Kasienka

Płacz (1)

Wersja do druku Następna część

Jest to moje jak najbardziej debiutanckie opowiadanie. Kończy się dosyć płaczliwie więc w przyszłości powstaną dalsze części. Fakt tworzenia bardzo mi się spodobał, więc już pracuję nad kolejną częścią "Płaczu". Mam nadzieję iż nikomu nie przeszkadza prosty język w jakim napisałam opowiadianie.

— Świetnie! Po prostu fantastycznie! Nie dość, że zapomniał o moich urodzinach, to jeszcze chce mnie zabrać na ten p******y mecz – Wykrzykiwała rozwścieczona Liz.

— No cóż... – Maria nie wiedziała co powiedzieć

— I... Powiedz coś! Ja zaraz wybuchnę!

— Liz... Jak by Ci to powiedzieć... Z całym szacunkiem, ale Ty, Ty już wybuchłaś.

— Ja? Ja? Nie wiesz nawet co jeszcze potrafię!

— Racja... Wiesz, może zostawmy to na jutro. Jakoś nie mam ochoty się z Tobą kłócić.

— Pewnie! Rób to co zawsze. Jesteś tak jak inni. Jak Max, Tess, Kyle, Alex, Isabel i Michael. Świetnie się dobraliście! Banda nieudaczników.
Maria nie mogła uwierzyć w słowa najbliższej przyjaciółki. Wyszła. Trzasnęła drzwiami Crashdown Cafe pozostawiając krzyczącą Liz wewnątrz lokalu.

Padał deszcz. Jedynie lampy rozświetlały zamglone chodniki Roswell. Księżyc skryty za chmurami jakby naśmiewał się z dziewczyny. Ulice były puste, no... prawie. Po drugiej stroni jezdni stała ona. Ta, która jeszcze przed chwila nazwała najbliższych przyjaciół bandą, tak która pierwszy raz straciła nad sobą panowanie, ta, której Maria bała się najbardziej, najbardziej w tej chwili.

Liz przemierzyła lśniącą ulicę. Wysokie buty stukały po asfalcie jakby krzyczały. Jeśli byłoby to możliwe, Maria pomyślałaby, że chcą uciec. ''Śmieszna jestem'' Maria czekała aż Liz podejdzie do niej.

— Wybacz.
Maria pozostawiła to bez komentarza.

— Ja... Zrozum... Nie mogę być zawsze tą spokojną i opanowaną. Musiałam się wyżyć, pierwszy raz.

— Na mnie? – powiedziała z ironią Maria

— Przepraszam.
Liz wyciągnęła ręce i przytuliła przyjaciółkę. Nagle zimny prąd przeszył plecy Marii. Powoli odsuwała się patrząc głęboko w oczy przyjaciółki. Płonęły. Maria zaczęła uciekać. Zimne krople deszczu spływały po jej policzkach, zupełnie jak łzy. Przemierzając kolejne ulice słyszała krzyk obcasów Liz. Wrzask stawał się coraz głośniejszy, głośniejszy. Potężne drzewo zaczęło się chwiać. Z wielkim łomotem upadło na chodnik tuż obok Marii, dachy odrywały się od domów, potężne ogrodzenia przewracały się, wiatr niósł w powietrzu śmietniki, meble, dachówki. Wszędzie słychać było krzyk, przeszywający pisk. Tornado. A Maria stała w miejscu. Kilka metrów od niej zobaczyła śmiejącą się Liz.

— Co Ty mi zrobiłaś?! – krzyczała nie mogąc się ruszyć

— Nic moja droga, nic.

— Proszę Liz, błagam. Zostaw mnie. Co ja Ci zrobiłam?

— Nic moja droga.

— Liz! – Maria krzyczała w niebogłosy. Przeszywający ból ogarną całą jej duszę, całe ciało.

— Czy nie jesteś wystarczająco silna aby przeżyć?

— Co?! Liz!!!

