemi i jakaś siła zabroniła mu jej puszczać. Maria też nie miała ochoty opuszczać jego ramion, które teraz objęły ją mocno i przytuliły do klatki piersiowej. Poczuła nagłe przyspieszenie bicia serca. Michael zawsze czuł się przy niej wyjątkowo – jak człowiek. Te drobne ciało w jego objęciach emanowało czymś niesamowitym. Jej oczy patrzyły z czymś takim......... trudnym do opisania. Pragnął ją mieć tylko dla siebie. Maria wiedziała czego chce i czuła, że Michael chce tego samego. Jego oczy świeciły się pożądliwie i nie patrzyły na nic innego tylko Marię. Ich oddechy przyspieszyły się. Michael nigdy nie miał takich kłopotów z pocałowanie m dziewczyny. Zawsze ją brał i załatwiał sprawę, ale nie tym razem. Z resztą jak zwykle, kiedy był z Marią. Zaczął wdychać zapach jej włosów, dotknął lekko jej uszu i szyi. Pocałował delikatnie w kark. Maria nie potrzebowała więcej do szczęścia no może..........

—Jedziemy do ciebie- wyszeptała szybko.

—Tak- równie szybko zabrzmiała odpowiedź chłopaka.
Maria wsiadła do jeety, Michael w pośpiechu zamknął kawiarnię. W ekspresowym tempie znaleźli się u niego w mieszkaniu. Nie mogli się powstrzymać. Pożądanie rządziło ich ciałami i wydawało im rozkazy. Michael, w drodze do sypialni, całował namiętnie Marię w usta, szyję, kark, dekolt. Maria w pośpiechu rozpinała jego koszulę. Urwała guzik nie mogąc sobie z nim poradzić. Był trochę natarczywy, ale gdyby ona tego nie chciała nie robiłby tego, to by tego nie robili. Michael nigdy nie zrobiłby czegoś wbrew woli dziewczyny. Potknęli się i wylądowali na łóżku. Nawet gdyby to był stół, nie zauważyliby tego, tak byli sobą zajęci. Michael czuł, że życie ma sens, że to, że został miało sens. Nagle wszystko nabrało sensu. Maria czuła coś niesamowitego......................
Michael spojrzał na leżącą na jego ramieniu dziewczynę. Spała spokojnie oddychając. Zaczynało świtać. Ta noc była jedną z piękniejszych. Pamiętał ten pierwszy raz, właśnie wtedy, kiedy chcieli odlecieć. Z początku myślał, że ona to robi, bo on odchodzi, ale potem zrozumiał. Dzisiejszej nocy nawet o tym nie myślał. Po prostu wiedział. Maria poruszyła się lekko na posłaniu. Spojrzał na nią jeszcze raz. Sam nie wiedział, że tak bardzo mu na niej zależy. Najchętniej zabrałby ją stąd od wszystkich problemów, FBI, szkoły, byłych chłopaków i wścibskich dorosłych. Maria ziewnęła i otworzyła najpierw jedno, potem drugie oko. Uśmiechnęła się do Michaela. Podniósł głowę i pocałował ją.

—Długo spałam?- spytała- I czy bardzo chrapałam?

—Myślałem, że tych stoperów nigdy nie wyjmę- zaśmiał się chłopak.

—.........Byłaś cudowna- zdobył się na wyznanie.

—Ty też- położyła podbródek na jego piersi i lekko go pocałowała.

—O cholera!!- syknął Michael, spojrzawszy na zegarek na szafce przy łóżku.

—Co?!!

—Już 9.24, a ja miałem być w kawiarni na dziewiątą, teraz mnie wyleją z pracy!

—Nie chociaż lepiej nie ryzykować. Za te ostatnie kanapki powinni cię wylać już dawno.
Michael już nie słuchał, podbiegł do szafy, wziął dżinsy i koszulkę, ale zobaczył, że wszystko ma brudne. Machnął nad nimi niedbale ręką i wybrał którąś z czystych koszulek.

—Też bym chciała umieć tak robić pranie – zażartowała Maria, jeszcze leżąc.

