lizzy_maxia

True Destiny

Wersja do druku

W Crashdown Café roiło się od klientów. Maria i Liz dwoiły się i troiły, by sprostać wszystkim zamówieniom. Przy kontuarze siedziała znużona Isabel, usiłując dopić swoją colę. Tuż obok niej, jakby spod ziemi, wyrósł Kyle.

—Issy, może wybralibyśmy się wieczorem do kina? – zaproponował nieśmiało. – Ostatnio cały czas jesteś smutna, może to poprawiłoby Ci się humor…

—Do kina czy na film? – spojrzała na niego i zaśmiała się, co zabrzmiało nieco sztucznie. – Dobrze, Kyle. A więc randka. O której po mnie przyjedziesz?

—Randka? – zdumiał się.

—A nie? – zdziwiła się i pociągnęła przez słomkę duży łyk napoju.

—Yyy…Tak, jasne, r-ran-ndka-a…-wyjąkał – B-będę o-o ósmej. Cześć, d-do zobaczenia! – zdezorientowany chłopak szybko wybiegł z restauracji. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że siostra Maxa zgodzi się na spotkanie tylko we dwoje, sam na sam... Do tej pory wszyscy spotykali się w grupie. Tu, w Crashdown, na kręgielni, albo w mieszkaniu Michaela…Tylko że jeszcze niedawno był z nimi Alex – chłopak Isabel. Odkąd go zabrakło, dziewczyna nie potrafiła już cieszyć się życiem…
W pół do ósmej Issy siedziała jeszcze przed lustrem i po raz setny przeczesywała grzebieniem swoją nową, krótką fryzurkę. Myślała o Alexie. Minęły dwa miesiące od jego śmierci. Tak bardzo za nim tęskniła. Za jego uśmiechem, czułym wzrokiem, za tym, że zawsze potrafił ją pocieszyć, że mogła na niego liczyć w każdej sytuacji…Łzy popłynęły jej z oczu i rozmazały przed chwilą nałożony tusz do rzęs.

—F*** – zaklęła. – Kyle na mnie czeka…Czemu ja muszę się tak mazgaić? Alex już nie wróci. On umarł…Nie, Tess go zabiła…Ale to nieważne. On już nigdy nie będzie mój. Muszę się nauczyć z tym żyć. Bo ja żyję dalej… – wyrzucała sobie. Szybko poprawiła makijaż i przebrała się w seksowną sukienkę. – Będzie super. Wspaniale. Niesamowicie. – powtarzała bezustannie drżącym głosem. – Kyle to świetny chłopak. Bardzo sympatyczny. Co mi szkodzi iść z nim na randkę? Na pewno będzie odjazdowo…"Och, czemu ja się oszukuję?"- przemknęło jej przez myśl.
Nagle do pokoju wparował bez pukania Max.

—Siostrzyczko, masz gościa. – zawiadomił, chichocząc podejrzanie.

—Kyle już przyszedł? Nie za wcześnie? – spojrzała na zegarek. Do ósmej brakowało jeszcze 15 minut.

—Tak, czeka na dole…Pośpiesz się…Och, Issy…Umówiłaś się z synem szeryfa?

—Co w tym dziwnego? Mogę się umawiać z kim chcę! – tupnęła nogą jak mała dziewczynka, gdy rodzice nie chcą kupić jej nowej lalki Barbie. – Masz coś przeciwko niemu?

—Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi…

—Max, mogę Cię prosić, żebyś wyszedł? Przez chwilę chcę zostać sama…

—Rozumiem, ostatnie przygotowania…- kiwnął głową z trudem powstrzymując się od śmiechu.

—Max! Ja Cię proszę! – powoli traciła resztki cierpliwości.

—Okej, już idę! Powiem Kyle`owi, że jeszcze nie jesteś gotowa…

—Max! Widzę, że to Cię bawi, braciszku! – zakpiła. – Czy ja się tak zachowuję, jak co wieczór latasz do swojej Lizzy albo jak mizdrzycie się w Crashdown? – Max trzasnął drzwiami i wrócił do siebie – Naprawdę, myślałam, że dorosłeś już do miłości…- Issy pokręciła ze zrezygnowaniem głową. – Chłopakom tylko jedno w głowie…
Punktualnie o ósmej Isabel zeszła na dół. Powitał ją Kyle z nieśmiałym uśmiechem na twarzy i bukietem przepięknych kwiatów w ręce.

