Kasienka

Płacz (2)

Poprzednia część Wersja do druku

Biegli jak najszybciej. Zbytnio nie wiedzieli gdzie, jednak Michael czuł, czuł w którą stronę, gdzie powinien skręcić, co ominąć. Wiedział, że musi dotrzeć tam jak najszybciej, nie zważając na nic, na żadne niebezpieczeństwa. Przecież czuł, że coś złego stało się z Maxem i Isabel. Maria zaś biegła, bo musiała. Za bardzo nie wiedziała dlaczego, bo Michael w pośpiechu i panice nie znalazł słów aby wytłumaczyć co poczuł. Jednak bała się i była już dosyć zmęczona-biegli już od jakiegoś czasu. Źle by było gdyby teraz się zatrzymała, usiadła, lub zaczęła dyszeć jak zasapany pies. Dla ukochanego chłopaka biegnącego przed nią to było bardzo ważne. Ona wszystko mogła zniszczyć, popsuć. Byłoby z tego nic, wielkie, nieskończone nic. Postanowiła najpierw zapytać.

— Mi... Mi... Michael! – nie mogła wydusić z siebie jego imienia, bo zmęczenie po biegu kilkukilometrowym dawało po sobie znaki – Dlaczego nie wzięliśmy samochodu?

— Nie ma czasu na pytania Maria. Ja coś czuję, stało się cos bardzo złego. Czuję, że Isabel i Max... boję się o nich.

— Ty się boisz? – Michael! Ja już nie mogę. Zatrzymajmy się.

— Jak chcesz to zostań, ja nie mogę. – mówił zupełnie obojetnie.

— Co? – nie mogła uwierzyć w jego słowa. Jednak postanowiła biec dalej. Mimo, że miała już kolorowe mroczki przed oczami. Było tak kolorowo. Takie sliczne gwiazdki kręciły się przed oczami. W ustach sucho, w uszach pisk. Musiała biec dalej, bo po pierwsze zostawiając Michaela mogłoby mu się coś stać, po drugie zostawiając Michaela mogłoby jej się coś stać, a po trzecie zostawiając Michaela przyznałaby się, ze jest słaba. To okropne.
Michael zatrzymał się i chwycił Marię za rękę. Spojrzał jej w oczy.

— Idziesz ze mną? Ufasz mi? Wierzysz we mnie? – zadawał pytania, na które Maria znała odpowiedź już od dawna.

— Co to ma do rzeczy?

— Pytam: Maria, czy jesteś gotowa iść ze mną?

— Wiesz dobrze, że tak, tylko jakoś tak trochę odpadają mi nogi i nie mogę oddychać.
Michael spojrzał na nią oczekując sprecyzowanej odpowiedzi, ona to wiedziała i po chwili odpowiedziała, że ufa mu i chce z nim biec, tylko nie ma już sił. Nie zostawi go, bo może mu się coś stać, tak jak jej kiedy jego nie było.

— OK., to rzeczywiście głupie abyśmy biegli. Zobacz, tam jest samochód. Właściciela nie ma..

— Michael!!! – wyraźnie oburzyła się dziewczyna – wyobrażasz sobie, że ja będę kradła samochód jakiegoś uczciwego obywatela, tylko po to, bo nie chce mi się biec kilkadziesiąt kilometrów do miejsca gdzie możliwe, że leżą nieruchomo nasi przyjaciele? – wsłuchała się w swoje słowa, zrozumiała, że to chyba nie miało sensu – OK.

— Idziemy.
Weszli do samochodu. O dziwo kluczyki już znajdowały się w stacyjce.

— O, nie trzeba kombinować – znalazła plus Maria i spojrzała przed siebie czekając aż Michael uruchomi samochód. Chwila ta przeciągała się – Michael? – Maria spojrzała na chłopaka i zobaczyła łzy w jego oczach. Zbliżyła się do niego – Słuchaj. Nie wiesz nawet jak cholernie ja się boję, staram się tylko to opanować, bo to nic, naprawdę nic nie da. Możliwe, że każda chwila może ich uratować, a ty tracisz tak cenną chwile na płacz, na użalanie się nad sobą. To nie ma najmniejszego sensu Michael. Jeżeli chcesz mogę prowadzić.
Zamienili się miejscami. Michael odwrócił twarz ku bocznej szybie i nie odzywał się przez całą drogę. Mówił jedynie gdzie powinni skręcić. "Prawo, lewo" tak brzmiały słowa wypowiadane przez niego.
Jechali jeszcze przez kilka godzin. Kiedy dojechali do Higlient street Michael zareagował szybo, jak maszyna.

