Graalion

Historia pewnego dolara (1)

Wersja do druku Następna część

— 15 dolarów 95 centów – rzucił znudzonym tonem sprzedawca.

— Tak, już, oczywiście – mężczyzna w ciemnej marynarce wyciągnął nerwowo portfel.
Gdy go otworzył sprzedawca dostrzegł plik nowiutkich banknotów. Mężczyzna położył na ladzie trzy piątki i dolara.

— Sam je pan drukuje? – zażartował sprzedawca zgarniając banknoty i otwierając kasę.

— Co? – mężczyzna spojrzał na niego ze zdumieniem, a po chwili się roześmiał. – A, nie, to dlatego że ...
Przerwał mu dźwięk klaksonu. Kobieta siedząca w niebieskiej Toyocie pomachała mu niecierpliwie ręką. Dwójka dzieci siedzących z tyłu, chłopiec i dziewczynka w wieku około 10 i 8 lat, natychmiast przerwała wyrywanie sobie Gameboya i zaczęła krzyczeć i machać do ojca. Kobieta zatkała uszy i spojrzała na niego błagalnie.

— Przepraszam, muszę już iść – mężczyzna chwycił papierową torbę z zakupionymi produktami i skierował się do wyjścia.

— Pańska reszta – sprzedawca podniósł wyjętą właśnie z kasy 5-centówkę.

— Zatrzymaj ją pan – rzucił przez ramię mężczyzna otwierając oszklone drzwi. – Muszę nakarmić parkę potworków nim pewnej kobiecie popękają bębenki.
Sprzedawca patrzył jak podchodzi do samochodu i podaje torbę kobiecie. Ta szybko wyjęła dwie duże paczki chipsów i rzuciła je na tylnie siedzenie, gdzie natychmiast zostały przechwycone i otwarte. Po chwili samochód odjechał.
Sprzedawca pokręcił głową. Niektórzy wydawali się nie być przygotowani na wychowywanie dzieci.

Drzwi otworzyły się i weszło dwoje młodych ludzi. Wyglądali na jakieś osiemnaście lat, oboje ciemnowłosi, ubrani w czarne koszulki i jeansy. Rozejrzeli się ciekawie. Chłopak ruszył do płatków śniadaniowych i po chwili wahania wybrał jedno pudełko. Dziewczyna minęła go i zaczęła oglądać czapki baseballowe. Sprzedawca rzucił na nich okiem, lecz zaraz zajął się młodą kobietą w niebieskiej koszuli, która wybierała chipsy. Ta uśmiechnęła się do niego figlarnie. Sprzedawca zarumienił się lekko. Te dzisiejsze dzieciaki – pomyślał. Za moich czasów ... Chłopak w czarnej koszulce spojrzał niespokojnie na sprzedawcę, po czym ruszył do półki z pieczywem. Jego dziewczyna stanęła pomiędzy nim a sprzedawcą i zaczęła przymierzać czapki starając się przy tym nie zerkać na chłopaka zbyt często. Nie musiała się przejmować, niebieska koszula przykuła całą uwagę sprzedawcy. Chłopak wyciągnął rękę w kierunku ściany za półką. Nagle jego dłoń otoczyła szkarłatna poświata. W skupieniu przesunął palcami po gładkiej powierzchni ściany. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. Ledwie dostrzegalnie skinął głową. Oczy dziewczyny rozszerzyły się lekko. Tymczasem kobieta wybrała paczkę paprykowych chipsów i podała ją sprzedawcy. Z lekkim uśmiechem położyła na ladzie 5 dolarów. Sprzedawca również się uśmiechał chowając je do kasy i wydając resztę. Jeden spośród banknotów w owej reszcie był gładki i czysty jakby dopiero co wyszedł z drukarni. Kobieta jeszcze raz uśmiechnęła się zalotnie, po czym skierowała się do wyjścia. Mężczyzna dyskretnie odprowadził ją wzrokiem. Musiał przyznać, że miała fantastyczne nogi. Ach, żeby tak mieć 20 lat mniej i nie być żonatym. Potrząsnął głową. Nie powinien myśleć w ten sposób. Kochał przecież swoją żonę i dzieci. Skupił się na pozostałych klientach. Cudownie, kolejna młoda, piękna dziewczyna. Bóg nie zna litości.

Kobieta uśmiechała się całą drogę do samochodu. W końcu nie mogła się już powstrzymać i wybuchnęła głośnym, szczerym śmiechem. Ten facet był taki zabawny. A przecież tylko uśmiechnęła się do niego. Musiał mieć naprawdę nudne życie, jeśli uznał to za podryw. Wciąż się śmiała siadając za kierownicą swojego Volkswagena. A raczej Volkswagena Johnny'ego. Śmiech zamienił się w rozmarzony uśmiech. Tak, Johnny to wspaniały facet. Chyba jeszcze nigdy nie była w nikim tak zakochana. Wspaniałe, szerokie bary, krótko, po wojskowemu obcięte kruczoczarne włosy i te oczy. Intensywnie brązowe, mogły zajrzeć w twoją duszę i odnaleźć tam twoją prawdziwą istotę, to kim naprawdę jesteś. I ten wspaniały mężczyzna wybrał właśnie ją. Ze wszystkich kobiet. Odpaliła silnik i ruszyła przed siebie. Kochała Johnny'ego, a Johnny kochał ją. Czuła to w każdym jego spojrzeniu. Cóż złego mogłoby się teraz wydarzyć?

