Anonim

Till the End of the Time

Wersja do druku

"It's August 26th, I'm Liz Parker and I feel that I'm dying. The cause is called Max Evans. Isn't that ironic? He is the one who saved me once, who brought me back to life..."

"Jest 26 sierpnia. Nazywam się Liz Parker i czuję, że umieram. Przyczyną jest Max Evans. Czyż to nie ironia? To on mnie kiedyś uratował, przywrócił do życia..."

Czuję, że oddalamy się od siebie. Ja się oddalam. Zmieniłam się. Nasze spotkania nie są już takie, jak dawniej. Gdy mnie dotyka, nie czuję jego bliskości. On wie, że coś się zmieniło. Stara się być przy mnie, kocha mnie, ale... czy to jest ta sama miłość?

Przestałam czuć jego bliskość. Czy to przez rodziców, którzy robią wszystko, by uniemożliwić nam spotkania? Może właśnie dlatego czuję znużenie, nie mam siły walczyć o naszą miłość. Nie wiem... nie wiem, czy nadal tego chcę, samotnej walki, walki z rodziną o własne szczęście. Ale czym ono jest? Czy na imię mu Max? A może moim szczęściem jest właśnie rodzina, nie On. Chciałabym, aby zniknął z mojego życia. Nie potrafię, nie chcę aby istaniał w nim tylko połowicznie, nie w pełni.

Wiem, że jestem egoistką. Rani mnie to, że nie ma go przy mnie, nie tylko wtedy, gdy go potrzebuję. Chcę go czuć przy sobie zawsze, albo nigdy. Wiem, że nie możemy być razem tak, jak bym tego pragnęła.

Till my body is dust Póki me ciało nie obróci się w popiół
Till my soul is no more Póki mej duszy nie będzie
I will love you Będę cię kochać
Love you Kochać

Till the sun starts to cry Póki słońce nie zapłacze
Till the moon turns tu rust Póki księżyc nie pokryje się rdzą
I will love you Będę cię kochać
Love you Kochać

But I need to know Ale muszę wiedzieć
Will you stay for all time Czy zostaniesz ze mną
Forever and a day Na zawsze i jeden dzień dłużej

And I'll give my heart I oddam swe serce
Till the end of our time Zanim nadejdzie nasz czas
Forever and a day Na zawsze i jeden dzień dłużej
(...)
Till the storms fill my eyes Zanim burza wypełni me oczy
And we touch the last time A my dotkniemy się poraz ostatni
I will love you Będę cię kochać
Love you Kochać
I will love you Będę cię kochać
Love you Kochać
I will love you Będę cię kochać
Love you Kochać

Liz zamknęła swój pamiętnik. Na jej twarzy pojawił się "uśmiech" pełen smutku. Słowa tej piosenki zdawały się tak bardzo prawdziwe. Byłaby szczęśliwa, gdyby mogła je wypowiedzieć, uznać za swoje. Ale nie mogła. Nie mogła zapytać "czy on z nią zostanie na zawsze i jeden dzień dłużej". Była pozbawiona złudzeń. Wiedziała, że nigdy nie będą razem.. tak naprawdę razem.

Smutek był przy niej przez cały wieczór. Był przy niej, gdy zasypiała, towarzyszył jej podczas snu...
Zbudził ją nagły hałas, który ucichł równie szybko, jak rozbrzmiał chwilę wcześniej. Popatrzyła na zegarek. Był środek nocy. Próbowała ponownie zasnąć, ale nie potrafiła. Postanowaiła się przejść, ochłonąć. Narzuciał sweter na ramiona. Wybiegła z domu. Było jej zimno. Szła boso. Dotarła nad rzekę.

***

Max założył ulubioną koszulę. Zegarek na jego nocnej szawce pokazywał północ. Chłopak wiedział, że to najlepsza pora, by odwiedzić Liz, tak by nikt im nie przeszkadzał. Chciał z nią porozmawiać. O niej, o nim, o czymkolwiek. Czuł, że musi to zrobić. Coś się psóło między nimi. Chciał to naprawić.