— ''Nastał koniec lata, a wraz z nim koniec żywota, wiem czego się boisz, dziś to Ciebie spotka'' – te słowa Liz mówiła z największym spokojem, za to Maria leżała już na ulicy oddychając ciężko, płytko i głośno.

Nastała cisza. Bardziej bolesna niż wcześniejsze wrzaski i piski. Wiatr ustał, a niebo zaczęło się przejaśniać. Jedynym słyszalnym odgłosem był oddech Marii i ucichający stukot obcasów.

xxx

— Hej Liz! – Max podszedł do dziewczyny i pocałował ją.

— Cześć Max – powiedziała mimochodem wyciągając książki z metalowej szafki

— Michael szuka Marii. Nie wiesz gdzie może być?
Delikatny, prawie niezauważalny uśmiech przebiegł po twarzy Liz

— Pewnie zaspała, albo zerwała się z lekcji. Wiesz jaka ona jest.

— Heh. Właśnie wydawało mi się, że to do niej niepodobne – powiedział ze zwątpieniem chłopak

— Słuchaj. Jeżeli, mi nie wierzysz to może skończmy z tym.

— Co?! – wykrzyknął z zaskoczenia
Liz bez słowa odeszła od zdezorientowanego Maxa.

xxx

— Cześć Maxwell – wymamrotał z nad talerza Michael.

— Acha.

— Widzę, że bardzo ciągnie cię do ludzi.

— Acha.

— Może kotlecika? – Michael wysunął ku przyjacielowi brązowego pulpeta ociekającego sosem tabasco.

— Nie.

— Cześć! – powiedziała Isabel podchodząc do stolika.

— Hej Iz, uważaj na pana ''Jestem najważniejszy''
Isabel ze znakiem zapytania w oczach spojrzała najpierw na Michaela, lecz kiedy zauważyła kotlecika zwisającego z ust przyjaciela, szybko odwróciła wzrok ku bratu.

— Max? – wymówiła cicho Isabel

— Acha.

— Rozumiem.

— Co? – zaciekawił się Michael.

— Liz. To się widzi na pierwszy rzut oka.

— Liz? – zwróciła się do Maxa.
Rozdrażniony Max wyszedł z baru pozostawiając za sobą otwarte drzwi.

— Nie dziwię mu się – powiedział Michael

— Nie?

— Z Marią też się coś dzieje.

— ?

— Nigdzie jej nie ma. W domu, szkole, Crashdown, UFO center. Nigdzie. Martwię się

— Tak, widzę – uśmiechnęła się Isabel i spojrzała na twarz Michaela całą ubabraną tabasco.

— To nie jest śmieszne.

— Ok.

— Ok.

— No mówię.

— Wiem.

— Ok.
Drryń Drryń.

— Telefon – powiedziała Isabel grzebiąc w skórzanej torebce.

— Słyszę... – zareagował lekko obrażony chłopak.
Isabel posłała mu uważne spojrzenie i odebrała telefon.

— Isabel?! – wykrzyknął przerażony głos w słuchawce.

— Max? Co się dzieje?
Michael ze strachem w oczach spojrzał na Isabel, a ta na niego.

— Maria! – krzyczał Max

— Co?

— Bierz Michaela i jedź tu, na Surrown street! Szybko! Wezwij karetkę.
Blada Isabel spojrzała na Michaela.

— Co? Co jest? – zadawał zbędne pytania Michael, wiedział, że chodzi o Marię.

xxx

Zbliżając się do Surrown street Michael i Isabel trzymali się za zimne ze strachu ręce. Kiedy zobaczyli w oddali sylwetkę Maxa zaczęli biec.

— Max! – krzyczała głośno Isabel.
Isabel zobaczyła strach i zrezygnowanie w oczach Maxa.

