Graalion

Isabell & Zack (9)

Poprzednia część Wersja do druku

— Isabel?
Od razu poznała, że coś się stało. Zack był wyraźnie czymś zmartwiony. Nawet jego zwykle uśmiechnięte w każdych okolicznościach oczy przygasły. Przysiadł obok niej na ławce.

— Co się stało? – zapytała. – Masz taką minę, że aż się boję.

— Chodzi o mojego brata – w jego głosie brzmiało napięcie. – On ... on dostał awans.

— I to wszystko? – odetchnęła z ulgą. – Powiedziałeś to takim tonem jakby się okazało że ma raka.

— Proszę, wysłuchaj mnie – z bólem spojrzał jej w oczy. Ponownie ogarnęły ją złe przeczucia. – Parę lat temu Sam spadł z jakiejś platformy i złamał nogę. Wydawało się, że to nic poważnego, ale jakiś miesiąc temu noga znowu zaczęła go boleć. Lekarze powiedzieli, że ją przeforsował i zakazali wszelkich podróży. Pewna firma zaproponowała mu pracę w biurze, gdzie koordynowałby pracę takich konsultantów jak on. Wyższe zarobki, stałe godziny pracy. Sam się zgodził.
Zamilknął.

— A ta zła wiadomość? – spytała Isabel.

— Biuro tej firmy znajduje się w Melbourne.

— Melbourne w Australii? – zapytała z przerażeniem.
Skinął powoli głową. Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu.

— Rozumiem – odezwała się cicho.
Zack wiedział, że rozumiała. Widział to jasno w jej umyśle.

— Sam już kupił tam dom i zapisał mnie do szkoły – zmusił się, by kontynuować. – On ... on mnie potrzebuje. Nie może wyjść z domu bez laski. Lekarze mówią, że to przejdzie, musi tylko parę miesięcy odpocząć, ale nie będzie już mógł podróżować tak często jak do tej pory.

— Więc wyjeżdżasz? – najwyższemu wysiłkowi woli zawdzięczała, że głos jej się nie załamał.
Objął ją.

— Zależy mi na tobie – powiedział patrząc na nią. – Chryste, nawet nie wiesz jak bardzo. Ale to mój brat. Wychowywał mnie odkąd zginęli nasi rodzice. Jestem mu to winien.

— Kiedy wyjeżdżasz? – spytała nie patrząc na niego.
Zawahał się.

— Sam wykupił mi bilet na samolot z Albuquerque za dwa dni.

— Więc zostały nam tylko dwa dni – spojrzała na niego.

— Is – w jego głosie słychać było cierpienie. – Wiesz, że ...

— Ćśś – położyła mu palec na ustach. – Wiem. Nic nie mów. Po prostu mnie pocałuj.
Spełnił jej prośbę.

Patrzyła jak odjeżdża czując, że w jej życiu kończy się pewien etap. Po raz pierwszy była naprawdę zakochana, a obiekt jej uczuć właśnie odjeżdżał, przenosił się na drugi koniec świata. Jednak rozumiała go. Gdyby to Max miał kłopoty ona też rzuciłaby wszystko by przy nim być. Patrzyła jak Ford Mustang znika w chmurze pyłu czując, że oto kończy się jej dzieciństwo, a zaczyna się dorosłe życie. Czuła się zupełnie inną osobą, Zack zmienił ją nie mniej niż Max zmienił Liz przywracając jej życie. Tylko dlaczego to musiało tak boleć? Niechciane łzy spłynęły po jej policzkach. Nie, nie będzie płakać. Zostało im podarowane trochę czasu i była wdzięczna za każdą minutę jaką wspólnie spędzili. Jednak łzy nie chciały przestać płynąć.

— Is?
Odwróciła się. Max. Stał tam niepewnie jakby nie wiedząc jak zostanie przyjęty. Przypomniała sobie, że od początku nie lubił Zacka. Jednak był jej bratem. Czuł, że cierpi i przyszedł by oferować jej swe współczucie. Objął ją pozwalając się wypłakać. Potrzebowała tego.

— Chcesz wracać do domu? – zapytał cicho, gdy szloch przestał wstrząsać jej ramionami.

— Tak – spojrzała na niego zrezygnowana. – Wracajmy do domu.


Poprzednia część Wersja do druku