Raechel

Princess of Roswell (13)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część 13

*Dzień Balu Promocyjnego*

Liz przeglądała się w lustrze. Czerwona atłasowa suknia sprawiała jakieś dziwne wrażenie dotykając jej skóry, potarła rękami nagie ramiona, których sukienka nie chciała przykryć. Potem jej ręce podryfowały do złotego i srebrnego haftu na jej sukience. To stanowczo nie był jej styl...

'Nigdy nie podejrzewałam, że zobaczę swoją siostrę, Liz Parker, w sukni balowej...' Chasity powiedziała zszokowana stojąc w drzwiach sypialni Liz.

'Cicho Chas, twoja siostrzyczka wygląda bosko." Maria powiedziała wychodząc z łazienki, zapinając swoją sukienkę. Stanęła dumnie przed dziewczętami i wykonała mały piruet. 'No i nie mówiłam, że dobrze wyglądam?' powiedziałam.

Liz zaśmiała się i przytaknęła. 'Wyglądasz świetnie Maria.' Powiedziała zanim odwróciła się by ponownie wpatrzyć się w swoje lustro. Zwróciła się w stronę Marii. 'No nie wiem...'

'Na-A...' Maria powiedziała podnosząc swoją sukienkę powyżej stóp i podeszła do Liz. 'Nie wycofasz się. Nie wolno ci! Liz, to jest Bal Promocyjny, coś, na co czekałyśmy od kiedy byłyśmy małymi dziewczynkami...'

'Coś, na co TY czekałaś od kiedy byłaś małą dziewczynką.' Liz powiedziała zanim znowu odwróciła się do lustra. 'Przestałam w to wierzyć...' powiedziała podnosząc swoją sukienkę. 'kiedy miałam 11 lat.'

Chasity podeszła do starszej siostry i oplotła ramion Liz czerwonym szalem. 'Liz, idziesz. To jedyna taka okazja w życiu, ze świetnym facetem, do którego wiem, że coś czujesz. To jest noc, kiedy zapominasz o przeszłości, zapominasz o tym, co czeka nas w Nowym Yorku, żadnym zmartwień. Ta noc, 22 kwietnia, jest nocą kiedy będziesz się dobrze bawić.'

Liz nie mogła nic poradzić na uśmiech, który posłała swojej małej siostrzyczce kiedy ponownie odwróciła się, żeby zobaczyć swoje zmienione oblicze w lustrze. Westchnęła i zwróciła się do Marii. 'No dobra...' powiedziała, akurat gdy weszła Nancy.

'Dziewczynki, wyglądacie wspaniale!' powiedziała wpatrując się w Marię i Liz, uśmiech igrał na jej ustach. 'Max i Michael już tu są, potrzebujecie więcej czasu?'

'Powiedz im, że zaraz zejdziemy.' Maria powiedziała przeglądając się w lustrze. Nancy skinęła i jeszcze raz uśmiechnęła się zanim wyszła.

Chasity uśmiechnęła się do siostry, nachyliła się do niej i uściskała. 'Nic nie zepsuje tego wieczoru.' Powiedziała swojej siostrze. Liz uśmiechnęła się. 'Mam nadzieję, że masz rację...'

Potem Liz odwróciła się do Marii. 'Idziemy?' powiedziała przekładając swoją rękę przez wyciągnięte ramię Marii.

'Idziemy.' Maria odpowiedziała z uśmiechem.

***

Max wstał z kanapy Parkerów usłyszawszy chichotanie dochodzące ze schodów. Spojrzał w górę i zobaczył jak Maria i Liz schodzą ze schodów ramię w ramię, śmiejąc się z czegoś co zostało powiedziane. Serce Max'a przeskoczyło jedno uderzenie, gdy miał pełny obraz Liz, ukazując jej piękno. Miała na sobie długą czerwoną suknię, i uśmiechnęła się do niego, gdy dotarła do końca schodów. Liz i Maria spojrzały na siebie, potem powoli okręciły się, by zaprezentować swoje sukienki.

'No i jak, chłopcy?' Maria spytała podchodząc Michael'a. 'Jak wam się podobamy?'

Max nie usłyszał odpowiedzi Michael'a, bo w głowie wciąż widział Liz obracającą się ukazując wycięcie w kształcie litery "V" z tyłu sukienki. Nie mógł powstrzymać myśli jak cudownie będzie czuć swoje palce na delikatnej skórze jej...

'Oooff.' Powiedział łapiąc się za brzuch, gdzie Maria wcale-nie-dyskretnie uderzyła go łokciem.

'Powiedz coś...' szepnęła, kiwnąwszy głową w stronę Liz, która stała pod schodami, odginając do tyłu palce, jak zawsze kiedy była zdenerwowana.