—A ty nie idziesz?- zwrócił się wreszcie do niej.

—Ja dziś mam na jedenastą.
Wszedł na chwilę do kuchni, sięgnął po bułkę i kubek kawy i już był przy drzwiach.

—Dobra, możesz coś zjeść, chyba coś tam zostało z wczorajszego obiadu- rzucił w stronę Marii- Cześć.

—Pa , do zobaczenia w kawiarni. Mrugnął do niej porozumiewawczo okiem i wyszedł.
Uśmiechała się chwilę do siebie i swoich myśli. Przeciągnęła się w łóżku lekko ziewając. Usiadła na pościeli, spojrzała przez okno jak Michael wsiadał do samochodu i odjeżdżał do pracy. Wstała, przeciągnęła się jeszcze raz i pomaszerowała do kuchni. Wyciągnęła coś z lodówki, zrobiła sobie kawę i usiadła przy brudnym stole.

—On chyba nigdy nie nauczy się utrzymywać porządku- powiedziała do siebie.
Miała trochę czasu, więc posprzątała pobieżnie jego mieszkanie.

—Ciekawe jak tam randka Liz? Chodzą ze sobą tak długo, a dalej zachowują się jak pierwszoklasiści- śmiała się układając gazety porozrzucane po podłodze w kuchni- Dobra, wystarczy, jak na razie.
Wzięła ciepły prysznic i wytarła się w ręcznik Michaela, który pachniał swoim właścicielem. Przyszykowała się. Zamknęła mieszkanie na klucz, który schowała jak zwykle pod doniczką przed domem. Wsiadła do jeety i ruszyła w stronę Crashdown cafe. Weszła tylnym wejściem. Przebrała się szybko i poszła na salę.

—Liz!- pomachała z daleka przyjaciółce przyjmującej właśnie zamówienie.

—Oczy kosmity, Will Smith i dwie wiśniowe cole? A tak oczywiście- zapisywała- Maria- uśmiechnęła się i odmachała- Już przynoszę.
Zwróciła się w stronę Marii.

—I jak tam randka?- zapytała bez ogródek Deluca.

—Było wspaniale, Marii, nawet nie wiesz......Choć na chwilę na zaplecze- pociągnęła za sobą zdziwioną Marię.

—Elisabeth Parker!! Czy ty chcesz mi coś powiedzieć?!- spytała.

—Maria,- złapała za ręce przyjaciółkę- usiądź- poprosiła.
Zaczynam się bać- uśmiechnęła się tamta siadając na kanapie. Liz za raz usiadła koło niej.

—Słucham- Maria odwróciła się do Liz.

—Wiesz.....Max, Max......-jąkała się Liz.

—Max? Tak znam go.- zauważyła ironicznie Maria.

—Nie o to chodzi- prawie tego nie zauważyła Liz- on zrobił kolację w lesie.

—W lesie? W nocy. O Boże- Maria wyglądała na wystraszoną- Ale tobie się chyba podobało.

—Tak, cudownie, zapalił świece, które stały na ziemi, był tam koc i kosz z jedzeniem, jak na pikniku. Kiedy zjedliśmy- a było przepyszne- spojrzała na Marię z przekonaniem- patrzeliśmy na spadające gwiazdy...........
*".....A jego oczy,......,myślałam tylko o tym, żeby....."

—Maria!- Liz zawołała ją i lekko pomachała ręką.
Maria jakby się ocknęła.

—Tak gwiazdy- powtórzyła mechanicznie- "Oczy? Jakie oczy? Ale mam ostatnio dziwne myśli."- Zostawiła ten temat i skupiła się na rozgorączkowanej Liz.

—....takie serce, wiesz!- stwierdziła raczej niż zapytała Liz- Tylko Max tak potrafi i wtedy.....- zaróżowiła się jeszcze bardziej i uciekła wzrokiem w bok.
Maria skupiła wzrok na twarzy przyjaciółki- W t e d y....- powtórzyła wolno- Czy ja dobrze rozumiem?
Liz była nieco spięta, ale jak zwykle przy Marii czuła się bardzo dobrze, więc zaraz jej to przeszło i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.