— Stop!

— Dobrze, dobrze przystojniaku – próbowała załagodzić sytuację Maria – rozumiem, że to tu. Ale nie wydaje ci się dziwne, że nie ma tu żywej duszy?

— Nieważne, to tu. Maria zostań w samochodzie.

— Ani mi się śni. Potraktowałeś mnie jak szofera.

— Maria proszę. To dla twojego dobra.

— Szeryfie Valenti. Ten oto mężczyzna zmusił mnie do ukradzenia samochodu obcego człowiek. Potraktował mnie jak zakładniczkę a pod koniec brutalnie uwięził mnie w wozie. – powiedziała Maria dumnie uśmiechając się do Michaela, podobne teksty znała już na pamięć.

— Moja droga. Pamiętaj tylko, że będziesz mogła to powiedzieć tylko, jeżeli szeryf żyje. Prawdę mówiąc, wątpię w to. Zabili wszystkich. Jesteś za słaba, za delikatna aby mi pomóc. Nie rozumiesz? Możesz jedynie przeszkadzać.
Maria spojrzała na Michaela i zaczęła odchodzić do samochodu. Chłopak odprowadzał ją wzrokiem, chciał się upewnić czy na pewno wsiądzie do środka. Nagle Maria odwróciła twarz w strone Michaela. Była cała zapłakana i wyraźnie wściekła.

— Mam nadzieję, że będziesz pamiętał te słowa kiedy leżąc na zakrwawionej podłodze. W około pełno krwi-twojej. Wołasz pomocy, ale nikt, ale to nikt się nie zjawia. Nikt nie słyszy twojego wołania. Nawet ja, bo siedzę zamknięta w tym starym, śmierdzącym wozie. Ci którzy coś zrobili moim najbliższym wejdą do środka, zabija mnie wcześniej gwałcąc. Ja będę krzyczeć, ale ciebie tu nie będzie. Znowu zostanę sama. Umierając w cierpieniach zapamiętam twoja twarz kiedy mówisz mi, że ja tobie przeszkadzam. Jestem taką wkurzającą idiotką łażącą wciąż za tobą-mądrym, silnym, najlepszym. Tylko, że sam nikt nie da sobie razy. Umrzemy osobno, w krzyku i cierpieniu. Ja będę tęsknić i robić sobie wyrzuty, że znowu nie było mnie przy tobie, a ty będziesz myślał, że mi nic się nie stało, że jestem bezpieczna. Ale nie będę.

— Maria – Michaelowi zabrakło słów. Nie zdawał sobie sprawy, że tak właśnie myśli Maria.

— Michael! My jesteśmy całością. Jedno umrze, umrze i drugie. Obetną łodygę, bezwładnie opadną liście. Za bardzo boję się zostawać sama, za bardzo boję się zostawić ciebie samego, bez pomocy. Jeżeli mamy umrzeć, to umierajmy razem.
Przez chwilę Michael stał cicho. Zamyślony patrzał w twarz wciąż płaczącej Marii. Ona usiadła. Łzy leciały coraz rzewniej. Na ulicy utworzyła się kałuża. Czegoś takiego jeszcze nikt z nich nie widział. Michael podszedł do wielkiej kałuży, Maria przestała płakać i spojrzała do wody.

— Maria! Maria! – wołał głos z kałuży – Tu jesteśmy – głosów było coraz więcej.

— Michael...Co to jest?- mówiła przestraszona dziewczyna – Michael! Patrz! Tam jest Liz.

— A tam Max i Isabel, Alex, Kyle. – wymieniał Michael wyraźnie zdumiony i szczęśliwy.