— Hej, lala!
Bełkotliwy głos zaskoczył ją. I przestraszył. Przyspieszyła kroku. Już wkrótce – obiecała sobie. Już wkrótce zarobią tyle, by móc wynieść się z tej paskudnej okolicy. Przeniosą się gdzieś, gdzie ... gdzie będzie po prostu lepiej. Gdzie nie będzie się bała wracać po pracy do domu.. Gdzie nie będzie się potykała o pijaczków na każdym kroku. Gdzie policja będzie przyjeżdżała na patrol, a nie by stwierdzić kolejny zgon. Boże, jak ona nienawidziła tego miejsca.

— Hej, laska, mówię do ciebie! – facet nie dawał za wygraną.
Z trudnością podniósł się ze schodów na których siedział, lecz zaraz musiał chwycić się poręczy by nie stracić równowagi. Po chwili spróbował ruszyć do przodu, lecz grawitacja bezlitośnie pochwyciła go w swe objęcia i grzmotnęła nim o chodnik. Pogrążył się w błogim stanie nieświadomości.
Kobieta westchnęła z ulgą zobaczywszy swój budynek. Od tygodnia wynajmowali tam z Johnnym małe mieszkanko. Nie zarabiali dużo, ale zamierzali ciułać każdego centa, by kiedyś wieść spokojne, bezpieczne życie. Z czułością spojrzała na swój serdeczny palec. Tani pierścionek, jaki można było kupić na festynie lub jarmarku, lecz nie oddałaby go za żadne pieniądze. Przypomniała sobie ten wieczór w parku, gdy Johnny ukląkł, spojrzał jej głęboko w oczy i zapytał czy zostanie jego żoną. Łzy napłynęły jej do oczu na to wspomnienie, dlatego też nie zauważyła sylwetki, która oderwała się od mijanej właśnie bramy. Myślała o tej parze w "Sam's Quick Stop" trzy tygodnie temu. Pamiętała, że pomyślała wtedy jacy są młodzi, a mimo to zdawali się tak doskonale do siebie pasować. Nagle ramię w podartym swetrze owinęło się wokół jej szyi. Wierzgnęła w nagłym przypływie paniki próbując nabrać powietrza w płuca, próbując krzyknąć, choć wiedziała, że nie ma tu nikogo kto mógłby jej pomóc. Kto chciałby jej pomóc. Nagle poczuła ogromny ból, gdy ostrze noża zagłębiło się w jej plecach, przebijając nerkę i naruszając wątrobę. Nogi ugięły się pod nią, a przed oczami pojawiła się czerwona mgła. Napastnik wyszarpnął ostrze powodując nowy paroksyzm bólu, po czym wyrwał torebkę z jej bezwładnych rąk i rzucił się do ucieczki. Złodziej torebek – pomyślała w jednej z ostatnich chwil świadomości. Zabił mnie złodziej torebek. To takie niesprawiedliwe, właśnie teraz, gdy miałam zacząć wspólne życie z Johnnym. Boże, jak ja nienawidzę tej dzielnicy. Z tą myślą resztki życia uciekły z jej ciała. Na chodniku pozostała tylko pusta skorupa, fizyczna pozostałość po tym co jeszcze przed chwilą było młodą, pełną życia kobietą.

Schowany w cieniu Ben otworzył torebkę. Szybko, acz metodycznie przeszukał jej zawartość, jednak jedyną cenną rzeczą jaką znalazł, był portfel i kilka żetonów metra. W portfelu było tylko kilka dolarów (jeden z banknotów wyglądał na nieco nowszy od pozostałych). Parsknął z irytacją i wrzucił torebkę z resztą rzeczy do kosza. Cóż, w końcu nie robił tego dla pieniędzy. Jednak miło było przy okazji co nieco zarobić. Przypomniał sobie blond włosy odrzucone nagle do tyłu pod wpływem przeszywającego bólu, ciało wiotczejące w jego ramionach i osuwające się na chodnik. Gdyby tylko nie przypominała tak bardzo Alicji. Gdyby nie miała takich samych włosów, takiej samej figury. Schował banknoty i żetony do kieszeni, portfel powędrował w ślad za torebką. Ruszył przed siebie. Zbyt długo był już w tym mieście. Czas zmienić scenerię. I tak wiedział, że gdziekolwiek się uda, znajdzie kolejną Alicję. I kolejną, i kolejną. I zabije je wszystkie, tak jak Alicja zabiła jego uczucia. Jego duszę. I nie będzie to zemsta, jedynie sprawiedliwość. A on będzie jej narzędziem.


Wersja do druku Następna część