—Tak!- powiedziała z radością- Rozumiesz mnie bardzo dobrze- prawie krzyknęła.

—Wow.- Maria była trochę zaszokowana, ona to jeszcze nic takiego, ale Liz? Najlepsza uczennica, wzorowa córka i ułożona dziewczyna?

—I jak?- otrząsnęła się po pierwszym wrażeniu, które zastąpiła ciekawość, a gorąca atmosfera zaczęła jej się udzielać.
Wzrok Liz wyrażał wszystko, kryło się w nim zadowolenie i radość i to wszystko, co......
*"... gdybyś Marii widziała jego ciało.....jak on mnie dotykał....."
"Czy ja to sobie wyobrażam?- zastanawiała się Maria ,znów słysząc dziwne głosy- "To tak jakby mówiła Liz". Musiała to sprawdzić.

—Liz!- poprosiła- pomyśl jakąś liczbę i jedno imię.

—A po co?- zdziwiła się Liz- No dobrze już mam.
*"....1273.....imię Max"- Maria uśmiechnęła się.

—Będziesz zgadywać? -spytała -spróbuj!

—Liczba to 1273- widząc zdziwienie w oczach Liz szybko dodała- i Max.

—Skąd ty...skąd Marii to wiedziałaś?- zdumiała się Liz.

—Och kochanie- uśmiechnęła się dobrodusznie- 1273 to przecież numer kierunkowy do szkoły biologicznej w Nowym Jorku, a Max....No cóż, to było zbyt proste.
Liz chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tym momencie na zaplecze wszedł Michael:

—Liz nie słyszysz jak klienci dzwonią?
Zobaczył Marię i mrugnął do niej. Uśmiechnęła się zalotnie, mrugając rzęsami. Michael pociągnął Liz za rękę. Ta wstała patrząc to na Marię to na Michaela ze wzrokiem: "Czyżbym o czymś nie wiedziała?"
Pociągnął ją do drzwi i powiedział uchylając je:

—Tam siedzi klient, który jest zły ,bo czeka na te Gały kosmity od 20 minut, a kelnerka gdzieś znikła i nie bardzo spodobał mu się pomysł, że została porwana przez UFO.

—Dobrze ,już tam idę. Michael nie denerwuj się.- uspokoiła go Liz i ruszyła w stronę zniecierpliwionego faceta, który wyglądał trochę dziwnie.

—Gdzie pani była?- krzyknął z wyrzutem- Czekam już półgodziny. A ten kucharz ma słabe żarty ,trzeba go wyrzucić- zrzędził.

—Tak, oczywiście- uśmiechnęła się Liz, w myślach bijąc go po głowie tym co akurat miała po ręką.

—To tylko trzy godziny- mówiła Maria między jednym pocałunkiem a drugim.

—Trzy długie godziny, bez ciebie- szepnął Michael obejmując Marię.

—Nie, poczekaj- nagle odsunęła go od siebie.

—Co się stało?- zdziwiła się

—Nic- powiedziała.
Michael chciał wrócić do poprzedniego zajęcia, ale Maria znów się sprzeciwiła.

—Czy coś jest nie tak?- zapytał nie rozumiejąc zachowania dziewczyny.

—Muszę się z tobą czymś podzielić- powiedziała poważnie.

—O cholera- Michael zrobiła się całkiem poważny i trochę blady. Usiadł ciężko na kanapie- Nie przejmuj się ,nie zostanie bez ojca.

—Co?- Maria spojrzała na niego wybałuszonymi oczami. I nagle wybuchnęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać.

—Słyszałem o śmiechu histerycznym, ale to?- spojrzał na nią Michael.

—To ty.....hihihihi, to ty myślałeś.....hihihihi- nie mogła wydusić z siebie słów- że jestem w ciąży?- wybuchła na nowo.

—A nie jesteś?- spytał szybko.

—Nie!- nie mogła powstrzymać śmiechu.
Michael odetchnął głęboko, z ulgą.

—Więc o co chodzi?
Maria stała przez chwilę zastanawiając się jak to powiedzieć chłopakowi.