—To dla Ciebie, Isabel.

—Dziękuję, są piękne! – Issy była zachwycona. Delikatnie pocałowała chłopaka w policzek. Kyle zaczerwienił się i zawstydzony spuścił oczy.

—"Nie tylko one…"- pomyślał, ale powiedział tylko : – Chodźmy, bo się spóźnimy na seans…
Po obejrzanym filmie, na którym oboje świetnie się bawili, udali się na kolację do Crashdown. Liz i Mari miały wolne, nie mogły więc być świadkami jak Issy i Kyle zamówili coś lekkiego do jedzenia i usiedli przy najdalej oddalonym od drzwi stoliku.

—Dziękuję, Kyle. – irytującą ciszę, która panowała od parunastu minut, pierwsza przerwała Isabel.

—Za co?

—Jeszcze się nie domyślasz? Dzięki Tobie znów się śmieję…

—Wydaje mi się, że sprawił to ten film. Ale muszę się przyznać, że taki był mój zamiar – rozweselić Cię.

—No i się udało. Ale Kyle, to nie ta komedia, to Ty…Chyba wiem, co mówię…Dzięki…

—"Dziękuję" to Twoje ulubione słowo? Ciągle je powtarzasz…

—A jak inaczej można wyrazić prawdziwą wdzięczność? Tylko w ten sposób. Choć czasami i słowa zawodzą. Wtedy mamy w zanadrzu gesty…Jeśli chcesz, mogę rzucić Ci się na szyję i tak okazać to, co w tej chwili czuję…

—"Czasami jeden uśmiech ma większe znaczenie niż jakiekolwiek słowa" – zawstydził się Kyle. – A Ty tak pięknie się śmiejesz, to będzie dla mnie największa nagroda, nie mogę patrzeć, jak jesteś smutna…
Tej nocy Kyle nie mógł zasnąć. Rozpamiętywał każdą chwilę spędzoną z Issy. Od wielu tygodni marzył o randce z nią, ale nigdy nie miał na tyle odwagi, by zrealizować to marzenie. On i Isabel bardzo zbliżyli się do siebie, od kiedy Alex został zamordowany, a Tess opuściła Ziemię i poleciła na Antar. Oboje zostali bez pary, jeśli można to tak nazwać. W pewnym sensie zbliżyła ich samotność…Gdy Kyle w końcu zanurzył się w objęcia Morfeusza, oczywiście przyśniła się mu Isabel. Ale nie była sama. Towarzyszył jej wysoki, śniady Latynos, o czarującym uśmiechu. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie to, że Is i nieznajomy szli pod rękę po ślubnym kobiercu w stronę ołtarza ustrojonego tysiącem białych róż…Gdy stanęli na przeciwko księdza, zamiast nieznajomego mężczyzny, Kyle ujrzał u boku Isabel własne oblicze. Już mieli wypowiedzieć słowa ślubnej przysięgi, kiedy nagle sen się skończył. W umyśle Kyle`a zapadła ciemność, by chwilę potem mogły ukazać się mu inne obrazy, związane tym razem ze zwykłą, szarą, roswelliańską codziennością – szkoła, tata, dziadek…Rano chłopak nie pamiętał o swoim niezwykłym śnie…
Kawiarnia była już zamknięta. W środku krzątała się jeszcze tylko Maria. De Luca zmywała naczynia, a brudną robotę umilała sobie rozmową z przyjaciółką. Radio cicho grało miłosne przeboje. Od czasu do czasu Maria wtórowała znanym wokalistkom i podrygiwała w rytm muzyki.

—Is, a więc to prawda? Byłaś na randce z Kyle`em? – dopytywała się.

—Tak, a co w tym dziwnego? Randka jak randka, nic nadzwyczajnego-kino i kolacja. Mile spędziliśmy czas, to wszystko. – wzruszyła ramionami Issy i wróciła do swojego "zajęcia"- wodzenia palcem po śliskim blacie stołu.