— Koniec. – powiedział cicho Max. Jednak to słowo słychać było wszędzie.
Isabel szybko podbiegła do Maxa. Wydała z siebie pusty krzyk i przytuliła się do Maxa chowając zapłakane oczy w jego kurtce. Michael podchodził do nich wolno. Kiedy w końcu doszedł do przyjaciół zobaczył bezwładnie leżące ciało Marii, w około pełno krwi. Spojrzał na przyjaciół. Był dziwnie opanowany. Isabel i Max ze zdziwieniem spojrzeli na Michaela. Po jego policzkach spływały łzy, najpierw jedna, ale potem zaczęły płynąć strumieniami. Przytulił się do zimnego ciała ukochanej i wydał przeraźliwy krzyk przeszywający do samego serca.

Nastała chwila ciszy, długa chwila. Wszyscy wpatrywali się bezradnie w ciało Marii. Nie odwracali wzroku – nie mogli. Nie zamykali oczu – wtedy płyną potok łez. Nie odczuwali chłodu, czuli jedynie wielki żal, rozpacz oraz strach.

— Musimy wezwać karetkę – oprzytomniała Isabel. Jednak odpowiedziała jej cisza.

— Zawiadommy rodzinę – spróbowała jeszcze raz. Odpowiedziała ta sama, dręcząca cisza.

— Co wam jest? Musimy coś zrobić! – krzyczała bezradnie

— Już nic nie da się zrobić, ona... – głos Michaela załamał się

— Może... – wymamrotał cicho Max – Może by spróbować ją, no wiecie...

— Ożywić? – odpowiedzieli razem

— Max ma racje Michael. Pamiętasz? Udało nam się ożywić Nasedo.

— Ale pamiętajcie, Maria to nie to samo... – zaczął Max – Po prostu z nią może się nie udać.

— Ale to takie nieludzkie! – wykrzyknęła Isabel

— Przed chwilą byłaś za... – powiedział Max

— Wiem, ale jak teraz głębiej pomyśleć... To straszne. Dla niej życie powinno się już skończyć. Ona będzie takim żywym...

— Trupem? – dokończył ironicznie Max – Czyli Liz i Kyle też są żywymi trupami?

— Zamknijcie się w końcu! – wykrzyczał przez łzy Michael – Spieszmy się. Max prowadzi


xxx

— Hej Alex!

— Hej Liz.

— Pomyślałam sobie, że jak oni wszyscy gdzieś pojechali, to może przejdziemy się nad rzekę.

— Ok., tylko skończę to. – powiedział Alex nie odrywając wzroku od różowej kartki.

— Co to? – zajrzał mu przez ramię Liz -Ooooo... List... Do Isabel?

— No

— Kochasz ją co? – zapytała Liz, jednak tak, jakby znała odpowiedź.

— Wiesz przecież.

— Wiem...

— Skończyłem. Chcesz coś do picia?

— Nie dzięki.

— Ok., ja się napiję.

— Nie musisz... – powiedziała tajemniczo Liz.
Wyszli z domu Alexa, a przemierzając kolejne ulice rozmawiali o Nasedo i o tym jak było kiedy nie poznali kosmitów.

— Właściwie to wszystko się zmieniło... Jesteś teraz z Maxem, a ja z Isabel. Już wiem, że to miłość mojego życia.

— Tak...

— A Ty, Ty i Max? Czy też uważasz, że to dla niego czekałaś całe życie?

— Bardzo możliwe, jednak czy nie uważasz, że im przeszkadzamy?
Alex pytająco spojrzał na idącą obok przyjaciółkę. To co usłyszał wydało mu się bardzo dziwne. Spojrzał przed siebie.

— Jesteśmy, rzeka Johanisbeel, najdłuższa w całym Roswell. Ma długość 885 metrów. Następne co do długości rzeki to Heli...

— Zamknij się! – uciszyła go Liz
Po chwili ciszy Alex odważył się zapytać.

— Liz... Czy pokłóciłaś się z kimś?

— Nie... – mówiła to powoli zbliżając się do Alexa.