— Tam są wszyscy! – krzyczała z radości Maria. – Jak ich wyciagnąć?

— Maria! – krzyczała z kałuży Isabel. – Tu jest bardzo zimno. Za mało miejsca. Powiększ kałużę!

— Ale ja nie umiem płakać na zawołanie, ot tak!

— Głupia! – zdenerwował się Kyle – Przynieście dużo wody, byle szybo, długo tu nie wytrzymamy.
Michael pobiegł do najbliższego sklepu. Wybił szybę i wyniósł cztery wiadra. Dwa dał Marii.

— Szybko! Biegniemy do jeziora. Nanosimy wody i może uda nam się ich uratować.
Maria i Michael biegli przez las nie mogąc opamiętać się ze szczęścia jakie ich spotkało. Gdy dobiegli do jeziora Michael zaczął nabierać wody, ale Maria stała bez ruchu.

— Maria! Co się dzieje?! Nabieraj tej wody. Musimy uratować wszystkich. Inaczej umrą tam i zostaniemy sami.
Maria jednak nie słuchała. Wpatrywała się w drzewo. Widziała tam coś, co przykuło jej uwagę.

— Panie terminatorze... proszę przestać – mówiła rozbawiona. Michael spojrzał na nią najpierw jak na wariatkę, ale potem zaniepokoił się – Michael, zobacz. Ten miły pan pomoże nam zbierać wodę.

— Maria? Tu nikogo nie ma.

— Och! On się tak wstydzi pana, wie pan jacy oni są...
Maria upadła bezsilnie na ziemię. Po chwili wstała. Obróciła głowę o 360 stopni. Michael wiedział, ze to nie jego dziewczyna.

— Naiwna, głupia, bezsilna istota ludzka – mówił "pan terminator" w ciele Marii – takie łatwo nabrać na gwiazdy filmowe.

— Co jej zrobiłeś?! – krzyczał Michael

— Nic szczególnego, ale to nie ważne. Zostaw to. Chodź ze mną. Zostaw ich!

— Kogo?!

— Wszystkich... Po co im pomagać. Czy oni Ci pomogli?

— Wiele razy – kłócił się Michael

— Chodź – kusił

— Kim jesteś?! Kim?! Jak możesz?! Po co?! – chłopak zaczął szrpać ciało swojej dziewczyny – wyciągnął rękę, aby pozbyć się przeciwnika

— Nie radzę, nie chcesz chyba pozbyć się ukochanej...

— Możliwe, że już nigdy jej nie zobaczę – mówiąc te słowa powoli wyciągał rękę, gotów do ataku.

— Nie! Michael! – -mówił głos Marii

— Silna jest... – z podziwem w głosie mówiło "coś" co zabrało ciało dziewczynie

— Zostaw nas. Bez was na Ziemi radzimy sobie świetnie. Mamy własne życia. Wszystko już zaczęło nam się układać. Ludzie powoli nas akceptują, nie musimy już uciekać. Czemu chcecie to niszczyć?! – krzyczał Michael.

— Nie chcesz wracać na swoją planetę głupcze?

— Nie, nie chcę! To jest moja planeta. Tu jest wszystko czego pragnę, wszystko czego oczekuję od życia. A co jest tam?! – mówił to patrząc w niebo – Tam jest nicość. Kilka gwiazdek i międzygalaktyczna wojna. Nie chcę tamtego życia.

— Zdajesz sobie sprawę, że wyrzekasz się planety, władzy...?

— Od dawna zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę tamtego życia.

— Zdrajco. W ten oto marny sposób zdradziłeś swoją ziemię. Lud wiernie czeka na was, a wy odwracacie się tyłem do ich nieszczęścia. Nie doceniacie tego, co zrobiliśmy dla was. Mogliśmy was zabić i oszczędzić cierpień, ale postanowiliśmy inaczej. Koniec z sojuszem między Antarem, a królewską czwórką. Teraz królestwem rządzi Kavar z Avą u boku. Zostawiamy was tu samych, bez szansy powrotu. Czy jesteś pewien? Od tego mogą zależeć istnienia miliardów.

