mockingbird39 - tłum. Milla

Innocent (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

CZĘŚĆ 2



~Liz~

Michael wiedział. W chwili w której spojrzał na Sophie wiedziałam, że zobaczy to, co ja widziałam każdego dnia mojego życia. Sophie z całą pewnością jest córką swojego ojca. A jej ojcem, oczywiście jest jedyny mężczyzna jakiego w życiu kochałam. Max Evans.

Michael i ja staliśmy w ciszy, kiedy Thierry i Sophie się żegnali. Pocałowała go w policzek, a on okręcił ją dokoła, obiecując, że przyniesie jej następną książkę, kiedy znowu przyjdzie. Sophie kwitnie pod wpływem uwagi jaką poświęca jej Thierry, a on swobodnie ją nią obdarza. Powinien mieć dom pełen dzieci by obdarzać je swoją uwagą, ale świat nie zawsze obdarowuje ludzi sprawiedliwie. Sophie powinna mieć ojca, który kocha ją bez wahania zawsze występującego w związkach, które mogą się w każdej chwili zakończyć. Nawet Thierry, który bardzo ją kocha musi zachowywać pewien dystans w ich relacjach, ponieważ w każdej chwili jedno z nas może zdecydować, że nasz związek do nikąd nie prowadzi i na zawsze zostawić drugie. Nie ma po co przywiązywać się do kogoś, kto może nie zawsze tu będzie.

"Jutro wieczorem, przy szatni?" zapytał mnie Thierry, wyrywając mnie z zamyślenia.

"Tak... lepiej bądź wcześniej. Marcus lubi zająć miejsca przed rozgrzewką orkiestry." Następnego wieczora zabieraliśmy mojego kolegę do opery.

"Oczywiście, ma cherie," powiedział Thierry. Pocałował mnie lekko, skinął głową Michaelowi i wyszedł. W chwili kiedy drzwi się zatrzasnęły, zapragnęłam żeby został.

"Mamusiu, kto to jest?"

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Sophie patrzy na Michaela. On wciąż wpatrywał się w nią oszołomiony. Jedną ręką wygładziłam córce włosy, po czym zdjęłam płaszcz. "To mój przyjaciel pan Guerin," powiedziałam jej. Nie wiem dlaczego tak go nazwałam. Może chciałam zdystansować siebie i moją córkę od niego i tego co reprezentował.

Ale Michael nie miał zamiaru na to pozwolić. Uklęknął przed Sophie i wyciągnął rękę. "Jestem Michael," powiedział. "Dawno temu znałem twoją mamę. Jak masz na imię?"

"Sophie," odpowiedziała poważnie, potrząsając jego ręką. "Jesteś z Nowego Meksyku?"

"Tak. Skąd ty jesteś?"

Wzruszyła ramionami i to złamało mi serce. Sophie i ja często się przeprowadzałyśmy w ciągu ostatnich kilku lat. Przez pierwsze pięć lat jej życia mieszkałyśmy w Bostonie, kiedy to uczęszczałam do collegu i szkoły prawniczej, ale potem przeprowadziłyśmy się do Nowego Jorku, po tym jak dostałam pracę u Christiana Diora. Byłyśmy tam niecałe dwa lata zanim ją spakowałam i przeniosłam ją do kraju, w którym nie znałyśmy żywej duszy, ani nawet języka. Wydaje się tu szczęśliwa, ale nie mogę przestać myśleć o tym, co traci. Kiedy byłam w jej wieku, byłam Liz Parker z Roswell w Nowym Meksyku. Moja córka to Sophie Parker z... skąd? Boże, ona zasługuje na coś lepszego, pomyślałam. Wzięłam głęboki oddech i odchrząknęłam. "Sophie, skarbie, czy Gruya tu jest? Thierry nie wysłał jej do domu, prawda?"

Potrząsnęła głową. "Nie. Jest w kuchni i robi bliny."

"Muszę porozmawiać z panem.... to znaczy z Michaelem. Czy możesz iść pomóc Gruyi? Poproś ją, żeby zrobiła nam herbaty i przyniosła ją do biblioteki."

Sophie ponownie skinęła głową. "Poczytasz mi na dobranoc?"

Uśmiechnęłam się. Opowieści na dobranoc to nasz rytuał, od dnia kiedy Sophie się urodziła. "Obiecuję." Dotknęłam jej policzka, modląc się, żeby jej życie i moje nie wymknęło się z pod kontroli.

"Baśnie?" nalegała. "Po rosyjsku?"

"Twój rosyjski jest lepszy niż mój," powiedziałam z uśmiechem. "Dlaczego ty mnie nie poczytasz?"

"Jest lepiej kiedy ty czytasz," powiedziała mi.

Pochyliłam się i pocałowałam czubek jej głowy. "W porządku. Biegnij pomóc Gruyi." Pobiegła do kuchni, a ja odczekałam aż oddali się na tyle, by nas nie słyszeć, zanim ponownie odwróciłam się do Michaela.