Max przełknął zanim ruszył w jej stronę, doszedłszy do niej, po raz kolejny wziął ją za rękę. 'Wyglądasz pięknie.' Uspokoił ją.

Uśmiechnęła się nieśmiało i znów spojrzała na swoje dłonie. Beształa się wewnętrznie za takie zachowanie, to nie była ona. Wzięła głęboki oddech zanim wzniosła oczy do oczu Max'a.

Weź się za siebie Parker...

'No dzieciaki, bawcie się dobrze.' Chasity powiedziała zeskakując ze schodów, by przywitać swoją koleżankę, stojącą niezręcznie w drzwiach. 'Tylko pamiętajcie, żadnego sexu, żadnych drugów. Chcę tu widzieć te panny o punkt dwunastej. I w jednym kawałku, jeśli nie macie nic przeciw.'

Michael spojrzał na dół na dzieciaka. '1.30.' powiedział z krzywym uśmiechem.

Zanim miała szansę odpowiedzieć, z kuchni dobiegł ich głos. 'A co masz zamiar robić z dziewczętami przez te dodatkowe półtorej godziny?' Jeff Parker spytał stojąc przy ladzie krojąc ogórki.

Michael spojrzał na Max'a i przełknął, nie miał pojęcia, że on tam stał. 'Traktujcie je z szacunkiem...' powiedział śmiertelnie poważnie.

'Racja.' Michael powiedział, zanim rzucił piorunujące spojrzenie w stronę stojącej za nim, parskającej śmiechem Chasity. 'Traktować je z szacunkiem.' Powtórzył.

Liz stała kręcąc głową, wujek uśmiechnął się do niej. 'Bawcie się dobrze.' Powiedział z uśmiechem.

Grupa zaczęła wychodzić, a gdy Liz mijała wciąż śmiejącą się Chasity, prztyknęła ją w ucho.

'Au!' zaskomlała łapiąc się za ucho. Liz odwróciła się i wyszczerzyła do niej żeby.

***

Max uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę, że miał rację. Uczucie jago palców na jej delikatnej skórze było dokładnie takie, jak się spodziewał. Jej skóra była miękka, gładka i ciepła. Mógłby to robić całą noc...

Liz patrzyła Max'owi przez ramię, jej uśmiech poszerzał się z każdą sekundą. Zauważyła Alex'a i Isabel tańczących, wyszczerzył się do niej zanim uniósł kciuki do góry. Zachichotała i Max odsunął się, żeby spojrzeć na nią z uniesionymi brwiami. 'Co takiego śmiesznego?'

Liz pokręciła głową, uśmiech wciąż na jej twarzy. 'Nic, tylko Alex.' Powiedziała. Max kiwnął głową, akurat gdy Liz wpadła do głowy pewna myśl. 'No więc, Max.' Powiedziała. 'Dlaczego zaprosiłeś mnie na Bal DWA dni przed?'

Max wyszczerzył się i wzruszył ramionami. 'Chciałem sprawdzić czy mi ufasz, czy zaczekasz na mnie. No, a że spławiłaś... ilu? 5 innych facetów, którzy cię zaprosili, a mi powiedziałaś tak. To zdaje się, że mi ufasz, nie?'

Liz uśmiechnęła się szeroko. 'jestem na dobrej drodze.'

***

'Harrison Ford.'

'Nie!' Liz krzyknęła gapiąc się na Alex'a. 'F-y są złe! Dlaczego to zrobiłeś?' spytała, już zastanawiając się nad jakąś sławą, której imię zaczyna się na F. 'Um... O! Fred Durst!'

'jak możecie grać w Grę Sław na Balu Promocyjnym?' spytała zmęczona Maria, z równie zmęczonym Michael'em, opadając na krzesło przy stoliku obok.

'Dennic Quaid...' Alex powiedział z głupim uśmiechem, doskonale wiedząc, że Liz będzie bardzo trudno wymyślić imię na Q. 'Dlatego, że Max poszedł po picie dla Liz, a Isabel poszła przypudrować nos, czy coś.'

Liz kontynuowała mierzenie Alex'a piorunującym spojrzeniem łamią sobie głowę nad imieniem z Q. Uśmiechnęła się tryumfalnie do Alex'a. 'Queen Latifa...' powiedziała.

'Cholera!' wymamrotał, wygrzebując z pamięci L. 'Um, Leelee Sobeski!' Zawołał wskazując na nią palcem.

'Shannon Dohrenty.' Liz powiedziała sekundę później.

'Za szybko! Eee...'

'Danny de Vito.' Max powiedział podchodząc i podając Liz jej napój. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, gdy usiadł koło niej.

Alex potakiwał energicznie. 'Danny de Vito. 'Powiedział z uśmiechem. 'Życzę szczęścia z V!'

'Dzięki.' Odparła Liz z uśmiechem. 'Vanessa L. Williams..'