—Heh…- Maria rozmarzyła się. – Kyle jest niesamowitym facetem. I bardzo samotnym…Najpierw Liz z nim zerwała, później cała ta sprawa z Tess, którą rzekomo kochał jak siostrę…Biedniusi…Zasługuje na chwile radości. I nie mam wątpliwości, że właśnie Ty mu je dajesz…- podsumowała z błyskiem w oku.

—Mari, nie opowiadaj głupstw. – zaprotestowała Isabel. – Jesteśmy przy-ja-ciół-mi. – wysylabizowała z naciskiem.

—No jasne, wiem. – potaknęła Mari z szelmowskim uśmiechem na ustach. – Tylko że to tak trochę dziwnie wygląda. Ja mam Miśka, Liz – Maxa, a wy jesteście sami jak palec. Uwierz mi, we dwójkę raźniej…

—Chcesz mnie swatać z Kyle`m? – naburmuszyła się Isabel. – Na jakiej podstawie, jeśli można wiedzieć?

—Doskonale się ze sobą dogadujecie, a przyjaźń między kobietą a mężczyzną, może być wspaniałym początkiem wielkiego uczucia-miłości zdolnej przezwyciężyć nawet śmierć. – stwierdziła Maria i odstawiła wytartą szklankę na ladę.

—A ty i Michael jesteście przyjaciółmi? – zaciekawiła się nagle Isabel.

—Myślę, że teraz już tak. Pamiętasz jak było na początku? Kto się czubi, ten się lubi…- Mari uśmiechnęła się do wspomnień. – Natomiast Max zakochał się w Liz od pierwszego wejrzenia, ponoć jeszcze w dzieciństwie…No cóż, różne są koleje miłości…
Isabel zamyśliła się.

—Aż po grób…- westchnęła, a jej oczy zaszkliły się niespodziewanie. – W moim sercu zawsze będzie miejsce dla Alexa…
Maria spojrzała na nią troskliwie. Odłożyła talerz, wytarła mokre ręce i przytuliła łkającą przyjaciółkę.

—Issy…Bardzo przeżyłaś jego śmierć, ale życie toczy się dalej, musisz się z tym pogodzić, zresztą jak my wszyscy…Wiem, że jest Ci ciężko…Nie obrazisz się, jeśli coś powiem? U boku Alexa byłaś szczęśliwa, ale mam wrażenie, że to nie była prawdziwa miłość, przynajmniej nie z Twojej strony…Widzisz, nie zawsze przyjaźń przeradza się w miłość…Jesteś bardzo wrażliwą, wartościową dziewczyną i być może nie chciałaś zranić uczuć Alexa…Może dlatego właśnie z nim byłaś…Wiedziałaś, że Cię potrzebuje i nie chciałaś sprawić mu przykrości…

—Mari, jak możesz?! Chcesz przez to powiedzieć, że robiłam to z litości?! – krzyknęła Isabel, choć w głębi duszy dręczyły ja wątpliwości. Po śmierci chłopka zaczęła się nad tym zastanawiać i z przerażeniem odkryła, że Mari może mieć rację. – To nieprawda! Kochałam Alexa nad życie! Już nikogo tak bardzo nie pokocham, nikogo…- Is zaniosła się od płaczu.

—Chodziło mi o to, że możliwe jest, że robiłaś to całkiem nieświadomie…- wytłumaczyła Mari. – Dobrze, już dobrze, Is, nie denerwuj się…Ciii…I przestań ryczeć. Nie mam chusteczki, ale to powinno wystarczyć – Maria podała koleżance serwetkę. Isabel otarła łzy i wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić.

—Już lepiej? – spytała Maria.

—Trochę. Pójdę już. – zażenowana swoim nagłym wybuchem płaczu, poderwała się z krzesła.

—Issy, zaczekaj. Co z Kyle`m?

—O rany, a co ma być? Spotkaliśmy się raz i wystarczy. A co dalej, zobaczymy. – odpowiedziała z obojętną miną Isabel. Łzy zdążyły już obeschnąć.

—Było miło, ale się skończyło? – zadrwiła Mari.

—Dokładnie – przytaknęła Is.

—Wcale nie musi tak być. Kto Ci broni spotykać się z Kyle`m?

—Przeczysz sama sobie. Przed chwilą powiedziałaś, że z Alexem byłam z litości, a teraz namawiasz mnie do tego samego w stosunku do Kyle`a.