W jego oczach było oskarżenie. "Czy Max wie?" zapytał.

Potrząsnęłam głową, czując ucisk w gardle. "Nie, Max nie wie. Powiesz mu?"

Michael nie odpowiedział. "To dlatego nigdy nie wróciłaś do Roswell," powiedział.

"To jeden z powodów," odpowiedziałam szczerze.

"Nie mogę w to uwierzyć," powiedział Michael potrząsając głową.

"Wiem, że to musi być szok," powiedziałam, wieszając płaszcz. Sięgnęłam po kożuch Michaela i również go powiesiłam. "Przykro mi, że musiałeś się dowiedzieć w ten sposób."

"Jak mogłaś to zrobić Liz?"

W jego głosie nie było gniewu – na który byłam przygotowana. Nie byłam przygotowana na smutek w głosie Michaela, ani na rozczarowanie w jego oczach. W tym momencie znów byłam tą przestraszoną nastolatką, tamtego lata po skończeniu szkoły średniej, dziesięć lat temu. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. "To nie był mój wybór, Michael," wyszeptałam. "To wcale nie był mój wybór."


Roswell, Nowy Meksyk, marzec 2002

~ Michael ~


Wszystko poszło do diabła w około tydzień po powrocie Maxa z Vermont. Pomiędzy powstaniem Maxa z martwych i dochodzeniem do zdrowia Isabel wszystkim nam tak ulżyło, że nie byliśmy przygotowani na kolejny kryzys. Może to był nasz błąd – nie zwracanie wystarczającej uwagi. A może to było coś innego, coś co mogliśmy wcześniej naprawić. A może to wcale nie był nasz błąd. Nigdy nie byłem w stanie tak do końca uwierzyć w to ostatnie.

Max siedział na stopniach prowadzących do mojego domu, rozmawiając z Liz przez telefon, kiedy usłyszeliśmy wieści. On i Liz rozmawiali przez telefon kilka razy dziennie odkąd Max wrócił z Vermont i był tak szczęśliwy, że nie mogłem mieć pretensji o te rozmarzone uśmiechy i przytłumione rozmowy, które zajmowały połowę jego czasu. Pamiętam, że to był piękny dzień i byłem na zewnątrz, pracując nad moim motorem, kiedy z piskiem opon podjechała Maria. Wyskoczyła z samochodu z krzykiem.

"Nie oglądacie wiadomości?" krzyknęła biegnąc w naszą stronę.

"A czy wygląda to jakbyśmy oglądali wiadomości?" spytałem potrząsając głową. Wytarłem ręce w ścierkę i wrzuciłem "grzechotkę" z powrotem do skrzynki z narzędziami. Max ledwo podniósł wzrok znad swojej komórki. To nie była niespodzianka, kiedy rozmawiał z Liz, był w innym świecie.

"Cóż, powinniście," odrzekła Maria wchodząc do mojego domu i włączając telewizor. Szybko znalazła CNN i wskazała na ekran.

"..... ciało hollywoodzkiego producenta Cala Langleya zostało znalezione w jego hollywoodzkiej rezydencji. Śledczy szacują, że Langley był martwy od kilku dni. Przyczyna śmierci nie została jeszcze określona."

O rany. Podszedłem do szklanych drzwi i popchnąłem je. "Maxwell, lepiej tu przyjdź." Podniósł wzrok najwyraźniej niezadowolony z tego, że przeszkodziłem mu w rozmowie.

"Michael w czym problem? Rozmawiam przez telefon."

"Widzę, ale to ważne." Przytrzymałem drzwi i z ociąganiem wszedł do środka, ale nie zakończył rozmowy.

"Nic, Liz," usłyszałem jak mówi. "Tylko coś w telewizji." Stanął przy kanapie, patrząc na ekran nieuważnie, dopóki na ekranie nie pojawiło się zdjęcie Langleya. Wtedy się wyprostował, jego oczy przyklejone do ekranu.

"Langley był najbardziej znany ze swoich hitowych filmów akcji," ciągnął reporter. "Nie wiadomo jaki będzie los jego ostatniego filmu, wysoko budżetowego thrillera wojennego, do którego nakręcono mniej niż połowę zdjęć."

Twarz Maxa zbladła pod opalenizną. "Liz, Langley nie żyje," powiedział zszokowany. Przerwał, po czym powtórzył. "Langley – drugi opiekun. Ten z Los Angeles."

"To niemożliwe," powiedziała Maria piskliwym głosem. "Langley nie powinien mieć martwego ciała. Powinien być pyłem – tak jak Nasedo."

Tak jak Max, pomyślałem bezwiednie, ale nie powiedziałem tego głośno. Zamiast tego zwróciłem się do Maxa. "Co teraz zrobimy?" spytałem.

