Hotori

Gwiazdy i Anioły (2)

Poprzednia część Wersja do czytania

Isabel wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Dziś nie da po sobie poznać smutku. Michael zaraz by się gniewał. Jedno słowo Liz nie mogło przecież zburzyć tego muru, jakim odgrodziła się od świata. Ciągle jesteś bezpieczna Isabel…

— Michael !- rzuciła mu się w ramiona.

— Nareszcie w domu !- kosmita obkręcił siostrę dookoła siebie.

— Cieszę się, że jesteś. U nas już wszystko gotowe.
Jesse puścił oko do Miśka, a ten wymówił bezgłośne : „Świąteczna faszystka”.

— Nie wątpię.- odrzekł. – Stare, poczciwe Roswell.

— Tak, a ty starym , poczciwym zwyczajem jesteś Mikołajem. Dziś wieczór idziemy do Domu Dziecka.
Michael stanął jak wyryty.

— Co takiego ?!


— Jestem największą idiotką na świecie !- Maria wytarła nos w setną z kolei chusteczkę.
Siedziała w domu Liz, która szykowała się do wyjścia z Maxem na świąteczny obiad do swoich rodziców.

— Maria jestem pewna , że dojdziecie do porozumienia. Chyba nie poświęcicie miłości z powodu głupiej dumy !- Liz wiązała Maxowi krawat.

— Gdyby to było takie proste …

— Michael nie pozwoli ci odejść.- dorzucił Max.

— Ty nie masz prawa głosu ! Nie jesteś kobietą i dlatego nie jesteś obiektywny!- obruszyła się Maria.
Max zaśmiał się głośno.

— A ty jesteś ?


Isabel jeszcze nigdy nie czuła się tak jak teraz. Otaczał ją tłum małych, zasłuchanych twarzyczek, których roześmiane oczęta wpatrywały się tylko w nią. A ona spokojnie, z wielkim oddaniem czytała im jedną z tych pięknych, świątecznych bajek, które zawsze dobrze się kończą. Opowieść ta nosiła tytuł „ Gwiazdy i Anioły”. I była magiczna. Magiczna do tego stopnia , że nawet Mikołaj – Michael, trzymający na kolanach przysypiającego, rudego chłopczyka, zdawał się być zaczarowany. Chyba błądził myślami daleko od tego miejsca.

— „I wtedy jedna gwiazdka spadła i z niej narodził się anioł. Z śnieżnobiałymi skrzydłami, o pięknym głosie. Czysty i nieskazitelny. Dlatego kiedy spojrzysz w gwiazdy i wypowiesz życzenie spełni się. Bo gwiazdy to oczy Anioła”.
Izzy zamknęła książeczkę. Już wiedziała, że przyjdzie tu i jutro.

— Pobawisz się ze mną ?- nieśmiały , dziecięcy głosik doszedł do uszu Isabel.
Obróciła się i jej twarz momentalnie promieniała uśmiechem. To była Jessica. Sześcioletnie , urocze stworzenie o bujnych blond lokach i wesołych, ciemnych oczach, które od razu zwróciło uwagę Isabel. Już tydzień temu, gdy Isabel przyszła tu z Michaelem po raz pierwszy , mała Jessica pociągnęła Mikołaja za sztuczną brodę i wywołała w sercu Isabel szczery śmiech i wzruszenie. Swoją prostotą i ciepłym głosikiem, który tak słodko dwa dni temu wyśpiewał na deskach dziecięcego teatrzyku „Cichą Noc”, sprawiła, że Isabel otworzyła się na wspomnienia. Od tej pory Izzy właściwie przychodziła tu tylko dla tej dziewczynki. Trzy dni temu wzięła ją na cały dzień do domu i kupiła pluszowego misia. Jesse też ją uwielbiał. Polubił ją od razu. Tak jak Isabel…

— A w co się pobawimy ?- Isabel złapała małą rączkę.

— W dom !- zasepleniła mała. – Ja będę twoją córeczką, a ty moją mamusią ! Dobrze ?
Isabel zatkało. Silne ukłucie szarpnęło ją w piersi. „ Twoją córeczką…”. Twoją…

— Isabel…Isabel !- mała krzyknęła natarczywie. – Czemu jesteś smutna ?
Kosmitka spojrzała czule na niewinne usteczka. Bez słowa wzięła dziewczynkę na kolana.

— Kiedyś miałam taką córeczkę jak ty…- zaczęła ledwo słyszalnie.

— Co się z nią stało ?- ciepła główka przytuliła się do kobiecej piersi.
Isabel przylgnęła do niej. Nie chciała jej puszczać.

— Umarła, zanim się urodziła…- wypowiedziała złamanym głosem.
Jessica podniosła czarne źrenice. Przełknęła ślinę.

— Ty nie masz córeczki, a ja mamusi…zostań moją mamusią…

— Jesteś pewna, ze tego chcesz ?- Jesse stanął przy oknie, obejmując żonę.

— Jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna…tylko czy ty …
Jesse westchnął.

— Chyba muszę się przyznać. Ja też pokochałem tego szkraba…a jeśli to nasza jedyna szansa na potomstwo…
Położyła mu palec na ustach.