— Liz? – pytał przerażony chłopak – Cos powiedziałem? Obraziłaś się? Rozumiem! To pewnie o tego całego Maxa... Nie martw si...

— Zamknij się do jasnej cholery! – wrzeszczała

— Liz proszę...
Ziemia zaczęła się trząść, jednak tylko pod Alexem. Ziemia zaczęła falować zupełnie jak bałwany na morzu. Zaczął padać deszcz. Z każdej strony napływały nowe, przeraźliwe dźwięki. Alex bał się. Spojrzał na Liz. Teraz wiedział już, że to nie ona. Jej oczy diabelsko płonęły, a wiatr rozwiewał długie na kilka metrów włosy. Była cała blada. Szara, postrzępiona suknia okalała jej zimne ciało. Do tego ten przeraźliwy śmiech.

— Kim jesteś?! – krzyczał ze wszystkich sił Alex.

— Jestem mój drogi ostatnia osobą jaką zobaczysz. – złożyła mu na ustach pocałunek demona, pocałunek śmierci.
Chłopak wydał z siebie krzyk, ostatni w jego życiu.

—''Nastał koniec lata, z nim koniec żywota, wiem czego się boisz i dziś to Ciebie spotka.''

xxx

Tymczasem trójka kosmitów zbliżała się ku jaskini gdzie znajdował się ich statek. Świeciło mocne słońce, jak zawsze w Roswell. Jednak Isabel ogarnął dreszcz, ona poczuła, że coś złego się stało. Jednak zignorowała to.

— Szybko – pospieszał Maxa i Isabel Michael

— Już.
Kiedy dotarli do jaskini, położyli ciało Marii na stole i wyciągnęli kamienie ze schowka w ścianie.

— Musimy się skupić – wymądrzał się Max – pamiętajcie o oddechu.
Po kilku próbach postanowili odpocząć.

— To jest bardziej męczące niż z Nasedo – żaliła się Isabel – Max, może byś spróbował.

— Ze zmarłym? – odpowiedział zaskoczony.

— Proszę, Maxwell – spojrzał się na niego Michael z oczami pełnymi łez.

— Nie...

— Max! – powiedziała znacząco Isabel.

— No, dobra – zgodził się Max.
Stanął koło ukochanej Michaela i przyłożył jedną rękę do złamanych żeber Marii, zaś drugą do rany na brzuchu. Michael i Isabel przyglądali mu się z daleka trzymając się za ręce. Z ciała Marii zaczęło bić wielce jasne światło, które już wkrótce przepełniło całą jaskinię.

— Jeszcze nie – powiedziała cicho kobieta w białej sukni.

— Tu jest tak dobrze – wymamrotała Maria

— Wiem, jednak potrzebują Cię tam – powiedziała wskazując na Ziemię – Pewna osoba bardzo Ciebie kocha i nie chce abyś ją zostawiała. Ona bardzo ciebie kocha. Bardzo.

— Ta osoba? – zapytała Maria

— Tak.

— Wiem, ja też kocham swoją mamę – uśmiechnęła się dziewczyna.

— Nie o matkę chodzi – uśmiechnęła się kobieta i zniknęła.
Piękne miejsce zaczęło znikać z oczu Marii. Zaczęła otwierać oczy. Czuła się bardzo słaba. Michael podbiegł do Marii.

— Chodźcie tu! – zawołał przyjaciół – Max! Udało Ci się!

— Niemożliwe – wypowiedział zdziwiony Max.
Isabel pociągnęła go za rękę i wyszli z jaskini.

— Niech będą sami.

— Ale czy jeszcze tu wrócę? – mówiła Maria do kobiety, która zniknęła kilka sekund temu

— Maria? – pytał z niedowierzaniem Michael – Maria?

— Michael? – powiedziała ostatkiem sił.