Max ściskał w dłoni telefon jakby to była lina ratunkowa. "Nie wiem," powiedział. "Nie wiem."


~ Liz ~

Wiedziałam, że coś jest nie tak tamtego pierwszego dnia. To było trzy dni po tym jak ciało Cala Langleya – a przynajmniej ciało, które wszyscy uznali za Cala Langleya – zostało znalezione i media nieustannie trąbiły o tej historii. Kanonizowali Langleya po śmierci, nazywają go "wizjonerem", który "wyprzedzał swoje czasy". Zabawne, że nie zdawali sobie z tego sprawy zanim umarł.

Max dzwonił do mnie codziennie odkąd rozstaliśmy się w Vermont. Przez te kilka dni rozmawialiśmy godzinami, rozprawiając o wszystkim co nam przyszło do głowy. Większość dni rozmawialiśmy częściej niż raz, dzwoniąc za każdym razem, kiedy przypomniało nam się coś z czego podzieleniem się nie mogliśmy czekać do następnego dnia. Ale tego dnia nie zadzwonił ani razu. W końcu, o siódmej wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi i powiedział, że jest do mnie telefon. Czując ulgę, wyszłam na korytarz i podniosłam słuchawkę.

"Słucham?"

"Liz? Tu Maria."

Poczułam rozczarowanie. "Ach, cześć Maria."

"Liz," powiedziała wolno, "mam złe wiadomości."

Ścisnęłam słuchawkę tak mocno, że zabolała mnie ręka. "Powiedz."

"Max został aresztowany za morderstwo Cala Langleya."

Świat zaczął się kręcić, ale nie zamierzałam zemdleć. "To niemożliwe. Max nigdy nie zrobiłby czegoś takiego."

"Wiem... i wiemy, że to nie był nawet Langley. Ale policja ma świadków twierdzących, że on i Max mieli dużą kłótnię, kiedy Max był w Los Angeles, a Isabel i Jessie powiedzieli, że znaleziono odciski palców Maxa w domu."

"No cóż, oczywiście, że je znaleźli... był tam zeszłej jesieni," zaprotestowałam.

"Nie, świeże. I były na ciele." Głos Marii brzmiał, jakby była na skraju histerii, ale ja czułam się dziwnie lekko, zupełnie jakbym oglądała dramat kogoś innego.

"To niemożliwe. Max był tutaj, w Vermont ze mną, a potem z wami wszystkimi z powrotem w Roswell. Ma alibi."

"Liz, Max nie może nikomu powiedzieć, że był w Vermont," powiedziała Maria. "I tak nikt mu nie uwierzy – nie ma biletu lotniczego, nic."

"Ja im powiem," stwierdziłam. "I ty też, prawda?"

"Oczywiście że tak, ale Liz to tylko nasze słowo przeciw odciskom palców i świadkom w Los Angeles." Maria westchnęła. "I nie wiem ile warte będzie twoje słowo biorąc pod uwagę to, że we dwoje napadliście na sklep z bronią w ręku."

"Nie napad..." przerwałam, nie chcąc znów się kłócić. "Wracam do domu," oświadczyłam Marii. "Spakuję się i wracam do domu."

"Zabierają Maxa do Los Angeles," powiedziała Maria.

"Kiedy?" Zaczęły mi się trząść ręce. Max miał być w więzieniu w Los Angeles. Mój Max, w więzieniu za coś czego nie zrobił.

"Nie wiem. Wkrótce."

"Dobrze. W takim razie jutro wracam do domu. Odbierzesz mnie z lotniska?" Już układałam sobie listę rzeczy, które muszę zrobić, żeby dostać się do domu najszybciej jak to tylko możliwe. Najpierw zadzwonić na lotnisko, potem zamówić taksówkę...

"Liz co z twoimi rodzicami?"

Cholera. Nie ma szans, żeby pozwolili mi wrócić z tego powodu. W rzeczywistości pewnie będą chcieli postawić pod moimi drzwiami strażników, żeby się upewnić, że nie wrócę. Ale nie miałam zamiaru pozwolić, żeby Max sam stawił temu czoła. "Powiem im po tym jak zobaczę Maxa," zadecydowałam. "Nie mów nikomu, że wracam... nawet Michaelowi i Isabel, dobrze?"

"Dobrze, ale czy jesteś pewna, że właściwie postępujesz?" Wątpiła.

"Maria, muszę go zobaczyć," powiedziałam po prostu. Tylko o tym mogłam myśleć – ten ciąg w moim sercu, który się nie uspokoi dopóki znów nie będę w ramionach Maxa.

"Rozumiem." Maria wzięła głęboki oddech. "Zadzwoń i podaj mi numer swojego lotu i godzinę lądowania, dobrze?"

"Dobrze. Dzięki Maria." Odłożyłam słuchawkę i stałam tam, opierając się o ścianę. Mój świat znów rozpadł się na kawałki.










Poprzednia część Wersja do czytania Następna część