— Dziś Wigilia. Zabierzmy ją do siebie. A potem załatwimy resztę. Oni się zgodzą.

— Myślisz ?

— Bóg mi ją zesłał !



Maria przestępowała z nogi na nogę. Stała tak z ciastem i świątecznym indykiem w jednej siatce oraz z górą innego jedzenia w drugiej, przed starym apartamentem Michaela. W środku tygodnia przeniósł się tu od Isabel, bo widział że ona coraz bardziej zaczyna być zajęta jedną z dziewczynek z Domu Dziecka , i jak mówił, był by tam w charakterze kuli u nogi. Oczywiście tego wszystkiego Maria dowiedziała się od Liz, bo sama nie odezwała się do chłopaka od czasu feralnego spotkania. Ale dziś…dziś powiedziała sobie wszystko albo nic. Była Wigilia. Michael znowu będzie sam. I ona też…bo bez względu na to ilu ludzi będzie miała przy sobie , to gdy jego zabraknie, tak naprawdę bezie sama. Do końca swych dni. Nie mogła na to pozwolić ! Zapukała. Michael pojawił się tak szybko, jakby cały ten czas stał przed drzwiami i zastanawiał się czy ją wpuścić. Miał na sobie sprany podkoszulek i spodnie. Uśmiechnął się zabójczo na jej widok.

— Wiesz co ? Myślałem że już nigdy nie zapukasz. Stałem za tym drzwiami jak głupi…
Maria postawiła siatki na podłodze. Wzięła głęboki wdech.

— No więc zapukałam i chcę coś powiedzieć.
Michael oparł się o framugę. Nie spuszczał z niej wzroku.

— Przepraszam…za to, że ci nie uwierzyłam.
Chłopak poruszył się.

— I…?

— I to, że chyba kocham cię jak głupia. I dlatego tu jestem. Z indykiem i tym całym kramem. I z rozedrganym głosem. I z tą idiotyczną przemową…

— Skończyłaś ?- kosmita zbliżył się do niej.

— T…Tak…- Maria była zaskoczona.
A ona podszedł do niej , ujął za ramiona i wyszeptał :

— Teraz ja. – klękną.
Łzy zakręciły się w jej oczach.

— Mario Deluca…czy wyjdziesz za mnie ?
Maria roześmiała się, a potem rzuciła się na niego wpadając prosto w świątecznego indyka.


Dyrektor domu dziecka Andy Miles powoli odwróciła się ku roześmianej Isabel Evans- Ramirez.

— Mój Boże…to pani nic nie wie ?- powiedziała z przerażeniem.
Isabel wzruszyła ramionami.

— A co miałabym wiedzieć ?

— Nie może pani zabrać Jessici. Przed godziną odwiezli ją do szpitala.
Isabel zbladła.

— Słucham ?

— Pani nic nie wie !

— Czego nie wiem !?- Isabel gwałtownie zerwała się z krzesła.

— To dziecko…od lat chorowało na białaczkę…nic nie da się zrobić.
Tępy ból przeszył skronie Isabel. Nogi zrobiły się jak z waty. Łzy już kołysały się pod powiekami.

— Jaki to szpital ?! – spytała.

— Pani nie może…

— Jaki ?!


Kiedy Isabel razem z Maxem i Jesse’ym wpadła do sali operacyjnej Jessica już nie żyła. Max nie mógł jej uratować. Isabel objęła ramionami ciepłe jeszcze, wątłe ciałko. Nikt nie protestował. Nikt się nie odezwał…straszliwa prawda krzyczała ciszą…
Tydzień później , Isabel stała przed małym, kamiennym nagrobkiem. Był wieczór. Uklękła na mokrej ziemi. Światło lampki tańczyło cieniem na zimnym kamieniu. Przyłożyła do niego policzek. Chciała to usłyszeć. Bicie tych drogich dla niej serc, wszystkich, które spoczęły pod ziemią. Alexa. Granta. Dziecka. Jeszcze jeden uśmiech. Usłyszeć. Łzy toczyły się po jej policzkach. Miała nadzieją, że zaleją i ją. Nie pozwolą jej wrócić. Do pustki jaka zionęła jej życiem. Uniosła głowę. Gwiazdy świeciły jak zawsze. Ale dla Isabel nie były oczami Aniołów. Były oczami śmierci. Zrodziły ją, i ją teraz niszczą. Jest na to skazana. Jej życie to pasmo śmierci. I tak już pozostanie. Może wstawać i próbować z tym walczyć. Ale zawsze upadnie. Jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Jak ręce białe, które w oknie z bólu trzepotały. Gwiazdy i Anioły. Bez nieba. Bez nieba. Bez nieba…Anioł…umiera…

Opustoszałam po twym zgonie
jak w nawie cisza (…)
gdy drżącym serca nowiem
przepalam się ku ranu
boli mnie każda gwiazda
razem z tobą zliczana…

Czy ty mnie w trawie słyszysz
gwiazdo z mojego nieba
strącona bez życzenia
moja jedyna gwiazdo…
bez nieba…?

Jan Kowalik


KONIEC

By Hotori





Poprzednia część Wersja do czytania