—Nie, to nie tak…

—Mari, przecież ja go nie kocham! Skrzywdziłabym go, gdybym…A zresztą, skąd wiesz, że on chciałby się ze mną jeszcze raz spotkać? Czy już nie można sobie spokojnie wyjść do kina w towarzystwie przyjaciela, żeby nikt nie nazwał tego randką? To paranoja!

—Tak, tak, wszystko jasne…Powiedz, ale szczerze-czujesz coś do Kyle`a?

—Przyjaźń. To tyle. Koniec rozmowy!

—Is, do jasnej cholery!!! – wybuchnęła Maria – Czemu nie chcesz przyznać się sama przed sobą, że to coś więcej? To widać na odległość! Patrzysz na niego takim wzrokiem, jakbyś chciała…

—Nie wmawiaj mi czegoś, co nie jest prawdą! – wrzasnęła zdenerwowana Isabel.

—Nie tylko ja to zauważyłam…
Issy wyraźnie zlękła się.

—Tak? A kto jeszcze? – spytała pośpiesznie, ale nie chciała, by zabrzmiało to, jakby naprawdę była ciekawa.

—Michael, Lizzy, Max…

—Naprawdę?

—Naprawdę, głuptasie! – roześmiała się Mari. – Jak to możliwe, że do Twojego serduszka zapukała miłość, a Ty tego nie usłyszałaś?

—Mari, boję się…- przyznała się Isabel patrząc przyjaciółce prosto w oczy. – To się stało tak szybko…Minął dopiero miesiąc od śmierci Alexa…Czuję się potwornie, jak podła żmija! Czuję się, jakbym go zdradzała, zdradzała miłość do niego…To nie w porządku wobec niego, ale też nie fair w stosunku do Kyle`a…Dręczy mnie okropne poczucie winy…- Isabel znów zaczęła płakać.

—To dlatego nie chciałaś dopuścić do siebie tej myśli…- zrozumiała Maria i mocniej objęła przyjaciółkę – Isabel, miłość nie jest niczym złym…Masz prawo do szczęścia, jak każdy z nas…
Nocny spacer po cmentarzu przestraszyłby niejednego osiłka, ale Issy nie bała się. Wiedziała, że nie ma czego. Była tu już tysiące razy, nawet nocą. Szła powoli, podziwiając w zadumie omszałe, dawno zapomniane groby i te "najświeższe" pomniki, wystawione w hołdzie umarłym. Momentami słyszała ciche pohukiwanie puszczyka i szelest liści tańczących na wietrze. Przystanęła przy niedużej mogile, w której spoczywał Alex. Zapaliła świeczki, oddając cześć jego pamięci i pomodliła się w skupieniu.

—Panie, świeć nad jego duszą…Spraw, o Jezu, by zaznał po śmierci prawdziwego szczęścia…Opiekuj się nim, Matko Boska…Zaprowadź do żywota wiecznego…Amen…
Nagle zerwał się silny, porywisty wiatr, który sprawił, że płomienie świec zgasły. Isabel nie czuła lęku, poczuła za to przy sobie czyjaś obecność. Nieznajomy położył jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna odwróciła się i w bladym świetle księżyca ujrzała bliską swemu sercu postać.

—Alex… – wyszeptała prawie bezdźwięcznie.

—Witaj Isabel. Chciałaś ze mną o czymś porozmawiać?

—Tak…

—Nie musiałaś przychodzić aż na cmentarz, ja zawsze jestem przy Tobie, wystarczy, że zawołasz – oznajmił.

—Pamiętam o tym…Ale Alex…

—Ciii, nic nie mów. Wiem o wszystkim. Oczekujesz mojej rady, jeśli chodzi o Kyle`a?

—Proszę, wybacz mi…Nie chciałam Cię zranić…Nie wiem, jak to się stało…

—Nie płacz. Nie zraniłaś mnie, bo jako duch już nic nie czuję… – zażartował.

—Nie próbuj mnie pocieszać, wiem, że to nieprawda.

—Isabel, wierzysz w przeznaczenie? Jego nie można uniknąć. Powinnaś podążać za swoim przeznaczeniem.