Uśmiech zniknął z twarzy Alex'a, gdy szukał W. 'One są złe.' Wymamrotał.

Max wziął Liz za rękę i zaczął wyciągać ja z krzesła, gdy puścili kolejną wolną piosenkę. 'Chodź, zatańczymy.' Powiedział, prowadząc ją na parkiet.

'Czekaj!' Alex zawołał. 'Wayne Newton! HA!'

Liz uśmiechnęła się oddalając się z Max'em. 'Natalie Portman...'

'Kurde.'

***

Liz westchnęła wewnętrznie, gdy znalazła się z powrotem w ramionach Max'a. W normalnych warunkach, byłaby przerażona swoim zachowaniem, ale to przychodziło jej jakoś tak naturalnie. Czuła się tak dobrze z jego ramionami oplecionymi bezpiecznie wokół niej. Nigdy, nawet w najdzikszych marzeniach nie wyobrażała sobie siebie w ten sposób z mężczyzną...

Max oparł policzek o bok głowy Liz, jej czoło opierało się o jego tors. Uwielbiał uczucie Liz w swoich ramionach. Jego palce kręciły leniwe kółka na delikatnej skórze jej pleców, kochał po prostu uczucie jej, i nie chciał jej wypuścić. Max wdychał zapach truskawkowego szamponu Liz i zamknął oczy, pozwalając słowom kolejnej wolnej piosenki wpływać do jego uszu.

I never believed in dreaming,
It never got me very far.
I never believed love could find me,
Like an arrow through the heart.
I ever believed in miracles, or building castles in the air.
Not until that day I found you,
Turned around and you were there.
From the day you came,
You gave me a whole new point of view.
I've been touched by an angel,
It's impossible but true.


(Tłum.: Nigdy nie wierzyłem w marzenia,
nie zaprowadziły mnie daleko.
Nigdy nie wierzyłem, że miłość może mnie znaleźć,
Jak strzała prosto w serce.
Nigdy nie wierzyłem w cuda, ani w budowanie zamków w powietrzu.
Aż do tego dnia, kiedy cię znalazłem,
Odwróciłem się, a ty tam byłaś.
Od dnia kiedy się pojawiłaś,
Dałaś mi zupełnie nowy punkt widzenia.
Dotknął mnie anioł,
To niemożliwe, ale prawdziwe.)

Max wsłuchiwał się uważnie w słowa piosenki, oddawały dokładnie to co czuł. To jak się czuł kiedy był z nią, jak się czuł kiedy spotkał ją po raz pierwszy...

I believe in you.
I swear that forever from today,
No one will ever take your place.
I believe in you.
And I believe our love will last always.

I never believed in fairy tales,
Though sometimes I wish I could.
I never believed that golden slippers,
Could find the perfect foot.
I never believed in magic,
Or that wishes could come true,
But your very kiss changed all of this,
Something only you could do.

(tłum.: Wierzę w ciebie.
Przysięgam, że o dziś na zawsze,
Nikt nie zajmie twojego miejsca.
Wierzę w ciebie.
I wierzę, że nasza miłość będzie zawsze trwać.

Nigdy nie wierzyłem w bajki,
Choć czasem chciałbym móc.
Nigdy nie wierzyłem, że złote pantofelki,
Mogą znaleźć idealną stopę.
Nigdy nie wierzyłem w magię,
Ani, że marzenia się spełniają,
Ale sam twój pocałunek zmienił to wszystko,
Coś co tylko ty mogłaś sprawić.)

Liz uśmiechnęła się sama do siebie, słuchając słów płynących łagodnie ze stereo do jej uszu. Ironiczne, ale właśnie tak się czuła, nigdy nie wierzyła w żadną z tych rzeczy. Ale od kiedy spotkała Max'a, nawet nie zauważyła kiedy, ale zaczęła się w niej tlić nadzieja, że takie rzeczy jednak istniały, jak miłość.

You made me a believer,
You made me trust again.
You showed me there's a pot of gold,
At every rainbow's end.

(tłum.: Sprawiłaś, że zacząłem wierzyć,
sprawiłaś, że znów zacząłem ufać.
Pokazałaś mi, że jest garnek złota,
Na końcu każdej tęczy.)

On... On nauczył ją znowu wierzyć, znowu ufać. Był pierwszą osoba, której powiedziała swój najciemniejszy sekret. Liz poczuła, że przytula go mocniej, gdy więcej słów zaczęło tańczyć wokół niej.

I believe in you.
I swear that forever from today,
No one will ever take your place.
I believe in you.
And I believe our love will last always.

Only love sets you free,
And if it's up to fate, than you're my destiny.
Now I know, now I see.
Anything can happen, if you just believe...

(tłum.: Wierzę w ciebie.
Przysięgam, że od dziś na zawsze,
Nikt nie zajmie twojego miejsca.
Wierzę w ciebie.
I wierzę, że nasza miłość będzie zawsze trwać.