— Udzieliłem już odpowiedzi. Odejdź. Zostaw nas na Ziemi.
Ciało Marii opadło bezwładnie na wilgotną ziemię. Podniosła głowę i spojrzała na chłopaka.

— Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś?

— Niezupełnie, ale nad tym jeszcze się pogłowię – podszedł do dziewczyny – Możesz wstać? Musimy nazbierać wody aby wyciągnąć ich z tamtąd.

— Oczywiście.

xxx

— I wtedy on mu powiedział: Zostaw mnie. Jestem pewien. I ten wysłannik musiał sobie iść – opowiadała Maria

— A Ty?

— Ja? Ekhmmm... Ja tam też byłam. Właściwie to można powiedzieć, że byłam wzięta.

— Super!

— Alex...

— Co?

— To dla Marii musiało być traumatyczne przeżycie, a ty to bierzesz trochę zbyt lekko.

— No co ty... Maria, prawda, że nie biorę tego na zbyt lekko? – pytał chłopak

— Nie... – patrzała zamyślona w okno – Myślicie, że oni pogodzą się z Michaelem?

— Maria. – Liz podeszła do przyjaciółki i objęła ją – Są przyjaciółmi dłużej niż my się znamy. Byli ze sobą na dobre i na złe...

— Pewnie – Alex podszedł do dziewczyn

— Bywało gorzej

— Macie rację. To już 9 dni, ale jutro wszystko musi się poprawić, w końcu są moje urodziny. – spojrzała na przyjaciół

— Liz... – Alex z zaniepokojeniem patrzał na Marię

— Alex...

— Ona ma szalone oczy, widzę obłęd.

— Elizabeth... No powiedz... co masz dla mnie?! – Maria rzuciła się na przyjaciółkę

— Cicho! Kosmici idą. – te słowa Alex powiedział już z powagą w głosie.

— Hej Isabel! Hej Max! – witała się radośnie Maria – Hej Michael. Pogodziliście się? – szeptała

— Tak – przerwała Isabel – Wszystko jest już w najlepszym porządku. To była tylko krótka sprzeczka. Teraz wszystko powróci do normy.

— I tak nie chcieliśmy tam wracać – przerwał siostrze Max – A Michael, Michael przynajmniej wszystko to przerwał. Skończyły się najazdy wrogów, Nasedów, Tess...

— Żyjemy teraz w zwykłym, starym, dobrym Roswell – uśmiechnęła się Isabel

— Nie będziemy was już narażać na niebezpieczeństwo, nie musimy się ukrywać – Max też zaczął się uśmiechać

— Wszystko powraca do normy – patrzała się na przyjaciół Maria – Aż strach. Nie wierzę...

— Nic nie powróci do kompletnej normy. W końcu żyjemy w Roswell, ale jesteśmy razem – zakończył Alex

xxx

Kobieta w mieniącej się, błękitnej sukni biegła przez srebrne korytarze. Spojrzała przez okno. Za szybą rozpościerało się granatowe niebo, gwiazdy, a jeszcze dalej zielono-niebieska planeta.

— Ziemia. Czas wracać – wymówiła i zaczęła biec w stronę drzwi, drzwi za którymi krył się pojazd mogący przetransportować ją na Ziemię.

— Irvana! Wracaj! – wołał za nią młody mężczyzna. – Wróć do mnie! Wybacz mi!
Ale ona nie słuchała. Otworzyła srebrne drzwi i wbiegła do szklanej kapsuły. Jej wrota powoli zamykały się i już po kilku sekundach była gotowa do startu. Irvana przycisnęła zielony przycisk przy posterunku pilota. W tym momencie pojazd wystrzelił z prędkością światła, by już za kilka chwil znaleźć się na planecie Ziemi, w miasteczku Roswell.

— Ona leci do króla!!! – krzyczał mężczyzna za nią – Przygotować wojsko! Musimy być gotowi na atak na wroga. Nie pozwolę, aby moja żona szukała pomocy na Ziemi. Przygotować najlepsze wojsko! Niedługo atakujemy Ziemię – planetę ludzi.


Poprzednia część Wersja do druku