Marta

Pomyłka

Wersja do druku

Wszystkie wydarzenia z drugiej serii miały miejsce, z jednym drobnym szczegółem, Tess, która była w ciąży z Max’em odleciała na swoją planetę, ale gdy dziecko przyszło na świat Kivar je zabił. Tess za śmierć swojego dziecka obwinia Liz. Dziewczyna poprzysięgła zemstę, dlatego w każdej chwili może wrócić...

-Widzisz tę gwiazdę? – zapytał Max Liz, która była wtulona w jego ciało.

—Tak, i wiesz co myślę? – zapytała dziewczyna

—Co?

— Tam mogła być twoja rodzina i twój dom... – odpowiedziała bez chwili namysłu Liz, która dla Max’a Evans’a była całym światem.

— Liz proszę nie zaczynaj znowu, przecież nie możesz się obwiniać za śmierć Zan’a i odejście Tess! – wyrzucił z siebie chłopak.

—Tak wiem, ale to po części moja wina... gdybyś pozwolił mi umrzeć w CrashDown....

— Wtedy bym sobie tego nie wybaczył... – powiedział Max.

— Ale byłbyś szczęśliwy...

— Bez Ciebie, chyba żartujesz? Bez Ciebie mój świat nigdy by nie istniał...

Dziewczyna biła się z myślami w duchu i po chwili odparła:

—Max ja tak nie mogę żyć! Musimy się rozstać! Niech przynajmniej jedno z nas będzie szczęśliwe!- choć w duchu wiedziała, że żadne z nich nie będzie szczęśliwe bez drugiego.

— Liz nie rozumiem Cię, dlaczego mnie ranisz! – zapytał płacząc Max

— Może dlatego, że tak bardzo Cię kocham....

— Nie możesz mi tego zrobić, jesteś dla mnie wszystkim....

— Żegnaj Max, kocham Cię, zawsze będę Cię kochać ...

Kilka lat później.

Liz na zakupach potrąciła mężczyznę bardzo podobnego do Max’a.

—Przepraszam bardzo, ale ze mnie gapa, powinnam bardziej uważać...- zaczęła przepraszać.

Przez chwilę mężczyzna jej się przyglądał po czym zapytał:

— Elizabeth Parker?

—Nie, Parker to moje panieńskie nazwisko, teraz nazywam się DeLuca, Liz DeLuca.

— Liz, nie poznajesz mnie? To ja Max! – ucieszył się chłopak.

— Max, skąd ty tu...co u ciebie...nie do wiary....tyle lat...- zaczęła Liz.

— Co u Ciebie? – zapytała po chwili

— Wciąż na Ciebie czekam...

— Max, nie mogę, mam męża, Sean’a DeLuca... – tłumaczyła Liz

— Więc to już koniec? – zapytał bez entuzjazmu Max.

— Chyba tak....

— Wiec żegnaj...- pożegnał się Max

— Max, zaczekaj ta kobieta wygląda zupełnie jak Tess... – zamyśliła się dziewczyna

— Tak jest bardzo podobna...

W tym momencie stało się coś dziwnego, wszyscy ludzie się zatrzymali, nie wiał wiatr jakby czas się zatrzymał i Liz usłyszała głos Tess:

— Znowu się spotykamy....

— Tak, ale to nie jest zbyt miłe spotkanie nieprawdaż? – odpowiedziała chłodno Liz

— Będzie bardzo miło zwłaszcza, że teraz ja wygram! – krzyknęła Tess i tej samej chwili

z jej ręki wystrzeliła wiązka czerwonego światła, ale nie ugodziła Liz, bo Max zasłonił ją własnym ciałem. Gdy Max osunął się na ziemię wszystko wróciło do dawnego porządku, tak jak było przed 10 min. Jeden z przechodniów zauważył rannego i wezwał karetkę, która prawie natychmiast przyjechała. Zabrali Max’a na intensywną terapię. Liz pojechała z nim.

— Liz, to ty, już się bałem, że ona...- zaczął mówić Max

— Nic nie mów, Tess już nie ma... ona była skórem, została z niej garstka pyłu, już nie groźna – tu pozwoliła sobie na uśmiech, Max tak lubi gdy się uśmiecha.

— Bardzo Cię kocham Liz... – wyznał mężczyzna.