Tylko miłość cię wyzwala,
A jeśli to zależy od losu, to jesteś moim przeznaczeniem.
Teraz wiem, teraz widzę.
Wszystko się może zdarzyć, jeśli tylko wierzysz...)

Max uśmiechnął się, gdy poczuł, że uścisk Liz się wzmocnił. W zamian, on uścisnął ją mocniej i ukrył twarz w jej włosach. Ten moment był idealny.

'Odbijamy.' Powiedział przesłodzony głos, a magiczny moment między Max'em i Liz został zniszczony.

Oboje podnieśli głowy i zobaczyli stojącą przed nimi Tess, w szczupłej złotej sukience, która była dużo za ciasna dla jej własnego dobra.

Liz spojrzała w górę na Max'a, który patrzył na Tess z irytacja w oczach, następnie opuściła głowę z powrotem na klatkę piersiową Max'a i przyciągnęła go jeszcze bliżej.

'Spadaj łasico.' Powiedziała, a potem uśmiechnęła się czując jak tors Max'a trzęsie się od śmiechu.

Tess miała tego dość. Złapała Liz za ramię i obróciła w swoją stronę. Podniosłą rękę i zamachnęła się, żeby ją spoliczkować. Ale nie była dość szybka, Liz już trzymała ją za nadgarstek i wykręciła jej rękę do tyłu. 'Powiedziałam , spadaj.' Liz powiedziała jej na ucho.

Następnie Liz odepchnęła ją od siebie i patrzyła jak ta pierzcha. Odwróciła się i zobaczyła Max'a z szeroko otwartymi oczami. Potem, po chwili zaczął się śmiać, a Liz wypuściła oddech, który nawet nie wiedziała, że wstrzymała. Myślała, że będzie na nią zły albo coś.

Max wyszczerzył się i z powrotem wziął ją w ramiona. 'Przypomnij mi, żebym cię nigdy nie denerwował.' Powiedział śmiejąc się.

'Nigdy mnie nie denerwuj.' Liz powiedziała, chowając głowę pod jego brodę.

Zaśmiał się jeszcze raz, i nie mógł się powstrzymać od droczenia się z nią. 'Robimy się trochę zaborczy w stosunku do mnie, co?'

Liz szturchnęła go w bok. 'Max?'

'Tak?'

'Denerwujesz mnie...' powiedziała z uśmiechem.

***

Wpadł do sali gimnastycznej i zaczął szukać jej szaleńczo. Nie mógł jej dostrzec pośród tych wszystkich uczniów, ale wiedział, że tam jest, Chasity mu powiedziała. Obejrzał się za siebie i zobaczył zatrzymujący się szary samochód, z którego wyszedł zataczający się facet i upadł na kolana. Spojrzał z powrotem do środka.

'No dalej Liz.' Powiedział pod nosem.

***

'No to jak, dobrze się bawisz?' Max spytał, prowadząc ją do stolika.

Liz uśmiechnęła się. 'Tak. Kto by pomyślał?'

Max wyszczerzył się ściskając jej dłoń w swojej. On też doskonale się bawił, oczywiście, jego zabawa miała wszystko do czynienia z Liz, i jak długo była z nim, on zawsze będzie się dobrze bawił... Max spojrzał za siebie, gdy poczuł, że Liz jest przez kogoś odciągana.

'Jakob!' Liz powiedziała podekscytowana i uściskała brata, nie zauważając zatroskanego i zmartwionego wyrazu jego twarzy. 'Co ty tutaj robisz?'

Max podszedł do Liz i gapił się na faceta koło niej. 'Próbowałem go powstrzymać Liz!' Jakob oświadczył spoglądając na swoją siostrę zanim obejrzał się za siebie i zobaczył, że drzwi do sali znowu się otwierają. 'Przysięgam, że tak...'

'Kogo?' spytała wpatrując się w brata, spojrzała za siebie czując rękę Max'a na swoim ramieniu.

'Tatę.'

Głowa Liz wystrzeliła w stronę brata. 'On tu jest!' wykrzyknęła, i jakby na zawołanie jej ojciec podszedł zataczając się do ich grupki, czuć było od niego Whisky.

'Eliz-abeth... Park-er.' Dukał trzymając w ciasnym uścisku jej nadgarstek. 'Wpad...łaś, w niezłe tara-paty, mło-da... dam-o. Pójdzi-esz ze mną.'

Brutalnie pociągnął ją ku wyjściu, nie ważne jak bardzo próbowała się uwolnić, ojciec był dla niej stanowczo za silny. Wiedziała, że gdyby nie był pijany, nie zachowywałby się tak. Patrzyła bezsilnie przez ramię na Max'a...

TBC...


Poprzednia część Wersja do druku Następna część