— Kocham Cię, udało się. Już nieważne. Potem mi wszystko opowiesz. Kocham Cię – powtarzał

— Moja głowa. – wypowiedziała z bólem dziewczyna powoli siadając.
Michael widział, że jest w połowie nieprzytomna.

— Zabiorę Cię do matki.

— Nie! – opierała się Maria

— No to do Liz

— Nie, błagam. Nie!
Michael nie rozumiał o co chodzi. Postanowił, że zabierze Marię do siebie. Czuł, że teraz to on był za nią odpowiedzialny. Przytulił ją i poczuł łzę, lecz ona nie była jego. To Maria płakała. Spojrzała mu w oczy i ciągle płakała. Michael przytulił ją do siebie i powoli czuł jak jego koszulka staje się coraz bardziej mokra.
xxx

— Ale tu bałagan – powiedziała Isabel przenosząc gazety z kanapy na zakurzony stół.

— Wiem, ale wybacz, nie wiedziałem, że ktoś tu wejdzie przez najbliższe kilka dni.

— Cicho, ona śpi – uciszał ich Max.

— Max. Jeszcze raz dziękuję, że...

— Nieważne, wiem, że ty też byś to zrobił dla mnie.
Michael położył Marię na kanapie i czule przykrył ją błękitnym kocem.

— No proszę – mówiła z ironią Isabel – tego bym się po tobie nie spodziewała Michaelu.

— Zostaw mnie, proszę zostaw. – mówiła przez sen Maria. Przyjaciele przyglądali się jej z zaciekawieniem.

— Liz, proszę, zostaw mnie... – kontynuowała

— Liz? – Wymówił imię ukochanej Max.

— Nie zabijaj mnie Liz. – mówiła Maria
Max w szoku usiadł na krześle.

— To tylko sen, to tylko sen – wmawiał sobie – Maria jest w szoku, to jej się śni.

— Pewnie. Max nie przejmuj się tym – powiedziała całkiem spokojnie Isabel.
Maria spała jeszcze przez kilka godzin, jednak już się nie odzywała. Kiedy obudziła się, jej zachowanie nie odbiegało od dawnego, ironicznego, pełnego usmiechu.

— Boże, jaka jestem głodna, a głowa boli mnie jakby ktoś huknął mnie patelnią – mówiła z uśmiechem.

— Może kotlety? Zrobiłem rano- zaproponował Michael.

— Zrobiłeś sam?

— Nie wierzysz?

— Nie.

— Dlaczego mi nie wierzysz? – pytał ze zdenerwowanie wyciągając słoik z kotletami.

— Po prostu.

— Po prostu?

— Acha.

— Ok.

— Co ok.?

— Że masz rację.

— Ooo, jednak. A co? Zmieniłeś zdanie?

— Nie, po prostu przypomniało mi się.

— Że nie zrobiłeś kotletów?

— Nie.

— Słucham?

— Po prostu, że z tobą zawsze trzeba się zgadzać.

— Przypominam subtelnie, że głowa mnie boli.

— Mnie głowa nie boli. – powiedział Michael wykładając kotlety na patelnię.

— Widzę, że jesteś bardzo mile do mnie nastawiony.

— Chodzi o to, że jeżeli mnie głowa nie boli to nie kuję Panadoli.

— Acha.

— Proszę – powiedział z dumą wykładając smakowite kotlety na talerz koło dziewczyny.

— Michael?

— Tak?

— Właściwie co ja tu robię?

— Przecież chciałaś...

— Zabrałeś mnie na dyskotekę co?

— Słucham? – chłopak popatrzał na nią z zainteresowaniem.

— Głowa mnie boli, bo mam kaca i przez to nic nie pamiętam.
Michael podszedł do Marii i pocałował ją. Pierwszy raz od dawien dawna. Stało się coś niesamowitego. Teraz to on miał wizję. Widział wszystko co się działo z Marią. Kłótnię potem ucieczkę, tornado i śmiejącą się Liz.