Liz nic nie powiedziała. Wybiegła z sali. Wiedziała, że go kocha. Dlaczego mu o tym nie powiedziała? Dlaczego tak go rani? Łzy posypały się deszczem. Pobiegła na cmentarz poradzić się Alex’a co ma robić.

—Przecież ty też go kochasz, powiedz mu o tym... – doradził jej Alex

—Wiem, że powinnam być z nim szczera... ale ja mam męża, Sean’a nie mogę zawieść...

— Słuchaj swego serca, tylko ono wie co masz robić.

— Dziękuję Alex. To dobrze, że mam się komu wyżalić...

— W razie co, wiesz gdzie mnie szukać.

Oboje się roześmiali. Liz postanowiła zapomnieć o przeszłości. Chciała zapomnieć, naprawdę chciała ale miłość do Max’a nigdy jej na to nie pozwalała. Liz w wieku 76 lat opowiadała swoim wnukom o tej miłości. Ogień wesoło trzaskał w kominku, a za oknem sypał śnieg – nic dziwnego to w końcu wigilia bożego Narodzenia.

— Szkoda, że za niego nie wyszłaś babciu... – rozmarzył się Jimmi.

— Tak, ale w końcu znalazłam miłość, waszego dziadka. – odpowiedziała Liz. Lecz w głębi serca wiedziała, że to nie była prawdziwa miłość, bo na pierwszym miejscu w jej sercu był zawsze Max Evans – jej kochany czechosłowak. Nagle ktoś zapukał do drzwi:

— Pójdę otworzyć – zaproponowała babcia.

W drzwiach stał niewysoki mężczyzna. Tak to musiał być on. Te same oczy pełne żalu, spojrzenie pełne bólu po stracie miłości swego życia.

— Max... skąd ty tu... jak to możliwe... – zaczęła

– Dziś wigilia cuda się zdarzają. – uśmiechnął się Max

— Myślałam, że nie żyjesz...

— Masz rację, umarłem z chwilą gdy odeszłaś... ale jednak musiałem żyć, żyłem tylko dla tych kilku słów...

— Max wiem co chcesz usłyszeć, że zawsze cię kochałam i moje życie bez Ciebie nie miało, nie ma i nie będzie miało sensu. Wiesz dobrze, że to prawda, ale czy jest sens wracać do początku księgi... Oboje wiemy, że nasze ścieżki musiały się rozejść. Ty jesteś kosmitą, ja człowiekiem. Tam jest twój dom...- Liz wykonała niezapomniany gest dłonią, wskazując wszechświat.

— Zawsze wierzyłem, że się nam uda...

— Myliłeś się Max, zawsze Cię kochałam i zawsze będę Cię kochać, ale to nie znaczy, że musimy być razem, „Kochać czasem po prostu znaczy umieć nie być razem”. Chyba skądś to znasz? – zapytała staruszka.

— Tak, to samo powiedziałem Ci kiedy miałem odlecieć... – zamyślił się Maxwell.

— Teraz ja Ci to mówię jest wigilia i muszę wracać...zawsze będziesz miał miejsce w moim sercu. Wiesz o tym.

— Ja też Cię zawsze kochałem, ale może nie wystarczająco...

— Max, nie możesz się obwiniać, Ty mi to powiedziałeś...

— Więc to koniec?- zapytał Max

— Nie to dopiero początek. – odpowiedziała Liz

Liz otarła łzy spływające jej po policzku. Dzieci nie mogły zauważyć, że się smuci.

—Babciu, z kim tak długo rozmawiałaś? – zapytał Jimmi

— Kto to był? – zapytała Lizzy.

— Nikt, to pomyłka...

Coś tknęło Liz by powspominała dawne czasy. Kiedy przeglądała gazety z jednej wysunęło się jej zdjęcie, jej i Max’a. Tuż obok był artykuł o mężczyźnie który umarł w niewyjaśnionych okolicznościach dokładnie 36 lat temu. Wtedy, kiedy wróciła Tess. Mężczyzną z artykułu był Max Evans.

— A więc jednak mówił prawdę, czekał na mnie. Czekał na te dwa słowa. KOCHAM CIĘ. Więc jednak to nie była pomyłka...



Wersja do druku