—Ty byłeś moim przeznaczeniem…

—Nie. Moim przeznaczeniem było umrzeć, poświecić się dla dobra Obcej Cywilizacji. Tobie przeznaczony jest ktoś inny…- zawiesił głos.

—Kyle?

—Może tak, może nie…Nie jestem wróżką, nie mogę odkryć przed Tobą wszystkich kart. Nie jestem Bogiem i nie mam takiego prawa. To Bóg zadecyduje, jak będzie wyglądać Twoje życie, Is. W każdej chwili scenariusz może się zmienić…

—Ale Ty wiesz, prawda? Znasz ją?

—Nie, i wcale nie chciałbym poznać Twojej przyszłości. Bałbym się tego, co ujrzę. Wkrótce sama się przekonasz…Prędzej czy później to się zdarzy…

—Alex…Powiedz mi tylko, czy ja…czy ja Cię kochałam?

—Miłość dla każdego znaczy coś innego. Ja kochałem i czułem się kochany. To jest najważniejsze. I nadal kocham…Musisz pamiętać, że w życiu spotykamy wielu różnych ludzi i możemy zakochać się wiele razy… Z tym że każda miłość jest inna…Powinnaś nauczyć się odróżniać zauroczenie i chwilową fascynację od prawdziwej miłości…Miłość niczego nie narzuca…To bezinteresowne poświęcenie się dla drugiego człowieka…

—A przyjaźń i miłość?

—Miłość podszyta przyjaźnią jest jednym z najpiękniejszych i najszlachetniejszych ludzkich uczuć…Prawdziwa miłość opiera się właśnie na przyjaźni…

—Ale ja…ja nie jestem człowiekiem…Mieszka we mnie obca istota…Ciało, to tylko opakowanie…

—Isabel, najbardziej liczy się to, co masz w głębi duszy…Ja wierzę, nie, ja wiem, że jesteś człowiekiem…Inaczej Bóg nie sprawowałby nad Tobą opieki…Miałabyś swojego, nieziemskiego obrońcę…

—Więc On istnieje?

—Bóg istnieje, jeśli wierzymy w niego…Muszę już wracać, Isabel…

—Alex, odpowiedz jeszcze na jedno moje pytanie-czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie?

—Nie, ale można pielęgnować w sobie uczucie do tego, który odszedł…I cieszyć się życiem u boku innego…Nie możesz ograniczać tego uczucia do jednej osoby…Na koniec dam Ci radę-dobrze przemyśl każdą swoją decyzję, bo może okazać się, że będziesz jej żałować…I jeszcze wskazówka-to w Roswell znajdziesz swoje przeznaczenie. Nie bez powodu wylądowaliście tutaj…Powodzenia, Isabel…Pamiętaj, że nie wszystko da się odwrócić, nie można cofnąć czasu, więc bądź rozważna…

—Alex! Nie odchodź! – krzyknęła, ale chłopak już zdążył rozpłynąć się we mgle. A Isabel w drodze do domu postanowiła spróbować z Kyle`m…Nie można uciec przed miłością…
Tak jakoś się stało, że niespełna dwa miesiące później, całe Roswell wiedziało już, że Isabel i Kyle chodzą ze sobą. Wyglądali na bardzo szczęśliwych i bardzo zakochanych. Ale ich szczęście nie trwało długo. Isabel postanowiła kontynuować edukację i wyjechała na studia do Nowego Jorku. Kyle nie mógł niestety opuścić miasteczka, ponieważ nie skończył jeszcze liceum. Pisali jednak do siebie długie, namiętne listy, słali smsy i maile, godzinami potrafili gadać przez telefon…Miłość na odległość nie była taka zła, jakby się mogło wydawać. Tęsknili za sobą, ale od czego są wynalazki techniki? Niestety, po kilku tygodniach kontakt się urwał. Pisali do siebie o wiele rzadziej. Kyle musiał pogodzić się z tym, że Isabel odnalazła w wielkim mieście to, czego tak bardzo brakowało jej w maleńkim Roswell – światowe, pełne blichtru i przepychu życie, wciągnęło ją bez reszty. Zmieniła się. Któregoś dnia zadzwoniła i oświadczyła Kyle`owi, że poznała fascynującego człowieka... Przepraszała, czuła się winna, błagała o wybaczenie, ale nic nie mogła poradzić na to, że się zakochała w pewnym młodym i przystojnym prawniku. Kyle zrozumiał. Musiał zrozumieć, bo nie pozostawiła mu wyboru. Bardzo cierpiał, ale nie próbował walczyć o Is. Pragnął tylko tego, by była szczęśliwa. A jeśli jej szczęściem ma być nowojorski prawnik, to niech tak będzie. Przeznaczenia nie można zmienić. To los pisze scenariusz naszego życia, a my, mimo woli podporządkowujemy się mu, nawet choćbyśmy tego nie chcieli. Jak aktorzy, gramy na scenie teatru, zwanego Życiem…