— Bardzo cię kocham – powiedział do dziewczyny. W sercu odczuwał żal, że nie było go kiedy ukochana przechodziła katusze.

— Wiem, wiem. Ja ciebie też. – powiedziała przez łzy i w końcu zaczęła płakać. Jednak tym razem nie pozwoliła się przytulić, usiadła na podłodze za ladą kuchenną i głośno płakała Słychać był łzy głośno spadające na podłogę starannie wypucowaną przez Isabel. Michale wiedział, że pocałunek przypomniał Marii co się stało wcześniej.

xxx

— Cieszę się, naprawdę się cieszę, że udało Ci się ożywić Marię. Jednego nie rozumiem... Przecież to niemożliwe, z Nasedem...

— Wiem, sam się dziwię Isabel.

— Czy Liz wie o tym co się stało?

— Liz?

— Tak, Liz. Czy ona wie o całym zajściu z Marią? – dopytywała się Isabel

— Nie, wiesz... jakoś nie było okazji.

— No to ty też masz problem – stwierdziła pewnie

— Co?

— Pokłóciliście się, zaraz znajdziemy ją przywaloną drzewem.

— To nie jest śmieszne.

— Wiem, przepraszam.
Jechali dalej samochodem, lecz jakoś nikt z nich nie chciał się odezwać. Mijali kolejne Roswelliańskie pola, lasy i małe domki na przedmieściu. Kiedy wjechali do miasta zdziwił ich tłok koło zjazdu do rzeki. Postanowili sprawdzić co się stało. Niestety, policja nie chciała wpuścić nikogo z gapiów. Kosmici sprytnie prześlizgnęli się za drzewami i dotarli do ogrodzonego policyjnymi taśmami miejsca. Przykucnęli za krzakami.

— Nie wiem co się stało komisarzu. – powiedział jeden z policjantów – To naprawdę bardzo dziwne morderstwo.
Rodzeństwo spojrzało po sobie i zaczęło słuchać rozmowy jeszcze uważniej.

— Biedny chłopak, nie miał szans... – cicho powiedział drugi policjant.

— Wiemy kto to jest? – zapytał zdecydowanie komisarz.

— Tak... – zaczął pierwszy z policjantów – To niejaki Alex, Alex...Wi... Nie wiem, nazwisko jest zamazane – mówił patrząc na legitymację uczniowską chłopaka.
Isabel ze łzami w oczach spojrzała na bladą twarz Maxa.

— M.. m... m... ax

— Isabel...

— Nie!!! Ja tego nie zniosę, to niemożliwe, nie! Nie! Nie! Nie Alex, nie, nie... – płacząc przytuliła się do skórzanej kurtki brata.

— Hej! Kto tam jest?! – zawołał policjant – Wychodźcie!

— Uciekamy! – krzyknął Max, lecz już było za późno.

— Wiecie smarkacze, że nie wolno podsłuchiwać, teraz to dopiero macie problem.

— Przepraszamy najmocniej, ale... zabłądziliśmy – zaczął kłamać Max, jednak płacząca Isabel zainteresowała policjanta i tłumaczenia Maxa nie zostały pozytywnie rozpatrzone.

— Znaliście go?

— Alexa? – zapytał głupio Max.

— Owszem. Został zamordowany z pełna premedytacją. Usta i szyja zostały stopione.
Isabel wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem.

— Zabierz ja stąd. Nie powinna oglądać tej masakry. – zlitował się policjant – przyjdź do mnie jutro, złożysz zeznania – powiedział do Maxa.

— Usiądź Isabel – troskliwie powiedział Max. Te słowa skojarzyły się jej z Alexem, zdała sobie sprawę, że już nigdy ich od niego nie usłyszy, że nie usłyszy jego śpiewu, nie pocałuje, nie przytuli.

— Max...

— Tak?

— A czy nie mógł byś... no wiesz...- zaczęła nieśmiało dziewczyna.

