Hotaru

Samotność o Północy (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

— Hej, żyjesz jeszcze? – Alex Whitman usiadł naprzeciwko Liz, wyjmując swoje drugie śniadanie. Dziewczyna spojrzała na niego znad butelki coca-coli. Jej oczy były ciemnobursztynowe, ze złocistymi plamkami. Znaczyło to, że jest poważnie zmartwiona. – Co jest? Parker dokopał się do twoich lewych rachunków?

— Nie mam lewych rachunków. Wszystkie są legalne. Moje drugie papiery też. – uśmiechnęła się na wspomnienie czasu, kiedy wyznawała swojemu najlepszemu koledze, ile tak naprawdę forsy zdeponował jej ojciec na jej imiennych rachunkach. Przez dwa miesiące nie mógł dojść do siebie.
Oczywiście nie byli ze sobą na tyle blisko, by mogła mu powiedzieć, kim jest. Ale znajomość z Alexem była miłym akcentem życia w Roswell. No i nigdy nie zadawał niewygodnych pytań. Nawet kiedy wokół działy się nie-zwykłe rzeczy, a jakiś obcy przemeblował Crashdown. – Cieszę się, że cię widzę. Kiedy wróciłeś? Jak tam Szwecja? Bardzo zimna?

— Wczoraj rano. Różnica czasu.... – jęknął dramatycznie, ale jego wzrok był utkwiony w blondynce, która właśnie zmierzała do stołówki – ...zabójcza.

— Taaa. Niejeden już był na tyle głupi i jej uległ. Trzeba przeczekać, aż nieco opadnie zainteresowanie nią. – wyszczerzyła do niego zęby. Alex odwzajemnił uśmiech.

— Na pierwszej lekcji słyszałem, że byłaś chora. Czy to znowu?

— Tak.

— Można rozgłosić? Liz... ludzie plotkują. Ledwo przyjechałem, a już starzy zasypali mnie pytaniami o ciebie. Niewygodnymi pytaniami. Mogą ci zagrozić!

— Co mnie to? Niech plotkują.

— To nie o twojej chorobie.
Brwi Li powędrowały do góry. Butelka coli na moment stanęła na blacie stolika.

— No dobra... nic nie słyszałaś?
Pokręciła przecząco głową.

— To jest...

— Alex Whitman?
Tuż obok wyrosła nowa pedagog szkolna, Katherine Topolski. Ładna, mło-da blondynka o czarującym uśmiechu i miłym sposobie bycia. Liz by ją bardzo lubiła, gdyby nie jeden szkopuł: ta kobieta była agentem FBI i to dobrze wyszkolonym.

— W sekretariacie chcieliby z tobą porozmawiać. Nie dostarczono kilku for-mularzy.

— Ech, biurokracja! Zobaczymy się po szkole?

— Mam szlaban na wyjścia. Jak chcesz, to wpadnij.
Alex pognał do głównego budynku szkoły, niepomny niczego. Topolski tymczasem przysiadła się do Parker.

— Możemy chwilę porozmawiać?

— Nie widzę powodu.
Pedagog westchnęła.

— Wiem, że większość uczniów jest do mnie uprzedzona. Jestem tu nowa, w dodatku usiłuję wtrącać do wszystkiego swoje zdanie i rady. Ale chyba od tego jest pedagog.

— Pedagog – tak. – wzruszyła ramionami Liz. Zostało jej pół butelki coli. Niechże ją ta kobieta zostawi w spokoju.
Była śpiąca i ledwo trzymała się na nogach. Bała się zasnąć, chociaż wiedziała, że sen jest jej potrzebny. Organizm musiał mieć siły, by zwalczać negatywny wpływ atmosfery ziemskiej. Kiedy w końcu podsumowała swoje sny, zaczęła się obawiać, że to Skóry czają się w pobliżu. To by wyjaśniało nagłą aktywność FBI na tym terenie.
Nienawidziła uczucia strachu. Kiedy była z Kalem, było jej praktycznie ob-ce. Raz w tamtym życiu czegoś się obawiała i to był zaledwie niepokój czteroletniego dziecka. Bała się, że Kal odda ją Elie, odsunie od siebie jak niepotrzebny przedmiot. Była wtedy głupiutkim dzieckiem, które niewiele rozumiało ze spraw dorosłych. A o polityce w ogóle nie słyszało.

— Mogłabyś wyjaśnić mi, dlaczego odnosisz się do mnie z niechęcią?

— Naprawdę chce pani szczerej odpowiedzi?

— A jaki jest pożytek z nieszczerych odpowiedzi?
Liz spojrzała lekko na otoczenie. Nikogo wystarczająco blisko, by podsłu-chać.

— Jesteś z FBI, podobnie jak obecna kochanka Parkera. – wypaliła chłod-nym tonem, tak cicho, by tylko Katherine mogła usłyszeć. Jej rozmówczy-ni roześmiała się zaskoczona.

— Co tobie przychodzi do głowy?

— Same fakty z pani akt.
Wymieniła kilka, o których wiedziała, że należą do ściśle tajnych. Pedagog była z lekka... przerażona.

— Dziwi mnie... twoja wyobraźnia.
Wzruszyła ramionami.

— Mieszkałam kiedyś w Waszyngtonie. Tam wyjątkowo szybko rozwija się wyobraźnia.
Topolski parsknęła śmiechem.

— Prawda. W twoich dokumentach nie ma wzmianki o Waszyngtonie.

— Parker je podrobił. Nie zostałam nawet adoptowana przez niego. W żad-nych rejestrach policyjnych nie zarejestrowano znalezienia dziecka błąka-jącego się po pustyni. Ale to nawet lepiej. Zawsze mogę zostawić Roswell i pójść po prostu w świat.

— Dlaczego nie lubisz FBI?

— Generalnie jestem uprzedzona. Zbyt wiele dzieci błąka się po pustyniach przez FBI! – wzruszyła ramionami – Coś jeszcze panią interesuje?

— Masz dziwne pojecie o tym, co robi FBI.

— A FBI o szarych obywatelach. Jest pani dobrze wyszkolona i nie należy do szeregowców. Ma pani pod sobą ludzi. A mimo to, siedzi pani jako pe-dagog w tej szkole i rozmawia sobie z córeczką burmistrza.

— Raczej nie spodziewałam się bujnej wyobraźni córeczki burmistrza.
Liz uśmiechnęła się i wstała.

— Życzę owocnej pracy... byle daleko ode mnie.
Zostawiła oniemiałą pedagog i poszła na zajęcia. Mimo, że do końca prze-rwy zostało 10 minut, siadła sobie w klasie i czekała na lekcję.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część