Wyszedł z domu przez okno. Nie chciał nikogo obudzić, tym bardziej, że przechadzka o północy napewno zaniepokoiła by jego rodziców. Gdy dotarł do domu Liz, podszedł do drabinki prowadzącej na jej balkon. Pomyślał, że na pewno zostawiła otwarte okno. Gdy znalazł sie na szczycie, uśmiechnął sie do siebie – okno było otwarte. Zapukał w nie zanim wszedł do środka. Rozejrzał się po pokoju. Liz nie było. Na jej łóżku leżał dziennik. Max podszedł i wziął go do ręki. Nie chciał go przeczytać, a jedynie obejrzeć. Coś jednak kazało mu przewrócić kartkę na ostatni wpis.

Max stał przez dłuższą chwilę wpatrując sie w dziennik, zanim ten upadł na ziemię. Chłopak stał nieruchomo. Nie wierzył w to, co właśnie przeczytał. Nie wierzył, że to były słowa Liz. Wybiegł na zewnątrz.

Padał deszcz.

***

Liz wpatrywała się w nurt rzeki. Jakby czekała, aż coś się zdarzy. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się. Stał przed nią cały przemoczony. W jego oczach widziała złość. Gdy zaczął się do niej zbliżać, cofnęła się. Cofała się. Cofała się, aż poczuła za plecami twardy pień drzewa. On był coraz bliżej... bliżej. Chciała uciec w bok, ale oparł rękę o pien. Chciała odejść, ale ją powstrzymał. Ponownie popatrzyła w jego oczy. Tym razem dostrzegła w nich coś więcej niż gniew, tlił się w nich ból. Nagle ból ponownie przekształacił się w gniew, a potem... pożądanie.

Ich usta spotkały się. Ale Liz czuła się inaczej, niż wcześniej, gdy ją całował. Jego usta stawały się agresywne. Całował ją natarczywie, jakby chciał się upewnić, że jest tylko jego. Chciała go odepchnąć, ale on jej nie pozwolił. Chciała powiedzieć "nie", ale on wciąż zamykał jej usta swoimi. Deszcz nadal padał. Liz nie potrafila mu się opierać. Jej sweter, jego koszula, ich ubrania znalazły się pod ich stopami. Max przestał ją całować. Stała naga, a on patrzył na nią, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej delikatnego ciała. Liz zarumieniła się. Chwycił ja za rękę i gwałtownie do siebie przyciągnął. Opadli na trawę. Nadal całował ją łapczywie, jakby gdzieś odchodziła, a on próbował ją zatrzymać. Czuła jego usta na swych ustach, na swej szyi. Podobała się jej jego natarczywość. Chciała go mieć dla siebie. Już nie chciała by przestawał. Nagle usłyszała jego szept: "Jesteś pewna?". Liz spojrzała mu głęboko w oczy i odpowiedziała pocałunkiem. Chwilę potem poczuł jej paznokcie wbijające się w jego nagie ramiona. Jej ciche westchnienia zdawały się krzyczeć, chcąc wyrazić nieogarnioną przyjemność. Należała do niego. On należał do niej. Byli jednością...

Dał się słyszeć szum wody, krople deszczu...
Księżyc nadal rozjaśniał nocne niebo.

***

Max poczuł, że Liz wstaje. Obserwował ją, gdy patrzyła na księżyc, uśmiechała się. Jej mokra od deszczu koszula zaznaczała każdy szczegół jej ciała. On także się uśmiechał. Patrzył jak wiruje wokoło z rozpostartymi rękoma. Była taka szczęśliwa...

Padł strzał.

Max widział wszystko w zwolnionym tępie:
Liz nagle przestała się obracać. Uśmiech zniknął z jej twarzy, na której teraz widać było zaskoczenie. Zachwiała się. Upadła

Max zerwał się z miejsca. Chciał, musiał ją uratować. Biegł, biegł, jak tylko mógł najszybciej, ale nie potrafił jej dosięgnąć. Leżała tuż przed nim, a on nie mógł nic zrobić. Oddalała się od niego. "Liz!" – krzyczał, próbując jej dotknąć... Patrzył na jej bladą twarz. "LIZ, LIZ!", ale jej już nie było. Odeszła, zniknęła...

— Max? – usłyszł jej głos. Patrzyła na niego pytającym wzrokiem. Księżyc oświetlał jej twarz – Max, czy coś się stało?

— Nie... – patrzył na nią jakby z niedowierzaniem.

— Wołałeś mnie.

— To był tylko sen. – Powiedział.

— Max... jestem przy tobie.

— Wiem, Liz... wiem – popatrzył na nią i już wiedział, że nikt, ani nic ich już nie rozdzieli. Byli razem, tak naprawdę razem.

Wersja do druku