— Najpierw musielibyśmy odbić ciało, co jest wątpliwe w powodzeniu.

— Rozumiem.

— Zawiozę Cię do domu, mama się Tobą zaopiekuje.

— Nie, będą się za dużo wypytywać. – sprzeciwiła się

— Ok., w takim razie jedziemy do...

— ...Michaela – dokończyła Isabel
Jechali jakiś czas w ciszy, kiedy nagle, ni z tąd ni z owąd na drodze pojawiła się Liz.

— Uważaj, Liz! – krzyknęła Isabel, ale podświadomie wiedziała, że brat nie wyhamuje. Wielki hałas, krzyk ofiary i przeraźliwy pisk opon zcieranych przez gwałtowne hamowanie na suchym asfalcie przeszyły ich całe ciała.

— Liz! Liz! Nic ci nie jest? – pytał bezradnie Max. Próbował ją jeszcze ożywić jak pewien czas temu. Nic, wszystko bez pożądanego skutku.

— Koniec, to niemożliwe, Apokalipsa – mówiła pod nosem siostra skrzywdzonego do głębi chłopaka.

— Ona... ona była dla mnie wszystkim, moim życiem, moją misją, przeznaczeniem – płakał.

— On był dla mnie więcej iż wszystkim, on był moją duszą – szlochali razem, jednak po chwili Isabel ocknęła się – Max?

— Tak?

— Widzisz to co ja?

— To znaczy co?

— To! – krzyknęła w niebogłosy i zaczęła uciekać, za nią biegł przerażony Max.
Goniło ich to, co zabiło Alexa. Pędzili po drodze. Szybciej-to jedyna myśl jaka przychodziło im w tej chwili do głowy. Isabel zatrzymała się.

— Max! Użyj mocy!

— Próbowałem, nie mogę! – potwór zbliżał się w ich stronę, nieuchronne było to, że złapie ich i zabije, zabije w najstraszniejszy, najbardziej nieludzki z możliwych sposobów.

— Czego chcesz?! – odważyła się Isabel. Właściwie, to była rozwścieczona, rozzłoszczona – Morderco! Czego chcesz? Zabij mnie, zabij, ale zwróć życie Alexowi!

— Nie rozumiesz głupia istoto? – zaczął ironicznie demon – do czego on ci potrzebny?

— Do miłości, kocham go, tak kocham, ale dla Ciebie to zbyt trudne słowo! Jak możesz?! Jak? Jak?! – krzyczała coraz głośniej dziewczyna.

— Zabierali wam czas, moc, siłę.

— Zabierali?! Przecież ty! Nie! Zabiłeś kogoś jeszcze? – dołączył się Max.

— Tę blondynę, chuderlaka i ciemnowłosą, szykuję się jeszcze na Valentich i jak wy to prymitywnie nazywacie rodziców. Ha ha – śmiał się diabolicznie.

— Po moim trupie!

— Chcesz walczyć prymitywie?

— Ja jej pomogę.

— Nie macie szans żałosne ludziki. Nie jest lepiej wrócić na swoją kochaną planetę na której poddani was kochają? Wolicie żyć tu, na Ziemi, zostawiając ukochaną matkę? Ona za wami tak płacze, tak kocha.

— Tak jak ja kocham Liz.

— Kochałeś królu.

— Ale, ale! Czegoś tu nie rozumiem. Jeżeli to ty zabiłeś Liz, to kogo potrąciłem?

— Mnie, idioto!

— Czyli ty cały czas byłeś nią, okłamywałeś mnie, Marię i innych?

— Tak można to nazwać.

— Jak mogłeś?! Jak?! – Max nie wytrzymał. Z jego ręki wyleciał strumień przerażająco gorącego światła. Zabił. Zabił ich troje.

— Michael? Coś się stało?

— Koniec, Maria to koniec. Słyszałem, słyszałem płacz. Płacz matki ubolewającej nad dzieckiem.


Wersja do druku Następna część