* * *
Jesse Ramirez pracował w nowojorskiej kancelarii prawniczej. Był młody, przystojny i niezwykle uzdolniony. No i wolny. Jednym słowem – idealna partia. Pewnego dnia na jego drodze stanęła zjawiskowo piękna dziewczyna. Natknął się na nią w supermarkecie, przy stoisku z nabiałem i od razu wiedział, że są sobie przeznaczeni. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, gdy wybierała opakowanie żółtego sera. Nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy z wdziękiem pchała wypchany po brzegi wózek z zakupami. W jego mniemaniu poruszała się jak nieziemska istota, może elf, a może motyl? Pojechał za nią do akademika, w którym mieszkała i postarał się bywać tam jak najczęściej. Dziewczynie wydawało się, że wpadają na siebie zupełnie przypadkowo. Było jej miło, że jest adorowana przez takiego przystojniaka. Wszystkie koleżanki z college`u jej zazdrościły. Jesse długo starał się zdobyć jej względy, aż wreszcie jego cierpliwość została nagrodzona i dziewczyna uległa. Miała na imię Isabel. Isabel Evans. Pochodziła z niewielkiego Roswell w Nowym Meksyku. Jesse był przekonany, że to ta jedyna. Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Nawet porzucić praktykę we wpływowej kancelarii, postawić swoją karierę zawodową pod znakiem zapytania, opuścić rodzinę i udać się za ukochaną do prowincjonalnego Roswell, czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc, a przybysze z kosmosu chowają się za każdym rogiem…Oczywiście Jesse nie wiedział, że jego wybranka jest "nie z tego świata"…Jesse`mu spodobało się w Roswell. Zamieszkał w hotelu, a z Isabel, która zatrzymała się w rodzinnym domu, widywał się prawie codziennie. Pewnego razu zaprowadziła go do Crashdown Café i przedstawiła paczkę swoich przyjaciół: brata Maxa, jego śliczną dziewczynę Liz, Michaela i Marię oraz Kyle`a. Pomyślał wtedy : "Całkiem sympatyczne towarzystwo, tylko jakieś strasznie zagadkowe…Chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, to moja Is też coś przede mną ukrywa…Czuję to…Ale każdy ma swoje sekrety. To nie może być coś ważnego, bo w przeciwnym razie na pewno by mi o tym powiedziała…". Isabel i Jesse pobrali się zaledwie po kilku miesiącach znajomości. Na razie wzięli tylko ślub cywilny. Na początku jej rodzice i przyjaciele byli przeciwni ich związkowi, ale już po fakcie, czyli po ślubnej ceremonii, nie mieli nic do powiedzenia. Największe opory miał Kyle. Choć starał się tego nie okazywać, to Jesse zauważył, że na ślubie stał z boku, z grobową miną, a chwilami wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Niestety, Isabel i Jesse`mu nie było dane cieszyć się miesiącem miodowym. Zaraz po ślubie Jesse otrzymał wezwanie z nowojorskiej kancelarii i pojechał tam w te pędy. Isabel znów została sama. Z przyjaciółmi, ale jednak sama…

* * *

Isabel i Kyle spacerowali po pustyni, trzymając się za ręce. Zaszło już słońce i powoli zapadał zmrok. Pojawiły się pierwsze srebrzyste gwiazdy.

—Isabel, czemu mi to robisz? Czemu mnie krzywdzisz? – spytał chłopak drżącym i pełnym rozpaczy głosem.