—Czy mógłbyś przestać myśleć o moich nogach?- powiedziała z wyrzutem.

—Co ...ty..- zdziwił się Michael.
Dopiero po chwili Maria zorientowała się, co powiedziała.

—No właśnie- spojrzała przez okno, żeby nie widzieć co myśli Mich- Jeżeli skupiam się na kimś to słyszę jego myśli.

—Od kiedy tak masz?- spytał trochę zdezorientowany Michael.

—Od dzisiaj- uśmiechnęła się.
Chłopak zrozumiał o co jej chodzi- Ale przecież wcześniej nic się nie działo, prawda?

—Nie- teraz spojrzała na niego- Myślisz, że to dlatego?

—A co powiedział Max?- spytał.

—O niczym nie wie, Liz też, ty dowiedziałeś się pierwszy.
Nie wiedział co jej odpowiedzieć.

—I co teraz?- spytał patrząc w podłogę.

—Myślałam, że ty mi powiesz- wkurzyła się Maria.
Teraz była trochę roztrzęsiona. Myślała o konsekwencjach swoich zdolności, całej tej sytuacji i przestraszyła się. Usiadła na brzegu kanapy, a dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Michael zauważył to, przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem, lekko pocałował ją w czoło.

—Nie bój się- szepnął jej do ucha- Jestem przy tobie. Nic ci się nie stanie, obiecuję.
W tym momencie drzwi z kawiarni się otworzyły i weszła trochę wpieniona Liz.

—Co to za idiota siedzi u nas w kawiarni- wypaliła.
Spojrzała na Michaela i Marię, która miała łzy w oczach. Podbiegła i przykucnęła koło niej.

—Co się stało Mari?- spytała jak matka dziecko. Odgarnęła włosy spadające na twarz Marii. Popatrzyła na Michaela, ale on się nie odezwał, tylko tulił dziewczynę do siebie. Maria uspokoiła się i powiedziała Liz o spostrzeżeniach. Parker próbowała ją pocieszyć, poprawić humor.

—Maria Deluca!- powiedziała poważnie- Musisz wziąć się w garść. To zawsze ty mnie pocieszałaś i przytulałaś, to ja jestem roswellowskim mazgajem0- mówiła, aż w końcu Maria uśmiechnęła się do niej.

—Dobra, idź do domu- powiedziała Liz- ja się wszystkim zajmę.

—Ale nie możesz zostać tu sama- protestowała Deluca.

—Dziś nie ma wcale ruchu, w kawiarni siedzi tylko jeden psychiczny klient- śmiała się Liz.
Maria pokiwała głową za zrozumieniem- Tak widziałam go- uśmiechnęła się- kompletny świr. Uważa, że kosmici istnieją.
Michael skrzywił się z niesmakiem. A Liz z Marią już całkiem odzyskały humor.

—Nigdzie nie idę- zadecydowała Maria z przekonaniem.

—To się dopiero okaże- powiedział Michael biorąc Marię na ręce, a potem przekładając ją sobie przez bark. Liz śmiała się cicho, a zdezorientowana Maria krzyczała:

—Guerin co robisz? Postaw mnie na ziemię! Natychmiast Słyszysz?! Gdzie ty idziesz??

—Idziemy do ciebie- powiedział spokojnie i zaczął kierować się do wyjścia- Cześć Liz!- rzucił.

—Liz powiedz mu coś- Maria zaczęła wymachiwać rękami i nogami.

—On wie co robi- krzyknęła za odchodzącymi Liz- Chyba- dodała po chwili z uśmiechem.
Maria weszła na ganek domu na własnych nogach. Michael szedł za nią. Zatrzymał się w progu.

—To ja może lepiej pójdę- powiedział- Powinnaś sama trafić do swojego pokoju.

—Nie!.. To znaczy.. nie. Wejdź, proszę- odwróciła się do niego Maria.

—Ale tylko na chwilę- poszedł za nią.
Weszli do salonu. Maria zobaczyła niezwykle radosną Amy i szeryfa- nieźle odstawionego.

—Mamo- zdziwiła się- Co ty tutaj robisz tak wcześnie? Dzień dobry szeryfie.

—Kochanie, musimy ci o czymś powiedzieć- uśmiechnęła się Amy.

—My?- Maria nie chciała dopuścić do siebie jednej myśli.

—Tak- tym razem odezwał się Jim Valenti- Widzisz Mario. Oświadczyłem się twojej mamie i ...

—I ja się zgodziłam- dokończyła Amy.
Maria spojrzała na nich:

—Przepraszam, idę zwymiotować- szybko odwróciła się i wyszła z pokoju.

—Maria!- mama się zaniepokoiła.

—Pójdę za nią- powiedział Michael, który do tej pory stał z tyłu, przyglądając się dość spokojnie całej scenie.
Zobaczył, że Maria szła środkiem ulicy bardzo szybko, zdecydowanym krokiem. Dogonił i zrównał się z nią.

—Jak ona mogła?!- krzyknęła dziewczyna w powietrze- A mój ojciec? Jeżeli on kiedyś wróci? Przecież mówiła, że go kocha! Nie, to nie ona mówiła! W sumie to ja go nienawidzę. Opuścił ją kiedy byłam mała! Ale nam dwóm było tak dobrze razem! Nie potrzebowałyśmy nikogo więcej!

—Może ona właśnie potrzebuje- odezwał się milczący dotychczas Michael.
Pociągnął ja za rękę i usiedli na ławce w parku, koło którego akurat przechodzili.

—Bardzo lubię szeryfa- powiedziała już bez złości- to nie o niego chodzi.

—A o co?- spytał Mich.

—Że tak szybko, już chcą się pobierać! Mogliby się zastanowić.

—Oni znają się 20 lat- zauważył Michael.

—Chyba masz rację- Maria zganiła w duchu samą siebie.

—Ona się o ciebie martwi.

—Tak, nie chcę, żeby musiała to robić.

—Więc wracamy- Michael wstał z ławki.

—Dobrze- Maria złapała za wyciągniętą w jej kierunku rękę.
Liz siedziała za ladą czytając książkę Melindy Metz. Była ona bardzo wciągająca i dziewczyna straciła poczucie czasu. Dopiero, gdy Isabel zawołała ją, ocknęła się szybko.

—Hej!- zawołała wesoło- Co ty tu robisz? Miałaś jechać z Alexem na wystawę oprogramowania?
Isabel spojrzała na Liz wzrokiem, który śmiał się na samą myśl o komputerach.

—W takim razie, gdzie jest Alex?- spytała, wszystko rozumiejąc Liz.

—Spotkał swojego starego znajomego- Jessiego Ramireza- zachichotała Isabel.

—Tego Ramireza?- zdziwiła ię Liz- Byłego chłopaka Marii?

—Dokładnie, to ten sam. Taki z za dużymi, żabowatymi ustami.....

—Jakby dopiero co wyszedł z solarium- dodała Liz.

—A włosy- to chyba trwała!- Isabel mówiła zanosząc się śmiechem.

—Ale moment, przecież on wyjechał na studia do Chicago- zauważyła Liz.

—Tak, ale wrócił kilka dni temu. Z tego co słyszałam z rozmowy jego i Alexa, to chciał spotkać się z Marią.

—UUU, ciekawe co na to Michael...

—Na co?- Michael wszedł przez tylne drzwi zawiązując sobie fartuch na plecach.
Dziewczyny szybko spojrzały na siebie i jednocześnie odpowiedziały:

—Nic!- i uśmiechnęły się słodko.

—Dobra, dobra! Nie chcecie mówić, to nie. Pewnie znów coś o Maxu świrze- poszedł do kuchni, żeby zacząć pracę.

—Najlepiej będzie, jak dowie się o tym od Marii, prawda?- Liz.

—Jasne- Isabel zaszła z krzesła- Lecę do domu, muszę przygotować obiad. Rodzice mają dziś rocznicę! Cześć!

—Hej! Do zobaczenia!- Liz zawołała za koleżanką.


Wersja do druku Następna część