—Kyle, jest mi tak trudno…Proszę, zrozum…Popełniłam błąd, wychodząc za niego…Teraz żałuję…Zapomniałam o ostrzeżeniu Alexa…Pośpieszyłam się zanadto…Czy mi wybaczysz, Kyle? – załkała Isabel i mocniej ścisnęła dłoń przyjaciela.

—Och, Issy…- przytulił ją – Nie płacz już…Wszystko będzie dobrze, tylko nie płacz…

—Kyle, kocham Cię! – wyznała szlochając – Nie powinnam była Cię opuszczać…Nigdy nie przestałam Cię kochać…

—A jego kochałaś? – spytał oschle.

—Nie, to nie była miłość, teraz to wiem…Wydaje mi się, że chciałam zrobić wszystkim na przekór, zbuntować się, pokazać do czego może być zdolna taka zawsze poważna i odpowiedzialna dziewczyna jak ja…Nie miałam zamiaru Cię zranić…Jesse spodobał mi się, zabiegał o moje względy tak, jakby była jakąś księżniczką…Upajałam się zawiścią w oczach szkolnych koleżanek…Każda z nich oddałaby wszystko za jedną noc spędzoną z nim…Do głosu doszła moja prawdziwa, kosmiczna natura …Tak bardzo żałuję, nie wiem, co zrobić, byś mi wybaczył…Kocham Cię!
Chłopak objął ją jeszcze czulej i wzruszony szepnął do ucha:

—Isabel, kocham Cię nad życie. Najbardziej na świecie. Zapomnijmy o przeszłości. Liczy się teraźniejszość i przyszłość…Nasza wspólna przyszłość…Isabel Evans…Wyjdziesz za mnie?

—…Tak, Kyle… – dziewczyna popłakała się, tym razem że szczęścia.
Wszystko wyglądało, jak wyjęte prosto ze łzawej, brazylijskiej telenoweli, ale jednocześnie było tak prawdziwe…

* * *

— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa !!!
Jesse obudził się z krzykiem cały mokry od potu. Przez chwilę uspokajał się, licząc w myśli do dziesięciu. Próbował wmówić sobie, że to był tylko zły sen, koszmar, że to nie dzieje się naprawdę…
"-Ja, Kyle Valenti, biorę sobie Ciebie, Isabel Evans za żonę i przysięgam Ci wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci…" – wciąż brzmiało mu to w uszach…Spojrzał na budzik – piąta rano. Bez wahania sięgnął po komórkę i wybrał numer ukochanej. Nie dbał o to, że może ją obudzić. Musiał wiedzieć, że wszystko jest w porządku…Że Isabel jest sama…

—Halo? – odpowiedziała po dłuższej chwili zaspana dziewczyna.

—Issy, to ja…

—Oszalałeś? Czemu dzwonisz o świcie? O ile wiem w Nowym Jorku jest w tej chwili ta sama godzina co w Roswell. Wyjechałeś zaledwie wczoraj, już się za mną stęskniłeś? – westchnęła z rezygnacją i ziewnęła przeciągle.

—Wybacz kochanie, po prostu…po prostu bałem się o Ciebie…

—Nie musisz się o mnie martwić. Kyle jest przy mnie. Nic mi nie grozi. – w jej głosie nie było słychać ani odrobiny czułości, za to wiele goryczy…

—…Kyle?

—Kyle Valenti, syn szeryfa i mój przyjaciel…Nie udawaj, że go nie znasz. Przecież doskonale wiesz, że zamieszkał ze mną na czas Twojej nieobecności.

—Ach tak…

—Jesteś zazdrosny?

—Co? Ja? Zazdrosny? Oczywiście, że nie. Ufam Ci…

—Więc może powinieneś…- zasugerowała tajemniczo.

—Słucham?

—Nie, już nic.

—Issy, kocham Cię!

—Dobranoc, Jesse. Następnym razem zadzwoń o jakiejś normalnej, ludzkiej porze…

—Kocham Cię, słyszysz?

—Pa! – powiedziała z naciskiem i odłożyła słuchawkę.
Jesse siedział w zupełnej ciszy przez najbliższe 15 minut.

—A więc to prawda…Isabel i Kyle są razem… – stwierdził, a z ciemnych oczu popłynęły mu łzy…
The End


Wersja do druku